Michał Nowicki
1 maj: dlaczego jadę na Śląsk?
Tekst ten kieruje przede wszystkim do warszawskiej radykalnej lewicy, która tak jak ja – od wielu lat - gromadzi się 1 maja na rondzie de Gaulla. Od kiedy pamiętam, zawsze w gronie tych samych 100-200 osób dominowały nastroje pesymistyczne, że „klasa robotnicza po raz kolejny zbojkotowała pochód”, ale na szczęście zawsze można było sobie poprawić humor w przepychankach z pochodem SLD-owskim, czy z prawicowymi oszołomami.
Brałem udział chyba w ośmiu pochodach i ze smutkiem muszę stwierdzić, że co roku jest coraz gorzej. W pewnym momencie organizatorzy pochodów pogodzili się z absencją robotników, co znalazło swój oddźwięk w języku propagandy, gdzie Święto Pracy, czy święto robotnicze – zostało zastąpione świętem lewicy. Tego dnia mogą o sobie przypomnieć liderzy lewicowych grupek, którzy dzięki radykalnym przemówieniom, odwracają uwagę od faktu, że na co dzień robią nie wiele – albo prawie nic - by wcielić swoje postulaty z poprzedniego pochodu w życie. Mimo wszystko i tak zawsze z utęsknieniem czekałem na ten dzień. Zawsze można było spotkać znajomych z innych miast, można się było przejść pustą ulicą pod czerwonymi flagami i śpiewać rewolucyjne pieśni i ogólnie zawsze było bardzo sympatycznie. Jak na pikniku czy festynie. Ale pod tą czerwoną otoczką, wszyscy uczestnicy pochodu zbiorowo się oszukiwali, że te pochody mają jakiś sens i realnie wpływają na bieg walki klasowej.
Tego dnia zapomniani przez społeczeństwo radykalni liderzy, mieli wielkie szansę na pietnastosekundową przebitkę do ogólnopolskich mediów, by następnie przez wiele miesięcy wykorzystywać ten fakt w różnych negocjacjach. W ten sposób święto robotnicze przekształciło się w święto lewicy, a święto lewicy - w święto jej liderów, którzy dzięki pochodom mogą medialnie zaistnieć.
W tym roku zapewne będzie podobnie, z tą tylko różnicą, że będzie jeszcze gorzej. Słabiutki Sojusz Lewicy Demokratycznej, balansujący na granicy wyborczego progu wyciągnął rękę redaktora „Impulsu” do słabiutkiej radykalnej lewicy, by w tym roku zamiast tradycyjnych przepychanek wspólnie zorganizować debatę radykalnej lewicy z baronami z SLD. Debatę firmuje dwóch byłych SLD-owskich posłów: Piotr Ikonowicz i Jan Kisieliński, a także Krzysztof Pilawski, który wsławił się obroną Aleksandra Kwaśniewskiego i usprawiedliwianiem okupacji Iraku.
Nie mam nic przeciwko debatom z wrogiem klasowym, w czasie których można go ośmieszyć. Nie mam nawet nic przeciwko debatom z baronami z SLD. Zawsze można podebatować z Kaliszem, który jako minister spraw wewnętrznych wprowadził dwa lata temu w Warszawie stan wojenny w czasie kwietniowego szczytu Rady Europy. Zawsze można podebatować z Jarugą-Nowacką i Cimoszewiczem, którzy 26 lipca 2005 r. wezwali do pałowania górników walczących o swoje emerytury. Można podebatować też z Leszkiem Millerem i Krzysztofem Janikiem, odpowiedzialnymi za brutalne represje wobec robotników w Ożarowie Maz. Można pogadać z Jurkiem Szmajdzińskim, odpowiedzialnym za okupację Iraku. Można pogadać z Markiem Borowskim z SdPl, a nawet z jego koalicjantem – wirtualnymi demokratami i Henryką Bochniarz. Wszystko można. Ale dlaczego właśnie okazją do takiej debaty ma być 1 maja?
Rozumiem motywy organizatorów. Rozumiem, że słabiutkie SLD balansujące na granicy progu wyborczego, po zmianie ordynacji wyborczej ulegnie jeszcze większej marginalizacji i chwyta się każdej deski ratunku, byle by nie popaść w polityczny niebyt. Rozumiem motywy Piotra Ikonowicza, który gdy przestał być posłem, właśnie w polityczny niebyt popadł i wspólne wystąpienie z baronami z SLD zwiększą jego szansę na kilkusekundową wzmiankę w ogólnopolskich mediach. Ale nie rozumiem, dlaczego radykalna lewica ma w tym uczestniczyć –zwłaszcza gdy od czasów KPiORP istnieje atrakcyjna alternatywa. Tą alternatywą jest pochód w Dąbrowie Górniczej organizowany przez Polską Partię Pracy i Wolny Związek Zawodowy „Sierpień 80”, który ziści odwieczne marzenia warszawskiej radykalnej lewicy – by tego dnia demonstrować wspólnie z klasą robotniczą.
Piotr Ikonowicz jeszcze jakiś czas temu powtarzał bzdety burżuazyjnej propagandy, że „klasa robotnicza poszła do nieba”. Z drugiej strony – jego język ostatnio mocno się zradykalizował i przypomniał sobie o walce klas. Dlatego też analizując tego działacza politycznego, nie można się ograniczać do tekstów publicystycznych, w których można napisać wszystko i nic z tego nie wynika – ale należy oceniać czyny. Nie mam do niego pretensji o to, że w organizowanych przez niego pochodach nie brała udziału klasa robotnicza. Ale jeśli ktoś mówi o walce klas to do czegoś te słowa zobowiązują i w swoich wyborach politycznych należy kierować się nie tym, gdzie są media i gdzie można zrobić karierę, ale tym, gdzie klasa robotnicza wychodzi na ulicę. Ojciec chrzestny polskiego ruchu robotniczego - Ludwik Waryński, nie przyjmował postawy „robotnicy – ja wszystko wiem – a wy musicie do mnie przyjść i mnie słuchać” – lecz zmieniał miejsce zamieszkania i zatrudniał się do pracy w fabryce, byle by tylko mieć styczność z klasą, której walce poświęcił swoje życie.
Zwrot na lewo bojowego związku zawodowego „Sierpień 80” jest faktem, którego działacz pozbawiony realnych kontaktów z ruchem robotniczym ignorować nie może. Rozumiem, że Ikonowicz przekonany przez Jana Kisielińskiego – kolegę z ław poselskich - szybko zapomniał o antyrobotniczej polityce SLD, ale związkowcy z „Sierpnia” jeszcze nie zapomnieli policyjnych pałek z 26 lipca 2005 i razem z SLD nie będą świętować 1 maja. Jest to fakt, który należy uszanować i tego dnia każdy musi podjąć decyzję, czy 1 maja to dla niego święto robotnicze czy święto lewicy. Abstrahując od faktu, że SLD, SDPL., czy UP lewicą nie są – i nawet gdyby radykalna lewica nie skurwiła się wspólnym udziałem w debacie – to ja i tak nie będę tego dnia demonstrował w Warszawie. Bo „radykalizm” radykalnej lewicy polega właśnie na tym, że kluczowym dla niej pojęciem jest walka klas. A radykalne okrzyki oderwane od zorganizowanej klasy robotniczej, są niestety tylko pustosłowiem.
W tym miejscu należy też rozwiać mit „jedności” radykalnej lewicy, która im mniej ma sukcesów, tym bardziej jest skłócona. Obserwując internetowe polemiki – a zwłaszcza krótkie kilkuzdaniowe komentarze na forach dyskusyjnych, dochodzę do wniosku, że od niektórych „towarzyszy” wolę się trzymać jak najbardziej z dala. W moim rozumowaniu nie jestem zresztą osamotniony, i razem z osobami podobnie myślącymi biorę udział w działalności Komitetu Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników (KPiORP).
Sekciarz patrzący na świat wyłącznie przez pryzmat swoich kanapowych sporów, nie jest w stanie zrozumieć dlaczego komitet został powołany. Komitet nie został powołany do walki z Nową Lewicą, czego najlepszym dowodem jest zajęcie się przez nas sprawą Jacka Rosołowskiego, który nie ukrywa swojej partyjnej przynależności. Członkowie komitetu nie są wrogami Ikonowicza, czego najlepszym dowodem jest moja obecność na jego procesie. W obliczu robotniczego święta 1 maja – rywalizacje między sektami o palmę pierwszeństwa są po prostu żałosne. Jedni przyjmują postawę obrażonego panicza „nie dostałem imiennego zaproszenia, to nie jadę” – inni zaś, zajmując się wyłącznie autopromocją, negocjują jak bazarowe przekupki „a będę mógł przemawiać? a jak długo?” tak jak by najważniejszym czynnikiem w walce klasowej były przemówienia tego czy innego niezrealizowanego działacza z warszawki.
Dla mnie podmiotem 1 maja jest przede wszystkim klasa robotnicza. Megalomanów w ruchu nie brakuje i gdyby przyjąć za kryterium to, kto uważa siebie za najmądrzejszego na lewicy, to pewnie przemówienia trwałyby aż do święta konstytucji 3 maja. Jedni się będą licytować, kto napisał najwięcej tekstów. Inni będą się powoływać na swoje międzynarodowe koneksje. Jeszcze inni będą wychwalać swój talent oratorski lub długi staż. Każdy wybrałby płaszczyznę, w której czuje się najpewniej i starym warszawskim zwyczajem spierdolono by kolejną inicjatywę. Dlatego też należy wyznaczyć jakieś obiektywne kryterium, gdzie decydować będzie nie myślenie życzeniowe – ale realne sukcesy – na polu pomocy walczącym robotnikom.
To nie moja wina (no w pewnym sensie moja, w końcu też działam w Komitecie), że na tym polu ostatnio sukcesy odnosi jedynie KPiORP. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy rozwiązaliśmy problem kopalni Budryk i Skrzypczaka z Goplany, a wkrótce takich sukcesów będzie więcej. To nie moja wina, że lewicowa rodzinka woli tracić czas na negocjacje z eseldowkskim trupem lub złośliwości w internecie i na realną działalność po prostu już brakuje czasu.
Mam już dość kojarzenia 1 maja z liberałami z SLD. Mam już dość wiecznego narzekania na brak klasy robotniczej na pochodzie. Mam już dość udziału w niewielkich pochodach, do których mieszkańcy bogatej stolicy odnoszą się z pogardą. Pora to wreszcie zmienić. Dlatego w tym roku jadę do Dąbrowy Górniczej na pochód zorganizowany przez PPP i „Sierpień 80”.
Wierzę w to, że mieszkańcy Czerwonego Zagłębia, tak jak mieszkańcy Poznania – z życzliwością przyjmą naszą demonstrację i będą się do nas przyłączać. Wierzę w to, że siły zmobilizowane przez „Sierpień 80”, raz na zawsze udowodnią, że miejsce eseldowskiego trupa i jego sługusów jest już na śmietniku historii.
Dlatego też apeluje do wszystkich, którzy dojeżdżają na warszawskie pochody, by w tym roku obrali kurs na Czerwone Zagłębie. O to samo apeluje do wszystkich warszawiaków, zarówno tych chodzących regularnie na pochody – jak i tych, którzy zniesmaczeni kolejnymi wybrykami SLD od dawna zostają w domu (lub wyjeżdżają na majowy weekend). Wkrótce na LBC pojawi się więcej informacji na temat pochodu.
A na koniec wklejamy historyczną odezwę:
1919 kwiecień 28, Zagłębie Dąbrowskie Rezolucja RDR ZD w sprawie święta 1 Maja
W ogniu rewolucji socjalnej, zrodzonej ze zbrodni burżuazji imperialistycznej, w płomieniach walk, ogarniających jeden kraj za drugim, będzie w tym roku proletariat międzynarodowy obchodził dzień 1 Maja. W Rosji, na Węgrzech, w Bawarii, gdzie klasa robotnicza obaliła już trony, pokonała burżuazję, stworzyła rząd Rad Robotniczych i buduje nowy ustrój socjalistyczny, ustrój wolności, wspólnego władania i wspólnej pracy, dzień 1 Maja będzie świętem proletariackim, dniem tryumfu i radości. W Polsce, jak i w innych krajach, gdzie burżuazja, wspomagana przez zdrajców socjalizmu, sprawuje dotąd swą krwawą dyktaturę, dzień 1 Maja będzie jeszcze dniem walki, dniem szturmu ,na twierdzę kapitalizmu i kontrrewolucji. RDR ZD wzywa wszystkich robotników Zagłębia Dąbrowskiego, aby wraz z proletariatem całego świata i proletariatem polskim wystąpili czynnie w dzień 1 Maja.
Niechaj w dzień ten zamrze wszędzie praca. Niechaj z kopalni, hut, fabryk i warsztatów wyjdą wszyscy robotnicy na ulice, niechaj na wiecach i przez jedną, wspólną demonstrację pod znakiem czerwonego sztandaru wykażą swe siły i swą niezłomną rewolucyjną wolę do nieugiętej walki o zburzenie gmachu niewoli, który z Polski uczyniła burżuazja, walki o rząd Rad Delegatów Robotniczych,, walki o obalenie ustroju kapitalistycznego, opartego na wyzysku robotników i o zbudowanie na jego gruzach nowego świata – świata wolności i pracy.
Niech żyje dzień 1 Maja, dzień rewolucyjnego czynu!
Niech żyje wyzwolenie międzynarodowego proletariatu!
Niech żyje socjalizm!
(Rezolucja ta, zgłoszona przez frakcję komunistyczną, uchwalona została większością głosów przy wstrzymaniu się pepesowców od głosu).