Tekst pochodzi z FD MLK http://users.nethit.pl/forum/read/fdlbc/4131638/ . Warto zwrócić uwagę na komiczny spór między MLK a rozłamowcami z GI, którzy MLK określają mianem centrystów: "Ze swej strony obecnie centrystowska tendencja spartakusowska upadła jeszcze niżej, kiedy jej meksykańscy towarzysze teraz potępiają nas za wzywanie w maju i czerwcu podczas wydarzeń boliwijskich do tworzenia rad, twierdząc że to niemożliwe, ponieważ według nich dziś w Boliwii nie ma klasy robotniczej (a nie przychodzi im do głowy, że tylko w mieście El Alto są tysiące fabryk). Innymi słowy ci pseudotrockiści sądzą, że rewolucja socjalistyczna w Boliwii jest niemożliwa". To kolejny tekst przetłumaczony przez czupurnego zwolennika i sympatyka Gorbaczowa w Polsce, gdzie dowiadujemy się o rozpadaniu się kolejnych sekcji MLK, który w odpowiedzi na nasz poprzedni komentarz do wszystkiego się przyznał: "Aha, i jeszcze jedno, żeby wszystko było jasne. Nie sztuka w słowach złożyć samokrytykę, a potem dalej robić to samo. Ja za to, że kiedyś popierałem Gorbaczowa, złożyłem samokrytykę czynem - bo właśnie go POPIERAŁEM, co znaczy, że teraz NIE POPIERAM. A tej swojej przeszłości nie tylko się nie wypieram ani nie próbuję pisać na nowo, ale i... nie żałuję, niestety. Bo gdybym go wtedy nie popierał, to nie wstąpiłbym do PZPR, nie zetknąłbym się tam z trockizmem i nie byłbym dziś tym, kim jestem. "


Boliwia: Trockizm kontra burżuazyjny nacjonalizm
Przedruk z: Workers Vanguard nr 868, 14 kwietnia 2006 r.

Wybór w grudniu zeszłego roku Evo Moralesa na prezydenta Boliwii został powitany z zadowoleniem przez szereg liberalnych aktywistów "antyglobalistycznych" i socjaldemokratów w skali międzynarodowej jako cios dla imperializmu Stanów Zjednoczonych, w dużej części w oparciu o obietnicę Moralesa, że znacjonalizuje zasoby ropy naftowej i gazu. Morales, stojący na czele partii Movimiento al Socialismo (MAS-Ruch ku Socjalizmowi), zdobył wyraźną przewagę głosów, największą w historii wyborów od 1982 r., od końca rządów wojskowych. Większość poparcia dla Moralesa pochodziła z faktu, że jest on Indianinem ze szczepu Ajmara, synem pasterza, w kraju naznaczonym przez głęboki antyindiański rasizm. Donosząc o inauguracji Moralesa, New York Times z 22 stycznia komentował, że jego wybór może przedstawiać sobą "jednak najtwardszy zwrot w stałym lewicowym nachyleniu Ameryki Południowej, z potencjałem dla dużych oddźwięków daleko poza granicami tego śródlądowego andyjskiego kraju".
Rząd Busha, który schłostał Moralesa za jego bazę wyborczą wśród boliwijskich plantatorów koki, zareagował ostrożnie na jego wybór. Washington Post z 21 lutego w artykule zatytułowanym "Oficjele Stanów Zjednoczonych zmiękczają stanowisko wobec nowego lewicowego prezydenta Boliwii" zauważył, że "na dziś przynajmniej rząd Busha ma nadzieję, że Evo Morales, który kiedyś groził, że zostanie najgorszym koszmarem Ameryki, jest człowiekiem, z którym będzie mógł robić interesy". Imperialiści są także świadomi, że Boliwia jest prawdziwie biednym krajem i że Morales ma mniej zasobów do swej dyspozycji niż Hugo Chávez w Wenezueli bogatej w ropę naftową.
Burżuazyjny nacjonalista Morales jest przywiązany do "andyjskiego kapitalizmu i wolnego handlu". Bezpośrednio po swoim wyborze pojechał do Santa Cruz we wschodniej Boliwii, centrum elity biznesowej kraju, gdzie wyraził sympatię dla ich postulatu autonomii względem zubożałego regionu zachodniego. On zgodził się także sprywatyzować El Mutún, jedną z największych kopalń rudy żelaza w świecie, i dążył do scementowania oddania burżuazji przez wyznaczenie do swego rządu prawdziwej galerii łobuzów, biznesmenów z szarej strefy i zwolenników jego "neoliberalnych" poprzedników. I tak Morales powierzył Ministerstwo Kopalń niejakiemu Walterowi Villarroelowi, który za poprzedniego rządu odgrywał kluczową rolę w oszczędnościowym demontowaniu państwowej Boliwijskiej Korporacji Górniczej (COMIBOL) i prywatyzacji eksploatacji górnictwa. W ubiegłym miesiącu robotnicy głównej linii lotniczej kraju, Lloyd Aereo Boliviano,którzy strajkowali, domagając się, żeby spółka została znacjonalizowana, starli się z policją po tym, gdy Morales nakazał siłom soldateski i policji przejąć kontrolę nad portami lotniczymi kraju i złamać strajk.
Wzywając do nacjonalizacji zasobów naturalnych Boliwii, Morales powtarza program od dawna znany w Ameryce Łacińskiej. W zeszłym roku protestujący w Boliwii domagali się nacjonalizacji ropy naftowej i gazu; to żądanie jest warte poparcia jako miara narodowej samoobrony półkolonialnego kraju przeciwko imperialistom, choć trudno uznać, że ma ono socjalistyczny charakter. Rewolucyjny przywódca marksistowski Lew Trocki pisał w sprawie nacjonalizacji w 1938 r. w Meksyku przemysłu naftowego przez burżuazyjno nacjonalistyczny reżim Cárdenasa:
"Półkolonialny Meksyk walczy o swą narodową niezależność polityczną i ekonomiczną. To jest podstawowe żądanie rewolucji meksykańskiej na tym etapie. Magnaci naftowi nie są szeregowymi kapitalistami, nie są zwykłą burżuazją. Zająwszy najbogatsze zasoby naturalne obcego kraju, stojąc na swoich miliardach, wspierani przez militarne i dyplomatyczne siły swojej metropolii, dążą oni do ustanowienia w ujarzmionym kraju reżimu imperialistycznego feudalizmu, podporządkowującego im właśnie legislację, jurysprudencję i administrację. (...) Nacjonalizacja ropy naftowej nie jest socjalizmem ani komunizmem. Lecz jest wysoce postępową miarą narodowej samoobrony". ("Meksyk a brytyjski imperializm", 5 czerwca 1938 r.)
I Boliwii nacjonalizacje nie są bardziej obce, w tym w przemyśle naftowym. Rząd wojskowy Davida Toro (1936-37) znacjonalizował Standard Oil Company of Bolivia bez odszkodowania, ustanawiając państwową spółkę naftową, która w 1969 r. przejęła Gulf Oil Company of Bolivia. Dopiero w 1996 r. znaczące części eksploatacji ropy naftowej i gazu ziemnego zostały sprywatyzowane. Dziś brazylijska spółka Petrobras kontroluje jakieś 51 procent obszernych boliwijskich zasobów gazu ziemnego i 95 procent jego rafinerii. Jednak większość rezerw gazu ziemnego nie jest eksploatowana. W raporcie z 2005 r. Stowarzyszenie Organizacji Ekologicznych Producentów Boliwii zauważyło:
"Boliwia ma osiem sektorów, w których zatrudnienie jest większe niż przy gazie. (...) Cały sektor naftowy daje pracę jakimś 600 ludziom, w tym w większości cudzoziemcom".
Wezwanie Moralesa do nacjonalizacji dziś najprawdopodobniej oznacza tylko zwiększone opodatkowanie. W wywiadzie dla socjaldemokratycznej gazety In These Times (styczeń 2006 r.) powiedział on: "Chcemy opodatkować ponadnarodowe przedsiębiorstwa w uczciwy sposób i redystrybuować te pieniądze do przedsiębiorstw małych i średnich". W grudniowych wyborach prezydenckich nie tylko Morales, lecz każdy kandydat podnosił w jakiejś formie wezwanie do znacjonalizowania przemysłu gazowego. Morales, rozumny polityk, dążył do tego, by brzmieć bardziej bojowo niż jego konkurenci, równocześnie zaś do tego, by nie wyalienować się w sposób nie do naprawienia ani od boliwijskiej burżuazji, ani od imperialistów.

Boliwijska "rewolucja" 2005 r.

Wybór Moralesa bezpośrednio poprzedziła w maju i czerwcu seria powstań ludowych. Demonstranci protestowali przeciwko "neoliberalizmowi": rozpowszechnionym prywatyzacjom majątku państwowego oraz dyktowanym przez MFW posunięciom oszczędnościowym. Rezultatem tych posunięć, umożliwionych przez porażkę strajku generalnego z 1985 r., była prywatyzacja boliwijskich kopalń i innych zasobów naturalnych, jak również telekomunikacji i transportu. Zwolnieni górnicy i chłopi byli zmuszeni ratować się małymi rodzinnymi biznesami albo innymi formami samozatrudnienia. Wielu z nich zamieszkało w El Alto, niegdyś przedmieściu miasta stołecznego La Paz, a obecnie niezależnej jednostki liczącej jakichś 800 tys. mieszkańców. Powstanie z 2005 r. było ostatnim w serii rozpaczliwych walk zubożałych mas Boliwii. W 2000 r. szerokie plebejskie protesty wybuchły w Cochabambie, trzecim co do wielkości mieście Boliwii, po tym gdy rząd Hugo Banzera przystał na żądania Banku Światowego i sprzedał system zaopatrzenia miasta w wodę Bechtelowi i innym korporacjom z krajów imperialistycznych, prowadząc do wzrostu cen wody co najmniej o 200 procent. Ta "wojna wodna" doprowadziła do porzucenia tego interesu przez Bechtela, który potem za utratę zysków ciągał Boliwię po amerykańskich sądach. Kolejna rewolta wybuchła we wrześniu 2003 r. po ogłoszeniu, że z ostatnio odkrytych zasobów gazu ziemnego gazociąg będzie prowadził do Chile, historycznego wroga dla boliwijskiego nacjonalizmu od czasu zwycięstwa Chile w wojnie o Pacyfik w latach 1879-83, której rezultatem była utrata przez Boliwię dostępu do morza. "Wojna gazowa" z 2003 r. zakończyła się zastąpieniem prezydenta Gonzalo Sáncheza de Lozady przez jego zastępcę Carlosa Mesę - i Morales bardzo się do takiego zakończenia przyczynił.
Protesty i strajki w maju-czerwcu 2005 r. wybuchły w El Alto po tym, gdy Kongres uchwalił ustawę o węglowodorach przedłożoną przez Mesę, która faworyzowała imperialistów. Protestujący podnosili liczne żądania, w tym nacjonalizacji gazu i innych zasobów, przeciwstawiali się autonomii dla bogatej prowincji Santa Cruz i żądali osądzenia Sáncheza de Lozady za zabijanie protestujących podczas "wojny gazowej". 6 czerwca Mesa podał sie do dymisji i na grudzień wyznaczono wybory.
Protesty w El Alto odzwierciedlały determinację zdeptanych mas, by stawić opór imperialistycznemu wyzyskowi. Jednak zniszczenie kajdan imperialistycznego ucisku wymaga rewolucji proletariackiej, kierowanej przez partię programowo wystarczającą, to jest leninowsko-trockistowską, by zniszczyć rządy kapitalistów i ustanowić państwo robotnicze. Taka rewolucja musi mieć perspektywę rozszerzenia się na inne kraje Ameryki Łacińskiej, i co jest krytycznie ważne, na zaawansowane kraje kapitalistyczne, szczególnie Stany Zjednoczone. Lecz od początku protestów w Boliwii brakowało uczestnictwa zorganizowanego proletariatu. To z kolei odzwierciedla nie tylko drobnoburżuazyjną nacjonalistyczną perspektywę przywódców protestu, lecz także materialną dewastację i atomizację samej klasy robotniczej od lat osiemdziesiątych XX w. Rzeczywiście, jednym z powodów zamykania przez burżuazję państwowych kopalń cyny było pozbycie się tysięcy górników, którzy byli jednymi z najbardziej klasowo świadomych robotników w Ameryce Łacińskiej.
Zmieniony skład społeczny ostatnich protestów został zauważony przez wiele osób, w tym trochę tych, które popierają "ruchy społeczne" w Boliwii. Stąd w artykule "El Alto: Epicentrum nowego boliwijskiego oporu", zamieszczonym 19 stycznia 2005 r. na stronie internetowej reformistycznej organizacji Zwrot w Lewo Jim Straub pisał:
"Reformy ekonomiczne MFW i Banku Światowego zmiotły całe sektory boliwijskiej gospodarki - górnictwo, produkcję i sektor publiczny - które zatrudniały masę zorganizowanych rewolucjonistów. (...) Bezrobotni Boliwijczycy, pozbawieni możliwości życia z pracy w takich sektorach jak górnictwo czy służby publiczne, ciążyli do paru przemysłów, tam gdzie była jakakolwiek ekonomiczna możliwość, do sektora nieformalnego - co zasadniczo oznacza masowy czarny rynek i uliczny handel, który dominuje teraz w Ameryce Łacińskiej - oraz do uprawy koki. (...) Tam gdzie kiedyś uzbrojeni górnicy i robotnicy fabryczni obalali rządy, w zeszłym roku to indiańskie stowarzyszenia robotników nieformalnego rynku i bojowi plantatorzy koki zmusili skorumpowanego prezydenta Sancheza Lozadę do rezygnacji i ucieczki z kraju".

Rewolucja permanentna a Boliwia

W krajach kombinowanego i nierównego rozwoju słabość burżuazji narodowej i jej zależność od imperializmu uniemożliwia jej osiągnięcie zdobyczy zrealizowanych przez rewolucję francuską i inne klasyczne rewolucje burżuazyjne, które położyły podstawę dla ekonomicznej modernizacji i stworzenia społeczeństwa przemysłowego. Jak podkreślał Trocki w "Rewolucji permanentnej" (1931), wyjaśniając jej perspektywę:
"W odniesieniu do krajów z opóźnionym burżuazyjnym rozwojem, szczególnie krajów kolonialnych i półkolonialnych, teoria rewolucji permanentnej oznacza, że całkowite i autentyczne rozwiązanie zadań osiągnięcia demokracji i wyzwolenia narodowego jest do pomyślenia jedynie przez dyktaturę proletariatu jako przywódcy ujarzmionego narodu, przede wszystkim jego mas chłopskich. (...) Zdobycie władzy przez proletariat nie dopełnia rewolucji, lecz dopiero ją otwiera. Socjalistyczne budownictwo jest do pomyślenia jedynie na fundamencie walki klasowej w skali narodowej i międzynarodowej".
Rewolucja rosyjska z 1917 r. złamała imperializm w jego "najsłabszym ogniwie", zacofanym, głównie chłopskim kraju. Uogólniając to doświadczenie, Trocki nalegał, że socjalistycznego porządku, który zapewni materialną obfitość wszystkim, nie można budować w granicach jednego państwa. Ostatecznie system kapitalistyczny musi zostać zniszczony w jego najsilniejszych punktach, zaawansowanych państwach przemysłowych. Proletariusze bardziej zacofanych krajów mieli być związani ze swymi klasowymi braćmi i siostrami na zachodzie przez międzynarodową partię rewolucyjną.
Walka mas pracujących w Boliwii była negatywnym potwierdzeniem perspektywy rewolucji permanentnej. W latach 1952, 1970-71 i 1985 proletariat z górnikami na czele angażował się w potężne akcje, aż do otwartego powstania włącznie. Lecz te walki zostały zdradzone przez złych przywódców robotników, którzy przywiązywali proletariat do wroga klasowego przez głoszenie potrzeby sojuszu z rzekomo "antyimperialistyczną" burżuazją. Koalicje rządowe (fronty ludowe) z burżuazyjnymi nacjonalistami, w które wchodzili źli przywódcy robotników, umacniały siły kapitalistycznej reakcji, prowadząc znowu i znowu do przewrotów wojskowych i bonapartystycznych rządów.
Podczas gdy dawne walki poniosły porażki przez zdrady kierownictwa robotników, materialna dewastacja Boliwii-szczególnie zamknięcie kopalń cyny i większości przemysłu-podnosi inny problem. Rola proletariatu jako narzędzia obalenia kapitalizmu została jakościowo umniejszona. Jeśli się popatrzy jedynie na stosunek sił w granicach samej Boliwii, okres ten nie wróży dobrze dla walki przeciwko imperializmowi i jego krajowym burżuazyjnym agentom. Jak podkreślał Trocki w "Rewolucji permanentnej":
"W warunkach epoki imperialistycznej narodową rewolucję demokratyczną można przeprowadzić do zwycięskiego końca jedynie gdy stosunki społeczne i polityczne kraju są dojrzałe do wyniesienia do władzy proletariatu jako przywódcy mas ludu. A jeśli nie są? Wówczas walka o wyzwolenie narodowe będzie wytwarzała jedynie bardzo częściowe rezultaty, rezultaty skierowane całkowicie przeciwko masom pracującym".
Bojownicy zradykalizowani przez grabieże imperializmu i kapitalizmu w Boliwii muszą pojąć konieczność powiązania walk boliwijskich mas z walkami w krajach sąsiednich, takich jak Brazylia, Chile i Argentyna, tam gdzie jest bardziej zdolna do życia koncentracja proletariatu, jak również z walkami północnoamerykańskiej klasy robotniczej. Tej proletariacko-internacjonalistycznej perspektywy bardzo brakuje wśród pseudomarksistów, którzy entuzjazmowali się ostatnimi protestami oraz ich drobnoburżuazyjnym i burżuazyjno-nacjonalistycznym kierownictwem.
W Stanach Zjednoczonych przykładem jest reformistyczna Międzynarodowa Organizacja Socjalistyczna (MOS), która oklaskiwała rezygnację Mesy w gazecie Socialist Worker z 17 czerwca 2005 r., w artykule zatytułowanym "Zwycięstwo w Boliwii!", który wykrzykiwał: "Chociaż walka o nacjonalizację gazu i ropy naftowej jeszcze nie jest rozstrzygnięta, ruchy społeczne zadały oszałamiający cios boliwijskiej oligarchii i imperializmowi Stanów Zjednoczonych".
Równie głupio entuzjazmuje się powstaniem z 2005 r. Grupa Internacjonalistyczna (GI), której założyciele w połowie lat dziewięćdziesiątych XX w. odeszli z Międzynarodowej Ligi Komunistycznej z powodu ich niepowstrzymanych apetytów na oklaskiwanie sił odległych od klasy robotniczej. W swej gazecie Internationalist z grudnia 2005 r. GI wznosi oskarżycielski palec i wygłasza kazanie:
"Ze swej strony obecnie centrystowska tendencja spartakusowska upadła jeszcze niżej, kiedy jej meksykańscy towarzysze teraz potępiają nas za wzywanie w maju i czerwcu podczas wydarzeń boliwijskich do tworzenia rad, twierdząc że to niemożliwe, ponieważ według nich dziś w Boliwii nie ma klasy robotniczej (a nie przychodzi im do głowy, że tylko w mieście El Alto są tysiące fabryk). Innymi słowy ci pseudotrockiści sądzą, że rewolucja socjalistyczna w Boliwii jest niemożliwa".
Chociaż GI twierdzi, że "tylko w mieście El Alto są tysiące fabryk", w większej części nie są to fabryki w zwykłym znaczeniu tego słowa, lecz małe, często rodzinne warsztaty tekstylne. Jak wyraża to Straub, są tam "ludzie bez stałej pracy, reprezentacji związkowej czy nawet przysłowiowych kapitalistów, przeciwko którym mogliby walczyć". To tylko czubek góry lodowej olbrzymiego bezrobocia w El Alto.
Pisząc w gazecie CounterPunch z 14 października 2005 r., Raúl Zibechi zauważa:
"W odniesieniu do miejsc pracy El Alto charakteryzuje się samozatrudnieniem. 50% ludności pracuje w sektorze rodzinnych biznesów, a dalszych 20% w półbiznesach. Te miejsca pracy są głównie w handlu i biznesie restauracyjnym (95% zatrudnionych), dalej w budownictwie i produkcji".
To, co często uchodzi za "związki zawodowe", to są faktycznie ugrupowania rzemieślników i samozatrudnionych. Przykładem jest Regionalne Centrum Robotnicze (RCR), które odgrywało czołową rolę w protestach w El Alto. Zauważając powstanie w latach siedemdziesiątych XX w. federacji pracy kupców i rzemieślników z "silną terytorialną robotniczą tożsamością", Zibechi pisał:
"Stąd powstały związki zawodowe i organizacje rzemieślników i sprzedawców, piekarzy i rzeźników, którzy w 1988 r. stworzyli RCR, do którego teraz przystąpili pracownicy barów, pensjonatów i pracownicy municypalni. Te grupy są złożone głównie z właścicieli małych biznesów i pracowników samozatrudnionych - jest to sektor społeczny, którzy w innych krajach zwykle nie jest zorganizowany".
Czytając zapierające dech w piersiach sprawozdania GI z wydarzeń boliwijskich (zgromadzone na jej stronie internetowej pod pompatycznym tytułem "Boliwia: Walki klasowe w Andach"), nie dowiemy się, że w ciągu ubiegłych 20 lat coś się zmieniło w świecie, czy to w Boliwii, czy gdzie indziej. GI zaprzecza znaczeniu kontr-rewolucyjnego zniszczenia Związku Radzieckiego i wielkości regresu świadomości proletariackiej w skali światowej, towarzyszącego tej porażce. Celem tego jest upiększanie istniejącej rzeczywistości w nadziei uchodzenia za "rewolucjonistów" w oczach obcych sił klasowych, do których się oni przystosowują-czy to rozczarowanych stalinowskich zdrajców NRD, związkowych oportunistów w Brazylii itp. (patrz: "Grupa Nordena: Bezwstydni odstępcy od trockizmu", w: International Bulletin nr 38, czerwiec 1996 r.; można go zamówić w wydawnictwie Spartacist Publishing Company).
GI jest starym mistrzem w zaprzeczaniu rzeczywistości. Może ona wyobrażać sobie siostrzaną sekcję na Ukrainie, w rzeczywistości będącą całkowitym fałszerstwem (patrz: "Idioctwo wsi potiomkinowskich GI do kwadratu", WV nr 828, 11 czerwca 2004 r.) Może wyobrażać sobie proletariat tam, gdzie ledwie on istnieje albo i w ogóle nie, podczas gdy gdzie indziej ignoruje potężne koncentracje klasy robotniczej. Stąd jest warte zauważenia, że podczas gdy napisała ona kupę artykułów o Boliwii (tylko w numerze ich gazety z lata 2005 r. było ich dokładnie siedem), przeważnie ignoruje Azję Wschodnią - Chiny, Japonię i Koreę - która stała się przemysłowym centrum świata.

Rewolucja z 1952 r.

W 1952 r. boliwijska klasa robotnicza, kierowana przez górników zorganizowanych w związku FSTMB, była grotem obiecującej okazji dla rewolucji. W kwietniu tamtego roku próba zamachu stanu rozpaliła powstanie, w którym uzbrojeni robotnicy pokonali armię. Ukształtowała się potężna federacja związkowa: Boliwijska Centrala Robotnicza (COB) i stała się pierwszym autorytetem nie tylko dla zorganizowanych robotników, lecz także dla większości chłopstwa i drobnomieszczaństwa. Kiedy górnicy domagali się kontroli robotniczej nad świeżo znacjonalizowanymi kopalniami cyny, a chłopi antycypowali obiecaną reformę rolną przez zajmowanie pewnych dużych majątków, szef COB Juan Lechín przyłączył się do burżuazyjnego rządu utworzonego przez Nacjonalistyczny Ruch Rewolucyjny (MNR) Víctora Paza Estenssoro. Stąd Lechín i inni "robotniczy ministrowie" stali się narzędziem burżuazji w podporządkowywaniu powstałych mas reżimowi kapitalistycznemu.
W tym czasie Robotnicza Partia Rewolucyjna (POR), rzekomo trockistowska organizacja, cieszyła się rzeczywistymi wpływami w egzekutywie COB. Była kierowana przez Guillermo Lorę, który stał się znany ze swego narodowego mieńszewizmu i zwątpienia we wszystko poza granicami Boliwii, chwaląc się, że "Boliwia jest najbogatszym doświadczeniem światowego trockizmu". Lora demonstrował swą pogardę dla lekcji rewolucji rosyjskiej, nie na ostatnim miejscu dla potrzeby politycznej niezależności klasy robotniczej. POR popierała wejście Lechína do burżuazyjnego rządu, twierdząc że to "wspiera lewicową frakcję nowego gabinetu", i apelowała do Paza Estenssoro o "zrealizowanie nadziei robotników przez zorganizowanie gabinetu złożonego wyłącznie z ludzi lewego skrzydła jego partii" [burżuazyjnej!]. W 1917 r. bolszewicy przeciwnie, odmówili wszelkiego poparcia burżuazyjnemu rządowi Kiereńskiego, demaskowali reformistycznych zdrajców klasy: mieńszewików i socjalistów-rewolucjonistów (którzy przyłączyli się do rządu) i poprowadzili masy pracujące do obalenia burżuazyjnych rządów przez rewolucję proletariacką (patrz "Rewolucja i kontr-rewolucja w Boliwii", Spartacist [wydanie angielskojęzyczne] nr 40, lato 1987 r.)
Wśród ustępstw, na jakie w 1952 r. poszła boliwijska burżuazja, by zapobiec rewolucji, była nacjonalizacja kopalń, jak również umiarkowana reforma rolna. Jednak, jak udowodniły następne wydarzenia, takie reformy są nadzwyczaj odwracalne. Rzeczywiście, kiedy zagrożenie rewolucją społeczną ustąpiło, kapitaliści zaczęli zwracać się przeciwko robotnikom. Armia została odbudowana za pomocą amerykańskich dolarów i doradców, na podstawie dekretu kontrasygnowanego przez Lechína. Ta armia stała się znana krwawych masakr bojowych górników. Około 1957 r. MNR czuł się wystarczająco bezpiecznie, by zaprosić Stany Zjednoczone do objęcia boliwijskiej gospodarki "Trójkątnym Planem" oszczędności i niszczenia związków.
Gdy dziś GI wylewnie chwali udział górników z FSTMB w protestach, to próbuje oszukać niepoinformowanego czytelnika, by uwierzył, że FSTMB wciąż jest grotem bojowego proletariatu. To jest jawny sofizmat. Między rokiem 1985 a 1987 państwowa spółka górnictwa cynowego zredukowała swą załogę z 30 tys. do 7 tys., po czym eksploatacja została sprywatyzowana. W Bibliotece Kongresu Stanów Zjednoczonych można znaleźć studium o Boliwii, które zauważa: "Restrukturyzacja znacjonalizowanego sektora górniczego, a szczególnie masowe zwolnienia, zdziesiątkowały FSTMB". Dziś większość ludzi pracujących w przemyśle jest faktycznie zaangażowana wraz z rodzinami w przesiewanie minerałów wydobytych z pozostałości kopalń czy z rzek, żeby je potem sprzedać na czarnym rynku czy na ulicy. Ich zatomizowane stanowisko czyni ich bardziej pokrewnymi raczej drobnoburżuazyjnym poszukiwaczom złota niż proletariuszom.
COB, historyczna federacja związkowa z 1952 r., także zmieniła się radykalnie. Jak zauważa Herbert S. Klein w "Krótkiej historii Boliwii" (2003):
"Baza radykalnej lewicy przekształciła się wraz z upadkiem starej centrali robotniczej COB oraz górniczej FSTMB i powstaniem nowych organizacji chłopskich. (...) Niedługo większą rolę w COB zaczęła odgrywać CSUTCB [konfederacja chłopska] i w końcu przejmie ona jej kierownictwo i przeorientuje jej żądania ku tym nowym tematom".
To, że nowy przywódca Boliwii był farmerem, jest logiczną konsekwencją ostatnich protestów. Jego i jego bazy społecznej główną uprawą jest koka, która po zapaści na rynku cyny stała się kluczowym towarem eksportowym. Faktycznie "związek zawodowy" plantatorów koki zastąpił FSTMB w charakterze najsilniejszego składnika COB!
Narzucone przez Stany Zjednoczone programy wykorzenienia narkotyków - przeprowadzane i za rządów demokratycznych, i republikańskich - boliwijskim plantatorom koki przyniosły ruinę finansową. Morales dąży do współpracy ze Stanami Zjednoczonymi w wykorzenieniu produkcji kokainy, równocześnie mając nadzieję, że Waszyngton pozwoli mu na "depenalizację" liści koki. Koka ma wiele tradycyjnych zastosowań. Wielu żuje ją, by oszukać głód-to potężny bodziec w drugim pod względem ubóstwa kraju półkuli zachodniej. Jednak rząd Busha jest oczywiście wrogi wszystkiemu, co ma cokolwiek wspólnego z koką. To sytuuje Moralesa w punkcie napięcia między jego społeczną bazą a imperialistami, do których uspokojenia dąży. My jako marksiści przeciwstawiamy się prowadzonej przez władców Stanów Zjednoczonych "wojnie z narkotykami" i wzywamy do dekryminalizacji ich zażywania.

O rewolucję socjalistyczną w obu Amerykach!

Liczni komentatorzy przewidywali, że jeśli Morales nie spełni swych obietnic z kampanii wyborczej, to upadnie tak jak dwaj poprzedni prezydenci. To może być prawda. Od czasu wyzwolenia się spod panowania Hiszpanii w 1825 r. Boliwia miała prawie 200 rządów, a każdy administrował ekonomicznym wyzyskiem i biedą. Słabość boliwijskiej burżuazji podkreśla to, że prezydent może być obalony nawet przez tak proste czynności jak blokowanie głównych dróg kraju. W kontekście strasznego zacofania niestabilność Boliwii przypomina to, co Trocki, odnosząc się do chronicznych zamieszek w Hiszpanii, nazwał "chronicznymi konwulsjami wyrażającymi nieuleczalną chorobę kraju cofniętego w rozwoju" ("Rewolucja w Hiszpanii", 24 stycznia 1931 r.)
W braku proletariatu jako zorganizowanej siły rezultatem ograniczonych wyłącznie do Boliwii powstań społecznych wyrastających z niestabilności tego kraju może być jedynie jakiś wariant rządów kapitalistycznych. Tym, co jest krytycznie niezbędne, jest budowanie międzynarodowej rewolucyjnej partii robotniczej, która potrafi połączyć walki zubożałych mas Boliwii - szczególnie nielicznego proletariatu - z walkami potężnej klasy robotniczej, która istnieje w innych krajach latynoamerykańskich, Stanach Zjednoczonych i gdzie indziej. Taka partia będzie budowana w Ameryce Łacińskiej w ostrej opozycji do burżuazyjnych nacjonalistów i reformistycznych polityków wszelkich odcieni.
Będzie ona budowana także w opozycji do narodowego szowinizmu, który długo charakteryzował nawet "lewicową" politykę w Boliwii. W latach siedemdziesiątych XX w. POR z Guillermo Lorą na czele koncentrowała swój sprzeciw wobec dyktatury Hugo Banzera na oskarżeniach, że sprzedał on ojczyznę Chile i Peru. POR oskarżała również Banzera o zdradę "wielkiego narodowego celu" odzyskania dostępu do morza-implicite było to wezwanie do wojny, by pomścić porażkę zadaną Boliwii pod koniec XIX stulecia przez Chile. Kiedy ostatni raz śródlądowa Boliwia usiłowała zdobyć dostęp do morza, rezultatem była krwawa wojna o Gran Chaco w latach 1932-35, w której Boliwia walczyła z Paragwajem o ten potencjalnie bogaty w ropę naftową region i dostęp do Atlantyku choćby rzekami Paragwaj i Parana. Standard Oil popierał Boliwię, a Shell Oil stał po stronie Paragwaju; wojna zakończyła się porażką Boliwii i zintensyfikowała boliwijski nacjonalizm. Jak głęboko sięga to nacjonalistyczne uczucie, zostało ukazane w ostatnich protestach "wojny gazowej", kiedy szalały szowinistyczne potępienia Chile za "kradzież" boliwijskiego gazu.
Zadanie wyrwania Ameryki Południowej i Środkowej z zacofania i ujarzmienia spada na barki proletariatu tego regionu. Jak podkreślił Trocki w "Manifeście Czwartej Międzynarodówki o wojnie imperialistycznej i proletariackiej rewolucji światowej" (maj 1940 r.):
"Dlatego hasło w walce przeciwko przemocy i intrygom światowego imperializmu oraz przeciwko krwawemu dziełu rodzimych klik kompradorskich jest takie: O Radzieckie Stany Zjednoczone Ameryki Południowej i Środkowej! (...) Jedynie pod swym własnym rewolucyjnym kierownictwem proletariat kolonii i półkolonii będzie zdolny do osiągnięcia niezwyciężonej współpracy z proletariatem metropolitalnych centrów i ze światową klasą robotniczą jako całością. Jedynie taka współpraca może poprowadzić uciskane ludy do zupełnego i ostatecznego wyzwolenia przez obalenie imperializmu na całym świecie".