Michał Nowicki

Razem zwyciężymy, Premę obronimy: demonstracja KPiORP w Kielcach

Na wstępie zaznaczę, że tekst będzie dotyczył nie tylko kieleckiej demonstracji, ale też dwóch akcji, które miały miejsce wcześniej – wtorkowej pikiety w obronie lokatorów i środowej demonstracji pracowników służby zdrowia. Cieszę się, że tak dużo się dzieje ważnych rzeczy, że nawet nie ma czasu by siedzieć przy komputerze. Już dość się nasiedziałem prowadząc LBC, już dość się naczytałem o różnych walkach klasowych w historii – albo tych toczących się gdzieś zagranicą i gdy wreszcie dzięki KPiORP-owi pojawiła się szansa na realną walkę, to mimo wszelkich przeszkód trzeba zacisnąć zęby i wziąć się do działania. W stosunku do dotychczasowego działania (czy może trafniej było by powiedzieć „funkcjonowania”) radykalnej lewicy, komitet stanowi nową jakość. Abstrahuję chwilowo od naszej aktywności, od demonstracji w różnych miejscach w Polsce i chciałbym poruszyć sprawę dotąd w moich tekstach pomijaną, czyli zasadniczą różnicę między dwoma etapami działalności: kioskarza i organizatora.

W swojej przeszłości otarłem się o różne sekty (min. SS, NLR, SGP), których wkład w walkę klasową ograniczał się do kolportowania propagandy na robotniczych demonstracjach. Przez uczestników demonstracji byłem więc traktowany jak „kioskarz”, który korzystając z okazji rozkłada swój kramik i prowadzi handelek. Nie musiałem się interesować tym, z jakiego miasta pochodzą demonstranci, o co walczą i jak mogę im pomóc. Liczyło się tylko to, ile gazetek im wcisnę i ile kasy z nich wydoję. Często byłem traktowany jak cmentarna hiena, ale się tym nie przejmowałem, gdyż przyświecająca mi misja „wnoszenia świadomości” skutecznie blokowała jakąkolwiek krytyczną refleksję nad własnym działaniem. To ja jestem „strażnikiem świętego komunistycznego ognia”, to ja najlepiej wiem, co to jest walka klasowa, a demonstrujący w Warszawie robotnicy służą jedynie temu, bym mógł ich swoim blaskiem oświecić.

Oczywiście w rywalizacji między sektami przy pierwszej lepszej okazji powracał nieśmiertelny robotniczy bumerang, ale licytacji między kanapowymi inteligenckimi sektami – kto ma większe zakorzenienie w ruchu robotniczym, nigdy nie traktowałem poważnie. Była to zresztą tylko jedna z wielu płaszczyzn sporów – między zwalczającymi się koteriami towarzyskimi, które z góry wiedzą, że się nie lubią – a dyskusja ma jedynie na celu wytłumaczyć, dlaczego nie będą się lubić w tym miesiącu. Czy będzie to spór o klasowy charakter ZSRR, wojnę w Hiszpanii czy niepodległość Timoru Wschodniego jest sprawą bez znaczenia. Jak ktoś chce znaleźć powód do kłótni – to może to być nawet mała indonezyjska wysepka, o której w Polsce mało kto słyszał, ale uczestnikom takiego pojedynku wcale to nie przeszkadza i bez skrupułów wytaczają najpotężniejsze marksistowskie działa kolaboracji klasowej i luksemburgizmu. Na marginesie mogę powiedzieć, że wirtualni spartakusowcy wrzucili ostatnio w internet informację, że zerwanie naszej współpracy w 1999 r. było spowodowane moim (błędnym oczywiście) stosunkiem do niepodległości Quebecu. Zerwałem z SGP, bo wstąpiłem do Ligi Komunistycznej – ale ten wyciągnięty po latach kwit, doskonale odzwierciedla oderwanie „awangardy” od walki klasowej w Polsce.

Dość wcześnie uwierzyłem w moją mesjanistyczną wizję do bycia „awangardą” i początkowo się nawet nie przejmowałem, że klasa robotnicza jeszcze o tym nie wie. Oceniając z perspektywy lat postawę moją i osób z którymi współpracowałem mógłbym ją porównać do dzieciątka Jezus urodzonego w Betlejem, do którego z pokłonami udało się trzech króli. Ale lata mijały i nikt z kadzidłem, mirrą i złotem do mnie nie przyszedł, nikt się nie pokłonił i początkowe nadzieje, zaczęły się przekształcać we frustracje. Jako wybrany przez los nie mogłem popełniać błędów i logiczne było, że cała wina z zaistniałej sytuacji jest po stronie robotników. To pewnie na tym tle zaczęły się w mojej głowie rodzić różne koncepcje o samowystarczalności awangardy w procesie rewolucyjnym. A dynamika sekciarskich sporów ma to do siebie, że zwalczające się strony pod wpływem polemik jeszcze bardziej okopują się w swoich bastionach. Jeśli polemizowałem z tą czy inną formacją, która uważała siebie za przedstawiciela klasy robotniczej i widziałem słabość tej sekty – to metodą totalnej negacji oddalałem się nie tylko od tej sekty, ale też od klasy, którą chciała ona reprezentować.

W tym miejscu ciśnie mi się na usta złota myśl, jako przestroga dla innych na przyszłość. Jeśli pod wpływem ostatnich wydarzeń zmieniłem trochę poglądy – to nie pod wpływem argumentów teoretycznych. Sekty mogą skutecznie wciskać kity o swoich wpływach w ruchu robotniczym, tylko frajerom, którzy jeszcze ich nie znają. Przy bliższym poznaniu następowało zazwyczaj rozczarowanie, które było przyczyną wielkiej fluktuacji. Jeśli sukcesy w praktyce mogą być dowodem na słuszność w teorii to brak sukcesów działa odwrotnie. Gdyby struktury, wobec których przez długi czas pozostawałem w opozycji wykazały się większą sprawnością organizacyjną, to za pewne odbiłoby się to na mojej politycznej ewolucji. Widziałem tą nieskuteczność i poszukiwałem czegoś innego. Poznawałem innych ludzi, inne organizacje, inne koncepcje, to co mi się podobało popularyzowałem w internecie – rozbudowując w ten sposób propagandową siłę LBC. Wiele czynników składa się na popularność strony, ale to, że byłem pozbawiony własnej organizacji na pewno miało wpływ na otwartość strony i jej popularność. Zostało to docenione i tak LBC trafiło do grona członków-założycieli KPiORP mimo nieufności niektórych środowisk.

Z perspektywy ostatnich kilku miesięcy – czy chociażby ostatniej kieleckiej demonstracji, zmieniam poglądy na niektóre problemy. Zmiana poglądów to zresztą słowo, które tutaj nie pasuje. To nie ja się zmieniłem, ale lewa strona sceny politycznej. Nie byłoby Komitetu, gdyby nie takie fakty jak: ewolucja na lewo „Sierpnia 80”, czy zainteresowanie się anarchistów działalnością związkową i możliwość ich współpracy ze środowiskami marksistowskimi. Zmieniła się też lewica marksistowska i wierzę (tą wersję opowiem wnukom), że istotny na to wpływ miał też portal Lewica Bez Cenzury. To, co się dzieje z moją duszą można porównać do postawy osoby głęboko wierzącej, która zwątpiła i znowu odnalazła Boga. Wszystko to, co kiedyś mi mówiono o robotniczej solidarności było dla mnie tylko frazesem – bo choć strasznie się starałem – to nie mogłem jej dostrzec. Teraz to się zmienia. Jeśli robotnicy z całego kraju są w stanie przyjechać do Poznania tylko po to by wstawić się za jednym zwolnionym związkowcem – w dodatku należącym do wrogiej centrali związkowej – to ta solidarność robotnicza rzeczywiście istnieje. A jeśli demonstracja poznańska zasiała we mnie ziarno nadziei, to demonstracja kielecka w obronie Premy - jak i inne akcje KPiORP-u - tę nadzieje wzmacniają. Gdy zaczynałem swoją przygodę ze lewicą, to na najprostsze pytania – ilu nas jest, kiedy będziemy coś robić, co nasze akcje dają – zawsze otrzymywałem jakieś pokrętne odpowiedzi.

Z każdym kolejnym takim kłamstwem człowiek staje się coraz bardziej sceptyczny i coraz bardziej nabiera przekonania, że wszystkie sekty opierają się na kłamstwie. Pod wpływem Komitetu wreszcie się to zmienia. Kiedy mówię, że Komitet stanowi nową jakość to moim najprostszym argumentem są jego kolejne akcję. Każdy może wziąć w nich udział, każdy może na własne oczy się przekonać, że robotnicza solidarność rzeczywiście istnieje a zwycięstwa w Budryku czy Goplanie dodają sił do dalszej walki. W opisywaniu walki klasowej gołe fakty są moim zdaniem najmniej istotne. Zawsze ktoś strajkuje czy demonstruje, coś tam krzyczy czy gdzieś idzie i nie to jest tutaj najważniejsze – ale cała otoczka, która temu towarzyszy.

Informacje o tym, że 400 osób przeszło 11 maja ulicami Kielc by zaprotestować przeciwko prywatyzacji Premy może podać każdy dziennikarz nie zastanawiając się, kto tę akcją zorganizował, jakie akcje zorganizował wcześniej i co będzie robił w przyszłości. Dla mnie właśnie liczy się ta otoczka, że tak jak wcześniej w Poznaniu – tak i tym razem przyjechali ludzie z różnych miast w Polsce. W dodatku w autokarach NIE istniały podziały na różne związki zawodowe i różne organizacje lewicowe wchodzące w skład Komitetu, bo po raz kolejny zjednoczył nas jeden cel – pomóc robotnikom w potrzebie. Nie była to zresztą jedyna akcja KPiORP tego dnia, gdyż w tym samym momencie towarzysze w Poznaniu pikietowali pod sądem podczas kolejnej rozprawy w sprawie Skrzypczaka. Kielce to małe miasto o jeszcze mniejszej aktywności obywatelskiej i protesty są tam tak rzadkie, że 400 osób całkowicie wystarcza, by całe miasto o nas usłyszało.

Demonstracja rozpoczęła się na ulicy Sienkiewicza, która jest „wizytówką miasta”. Na długim deptaku gromadzili się ludzie, którzy spacerowali, jedli lody i opalali się korzystając ze słońca. W pewnym momencie spokój został zakłócony przez robotniczą demonstrację. Idąc na początku mogłem obserwować ewolucje stosunku Kielczan do demonstracji. Na początku był szok i strach. Już na odległość kilkuset metrów było widać nadciągającą ludzką masę, która z każdym krokiem stawała się coraz głośniejsza. Ludzie się nam przyglądają z nieufnością, schodzą na bok, matki chowają przed nami swoje dzieci i tak reagowali na początku. Później jednak to się zmieniało pod wpływem ulotek, haseł na transparentach i haseł wykrzykiwanych przez demonstrację. Powoli sobie uświadamiali, że ludzie z całej Polski przyjechali tylko po to, by walczyć przeciw prywatyzacji kieleckiej fabryki. Wszyscy wiedzą, że prywatyzacja to zwolnienia i wzrost bezrobocia i dosłownie po kilku minutach zaczynali się do nas uśmiechać, przyjaźnie machać, a nawet się do nas przyłączać. Skandowaliśmy min. takie hasła: „Razem zwyciężymy, Premę obronimy!”, „Prema dla Kielc, a nie dla złodziei”, „Praca dla Premy, minister na zasiłek” i widziałem, jak ludzie, którzy jeszcze przed chwilą przyglądali się nam nieufnie, teraz razem z nami skandowali.

Podszedł do mnie jeden pan i zapytał o działalność kieleckiego KPiORP-u. Odpowiedziałem, że jestem z Warszawy i skierowałem go do kogoś z Kielc. I kiedy usłyszał, że specjalnie z Warszawy na tę demonstrację przyjechałem, to się wzruszył, podał rękę i podziękował za pomoc. Właśnie takie sceny, kiedy nieznający się ludzie są zjednoczeni jedną walką, dodają mi sił psychicznych – tak wyczerpanych sekciarstwem warszawki i internetowych radykałów. Były też przemówienia dwóch warszawiaków: Floriana, który opowiedział o walce pielęgniarek z centrum ATTIS, tramwajarzy a także zbliżającej się walce kierowców autobusów, jak i podjęciu przez KPiORP sprawy zwolnionych pracowników FSO, a także przemówienie Piotra Ciszewsiego, który opowiedział o walce lokatorów Konduktorskiej 18 przeciwko Juszczakowi. To już nie są te czasy, kiedy demonstracje traktujemy po kramarsku i chcemy jedynie pasożytować na cudzym proteście. Środowiska zaangażowane w warszawski komitet wreszcie same organizują walki społeczne i za to warszawska lewica dostała w Kielcach brawa.

Nie były to jednak brawa dla całej Warszawy. Tak jak Komitet zacieśnia swoje kontakty ze światem pracy, tak konkurencja przestała się już zajmować Le Madame i zadekowała się w innych, jeszcze bardziej ekskluzywnych klubach Legierskiego i znalazła sobie nowy obiekt westchnień – Romana Giertycha. Rzygać mi się chce, gdy widzę liderów SLD i demokratów.pl, którzy na zmianę sprawowali władzę w III RP. Czy to Unia Demokratyczna do 1993 r., czy SLD w latach 1993-97, czy Unia Wolności 1997-2000, czy znowu SLD w 2001-2005. To oni wprowadzili księży do szkół, to oni wprowadzili Boga do konstytucji. Dziś chcą stać na straży świeckiego państwa – a to za rządów [SLD] wprowadzono żałobę po śmierci papieża, która rozbudziła katolicki fanatyzm. Straszą faszyzmem Giertycha, ale jeśli faszyzm rozumiemy jako militaryzację stosunków wewnętrznych połączoną z imperialistyczną ekspansją, to właśnie faszyzmem należy nazwać rządy SLD, pacyfikujące brutalnie strajk w Ożarowie czy wysyłające wojska do Afganistanu i Iraku. Giertycha darzę dokładnie taką samą nienawiścią, jaką żywiłem do wszystkich ministrów w burżuazyjnym rządzie. Nie będę protestował przeciwko Giertychowi, bo nie będę maszerował razem ze skurwysynami z SLD, SDPL, czy demokratami.pl. Ich nienawiść do Giertycha, a także do Leppera ma jeszcze jedną przyczynę – to elitarny snobizm bogatej i wykształconej warszawki, która gardzi chłopem ze słomą w butach. Gdy widzę studentów, którzy wyśmiewają Leppera, bo to „niewykształcony wieśniak”, to zapominam automatycznie jak bardzo wkurwia mnie Lepper, bo sto razy bardziej wkurwiają mnie studenckie gogusie.

Nie bez znaczenia jest też to, że Lepper i Giertych mieli w swoich programach bardzo ważne punkty. Lepper krytykował neoliberalizm i odwoływał się do świata pracy, protestował też przeciwko wojnie w Iraku, a Giertych był przeciwny wejściu do Unii Europejskiej. Żeby się dorwać do żłoba, sprzedali się „elytom” jak zwykłe dziwki i za to zostaną kiedyś rozliczeni. Radykalizm i nadzieje, jakie kilka lat temu Lepper rozbudził, zadziałają wkrótce przeciwko niemu i tak jak żyrondyści trafili na szafot, gdy do władzy doszli jakobini, tak podobny los czeka farbowanych „obrońców ludu”, gdy rządy burżuazji się skończą. Ale jakobini nie zatrzymali się na Dantonie i jemu podobnych i jego los podzieliły ówczesne francuskie „elyty”.

Ostatnie tygodnie krystalizują podział na lewicę robotniczą i lewicę obyczajową. Akcjom komitetu mogą przyświecać pierwsze słowa Międzynarodówki: „Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie których dręczy głód”. Tymczasem lewicę obyczajową tworzą ludzie z klasy średniej albo i wyższej. Im możemy zadedykować inną robotniczą pieśń – Gdy naród do boju: a zwłaszcza refren i ostatnią zwrotkę: „O, cześć wam panowie, magnaci, za naszą niewolę, kajdany, o, cześć wam książęta, hrabiowie, prałaci, za kraj nasz krwią bratnią zbryzgany.(…) Lecz kiedy nadejdzie godzina powstania, magnatom lud ucztę zgotuje, muzykę piekielną zaprosi do grania, a szlachta niech wtedy tańcuje.”. To właśnie piosenka o farbowanych obrońcach ludu, o Bochniarzowej, Michniku i Olejniczaku. Lecz kiedy nadejdzie godzina powstania, magnatom lud ucztę zgotuje.

Choć podział na lewicę obyczajową i lewicę robotniczą jest coraz lepiej dostrzegalny, to jednak część środowisk stara się łączyć swoją nienawiść do Giertycha z nienawiścią do kapitalizmu na akcjach Komitetu. Ale intensyfikacja działań Komitetu, do której dążę całym sercem spowoduje, że równoczesna aktywność na obu polach stanie się nie możliwa. Nie można być równocześnie w kilku miejscach i albo się demonstruje gdzieś w Polsce na akcjach KPiORP – albo na studenckim kampusie w swoim mieście. Mam nadzieje, że konieczność wyboru priorytetów będzie sitem, które pokaże, kto do Komitetu trafił z przypadku. Albo z Komitetem i robotnikami, albo demokratami.pl i Bochniarzową. Tertium non datur.

Jak już wspomniałem wcześniej, relacja ta będzie poświęcona nie tylko demonstracji w Kielcach, ale też akcjom, które miały miejsce we wtorek i środę, i które tematycznie były związane z Kielcami, gdyż właśnie tego dotyczyły przemówienia warszawiaków.

W skład warszawskiego Komitetu wchodzi Związek Zawodowy Pracowników Ochrony Zdrowia z Centrum ATTIS z dzielną pielęgniarką – Ireną Komorowską na czele. która To ona w środę, na czele wielotysięcznej demonstracji służby zdrowia w Warszawie, zbeształa pod Sejmem pisiora Cymańskiego. Nie będę opisywał całej demonstracji – opowiem tylko o jednym epizodzie, który przypominał wydarzenia z roku 1905 r. Demonstracja skończyła się pod URM-em, gdzie została wysłana delegacja i w oczekiwaniu na jej powrót zaczęto wiecować. Po kolei wypowiadali się przedstawiciele różnych szpitali i chyba co drugi wzywał do strajku generalnego w służbie zdrowia. „Nie ma sensu się tutaj do nich dobijać, bo nas olewają. – wracajmy do swoich miast i zacznijmy strajk – niech oni dobijają się do nas” Każda taka wypowiedź spotykała się z gromkimi oklaskami. Słucham tego wszystkiego i nie wierzę w to, co widzę. To wszystko, o czym dotąd czytałem, nagle widzę na własne oczy. W pewnym momencie, już chyba po upływie godziny tego wiecowania, zaczął przemawiać męski głos: „jest godzina 15 38. Pora nasz protest przenieść na wyższy poziom. Kto jest za strajkiem generalnym niech podniesie rękę w górę” i wokół mnie pokazał się las tysięcy rąk. Ale tego wątku nie będziemy tutaj kontynuować i sytuacji w służbie zdrowia poświęcimy oddzielne teksty.

Drugi epizod, jaki chciałem poruszyć, to zaostrzający się protest lokatorów z Konduktorskiej 18. Gdy właściciel kamienicy Robert Juszczak uderzył 57-letnią kobietę, to żarty się skończyły. Zgromadzeni pod jego biurem byli zgodni co do tego, że tą mendę należy ukarać. Na odsiecz Konduktorskiej przybyli lokatorzy o podobnych problemach z ulicy Mokotowskiej. Przybyły też posiłki ze Śląska i środowiska kobiece. O Juszczaku głośno już jest w Kielcach i wkrótce cała Polska będzie znała nazwisko tego damskiego boksera. Ten bezczelny kamienicznik już do nas tym razem nie wyszedł. Zanim pikieta się zaczęła, postał trochę na balkonie, a potem się schował – by czymś nie oberwać.

Na koniec jeszcze słówko o internetowych przysrywaczach, którzy stracili impet i popadają w kryzys. Przyczepili się jak gówno do okrętu i mówią: „płyniemy”. Ale gdy nasz okręt zaczyna wypływać na szerokie wody, to fale walki klasowej odklejają gówna najgorzej przyklejone. Zostało jeszcze kilka bezpiecznych miejsc gdzieś na rufie, których fale nie są w stanie zmyć, ale całe gówno się tam nie zmieści. Poszczególne gówienka muszą więc ze sobą rywalizować o to, które będzie najbardziej treściwe, które będzie najbardziej śmierdzieć. Pogodziły się już z sytuacją, że naszego okrętu nie zatopią i między sobą zaczęły się żreć, komu przypadnie zaszczyt bycia największym śmierdzielem. Niektórzy mają taką naturę, że potrafią siać tylko ferment i ze wszystkimi muszą się skłócić. A im kogoś lepiej znają – tym bardziej się z nim kłócą. Najzabawniejsze jest to, że nawet gdyby istniała poważna konkurencja, to bardzo łatwo ją sparaliżować takimi „przyjaciółmi”. Tym razem obejdziemy się bez nazwisk, ale osobom, które dostają orgazmu, gdy LBC o nich napisze, dajemy dużą swobodę interpretacji. Jeśli uważasz się za śmierdzące gówno wleczące się za Komitetem – to ten akapit jest o tobie.

12 05 2006.


Magdalena Ostrowska
Kielce: Protest przeciw prywatyzacji "Premy"

400 osób, zdaniem organizatorów, a "ponad 300" - według regionalnej telewizji, uczestniczyło wczoraj w Kielcach w manifestacji przeciwko prywatyzacji Centrum Produkcyjnego Pneumatyki "Prema" S.A. Dwugodzinny protest zorganizował Związek Zawodowy Pracowników CPP "Prema" SA oraz Komitet Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników.

W manifestacji uczestniczyli związkowcy z Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień`80" z innych regionów Polski, m.in. górnicy ze Śląska i związkowcy z Tramwajów Warszawskich oraz działacze organizacji społeczno-politycznych, m.in. Polskiej Partii Pracy, Grupy na rzecz Partii Robotniczej, Czerwonego Kolektywu-Lewicowej Alternatywy, stowarzyszenia "Enklawa" i ATTAC-Polska. Protest wspiera też Związek Zawodowy "Metalowcy". Na wczorajszą demonstrację przyszli również przedstawiciele innej kieleckiej firmy, "Budopolu", gdzie w lipcu ub.r. rozpoczęły się zwolnienia pracowników. Załoga od 7 miesięcy nie dostaje pensji.

Pracownicy „"Premy", oprócz flag z logo zakładu, nieśli transparenty z hasłami: "Kapitalizm Wasz, Prema jest nasza", "O pracę, godność i chleb". Demonstrujący skandowali: "Łapy precz od Premy!", "Praca dla Premy, zasiłek dla ministra", "Solidarność ludzi pracy!".

Wiceprzewodniczący PPP Mariusz Olszewski poinformował, że "Prema" jest w dobrej kondycji ekonomicznej, w zeszłym roku wypracował 4 mln zł dywidendy i odprowadziła 12 mln zł podatków do Skarbu Państwa. - Kilka lat temu, gdy źle się działo, nie było inwestora. Załoga zaciskała pasa, aby firma przetrwała. Wtedy nie był potrzebny inwestor - przypomniał i pytał, kto pozwala, aby firmę znajdującą się w dobrej kondycji oddać w prywatne ręce. – Wyszliśmy na ulicę, aby władza wreszcie usłyszała głos ludzi pracy, bo na tym polega demokracja, że 200-osobowa załoga ma prawo decydować o swoim zakładzie – podkreślił Olszewski

- Nam chodzi o obronę miejsc pracy, bo jeśli wykupi nas ktokolwiek, czy to inwestor zagraniczny czy krajowy, będzie ludzi zwalniał - powiedział przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników "Premy", Tadeusz Makowski. – Wasz udział w tym proteście jest dowodem prawdziwej solidarności różnych środowisk związkowych i politycznych – zwrócił się do zebranych. – Łączy nas wspólny cel: obrona miejsc pracy i walka o jej godność. Popierają nas tysiące Kielczan, którzy podpisali się pod petycją przeciwko prywatyzacji "Premy" – dodał.

- W Polsce było wiele dobrych państwowych zakładów, które przynosiły zyski i dawały pracę. Większość z nich została zlikwidowana albo sprywatyzowana - przypomniał przewodniczący WZZ "Sierpień`80" i PPP, Bogusław Ziętek. – Od 16 lat obowiązuje w Polsce doktryna, zgodnie z którą wszystko, co państwowe, musi zostać zniszczone, a dobre jest tylko to, co prywatne. Nie zgadzamy się z tym i dlatego przyjechaliśmy tu dzisiaj z różnych regionów kraju, miedzy innymi ze Dąbrowy Górniczej, gdzie półtora roku temu sprywatyzowano Hutę Katowice - podkreślił. - Władzy nie opłacało się zachować w państwowych rękach zakładu, który wytwarzał 50 proc. polskiej stali. Okazało się, że Hindus, który kupił Hutę Katowice, tylko w ciągu jednego roku wypracował 1,5 mld zysku – stwierdził i podał kilka podobnych przykładów.

Ziętek podkreślił, że KPiORP, skupiający związkowców z różnych central oraz pracowników nie należących do związków zawodowych, będzie pomagał wszędzie tam, gdzie łamane są prawa pracownicze. - Na tym polega solidarność między pracownikami, że tam, gdzie usiłują nas wdeptać w ziemię, łamać nasze prawa i odbierać gwarancje socjalne, jesteśmy razem - mówił przewodniczący "Sierpnia`80". - Przez 16 lat w Polsce rządziły różne opcje polityczne, ale wszystkie rządy łączyła pogarda dla praw pracowniczych - ocenił.

Przedstawiciele załogi opowiadali zebranym historię zakładu i wyjaśniali, dlaczego nie chcą prywatyzacji "Premy". - Chcemy, aby władza i decydenci zaczęli się wreszcie liczyć z głosem załogi i respektowali wyznawane przez nas wartości. Jesteśmy ludźmi, a nie siłą roboczą – apelowała Grażyna Pięta reprezentantka Związku Zawodowego Pracowników "Premy". - Uczymy się na doświadczeniach innych prywatyzowanych zakładów i wiemy, co czują inni pracownicy, gdy słyszą, że ich zakład ma zostać sprywatyzowany - dodała.

Przewodniczący komisji zakładowej ZZ "Metalowcy", Wojciech Petrys poinformował, że wszystkie związki zawodowe działające w "Premie" są przeciwne prywatyzacji tego zakładu. - Firma, która przynosi zyski, nie może zostać oddana w prywatne ręce. To nielogiczna, niewytłumaczalna decyzja Ministerstwa Skarbu Państwa. "Prema" powinna zostać i zostanie państwowa, a załoga zachowa swoje miejsca pracy – ocenił.

Przedstawiciele KPiORP - Florian Nowicki z GPR i Piotr Ciszewski z CK-LA opowiedzieli o działalności Komitetu i akcjach, jakie prowadzi w obronie praw pracowniczych, a także w obronie lokatorów "sprywatyzowanych" kamienic. -KPiORP walczy nie tylko o pracę i płacę, ale też o dach nad głową i godne życie. Lokator jest dla właściciela kamienicy tym samym, co pracownik dla właściciela firmy – towarem i źródłem zysku - mówił Ciszewski.

Protestujący przeszli ulicami miasta pod Świętokrzyski Urząd Wojewódzki i wręczyli wojewodzie, Grzegorzowi Banasiowi petycję, wyrażającą protest przeciwko sprzedaży kolejnego przedsiębiorstwa państwowego w prywatne ręce. Dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom załogi dzisiaj nie istnieją ekonomiczne przesłanki do sprzedaży przedsiębiorstwa. Prywatyzację "Premy" uważamy za akt niesprawiedliwości i pogwałcenia woli pracowników - napisali w petycji.

- "Prema", przedsiębiorstwo państwowe, z którego Skarb Państwa poprzez dywidendę czerpie zyski, taką firmą powinna pozostać - zapewnił zebranych wojewoda Banaś. -Trzymamy za słowo!, - odpowiedział mu tłum zgromadzony pod Urzędem Wojewódzkim. - Z moich informacji wynika, że prywatyzacja "Premy" w takiej sytuacji, gdy jest tylko jeden oferent, nie zostanie przeprowadzona. Dziś firma jest w dobrej kondycji, ale aby mogła się utrzymać, musi mieć rynek zbytu - powiedział wojewoda.

- Walczymy od kilku miesięcy. Kiedy w Warszawie dowiedzieli się o planowanym na dziś proteście, przedstawiciele resortu skarbu spotkali się ze związkowcami "Premy" i dopiero wtedy minister zapytał: A co to jest Prema? - poinformował Mariusz Olszewski z PPP. - Nie dotarły do niego informacje o poprzednich protestach, nie doszło kilka tysięcy podpisów pod petycją? Niech zrobią sobie porządek w ministerstwie, bo tu kilkaset osób walczy o byt!- dodał.

Na zakończenie 2-godzinnego protestu do demonstrujących wyszła przedstawicielka załogi i podziękowała za wsparcie protestu. - Jesteśmy zaskoczeni liczbą osób, które przyjechały nas wesprzeć. Cieszymy się z poparcia i wyrażonej nam solidarności. Dla nas, pracowników "Premy", to bardzo ważne. Dzięki temu nie czujemy się już tacy bezradni i sami - podkreśliła.