Zbigniew Partyka
My: polemika z "Dziś"
Wyrazem uznania dla znaczenia radykalnej polskiej lewicy jest
fakt, iż doczekała się ona ze strony "starolewicowego" miesięcznika "Dziś"
wyrazów troski, w postaci "Rad dla młodych lewicowców", pióra Józefa A. Ungera
("Dziś" nr 5/06, str.70-74). Wciąż jednak obowiązuje zasada "timeo Danaos et
dona ferentes", stąd warto przyjrzeć się niespodziewanemu suflerowi i jego
pomysłom.
Aby uwiarygodnić swój autorytet i swoje doradztwo pan Unger stosuje prostą
metodę autokreacji, przedstawiając się jako tzw."niezależny obserwator", pisząc
o tym, że nie należy do SLD i nigdzie, dlatego sąd jego jest obiektywny. Nie
będę tłumaczył panu Ungerowi, że jest to uzurpacja, przy pomocy takich kategorii
jak dawno opisane zjawisko literackich reprezentantów klas społecznych, gdyż
jest to zdecydowanie obca mu poetyka, niedostępny świat pojęć. Może uda się to
wyjaśnić przy pomocy kategorii kibica.
Jestem nie tylko działaczem Nowej Lewicy, jestem także kibicem Pogoni Szczecin.
Kibic, jak pan może wie, nie jest członkiem drużyny, nie ma go w składzie, ale
nie jest "obiektywny", kocha swój klub. Kibic jest krytyczny wobec drużyny, ale
stara się jej pomóc. Nie tylko dopingiem, setkami kilogramów confetti na
trybunach, śpiewem, ale dobitnym wyrażeniem swej opinii. Gdy moja drużyna,
wskutek polityki transferowej właściciela składająca się z nieomal w całości z
Brazylijczyków, kilkukrotnie grała jak skończone patałachy, kibice wywiesili na
stadionie przy ulicy Twardowskiego transparent z portugalskim tekstem"Voces
trazem vergonha a nos e a voces mesmos" - przynosicie wstyd nam i sobie samym! I
pomogło, ten mecz z Odrą Wodzisław Pogoń wygrała. Kibic jest dumny ze swojego
klubu i z tego, że jest jego kibicem.
Pan Unger kibicuje SLD, ale się do tego nie przyznaje, nie jest z tego dumny.
Widocznie ma powody. Pan Unger zachowuje się jak kibol, gdyż nie przestrzega
zasad, nie respektuje fair play. Polemizując z Ewą Groszewską, (z której zrobił
Gruszewską, cóż za elegancja!) próbuje zrobić z niej blondynkę zahaczając już
tylko o tytuł tekstu "Wolność obyczajów czy wolność od nędzy?". Posłuchajmy;
"Już sam tytuł artykułu budzi mój sprzeciw. Cóż to za wybór: <<Myć ręce, czy
nogi?>>". Unger zapomina o sensie toczonej debaty, w której panowie Olejniczak,
Borowski, Sierakowski wraz z całą czołówka SLD nie raz wypowiadali się za
budowaniem lewicy czy centrolewicy wyłącznie w oparciu o kwestie obyczajowe. Co
do nich nie odważył się mieć żadnych zastrzeżeń, żadnych wątpliwości, czy
przypadkiem są półmózgami i mają dylemat - myć ręce czy nogi. Klasyczne
kibolstwo, żaden obiektywizm. I dalej rączo nam tłumaczy potrzebę walki zarówno
o wolność obyczajową jak i wolność od nędzy, bezrobocia, klerykalizacji i
wszystkiego. Pan Unger się zapomina. Nie jesteśmy, jak nas określa, "młodymi
lewicowcami" jesteśmy niekiedy starsi od panów Olejniczka czy Napieralskiego,
jesteśmy lewicowcami radykalnymi i konsekwentnymi, antyliberalnymi i mamy
świadomość swej tożsamości i wspólnoty. Trudno, byśmy mogli z pokorą znosić
impertynenckie pouczenia. To ja dwa lata temu rejestrowałem, (po odmowie
legalizacji Parady Równości) Wiec Wolności w Warszawie, to ja, wraz z
przyjaciółmi jestem na liście Redwatch. I to my, świadomie dokonaliśmy wyboru,
by nie wpisywać się w obłudna farsę "moralnego oburzenia" wobec PiS, gdy
zwoływano wiec protestu wobec delegalizacji poznańskiego marszu,
zdelegalizowanego przez poznańskiego prezydenta z PO z pomocą wielkopolskiego
wojewody z SLD, co miało być aktem założycielskim "Centrolewu".
Pan Unger czyni zarzut z tego, że o tej naszej działalności nikt nie wie. Czyżby
to, że to, że nie jesteśmy stałymi gośćmi w studiach TVN, Polsatu, telewizji
Wildsteina czy Trwam nas (lub kogokolwiek) dyskwalifikowało, czy nie ma świata
innego niż przedstawiony przez te media lub "Gazetę Wyborczą"? Nie mamy zbyt
wielu możliwości konwersowania tam z prawicowymi dziennikarzami, których
inteligencja nie przekracza pojemności programatora pralki. My tylko robiliśmy i
robimy swoje. Unger szydzi; "tacy z was działacze na tej niwie, jak z wielu
byłych uczestników <<konspiry S>> byli tak głęboko zakonspirowani, że nawet sami
o tym nie wiedzieli". Cóż, wypadałoby najpierw dowiedzieć się czegoś o tym, na
temat czego ma się zamiar pisać, wtedy uniknęłoby się kompromitujących pomyłek.
Nie wiem, co wielce szanowny pan Unger robił w latach osiemdziesiątych, ale do
konspiry chyba nie należał.
Najpoważniejszym chyba, bo wytłuszczonym w tekście zarzutem jest " Dajcież
wreszcie spokój! Przecież wiecie, że nie powiodły się żadne próby utworzenia
jakiejkolwiek siły po lewej stronie, bez udziału postpezetpeerowców i ich
przywódców. Przecież wiecie, że wciąż jeszcze nie zdołaliście stworzyć żadnej
licznej, dobrze zorganizowanej, choćby nieco tylko jednolitej formacji
politycznej, także dlatego, że wciąż wybuchają wśród was spory, kto jest
bardziej i rzetelniej lewicowy. Że poza "Trybuną" i kilku portalami nie macie
żadnego dotarcia do szerokich odbiorców, <<za to>> ubogą strukturę terenową i
iluzoryczny kontakt z pracowniczymi zespołami." I na to trzeba, nawet panu
Ungerowi, odpowiedzieć.
To, że się nie udało, nie oznacza wcale, że nie warto ani tym bardziej, że nie
można. Co się udało "postpezetpeerowskim przywódcom", to mniej więcej wiadomo i
nawet pan Unger przyznaje dalej w tekście, że jest to zdrada zasad lewicy. Nie
ma więc żadnego powodu, by "dać spokój". Nie jest to tym bardziej, powód, by iść
pod ich przewodem walczyć tam, gdzie Ungerowi wydaje się, że walczyć jest
łatwiej.
Nasze wewnętrzne spory są, wbrew temu, co się wydaje panu Ungerowi, naszą siłą.
W PZPR nie było wolno się spierać, obowiązywała jedynie słuszna myśl. Gdzie
wszyscy myślą tak samo nikt nie myśli zbyt wiele. Dlatego PZPR przegrała,
dlatego skapitulowała, dlatego nawet niespecjalnie broniła zdobyczy socjalnych i
cywilizacyjnych PRL. W SLD mit jedności też był naczelną zasadą. Obawa przed
recydywą "fiszbachizmu" miała być gwarancją skuteczności i tego, że nikt nie
podda się przeciwnikowi. I dlatego SLD skapitulował przed prawicą, przed
neoliberalizmem i klerykalizmem bezboleśnie i ostatecznie jako całość. Dlatego
różnorodność inspiracji, bogactwo talentów i temperamentów to nasze atuty, to
gwarancja wszechstronnej, wewnętrznej, oddolnej kontroli. Spór jest podstawową
osią polityki, odrzucamy nerwicowy, charakterystyczny dla kultury politycznej
SLD pomysł, że musimy być grzeczni, niepyskaci, bo to robi złe wrażenie w
mediach, bo inaczej nasi nie wygrają. Najpierw trzeba ustalić, którzy są nasi,
bo lewicowi i tego pilnować.
Można nam łatwo postawić zarzut braku skuteczności. Piotr Ikonowicz osiągnął w
wyborach prezydenckich nader skromny wynik, Aleksander Kwaśniewski wygrał wtedy
w pierwszej rundzie. Ale Ikonowicz przekształcił swą kampanię w skuteczną walkę
przeciwko eksmisjom na bruk, która zakończyła się wyrokiem Trybunału
Konstytucyjnego, uchylającym lex Blida, ratując dach nad głową tysiącom ludzi. A
co dobrego dla lewicy wynika z dwu kadencji Kwaśniewskiego, poza wetowaniem
ustawy reprywatyzacyjnej? Konkordat, członkostwo w NATO, agresja w Iraku, zakaz
aborcji, coś jeszcze? Co istotnego dla lewicy pan Unger zapamiętał z kampanii
Kwaśniewskiego? To, że prezydent wszystkich Polaków ma dekoracyjną żonę?
Wszystkie nasze skromne struktury organizacyjne, nasze kontakty z pracowniczymi
zespołami służą niezmiennie jednej i tej samej sprawie - budowie autentycznej
lewicowej formacji przez pomoc ludziom i kolektywom, ich upodmiotowienie. Choć
byśmy chcieli, nie mamy powodu sądzić, że proces ten potrwa szybko, dużo
szybciej niż wieloletnia dewastacja spowodowana przez przywoływanych przez
Ungera "przywódców" i ich formację. Walka o upodmiotowienie załóg, o klasową
świadomość, o obronę lokatorów, odzyskiwanie niewypłaconych wynagrodzeń,
dofinansowanie świetlic środowiskowych jest tym, co nas zajmuje. I przychodzą do
nas, do Nowej Lewicy i innych, bratnich organizacji, ludzie którzy znajdując
drogę, mimo, że pan Unger jej nie zna, przychodzą z wiarą, że nasza pomoc i
współdziałanie nie są iluzoryczne. I nie zawodzą się.
Pan Unger atakuje także Waldka Chamalę za jego krytyczne oceny polityki
gospodarczej Chińskiej Republiki Ludowej. Temat to obszerny, wymagający
oddzielnej rozprawy, jednak trzeba zaznaczyć, że w swej polemice, broniąc
działań chińskiego kierownictwa w Tybecie, sugeruje, że sprzeciw Chamali wobec
polityki wynarodowienia może "bronić minionej teokracji i izolacji Tybetu".
Stary to i żenujący chwyt, używany wielokrotnie przez zaborców w rozmaitych
sytuacjach. Wystarczy wspomnieć Katarzynę II, która z oświeceniowym zapałem
dokonywała rozbiorów zacofanej Polski czy pruski Kulturkampf.
Wróćmy do kwestii zasadniczej. Nie mamy żadnego powodu wierzyć komplementom,
słuchać o tym, jacy to jesteśmy inteligentni, erudycyjni, zapalczywi, po to, by
później iść w jednym szeregu z wyleniałymi, bez względu na wiek, politykami z
SLD czy SDPL walczącymi z "kaczyzmem". Po co, by bić się o koalicję starej
lewicy z Platformą Obywatelską? Nasze cele są wyższe i jasne, jesteśmy formacją
antykapitalistyczną i jako lewica walczymy z kapitalizmem. My wiemy, że lewicę
można zbudować tylko na lewicy, na prawdzie, nie na złudzeniach. My wiemy, że
wielkim ideałom prawdy, dobra i piękna, wolności, równości i braterstwa sens i
konkretny kształt nadaje wyzwolicielska, klasowa misja wyzyskiwanych i
uciskanych. My wiemy, że nie wystarczy dogadać się i ustalić lewicową
ortodoksję, trzeba jeszcze na co dzień stosować lewicową ortopraksję. My wiemy,
że nie będzie łatwo, że nie ma drogi na skróty. My wiemy, że stara lewica dla
kalkulacji wyborczej zrobi wszystko, a grupy społeczne, do których przede
wszystkim adresujemy nasze przesłanie i o których interesy walczymy - robotnicy
i bezrobotni - nie chodzą na wybory, więc są dla SLD i SDPL totalnie
nieinteresujący, nieważni. My wiemy, że dla wielu naszych współobywateli -
robotników i bezrobotnych - walka polityczna jest drogą zdrady, więc, aby
uzyskać ich zaufanie nie możemy kroczyć razem z notorycznymi zdrajcami u boku.
Dlatego nie przyjmiemy wyznaczonego nam tu celu - najpierw walka z "kaczyzmem",
przy przyjęciu dowolnie szerokiego wspólnego mianownika, a później się zobaczy,
jak już zainstaluje się kolejna "trudna i odpowiedzialna, wynikająca z
arytmetyki sejmowej" koalicja naszych postulowanych, rzekomych sojuszników - PO,
PD, SLD, SDPL, UP i kogo tam jeszcze diabli niosą - to dopiero wtedy przypomnimy
sobie, że poza gejami są jeszcze robotnicy, niekoniecznie geje, że równość nie
oznacza wyłącznie równości homo i hetero? Bo chyba nikt poważny, nawet pan Unger
nie będzie próbował przekonywać kogokolwiek, że formacje te zdolne są prowadzić
politykę anty - bądź nawet tylko nieklerykalną. Dziękujemy jednak za dobre
słowa, życzenia, "by młoda, Nowa Lewica zaczęła wreszcie zwyciężać". My
spełnieniu tych życzeń poświęcamy całą swoją pracę.
Zbigniew Partyka