Tekst pochodzi z Tygodnika "NIE" http://www.nie.com.pl/art7518.htm


Bożena Dunat, Andrzej Rozenek
Jak kler właził do teczek

O kapusiach w sutannach tygodnik „NIE” rozmawia z esbekiem Leszkiem W., byłym pracownikiem departamentu IV (kościelnego) MSW.

– Jak SB pozyskiwała spośród kleru tajnych współpracowników? Szantażem, przekupstwem, intrygą, torturami?
– Szantażem? Pamiętam taki przypadek: kolega przez dwa lata prowadził koronkowe przygotowania do pozyskania dość wysoko postawionego kapłana. Gdy wreszcie przeprowadził rozmowę, usłyszał: – Panie poruczniku, czemu tak późno, ja już dwa lata na pana czekam... Najlepszym TW był człowiek współpracujący na zasadzie dobrowolności.
– Chcieli być kapusiami?
– Większość z nich. Współpraca dawała im chociażby możliwość wpływu na proces tzw. translokat. Czyli przeniesienie księży do parafii. Wtedy działał Urząd do Spraw Wyznań, który musiał wyrazić zgodę na te translokaty. „Nasz” człowiek miał łatwiejszą drogę kariery, trafiał do lepszej parafii. Mógł też wpływać na awans innych albo go uniemożliwić, jeśli kogoś nie lubił. To byli tylko ludzie...
– Ile razy w Pana karierze zdarzyło się, że werbowany powiedział „nie”?
– Raz. W Pałacu Mostowskich (siedziba warszawskiej byłej MO i SB – przyp. red.) ukraińska nacjonalistka zagroziła, że jak powiem jeszcze słowo, wyskoczy przez okno.
– Pytam o księży.
– Nie zdarzyło się. Wykorzystywaliśmy okazje. Ale czasem upatrywaliśmy sobie kogoś i zakładaliśmy mu teczkę „kandydata na TW”. W tamtym systemie prawnym dawało to możliwość założenia podsłuchu w domu, podsłuchu telefonicznego, inwigilowania korespondencji. Wystarczały dwa, trzy lata, żeby coś znaleźć albo trafić na potrzebę.
– Czy podsuwaliście inwigilowanym panienki?
– Zawsze miałem pod ręką ze cztery dziewczyny z luźnym podejściem do obyczajów. Nieprostytutki.
– Ilu mieliście kapusiów wśród kleru?
– Każdy ksiądz, a nawet alumn miał swoją teczkę. Tam były gromadzone wszelkie informacje o nim. Piszą, że mieliśmy 10 proc. tajnych współpracowników. Ja oceniam, że było ich znacznie więcej... Może nawet 60 proc. Największą masę współpracowników stanowili księża parafialni o lokalnym znaczeniu, współpraca z nimi nie dawała praktycznie nic. Naprawdę wartościowi byli tajni współpracownicy pozyskani w hierarchii kościelnej, środowiskach inteligenckich, szkołach katolickich, zakonach, w prasie...
– Ale może to były fikcyjne pozyskania, żeby nabić statystyki?
– Nie wykluczam takich przypadków. Był kiedyś oficer, który pisał raporty na podstawie „Słowa Powszechnego”. Ale wpadł, bo to gra na krótką metę. Poza tym nasi przełożeni odbywali spotkania kontrolne i wtedy mieli absolutny dowód współpracy konkretnego TW. Taka była procedura.
– Co się stało z teczkami kościelnych tajnych współpracowników?
– Dobry opiekun likwidował... Teczki, nie TW.
– Na nic się to zdało, jak twierdzi IPN, nawet jeśli teczka została zniszczona, pozostały ślady w innych materiałach...
– Eee, jeśli nasz TW pojawia się w innych materiałach, to wyłącznie pod pseudonimem. A z pseudonimu niewiele można wywnioskować. Pan Dudek, pan Witkowski i im podobni działacze IPN to fantaści. Nie mają zielonego pojęcia o tym wszystkim. To, co teraz wypływa na poszczególnych księży, to w większości mate-riały z dawnego Biura C...
– Czyli?
– To było biuro, które rejestrowało wszystkie sprawy i tajnych współpracowników. Rodzaj archiwum. Mikrofilmy stamtąd za pośrednictwem byłego ministra Milczanowskiego trafiły w ręce Józefa Glempa. To, co dzisiaj opowiadają, że są zaskoczeni, że nie wiedzieli, to bzdura. Wszystko mieli podane na tacy w roku 1990.
– A z IV departamentu dużo wyciekło?
– U nas każdy solidny oficer zgodnie z rozkazem zniszczył każdą teczkę, chyba że były to materiały bezwartościowe albo kogoś szczególnie nie lubił. Wielu robiło też kopie, takie prywatne archiwa, ale na razie mało z tego wyciekło. Po ogłoszeniu tzw. listy Wildsteina odebrałem kilka telefonów z wyrazami wdzięczności. Ludzie dziękowali mi za wyczyszczenie ich teczek, za wywiązanie się z obietnicy.
– Jak to się fizycznie odbywało? Na wysypisku śmieci paliliście ogniska? Jak w „Psach”?
– Woziliśmy worki do papierni w Konstancinie-Jeziornej pod Warszawą. Wrzucaliśmy worki na taśmociąg, a jak już wpadły do młyna, było wiadomo, że są nie do wyciągnięcia. Kto by się bawił w palenie; złożony papier w segregatorach źle się pali.
– A jednak jakieś teczki są w IPN – jak choćby księdza Czajkowskiego czy TW kojarzonego dziś z księdzem Malińskim.
– Można założyć, że to było jakieś przeoczenie. Druga wersja: ktoś był złośliwy i specjalnie zostawił. Musiałbym zobaczyć na własne oczy materiały, żeby stwierdzić, czy to w ogóle są prawdziwe rzeczy. Szlag mnie trafia, jak czytam w prasie wypociny tych pseudonaukowców, którzy stawiają się w roli sędziów, bogów oceniając cudze postępowanie na podstawie jakichś bagatelnych zapisków. Przecież w materiałach, którymi dysponuje IPN, mogą być fałszywki. Mogły być pozostawione, mogły być zrobione później. Trzeba być skończonym idiotą, żeby brać za dobrą monetę wszystko to, co zostało w zasobach archiwalnych. Pod koniec lat 80. w tym resorcie nie pracowali durnie. Nie jak w latach 50. z łapanki, tylko dobrze wykształceni, często z kilkoma fakultetami zawodowcy.
– Dużo jeszcze nas czeka sensacyjnych odkryć TW wśród dostojników kościelnych?
– Dużo, choć tych najbardziej sensacyjnych nie poznamy nigdy.
Autor : Bożena Dunat / Andrzej Rozenek