Tekst pochodzi z Nowego Robotnika http://nr.freshsite.pl/
Przemysław Wielgosz
Kto grozi wolności słowa?
Michnik, Środa, Wałęsa, Geremek i nowy rasizm
We włoskim mieście Bergamo zaczął się proces znanej
dziennikarki i pisarki Oriany Fallaci. Autorka "Wściekłości i dumy" została
oskarżona o obrażanie uczuć muzułmanów. Skargę wniósł znany z ostrych wystąpień
przeciw dominacji symboliki chrześcijańskiej w miejscach publicznych działacz
muzułmański Adel Smith.
W dniu rozpoczęcia procesu Gazeta Wyborcza opublikowała list otwarty podpisany
przez szacowne grono autorytetów, w którym wyrażono solidarność z pozwaną
dziennikarką w imię wolności wypowiedzi, która, jak można logicznie wywnioskować
zagrożone jest dziś przez włoski sąd i muzułmańskiego duchownego. List podpisali
m.in. Bronisław Geremek, Adam Michnik, Tadeusz Mazowiecki, Magdalena Środa,
Maria Janion i Lech Wałęsa. Czyż może być coś szlachetniejszego niż ujmowanie
się za tymi, którym kneblują usta? Czy nie należy poprzeć apelu, którego
sygnatariusze kierują się wolterowską zasadą "nie zgadzam się z Tobą, ale oddam
życie za to abyś miał prawo głosić swoje poglądy"? Odpowiedź wydaje się
oczywista - trzeba bronić wolności słowa. A jednak w przypadku Fallaci sprawy
mają się zupełnie inaczej. Nie tylko dlatego, że włoskiej dziennikarce
najzwyczajniej w świecie nikt nie knebluje ust, ale też dlatego, że głoszone
przez nią poglądy nie mają nic wspólnego z wolnością.
Przypomnijmy, że po wydarzeniach z 11 września 2001 Fallaci w kilku książkach
zaatakowała religię muzułmańską, Koran, społeczeństwa arabskie i arabskich
imigrantów oraz ich kulturę. Fallaci wykreowała Arabów na diabolicznego Innego,
zagrażającego naszej tożsamości, naszym domom i dzieciom. Sięgnęła do nieco
tylko zmodyfikowanych haseł antysemickich, przypisując Arabom genetyczną
skłonność do terroryzmu i przemocy, brak kultury i zdolności do demokracji,
wrogość do wolności i kobiet, niezdolność do myślenia i racjonalnego działania.
Postawę sygnatariuszy listu można by określić mianem błędu lub naiwności. Jest
jednak znacznie gorzej. Ich intencje widać bardziej nie w tym, kogo obrali sobie
za symbol zagrożonej wolności słowa, ale w tym co przemilczają. Okazuje się
bowiem, że szacowne grono ma notoryczną skłonność do stosowania podwójnych
standardów. Naszych autorytetów nie było słychać, gdy w Polsce postawiono przed
sądem Dorotę Nieznalską, żaden też nie oburzył się gdy prezydent USA zagroził
zbombardowaniem siedziby niezależnej katarskiej telewizji Al-Dżazira, ani wtedy
gdy amerykańscy żołnierze z premedytacją strzelali do pracujących dla niej
dziennikarzy. Nie pamiętali oni o wolności słowa wtedy, gdy rząd w Bagdadzie
usunął przedstawicielstwa Al-Dżaziry z Iraku. Żadnemu też nie przyszło do głowy
protestować przeciw masakrze ludności Faludży, torturom w Guantanamo czy
przeciwko budowie muru wokół coraz bardziej okrojonych terytoriów okupowanych w
Palestynie. A wreszcie mimo, że wielu z nich przestrzegało przed
fundamentalizmem islamskim, nie widzą żadnego zagrożenia ze strony
fundamentalizmu chrześcijańskiego, mimo, że ma on duże wpływy w zapleczu
politycznym prezydenta Busha, a on sam sugerował, że atakując Irak zasięgał rad
samego Boga. Wychodzi na to, że nasi obrońcy wartości bronią ich tylko wtedy,
gdy przynoszą korzyści im i ich politycznym przyjaciołom.
W tej sytuacji trzeba powiedzieć, że obrona wolności Fallaci nie jest niczym
innym, tylko aktem ignoranckiego i ksenofobicznego partykularyzmu. Jest obroną
ekskluzywnego prawa Europejczyków do uprzedmiotawiania innych. Prawa, które jest
elementem nieprzezwyciężonego wciąż dziedzictwa kolonializmu - najbardziej
zbrodniczego systemu w dziejach świata. W tym kontekście rzekomo uniwersalne
prawo do wolności słowa w wykonaniu Oriany Fallaci przekształca się w przywilej
silniejszego, zdobywcy, kolonizatora, okupanta. Przywilej, który z racji jego
militarnej przewagi pozwala mu na diabolizowanie, poniżanie i dehumanizowanie
ofiar.
Wolność słowa jest prawem uciskanych a nie przywilejem uciskających. Przyznając
ją "po równo" albo "ponad podziałami" jednym i drugim odrzucamy całą treść
społeczną, cały krytycyzm zawarty w tym pojęciu. Czynimy go abstrakcyjną
konstrukcją, która może być użytecznym narzędziem dla usprawiedliwiania ekscesów
władzy. W ten właśnie sposób przyczyniamy się walnie do kompromitacji jednej z
wielkich zdobyczy demokratycznych. Wolność zredukowana do wolności
propagandowego wspierania rządzących staje się orwellowskim zaprzeczeniem samej
siebie.
Oczywiście Fallaci nie jest pierwsza na antyarabskim froncie ideologicznym.
Zachodnie media powiązane z kapitałem i ośrodkami władzy mniej więcej od czasów
kryzysu paliwowego w roku 1973 uprawiają antyarabską propagandę. Od kiedy
bliskowschodnie elity polityczne wyciągnęły rękę po ropę, która w przekonaniu
rządzących w Waszyngtonie i Londynie powinna należeć tylko do nich, świat
arabsko-muzułmański stracił dobrą prasę. W zachodniej propagandzie powoli zaczął
zajmować miejsce słabnącego sowieckiego imperium zła. Po 11 września 2001 roku
normy zaczęły ustanawiać osoby pokroju Fallaci, Silvio Berlusconiego, Daniela
Pipesa, Thomasa Friedmana, Alaina Finkielkrauta a u nas Grzegorza Gaudena.
Przedstawianie Arabów jako bezmyślej i żądnej krwi tłuszczy stało się normą. O
Arabach mówi się w sposób, który byłby absolutnie niedopuszczalny w stosunku do
Żydów czy Afroamerykanów.
Teksty Fallaci, podobnie jak pokazywane do znudzenia w telewizji obrazy
muzułmańskiej dziczy dobrze służą niszczeniu ludzkiej solidarności z ofiarami
amerykańskich wojen w Iraku i Afganistanie, oraz izraelskiej okupacji Palestyny.
Ich rolą jest odebranie cech ludzkich muzułmanom i budowanie dystansu między
nami a nimi. Ich celem jest relatywizacja cierpienia jakie zadają im nasi
żołnierze. Ich skutkiem jest natomiast obojętność dużej części zachodniej (a
więc także polskiej) opinii publicznej wobec niegodziwości, które popełnia się w
jej imieniu na Bliskim i Środkowym Wschodzie.
Jeśli Geremek, Frasyniuk i inni chcą bronić wartości uniwersalnych niech zrobią
coś dla ruchów walczących o prawa człowieka na Bliskim Wschodzie. Niech zdobędą
się na solidarność z niezależnymi związkami zawodowymi w Iraku, których
członkowie bohatersko walczą o podstawowe prawa ludzkie i zdobycze socjalne
narażając się na terror zarówno ze strony islamskiego ruchu oporu jak i
wykreowanych przez okupantów elit rządowych w Bagdadzie. Niech ujmą się za
wolnością irackich intelektualistów i naukowców, którzy od początku okupacji
coraz częściej padają ofiarą tajemniczych zabójców.
Nie po raz pierwszy nasze autorytety udowodniły, że są narzędziem w rękach
neokonserwatystów, imperialistów i nowych rasistów. Udowodniły też, że mają
blade pojęcie o wolności słowa.
Prawdziwymi bohaterami walki o tą wartość we współczesnym świecie są ci
dziennikarze zachodni i arabscy, którzy narażeniem własnego życia ujawniają
zbrodnie w Faludży i Abu Ghraib, ci, którzy docierają do zwykłych Irakijczyków,
do meczetów i szpitali, do wiosek i fabryk, i dają świadectwo ogromowi
cierpienia, za które także i my jesteśmy po części odpowiedzialni.