Wiersze pochodzą ze zbioru: Polska poezja rewolucyjna 1878-1945 pod redakcją Stefana Klonowskiego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977.
Hieronim Wrocisław Truszkowski i Stanisław Kunicki
Prośba bezżennych więźniów do Fursy, rotmistrza żandarmskiego,
naczelnika X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej
(str.67-70)
Cześć Ci, o Synu Temidy Rusi!
O, cześć Ci, wielki pięścią, nie duchem!
Ten okaz rymów niech Cię nie skusi,
Być nam, jak dawniej, knutem - obuchem,
Być znowu tamą tego wszystkiego,
Co w naszych oczach piękne i wzniosłe,
Być znów zaporą w drodze do tego,
Z czym nasze myśli - uczucia zrosły.
Cześć Ci po wieki, "Wyższe Naczalstwo"!
O, chciej przebaczyć nasze "nachalstwo",
Z którym my prośbę wnosim do Ciebie,
O, egzotyczny kwiecie na glebie
Polskiej rosnący,
Z niej, żyznej, soki żywotne ssący...
Pięć młodych niewiast tu osadzono.[1]
Przyroda hojnie je posażyła,
Lecz dola biednym całkiem skrewiła -
Bo twojej pieczy je powierzono.
Jako opiekun wielce cnotliwy
Tyś strzegł ich, gdyby oka w swej głowie,
A gdy z nas który wzrok pożądliwy
Śmiał na nie rzucić... o, wtedy mrowie
Przeszło poza Twą mentorską skórą,
Tyś za to karcił nas "ciemną dziurą" -
I bardzo słusznie.Lecz czas nie stoi
. Kiedy "podlotna" przemija pora,
Panienka starą zostać się boi,
Więc wbrew rozkazom swego mentora
(Zgrozo!...) o chłopach marzy i roi...
Na nic się zdały Twoje zabiegi,
Na nic, ach, na nic podstępy, szpiegi,
Płeć piękna z brzydką wnet się zwąchała
I... jedna drugiej serce oddała...
Ale, niestety, mądre ustawy
Chcą w wielomęstwie widzieć grzech wielki,
Więc kto jest rządu poddany prawy,
Ten przepis święcie wypełnia wszelki,
Ten nie zwykł nigdy mu buntowniczo
Naprzeciw stanąć,
Bić przed nim czołem.
O, Synu sławy!
Czołem i prawu, czołem i Tobie,
Jeden z zacniejszych na ziemskim globie...
Widząc pupilek serca zranione
Tyś w opiekuńczym swoim zapale
(O sobie wtedy nie myśląc wcale)
Zrobiłeś z każdej przykładną żonę.
Pięciu młodzieńców tyś uszczęśliwił.
Lecz... ach, boleści, innym wykrzywił
Całe ich życie...
Szlochało skrycie
Płaczem dziecięcym wielu brodaczy,
Brodę szarpali w srogiej rozpaczy
Nic jeść nie chcieli,
Z głodu ginęli...
Boleść minęła - przyszła rozwaga:
Wszakże "Naczalstwo" to jest powaga -
Każdy z nas dumał, choć się nie srożył,
Każdy w swej głowie już plany tworzył,
Jak ma niedolę swoją wystawić,
Jak ma "Naczalstwu" prośbę przedstawić...
Wnet sejm zwołano.
O różnych rzeczach debatowano.
Każdy podawał tam swoją radę,
Wniosek za wnioskiem sypnął jak gradem.
W końcu zaś prezes ujął to w całość
I sformułował ogólną żałość:
"Zważywszy:
Że dwaj prawnicy są obabieni -[2]
Że nasz statysta już-już się żeni -[3]
Że Luda z Janka już zaręczeni -[4]
A Jaś z Maniusią na fest złączeni, [5]
Czemuż to każdy z nas się rumieni,
Gdy jedenaste
przechodzi sieni?[6]
Czemuż? - rzecz prosta, bo pozbawieni
Jesteśmy wszyscy ciepła promieni,
Uczucia, co się miłością mieni.
A któż z serc swoich żądze wypleni?...
Ha? Kto? Powiedzcie... Chyba szaleni.
My zaś rozsądni - a więc proszenie
Piszem "Naczalstwu" o... ożenienie."
O, chciej wysłuchać żądania tego,
O, chciej celibat znieść przymusowy,
O, znajdź niewiastę dla nas każdego,
O, bądź, jak zawsze, ojciec wzorowy
Dla swoich dzieci!...
Jeszcze na świecie
Wiele jest niewiast, dla których krata
Nie dziś, to jutro będzie udziałem...
Wiele jest jeszcze, myśl których wzlata
Nad poziom zwykły - nad światem całem...
Może, nim ruszym w północ śnieżystą,
Nim w zaspach śnieżnych gdzieś zaginiemy,
Ty nam odnajdziesz duszę tak czystą,
Jak śnieżne groby, w których spoczniemy...
Czy ci to trudno? O, nie, sławetny,
Mgnij tylko okiem, a tłum "niebieskich" [7]
Wnet ci sprowadzi
zastęp szlachetny
Kobiet dojrzałych i dziewic rześkich –
Ba, dzieci nawet...
I cóż Ty na to,
Rosyjski Kato?...
O, pomyśl nad tym, pomyśl "na sucho"
I zechciej prośbie naszej dać ucho,
Bo wszak i od nas wdzięczność Ci będzie,
A i postąpisz wyżej w urzędzie:
Na skronie swoje włożysz wawrzyny,
Zdobędziesz "chresty", zdobędziesz "czyny"...
1885 Cytadela Warszawska
[1] Dziankowska, Poll, Jentys, Płoska i Zielińska
[2] Bardowski Piotr z żoną Natalią Poll i Floski Edmund z żoną.
[3] Janowiez Ludwik z Dziankowską.
[4] Waryński Ludwik z Aleksandrą Jentys.
[5] Mencel z Zielińską.
[6] Jedenasty korytarz, na którym osiedlono „familijnych”.
[7] Żandarmów
Aleksander Hawryluk
Bereza
(str. 315)
Nie inwalida stary ze strzelbą zardzewiałą,
lecz celne cekaemy czuwają tu na czatach
i gęsty drut kolczasty dokoła nas otacza,
a ślepia policjantów żądłami tną nam ciało.
Tyś - duch Bastylii, tyranii krwawej upiór,
co z głębin wieków wyszedł, wylęgły gdzieś w pomroce.
Bastylie tam się wznosi, gdzie ustrój się chyboce,
gdzie przemoc nienawistna już woń wydziela trupią.
Swych murów i zasieków, o nowa ty Bastylio,
nie skryjesz i w pustkowiu, wśród bagien i moczarów.
Dosięgnie cię i tutaj wzburzony, gniewny naród
i będzie sławić dzień ów, gdy rozbił w proch i w pył ją!
Katownio! Z twoich lochów, co łamią słabych wiarą
(a niechajże ich łamią, niech zedrą fałsz z obliczy),
wstąpimy w nowe czasy i przyszłym budowniczym
za stal będziemy służyć dla przęseł i dźwigarów.
Obóz koncentracyjny, 1937
Aleksander Hawryluk
Dumka więźnia
(str. 314)
Ej, ty łbie mój, ty łbie nielegalny,
Wywrotowe zamiary wciąż masz.
Nielojalnyś ty, niecenzuralny,
Więc dlatego pilnuje cię straż.
Buntowniczej tyś pełen przekory,
Pełen myśli wzbronionych i spraw.
I bezprawnie rozgłaszać żeś skory,
Jak kantują nas w imię swych praw.
Kto ci, łbie mój, pozwolił pamiętać,
Że w karcerze i bicie, i post,
Że nas tłukli pałkami po piętach,
Terpentynę wpuszczali nam w nos.
Że kopali nas w żebra butami,
Wyganiali w bieliźnie na mróz.
I jak w dół nas wieszali głowami,
Że aż krew nam rzucała się z ust.
Jak to kusił nas głos judaszowski,
Obiecując i łaskę, i trzos,
Byśmy poszli na żołd ich szpiclowski,
Płacąc hańbą za lepszy swój los.
Jeszcze dotąd wciąż krwią odpluwamy,
Ropią rany od żelaz i krat.
Dumną pieśnią nam dźwięczą kajdany
We wspomnieniach zwycięskich tych lat.
Maj 1929, Więzienie w Białej Podlaskiej
Anonim
Uljanow (fragmenty)
(str. 78)
Wśród Newy, na, wyspie, ciemny mur wyrasta;
Nie słychać tu głosów z pobliskiego miasta,
Nie widać tu świateł - tylko mrok surowy,
Tylko jęki, westchnienia i spokój grobowy.
Jest to Piotrowa twierdza; niegdyś ją wzniesiono
W innych celach; dziś ona przyjmuje w swe łono
Kwiat młodzieży, rosyjskiej, ich lepsze dążenia.
Jak w grobie tu zamknięto całe pokolenia.
Ruś cała swój podatek krwawy tu przynosi
I jarzmo despotyzmu i katusze znosi.
Próżno walczą bohaterzy,
Próżno krew ich hojnie płynie;
Cud ich dotąd we śnie leży,
Tylko mniejszość mężnie ginie.
I przyroda zasmucona
Zda się czulszą dla swych synów
Niźli tłuszcza ta spodlona,
Która piwa, bojąc się czynów.
W twierdzy już pełno carskich siepaczy,
Wyrok więźniowi czyta sąd podły;,
W koło zaś tłumy w niemej rozpaczy
Niebu za więźnia z trwogą szlą modły.
Wkrótce skazaniec wyszedł z swej celi,
Pogodą czoło jego jaśniało.
Biedni heloci, gdy to ujrzeli,
Modły poczęli głosić swe śmiało...
Wyrok niebawem został spełniony.
Student, Ulianow, mężnie umierał,
Pewny, że będzie kiedyś pomszczony.
Róża Luksemburg
Ja dla tych chcę kary...
(str.151)
Ja dla tych chcę kary, kto syty w tej dobie,
rozkoszą kto dziś upojony,
kto nie wie, nie czuje, jak krwawy chleb sobie
męczarnią szykują miliony!
Na myśl tę mnie każda jaśniejsza twarz rani
i boli mnie uśmiech radości;
bo u tych, co nędzy, ciemności oddani,
ni śmiech, ni wesele nie gości!
I chce mi się każde tych biednych cierpienie
i każdą łzę cichą i smutną
tym sytym na twarde położyć sumienie,
odpłacić im zemstą okrutną!
1886-7
Feliks Kon
Zorza polarna
(str. 160)
Dni krótkie jak miłość trzpiotliwej dziewczyny,
A szare jak życie bez matki, rodziny,
Dni ciemne, bez światła, bez słońca...
A noce tak czarne jak życie tułaczy,
Tak długie - jak myśli człowieka w rozpaczy,
Bez brzasku, bez świtu, bez końca...
Lecz oto coś błyszczy śród nocy, śród cieni.
Rozwidnia się ziemia od światła promieni,
Snop iskier do góry się wznosi
I szerzy się światło, i wzdyma w półkole,
I budzi się życie na ludzkim padole,
Nadzieja - co serca podnosi.
I chociaż po chwili ta zorza świetlana
Zanika, jak szczęście, ciemnością zalana,
I znowu panuje zmrok szary,
Lecz blask jej, jak gwiazda przewodnia ludzkości,
Przyświeca nadzieją śród zmroku, ciemności,
Jak w walce zwycięskie sztandary!
Anonim
Pamięci Kasprzaka
(str. 190)
I wydano nań wyrok, wyrok straszny, krwawy,
Wyrok śmierci na tego, co wolę swą całą
I wszystkie swoje czyny, wszystko dał dla sprawy.
I tego nam wyrwano! Kasprzaka nie stało!
Żywot cały wiódł w nędzy - życie miał tułacze,
Aż wreszcie umęczone w walce ciągłej ciało
Zamordowali podle carowi siepacze.
I rozległ się krzyk bólu: - Kasprzaka nie stało!
Był jak płomień, co w niebo potężnie wybucha...
I nawet w chwili strasznej, gdy kładł sznur na szyję,
Nie stracił mocy swojej, mocy swego ducha,
I na cześć rewolucji okrzyk wzniósł: "Niech żyje!..."
Gdy szedł, szpiegów i katów otoczony zgrają,
By za sprawę ludową oddać swoje życie,
To nawet zbiry carskie, co serca nie mają,
Patrzyli nań z podziwem, uwielbiając skrycie.
Jesienne słońce, wschodząc, promień swój złotawy
Do stóp męczennikowi z pożegnaniem słało
I całowało stopy - bojownika sprawy,
I w świat poniosło okrzyk: - Kasprzaka nie stało!
Anonim
Na latarnie!
(str.191)
Gdy polski lud rzucał na szalę
Swe życie i swoje męczarnie,
Ugoda rząd "wzmacniać" pragnęła -
Na latarnię takich, na latarnię!
Endecja krzyczała: "Niech szlachta
Do urny wyborczej się garnie,
Lud prosty za prosty do głosu" -
Na latarnię takich, na latarnię!
Ugodzie i skrzętnej endecji
Policja służyła ofiarnie.
O, trójko szlachetna! Lud woła:
"Na latarnię itakich, na latarnię!"
Trójzgoda, trójjedność, trójwiara,
Działaliście razem a karnie,
Ugodo, endecjo, policjo,
Więc razem, razem -:. na latarnię!
Anonim
Pieśń bojowców PPS
(Na melodię Marsza żuawów) (str.195)
Nie masz to wiary jak w naszym znaku!
Na bakier czapka, do góry wąsy,
Śmiech i kajdanów brzęk na Pawiaku!
Na szafot idziem jak gdyby w pląsy!
Lecz gdy w bój staniem, to nie na żarty:
Każdy swój browning do ręki bierze,
Walcząc z policją w boju otwartym,
Nie ustępuje starym żołnierzom!
Pamięta żandarm, co browning znaczy:
Nieraz w nim z niego ugrzęzła kula.
Pamięta sfora szpicli-łapaczy,
Jak to bojowiec warszawski hula.
Gdy na ulicach lud jest spokojny,
Chociaż przechodniów aż nazbyt wielu -
Mężni bojowcy jak podczas wojny
Kropią do szpiclów niby do celu.
Nam się nie wdawać w zawiłe kwestie,
Nie nasze rady dla dyplomatów:
Trzeba amnestii - pisać amnestie
Hukiem browningów, krwią naszych katów.
Ażeby była ona czytelna
I wypisana prosto a celnie:
Niech ją warszawscy bojowcy spiszą,
A ich browningi piszą czytelnie.
1907, w więzieniu
Teofil Głowacki
Ojciec
(str.567-569)
Pachniały lepko spirale wiórów,
zwinnie skakał po deskach strug
i od świtu aż po zmrok bury
rzęziły
piły.
charczał motor,
drażnił uszy
drewnianych młotów
stuk.
A po pracy - rozprostować kości
i wraz z ojcem, skrobidechą kochanym,
wyciągnąć się na żywicznym posłaniu
i gawędzić sobie o przeszłości.
Zacznie stary o dziewięćset piątym,
jak to było w Radomiu, w Ostrowcu
i jak potem na wielkim parowcu
w świat popłynął i Osiadł - w Toronto...
I jak zwykłe walczących losy
pędziły go od Chicago do Frisco.
Słucham, patrzę na siwe włosy
i ojciec mi - jak ojciec bliski.
Innym razem woń oskoły brzozowej
upoiła nas jak alkoholem.
Wichrem wspomnień zaszumiały w głowie
nieobjęte rosyjskie pola.
Obrodziły te łany jak nigdzie
przeorane wydarzeń traktorem.
Przyszedł koniec odwiecznej krzywdzie
A może - i nam już - pora?
Nie spaliśmy tej nocy wcale
i gdy świt małe szybki ozłocił,
burknęły fabryczne hale:
znowu dzień zwykły, roboczy?
Świder tępo w dębinę się wwiercał,
drżały ręce przy pile taśmowej.
Lotem myśli biegły buntu słowa,
jak skry chyże do eksplozji serca.
Odnalazłem swą drogę niebawem,
drogę z prostych najprostszą - walkę.
Znaczyły ją demonstracje krwawe,
nory więzień, policyjne pałki.
Raz na rok nagłe z ojcem spotkanie:
nie uściśńiesz rąk żylastych przez kraty.
Twarz wychudła, w zmarszczki przeżyć bogata,
w oczach iskrzą się łzy tęczą - wygranej.
Kiedy płachtę wojennej pożogi
faszyzm zdołał rozpostrzeć nad światem,
nie pod hasłem "ojczyzny i Boga"
szedłem bronić warszawskich rogatek.
Ale nasza robocza sprawa
wymagała, by chwycić karabin.
Pokazała czerwona Warszawa
twarde pięści brunatnym drabom.
Gdy już wodze i zasłużeni
w zagraniczne zbiegli meliny,
przenieśliśmy walkę w podziemia,
tak jak ongiś - nam nie nowina.
I trwaliśmy w upartej obronie.
Wróg się wściekał, mordował, szalał.
I niejeden z nas w mękach skonał.
Aż raz - w nocy - ojca zabrali...
Lat miał stary pod siedemdziesiąt,
pokaszliwał, na bóle narzekał...
Zasępiła się złota jesień.
A już kat z szubienicą czekał.
Krew w arteriach bulgoce wrząca,
fermentuje w sercu nienawiść.
Aż wybuchnie rankiem gorącym
i dopadnie wroga i zdławi.
Witold Wandurski
Agitator
(str.369)
W cajgowej -marynarce, tuląc w palcach kołnierz,
Biegnie truchtem po jezdni armii pracy żołnierz.
Piąta: wiec metalowców. Szósta u włókniarzy.
Więc truchcikiem, truchcikiem. Nagli mróz - towarzysz.
Zima, praczka gorliwa, namydliła śniegu,
Balie placów w burzynach od mydła taniego.
Jak pralnia mroźną parą nasiąkła ulica,
Słońca stara żarówka mdło we mgle prześwieca.
Sala zebrań. Termometr kucnął niżej zera.
" Towarzysze! Tu zimno jak jasna cholera!
Na miasto! Na rozgrzewkę! Zapalić ogniska!
Taszczyć z sądów, z policji stare papierzyaka!"
I znów dalej. O siódmej wiec u kolejarzy.
Biegnie truchtem. Na głodno o dniu wielkim marzy.
Po dziesiątej - do domu. Zadymka. Zawieja.
Miasto - knieja odludna. Śnieg za kołnierz wieje.
Pali kciuk odmrożony w rozdziawionym bucie.
Ale tli się nadzieja - rozżarzony drucik.
Styczeń 1923
Maria Markowska
13 XI 1904
(str. 211-212)
"Naprzód, Warszawo!" - huczą strzały...
świszczą nahaje... szaszka zgrzyta...
"Naprzód, Warszawo!" - prze tłum cały...
drgnęło powietrze... grzmią kopyta...
szarej kurzawy wstają słupy,
ponad głowami dymy bure -
na brukach krew... na brukach trupy...
"Naprzód, Warszawo!... Sztandar w górę!..
"Naprzód, Warszawo!" - Głodu sęp
z lic naszych dzieci życie ssie,
po nędznych chatach starce mrą...
na grzbiecie łach, na grzbiecie strzęp...
Czuwaj! Gdy zmożon legniesz w śnie,
szatan po duszę przyjdzie twą...
Tam... tam... na wojnę...
żer armatni -
ty nie pierwszy - nie ostatni,
tym się ciesz...
Tam... tam... na wojnę...
martwotą grzesz,
bagnet chwytaj w skute dłonie,
bohaterem bądź w obronie
łańcucha...
Tam... tam... na wojnę...
nędzarzu, spiesz...
wolnego ducha
gaś; tłum
pożary,
szał orlich dum
wdepcz w błoto,
morduj... giń...
Ura! Za cary... za cary!...
Nad nami mrok, nad nami mrok,
Nad nami nędzy upiór blady -
Za rokiem rok, za rokiem rok...
Z ciemnotą bój i z głodem bój -
Nad nami nędzy upiór blady...
- Nie lepiejże nam, bracie mój,
Na barykady?...
Bez słońca dzieci nasze mrą,
Przedwczesna starość bieli skroń,
Aż zgryzie życie troski rdzą...
I ot, już dziad wyciąga dłoń...
Zbogaciłże go trud i znój?
Zazdrości psom biesiady...
- Nie lepiejże nam, bracie mój,
Na barykady?...
Spętana myśl, okuty duch,
Wiekowy śnieżny szlak...
Podziemne życie... głębin ruch...
Szubienic dość! Łańcuchów dość!
Już czas! Już czas! Już czas!
Nad ziemię rość! Do słońca rość!
Ulica kipi, woła nas...
Do góry znak, czerwony znak!
Z podziemnych głębi, mroków, cieni,
Huczącej burzy ruńcie falą!
Tu do nas, hej, wydziedziczeni, .
Gdzie się sztandary krwawe palą!
Pod ziemią kuły nasze młoty
Nowego życia tajemnicę,
Dziś w blask słoneczny idziem złoty!
Hej, na ulicę, na ulicę!...
Wanda Wasilewska
6 XI 1923
(420-421)
I
Trzynaście czarnych trumien kołysze się ponad tłumem.
Sto wieńców płonie szkarłatem, sto wieńców krwawych na trumnach,
Trzynaście rodzin w czerni idzie w żałobnym orszaku -
Sto purpurowych sztandarów, sztandarów sto nad trumnami -
W śmiertelnej ciszy zamarło opustoszałe miasto -
Przez całą szerokość ulic płyną w pochodzie tłumy -
Listopadowy dzień rzuca na trumny zeschnięte liście.
II
Nie biją dzwony w kościołach - dlaczego nie biją dzwony?
Żeby nie głuszyć tej pieśni, którą gra nasza orkiestra -
Żeby nie głuszyć tej pieśni o naszym czerwonym sztandarze.
Nie idą księża na czele - dlaczego nie idą księża?
Lękają się widać tych trumien, tych trumien żałobnych trzynastu,
Które niesiemy nad sobą jako znak męki - miast krzyża.
III
Za krokiem krok - za krokiem krok -
O, jakże ciążą na barkach ciała poległych braci -
Za krokiem krok - za krokiem krok -
O, jakże gniotą ku ziemi ciała poległych braci -
Za krokiem krok - za krokiem krok -
O, jakimż strasznym ciężarem są ciała poległych braci.
IV
Widzicie trumny nad tłumem? Jakże są szare, żałobne!
Widzimy, jak z czarnych trumien świta jutrzenka wolności!
Słyszycie, jak strasznie woła to małe dziecko: tatusiu!
Słyszymy, że z małych dzieci rosną na przyszłość mściciele!
Pomyślcie - w krwi leżą w trumnach - okropni, woskowo bladzi-
Wiemy - z krwi jutrznia wykwita, z ich męki - słońce powstaje,
Z ich śmierci jasny dzień świta,
Są siewem, rzuconym w ziemię,
Z którego kiedyś wyrośnie
Wielka, szczęśliwa, radosna
Proletariacka Ojczyzna!