Czesław Tomasz Szwarc
Dyktatura właścicieli środków produkcji, czy demokracja?
Odpowiedź Damianowi M. Winczewskiemu
Artykuł Damiana M. Winczewskiego "Odświeżona
Socjaldemokracja" to głos w dyskusji na temat mojej pracy "Filozofia trzeciej
drogi", która toczyła się na starym Forum lbc i która, mam taką nadzieję,
znajdzie swój dalszy ciąg na nowym Forum.
Najprostszym rozwiązaniem dla wyjaśnienia różnic w podejściu moim i Damiana do
pewnych zagadnień byłoby odesłanie czytelników Jego artykułu do zapoznania się z
moim tekstem i dyskusją.
Byłoby, gdyby nie fakt, że w moim tekście wprowadziłem, pod wpływem dyskutantów,
m. in. DMW pewne zmiany uściślające i usuwające pewne mogące powodować różne
interpretacje, sformułowania. Nie zmieniły one zasadniczych założeń, czy
wniosków wynikających z pracy.
Dlatego nie będę zajmował się kwestiami, które w moim przekonaniu, spowodowane
były niejednoznacznością moich wypowiedzi, ale odniosę się jedynie do problemów
zasadniczych, których niezrozumienie przez Damiana M. Winczewskiego nie mogło
być ich skutkiem.
Takim głównym błędem, rzutującym na dalszą treść, było zakwalifikowanie moich
propozycji nowych stosunków społeczno-gospodarczych jako socjaldemokratycznych.
Abstrahując od trafności tej nazwy dla ideologii uznającej dyktaturę
kapitalistów, a skupiającej się jedynie na łagodzeniu skutków wyzysku
pracowników przez właścicieli środków produkcji, należy stwierdzić, że
proponowane przeze mnie rozwiązania nie skupiają się na tym, ale są drogą do
uzyskania przez pracowników należnego im udziału w zyskach przedsiębiorstwa i w
jego zarządzaniu. Nie są więc to postulaty tradycyjnie socjaldemokratyczne. Są
dalszym krokiem w kierunku przez socjaldemokrację wyznaczonym, ale zrywające z
dyktaturą właścicieli środków produkcji, na rzecz demokratycznego zarządzania i
podziału zysków.
Wypowiedź Damiana M. Winczewskiego, że te postulaty mogą być uznane jedynie jako
przejściowe, nie budzi mojego sprzeciwu. Takimi są.
Natomiast propozycje podziału zysków pomiędzy właściciela środków produkcji i
pracowników, w powiązaniu z postulatem reformy prawa spadkowego w sposób
uniemożliwiający koncentrację kapitału w rękach prywatnych, umożliwiają
bezproblemowe jego uspołecznienie.
I to zarówno drogą ewolucyjnych przekształceń, jak i drogą jednorazowej,
rewolucyjnej zmiany.
Oczywiście, przy założeniu, że społeczeństwo myśli o dalszym swoim rozwoju i nie
zamierza zrezygnować z odkładania części wytwarzanej przez pracowników wartości
dodanej, w celu odtworzenia i powiększenia kapitału.
Zajmijmy się teraz proponowanym przez K. Marksa przekazaniem środków produkcji
we władanie proletariatowi, a więc tym ich nie posiadających.
Ale czy to stwierdzenie Marksa jest prawdziwe, logiczne i konsekwentne?
Raz twierdzi, że proletariat to ludzie nie posiadający na własność środków
produkcji, następnie stwierdza, że proletariat, a więc wszyscy, ma je przejąć,
aby następnie z tego "równego" proletariatu wydzielić "trochę równiejszą" klasę
robotniczą, mającą zarządzać zakładami pracy.
W dalszym ciągu pozostaje część społeczeństwa pozostająca proletariatem, czyli
nie będąca właścicielami środków produkcji, nawet w ten karykaturalny sposób
proponowany przez Marksa, natomiast "klasa robotnicza", która niby to poprzez
jakieś rady, ale ma wypełniać funkcję właściciela środków produkcji, mimo
sofistycznych wygibusów Marksa, już nią przestaje być, a staje się burżuazją i
właścicielem środków produkcji.
Zatem postulowane przez Marksa wprowadzenie przez taką "klasę robotniczą" swojej
dyktatury, w tym stanie rzeczy, pozostanie tym, co panowało wcześniej: dyktaturą
właścicieli środków produkcji, a nie dyktaturą proletariatu.
Tej sytuacji nie zmienią żadne pokrętne zapewnienia o innej roli "klasy
robotniczej" będącej właścicielem środków produkcji, niż burżuja będącego takim
samym właścicielem.
To ta "klasa robotnicza" będzie dysponowała środkami produkcji, będzie też
przejmowała wartość dodatkową i będzie decydowała o jej podziale.
Będzie jednocześnie wyzyskiwała innych pracowników nie będących robotnikami.
Na tym tle doskonale widać, że postulowane przeze mnie rozwiązania usadawiają
się zdecydowanie "na lewo" od "naukowego socjalizmu", gdyż nie tworzą nowej
burżuazji, ale uniemożliwiają dalszy wyzysk pracowników i narzucanie im przez
właścicieli środków produkcji upokarzających warunków pracy.
Nie będę tutaj powtarzał wszystkich uzasadnień dla twierdzenia, że zaproponowane
przez K. Marksa rozwiązania, zwane "socjalizmem naukowym" w swoich założeniach
zawierają błędy, których naturalnym skutkiem jest zarówno powstanie "czerwonej
burżuazji", jak i przejęcie władzy przez biurokrację partyjną. Jakie z tego
wyniknęły konsekwencje, widzieliśmy w 1989 i 1990 roku, a skutki odczuwamy do
dziś i jeszcze długo odczuwać będziemy.