Tekst pochodzi z polskiej edycji Le Monde diplomatique http://www.monde-diplomatique.pl
Etienne Balibar
Zneutralizować logikę „zderzenia cywilizacji”
Izrael, będąc jedną z największych potęg militarnych świata
ściśle związaną z hiperpotęgą amerykańską i dysponujący całym wachlarzem środków
nowoczesnej wojny, powiada, że jego celem jest tylko ochrona własnych obywateli.
Izraelczycy mają historyczne powody, by czuć się kolektywnie zagrożeni. Są
zawsze w pewien sposób „w zawieszeniu”. Ale to właśnie Palestyńczycy walczą
dzisiaj o przeżycie jako lud.
Co decyduje o tym, że wspieramy sprawę palestyńską, jedną z tych spraw, które
pozwalają ocenić doniosłość i odpowiedzialność dyskursu politycznego? Odpowiem
na to pytanie tylko we własnym imieniu, a nie w imieniu tych, którzy walczą o
„sprawiedliwy pokój” na Bliskim Wschodzie, wezmę jednak pod uwagę dużą zbieżność
opinii. Chcę mówić o uniwersalności tej sprawy, ale nie o jej oczywistości. Nie
tylko dlatego, że nic takiego w historii i w polityce nie istnieje, ale dlatego,
że ponieważ jesteśmy zbyt uwikłani w konflikt, by zachować neutralność i zbyt
oddaleni, by poznać wszystkie fakty, powinniśmy przynamniej zrozumieć, że
trudności uniemożliwiające „obiektywne” postrzeganie tragedii
izraelsko-palestyńskiej po części uniemożliwiają także jej zakończenie.
Konflikt ten, traktowany w kategoriach sprawiedliwości i prawa, nie ma ściśle
wytyczonej linii podziału. Nie chodzi tu o wojnę „złych” z „dobrymi”, jawi się
on natomiast jako ewidentna niestabilność, która stale się wzmaga. Izrael (jedna
z największych potęg militarnych świata, ściśle związana z hiperpotęgą
amerykańską), dysponujący całym wachlarzem środków do prowadzenia nowoczesnej
wojny, twierdzi, że jego celem jest jedynie ochrona własnych obywateli.
Izraelczycy mają historyczne powody, by czuć się zagrożeni. Zawsze żyli – w
pewnym sensie – „w zawieszeniu”. Ale dzisiaj to właśnie Palestyńczycy – jako lud
– walczą o przetrwanie.
Izraelczycy – składający się po części z tych, którzy uniknęli największego
ludobójstwa nowożytnej historii, po części z dobrowolnych lub przymusowych
emigrantów żydowskich z krajów arabskich i innych części świata, którym
wspólnota międzynarodowa przyznała prawo stworzenia narodu na terenie Ziemi
Obiecanej starożytnych Hebrajczyków – znaleźli się we wrogim środowisku. Ich
prawo do istnienia zostało zanegowane. Można rzec, że teraz sytuacja się
odwróciła i od obrony przeszli do ataku. Począwszy od przegranej przez kraje
arabskie wojny 1948 r., wykorzystanej przez Izraelczyków do przeprowadzenia
czystki etnicznej, której rozmiar odtąd dokładniej oceniamy, i wywołanych przez
nich konfliktów, z których wyszli zwycięsko, stali się oni jednym z narodów
panujących. W 1967 r. zajęli i skolonizowali pozostałe 22% historycznej
Palestyny, tworząc tym samym, wbrew prawu międzynarodowemu, coraz bardziej
nieodwracalny fakt. Logicznym rozwiązaniem tej sytuacji, uznawanym przez
jednych, odrzucanym przez drugich, byłoby: albo uznanie Palestyńczyków za
obywateli wielkiego „państwa żydowskiego”, albo nowe przesiedlenia, albo
połączenie dwóch narodów.
Obecnie jedna trzecia Palestyńczyków żyje na wygnaniu, często jako biedni
uchodźcy. Nie mają szans na otrzymanie od państwa izraelskiego prawa powrotu,
kraje arabskie natomiast nie myślą o integracji i nadaniu im praw obywatelskich.
Palestyńczycy, „zbyteczny” lud, którego zbiorowa klęska przyczyniła się do
stworzenia własnej świadomości narodowej, ciągle oczekują, że wspólnota
międzynarodowa dotrzyma obietnicy i uzyskają wreszcie niepodległość w stabilnym
państwie. Ale, zamiast niepodległością, zostali obdarzeni kadłubowym rządem i
obciążeni zbiorową odpowiedzialnością za naruszanie bezpieczeństwa sąsiadów.
Obserwatorzy podkreślali, że palestyńskie społeczeństwo w czasie okupacji
dowiodło zadziwiającej zdolności oporu, uprawiając swoje ziemie, rozwijając
służbę zdrowia i edukację, rodząc artystów i pisarzy, pokazując solidarność
rodzinną i zrzeszeniową. Po drugiej Intifadzie państwo i armia izraelskie
doprowadziły do osłabienia jego motorycznych sił, systematycznie niszcząc
infrastrukturę i środki egzystencji, stosując śmiertelny terror zarówno w
stosunku do bojowników, jak i zwykłych obywateli, paraliżując administrację,
okupując ziemie i atomizując terytorium. Pozorując poszukiwanie „odpowiedniego
rozmówcy”, Izraelczycy systematycznie faworyzowali istniejące już wcześniej
podziały ideologiczne i walki klanowe w społeczeństwie palestyńskim. Zbliża się
moment, w którym nie da się już zrealizować – z dramatycznymi konsekwencjami
również dla Izraela – poświadczonej przez umowy międzynarodowe podwójnej
niezależności.
Czy negowanie prawa do istnienia ludu palestyńskiego od Nakby do znajdującego
się w budowie muru, może uzasadniać stosowanie wszelkich form oporu, a
szczególnie terroryzm wobec izraelskiej ludności cywilnej, do którego uciekają
się niektóre organizacje islamskie? Należy postawić sobie to pytanie nie tylko
po to, by „odpowiedzieć” na argumenty Izraela i jego obrońców, ale i z powodów
zasadniczych. I to nie tylko w kategoriach moralnych, lecz również politycznych.
Terroryzm można wyjaśniać brakiem nadziei i niemocą, ideologią albo symetrią
wobec terroru państwowego. Tak czy inaczej ma on katastrofalne skutki dla ludu
palestyńskiego. Po pierwsze, dokładnie odpowiada izraelskiej strategii
destrukcji społeczeństwa palestyńskiego, pozwalając bez przerwy podnosić poziom
stosowanej wobec niego przemocy, nawet jeżeli pochłania to ogromne siły i
środki. Dlatego nie należy się dziwić, że państwo izraelskie poprzez swoje
własne działania podtrzymuje sytuację sprzyjającą terrorowi i regularnie go
prowokuje. Po drugie, w łonie samego społeczeństwa izraelskiego paraliżuje
większość sił, które mogłyby działać w kierunku zahamowania polityki podboju.
Terroryzm zagraża możliwości zawarcia przejściowych porozumień oraz pojednania
dwóch narodów, co przed jedną, jak i przed drugą stroną otwiera same
nihilistyczne perspektywy. Powoduje wreszcie w części społeczności
palestyńskiej, szczególnie wśród ludzi młodych, rozpowszechnienie idei
bohaterstwa, polegającej na poświęcaniu i postrzeganiu wartości życia w
całkowitym podporządkowaniu się rozróżnieniu przyjaciel-wróg. Jak pokazuje
historia, idea ta odpłaca się rozkładem poczucia obywatelskości.
Stosowanie przez część społeczeństwa palestyńskiego przemocy terrorystycznej
wobec przemocy kolonialnej nie zmienia niczego w asymetrii sytuacji z punktu
widzenia prawa i sprawiedliwości: terroryzm nie przyznaje Izraelowi żadnego
prawa do niszczenia przeciwnika pod pretekstem obrony. Grozi natomiast
odsunięciem na czas nieokreślony możliwości zwycięstwa nad okupantem lub czyni
je bezprzedmiotowym. Jest więc głęboko autodestrukcyjny. Zadaniem narodu
palestyńskiego jest samodzielne rozwiązanie tego problemu. Nie należy jednak
wyciągać wniosku, że wspólnota międzynarodowa będzie tylko czekała, nie
poczuwając się do odpowiedzialności, na stworzenie nowego stosunku sił, w którym
„oręż słabych” nie będzie jedynym możliwym orężem.
Natura tych problemów całkowicie się zmieniła po 11 września 2001 r. oraz po
wojnach w Afganistanie i w Iraku. Izraelska kolonizacja i palestyński opór,
ilustrując charakterystyczne dla takich okoliczności „prawo najgorszego”,
zostały włączone w światową ekonomię przemocy, zmierzającą do narzucenia
wszędzie logiki konfrontacji „sił Dobra” z „siłami Zła”. Przez to zatarło się
polityczne znaczenie ich własnego konfliktu.
Wynikła stąd nowa asymetria, w której każdy paradoksalnie odzwierciedla postawę
drugiego. Izrael zawsze traktował zbrojną walkę palestyńską jako odłam
„międzynarodowego terroryzmu”, prefigurując tym samym „globalizację terroru”, do
której popychają jednocześnie fundamentalizm islamski i Stany Zjednoczone. Z
drugiej strony Palestyńczycy, od zawsze solidarni ze światem arabskim, który
jednak ich zdradził, są czasami skłonni do idealizowania tych, w których widzą
najbardziej nieprzejednanych wrogów swoich wrogów: wczoraj był to Saddam Husajn,
jutro może być Osama Bin Laden czy ktoś, kto go zastąpi. Z dalszej perspektywy
postrzegamy globalną walkę pomiędzy dwoma wrogimi światami, Wschodem i Zachodem,
której konflikt izraelsko-palestyński byłby tylko jednym z ogniw i która mogłaby
się rozstrzygnąć jedynie poprzez całkowite „zwycięstwo” jednej ze stron.
Uczestnicy dramatu są tu pozbawieni inicjatywy; przejawia się ona jedynie w
podsycaniu spirali podobnych „kontr-terroryzmów”.
Tendencja ta, której wielu Palestyńczyków stanowczo się przeciwstawia, niszczy
ich, przekształcając w pretekst do „świętych wojen”, nie będących ich wojnami, i
ofiary na drodze do zawładnięcia regionem. Jest również bardzo niepokojąca dla
Izraela, który mógłby pozostać fortecą nieustannego stanu wyjątkowego w samym
centrum świata arabskiego. Wielu obywateli czuje to lub przeczuwa, ale nie
wyciąga żadnych wniosków. Tendencja ta jest niebezpieczna dla całego świata
dostrzegającego rozprzestrzenienie „zderzenia cywilizacji”, absorbującego i
zniekształcającego wszelkie problemy terytorium, suwerenności i praw
obywatelskich, kolonizacji i dekolonizacji, bogactwa i biedy, rywalizacji
religijnych i dystansu kulturowego, które koncentrują się w konflikcie
izraelsko-palestyńskim. Dlatego w interesie wszystkich, a szczególnie krajów
należących do tej samej przestrzeni geopolitycznej, należy podjąć próbę – jeśli
jest jeszcze na to czas – rozwiązania opierającego się na prawie narodów do
samostanowienia, bezpieczeństwa i na zadośćuczynieniu doznanych
niesprawiedliwości.
Słyszy się często głosy, że poparcie sprawy palestyńskiej oznaczałoby
zakwestionowanie prawomocności Państwa Izrael. Nic, poza stosowaniem terroryzmu
jako środka oporu, nie kwestionuje słuszności sprawy palestyńskiej.
Niesprawiedliwość prowadzonej polityki nie kwestionuje prawomocności istnienia
Izraela jako „suwerennego” bytu politycznego, co w niczym nie przesądza z kolei
kwestii terytorialnych podstaw tej suwerenności, ani lokalnych lub regionalnych
ram, w których Izraelczycy mogliby zaakceptować jej ograniczenie, by zapewnić w
przyszłości warunki demokratycznego istnienia swego państwa.
Dwa fakty osłabiają ową prawomocność, a nawet grożą ponownym podwżaniem jej w
oczach większej części świata. Pierwszy wynika z określenia Izraela jako
„państwa żydowskiego”. Nie tylko nie przestaje ono stale zajmować nowych terenów
ze szkodą dla Palestyńczyków, ale wewnątrz tych samych granic traktuje ich jako
obywateli drugiej kategorii, pozbawiając wielu praw i wykluczając z symbolicznej
równości „prawdziwych” Izraelczyków w posiadaniu wspólnej ziemi. Drugi fakt
wynika z tego, że prawnie i moralnie prawomocność Izraela jako nowoczesnego
państwa nie może opierać się ani na micie świętego pochodzenia, ani na
przekształceniu masowej eksterminacji, której ofiarami byli rodzice obecnych
jego żydowskich mieszkańców, w „prawo suwerena”, stawiające ich ponad prawem
narodów. Nie może się również opierać na zwycięskiej sile: wymaga uznania
istnienia narodów sąsiadujących, a ponad wszystko uznania jednego z ludów, które
były „przesiedlone” w procesie kolonizacyjnym o zupełnie specyficznej naturze.
Dlatego właśnie Izraelczycy potrzebują suwerenności Palestyńczyków równej z ich
suwerennością, a nawet połączonej z nią. Prawdą jest, że świat arabski najpierw
odrzucił takie rozwiązanie, a niektórzy, wśród nich wielu Palestyńczyków, nadal
je odrzucają. Jeśli jednak Izrael dokończy niszczenia Palestyny i
zamieszkującego ją ludu, to takie rozwiązanie stanie się koniec końców
niemożliwe, a sam Izrael nigdy nie będzie państwem takim „jak inne”.
Co powinny uczynić kraje ościenne, aby wpłynąć na konflikt, którego
przekształcenie w konflikt globalny zagraża ich własnemu bezpieczeństwu? Z całą
pewnością jedynie obecni przeciwnicy mogą znaleźć rzeczywiste rozwiązanie oparte
na sprawiedliwości i historii. Podstawy te otwierają wszelkie wzorce
przyszłości, a my – „świadkowie” lub „przyjaciele” z zewnątrz – nie możemy
decydować o tym, co jest, a co nie jest odwracalne pod koniec półwiecznej walki
pomiędzy narodowymi projektami dwóch ludów zamieszkujących to samo terytorium.
Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, ich konfrontacja przekracza wąskie granice.
Na skutek powiązań, interesów, oddziaływania ideologicznego, relacji rodzinnych,
kulturalnych lub religijnych Palestyńczycy i Izraelczycy są obecni na całym
świecie; wiele krajów wywiera wpływ na ich życie poprzez programy pomocy
humanitarnej i wojskowej, inwestycje i współpracę naukową, wkład populacyjny,
dyplomację…
Nie ma chyba nikogo, kto uważałby, że rozwiązanie można narzucić z zewnątrz.
Nikt też nie myśli, że może się obejść bez międzynarodowej mediacji. Poza
Organizacją Narodów Zjednoczonych, która potwierdza tutaj swą historyczną
wiarygodność, wiele zależy od Ameryki, Europy i świata arabskiego. Nie
oczekujemy zmiany stanowiska Stanów Zjednoczonych, które prezydent Bush w
towarzystwie Ariela Szarona przypominał, podkreślając poparcie dla ekspansji
izraelskiej, uzależnionej od dramatycznych wydarzeń na Bliskim Wschodzie i
przypadkowych zmian polityki wewnętrznej. Europa zajmuje tutaj pozycję kluczową,
nie tylko dlatego, by uwiarygodnić swój punkt widzenia inaczej, jak tylko
poprzez słowa, ale także dlatego, aby doprowadzić do uczestnictwa krajów
arabskich w mediacji. Żaden „plan naprawczy” nie może dojść do skutku bez
przywrócenia równowagi demokratycznej, od której zależy zaufanie Palestyńczyków,
bez wpływu na cały region i bez zneutralizowania logiki „zderzenia cywilizacji”.
Żadna mediacja nie jest możliwa, jeżeli „mediatorzy” są protektorami najeźdźców.
Potrzebna jest zatem mobilizacja opinii publicznej. Musi się ona dokonać na
zasadniczych podstawach, okazując się równie bezkompromisowa w szacunku dla
przeszłości i aktualnych potrzeb, jak i w sprawiedliwym traktowaniu końcowych
perspektyw, co nie jest takie oczywiste. W tym celu muszą one okazać się zdolne
– co tym bardziej nie jest oczywiste – do przekształcenia solidarności
wspólnotowej i symbolicznej tożsamości w zdolność rozumowania i inicjatywę.
Traktując rzecz uczciwie, nie mogą jednakowo traktować niejednakowych spraw, ale
w chwili, gdy zawezwą świat, by pospieszył na pomoc uciskanej Palestynie,
przeniosą ten problem na poziom uniwersalny, stanie się on problemem wszystkich.
Czy nie jest na to za późno? Tak, jest późno, ale nie ma innej drogi.
Etienne Balibar
(tłum. Andrzej Staroń)