Tekst pochodzi z FD MLK http://users.nethit.pl/forum/read/fdlbc/4358518/


Starcza demencja postmarksizmu
Przedruk z: Spartacist (wydanie angielskojęzyczne), nr 59, wiosna 2006 r.

Protesty przeciwko Światowej Organizacji Handlowej z listopada 1999 r., zwane "bitwą o Seattle", uczyniły "antyglobalizm" powszechnie znanym słowem. Wydanie krótko potem książki pt. "Imperium" (wyd. Harvard University Press, Cambridge 2000) uczyniły jej autorów, młodego amerykańskiego akademika nazwiskiem Michael Hardt i jego mentora, intelektualisty i weterana włoskiej "nowej lewicy" Antonia Negriego, samozwańczymi rzecznikami prasowymi antyglobalistycznych aktywistów. Przeładowane arkanami postmodernistycznego żargonu i zdaniami długimi na cały akapit, to gęste, często nieprzeniknione dzieło było daleko szerzej omawiane niż czytane, lecz jego obietnica zapewnienia pewnej teoretycznej spójności różnorodnemu ruchowi protestu uczyniło "Imperium" i jego dalszy ciąg pt. "Rzesza: Wojna a demokracja w epoce imperium" (wyd. Penguin Press, Nowy Jork 2004) ogniskiem szerszej debaty o globalizacji, klasie i zmianie społecznej w epoce poradzieckiej.
W "Imperium" i "Rzeszy" Hardt i Negri wydawali się przedstawiać syntezę idei warstwy "postmarksistowskich" intelektualistów, którzy utrzymują, że struktura i funkcjonowanie światowego kapitalizmu zmieniły się fundamentalnie w ciągu paru ubiegłych dziesięcioleci. Argumentują oni: ponieważ teraz żyjemy w gospodarce "poprzemysłowej, opartej na informacji", przemysłowy proletariat nie jest dłużej jedyną rewolucyjną siła społeczną, jak utrzymuje tradycyjna doktryna marksistowska. Ponadnarodowe korporacje i banki spowodowały zupełną globalizację produkcji. Państwa i inne formy centralnie zorganizowanej władzy zostały zastąpione przez nieuchwytną sieć globalnych wzajemnych powiązań, "imperium". Hardt i Negri konkludują:
"Obecna globalna rekompozycja klas społecznych, hegemonia pracy niematerialnej i formy podejmowania decyzji oparte na strukturach sieci - wszystko to radykalnie zmienia warunki wszelkiego procesu rewolucyjnego. Tradycyjna nowoczesna koncepcja powstania, na przykład, która została zdefiniowana przede wszystkim w licznych epizodach od Komuny Paryskiej do Rewolucji Październikowej, charakteryzowała się ruchem od powstańczej aktywności mas do tworzenia politycznej awangardy, od wojny domowej do budowania rewolucyjnego rządu, od budowy organizacji alternatywnej władzy do zdobycia władzy państwowej, i od otwarcia procesu konstytucyjnego do ustanowienia dyktatury proletariatu. Dziś taka sekwencja rewolucyjnej aktywności jest niewyobrażalna" ("Rzesza").
Hardt i Negri, twierdząc że aktualizują Marksa, wyrzucają za burtę programowy rdzeń marksizmu: rewolucję proletariacką dla obalenia systemu kapitalistycznego. Oni odrzucają lekcje, wyciągnięte z Komuny Paryskiej 1871 r., pierwszego powstania proletariackiego, i dalszej historii rewolucyjnego ruchu robotniczego. Oni wyśmiewają wojnę klas i proletariacką władzę jako pojęcia "stare, wyczerpane i zanikłe" (tamże), lecz będąc dalekimi od zaproponowania czegoś nowego, Hardt i Negri oferują amalgamat radykalizmu anarchistycznego stylu życia i utopijnego reformizmu, przypominającego tendencję kontrkultury w "nowej lewicy" lat sześćdziesiątych XX w.: "Jak będziemy argumentować w toku niniejszej książki, opór, exodus, pozbawienie władzy wroga i wieloraka konstrukcja nowego społeczeństwa są jednym i tym samym procesem" (tamże).
Zauważając, że Negri od lat siedemdziesiątych XX w. "niczego się nie nauczył i niczego nie zapomniał", recenzent Tony Judt uchwycił nieco z posępnego charakteru "Imperium" i "Rzeszy" w swej recenzji pt. "Sny o imperium":
"To jest globalizacja dla politycznie prowokowanych. W miejsce nudnej starej walki klasowej mamy chciwy imperialny zespół, teraz stojący w obliczu wyzwania ze strony swego własnego stworzenia, zdecentralizowanej wielorakiej społeczności: Obcy kontra Drapieżnik. (...) Gdy amerykańska lewica czyta "Rzeszę", Dick Cheney może spać spokojnie". (New York Review of Books, 4 listopada 2004 r.)
Po jakichś 900 wykrętnych stronach "Imperium" i jego dalszego ciągu Hardt i Negri przyznają, czego nie potrafią:
"(...) w filozoficznej książce takiej jak ta (...) ocenić, czy czas rewolucyjnej decyzji politycznej jest nieunikniony. (...) Książka taka jak ta nie jest również miejscem na odpowiedź na pytanie: Co robić?" ("Rzesza").
Ta szczera konkluzja o niewiedzy odpowiada wychwalanej różnorodności tego, co jest nazywane "ruchem ruchów", "ruchem jednego NIE i milionów TAK".
My jako marksiści i leniniści wiemy, co robić. Walczymy o nowe rewolucje październikowe: obalenie systemu kapitalistycznego przez proletariat, sprzymierzony z innymi sekcjami wyzyskiwanych i uciskanych. Zwycięstwo proletariatu w skali światowej odda niewyobrażalną materialną obfitość na służbę ludzkich potrzeb, położy podstawę pod wyeliminowanie klas, wykorzenienie nierówności społecznej opartej na płci i zniesienie społecznego znaczenia rasy, narodu i pochodzenia etnicznego. Wówczas po raz pierwszy ludzkość schwyci za wodze historii i będzie kontrolować swój wytwór, społeczeństwo, czego rezultatem będzie niewyobrażalne wyzwolenie ludzkiego potencjału.
Pod koniec lat trzydziestych XX w., po zwycięstwie faszyzmu w Niemczech i porażce rewolucji hiszpańskiej, marksistowski rewolucjonista Lew Trocki zauważył:
"Jak zawsze w epokach reakcji i upadku, zewsząd pojawili się znachorzy i szarlatani. Chcą oni poddać rewizji cały bieg rewolucyjnej myśli" ("Program przejściowy", 1938).
Trium kapitalistycznej kontr-rewolucji w Związku Radzieckim i Europie Wschodniej na początku lat dziewięćdziesiątych XX w. wyhodował nowe pokolenie ideologicznych znachorów i szarlatanów. Hardt i Negri sprzedają swój ideologiczny towar młodym lewicowcom, którzy nie mając poczucia rewolucyjnej zdolności proletariatu, akceptują subiektywny pogląd, że nowy świat będzie wywalczony nie przez wykorzenienie materialnej rzeczywistości ucisku, lecz przez zmianę pomysłów w głowach ludzi.
Dlatego niezbędne jest potwierdzenie podstawowych przesłanek materializmu historycznego i odpowiadających mu zasad programowych marksizmu. Czyniąc tak, przywołujemy przykład polemiki Fryderyka Engelsa przeciwko ówczesnemu szarlatanowi pt. "Przewrót w nauce dokonany przez pana Eugeniusza Dühringa" (1877-78), powszechnie znanej jako "Anty-Dühring". Engels aktywnie współpracował z Marksem przy pisaniu tej pracy (której fragmenty zostały później, w 1880 r. wydane oddzielnie pt. "Rozwój socjalizmu od utopii do nauki". Engels nie tylko wyśmiewał Dühringa za przodowanie w "napuszonej pseudonauce" i "wysublimowanym nonsensie" oraz obwiniał go o "mentalną niekompetencję z powodu manii wielkości", lecz również metodycznie analizował argumenty Dühringa i jego idealistyczny pogląd filozoficzny, tworząc potężny wykład materialistycznego pojmowania dziejów.

O materialistyczne rozumienie społeczeństwa klasowego!

Hardt i Negri sypią piasek w oczy młodych lewicowych aktywistów, oburzonych różnymi okropnościami światowego systemu kapitalistycznego-nędzą mas na "globalnym Południu", rasistowskim terrorem, imperialistycznymi wojnami-przez dostarczanie niejasnych, pomieszanych i oczywiście fałszywych usprawiedliwień "teoretycznych" dla dominujących antykomunistycznych przesądów. Oni pocieszają przeważnie drobnomieszczańskie środowisko antyglobalistyczne fałszywym poglądem, że ono samo jest siłą zmiany społecznej, zaprzeczając potrzebie sprzymierzenia się tych rzekomych rewolucjonistów ze społeczną potęgą proletariatu. Oni przekręcają precyzyjne marksistowskie terminy takie jak "klasa" i promują ruch "antykapitalistyczny", koncentrujący się na Światowych Forach Społecznych, które są finansowane przez kapitalistyczne fundacje, a nawet kapitalistyczne rządy, i na nich polegają. W obu książkach nie podejmują absolutnie żadnej próby analizy rzeczywistości ani nie przywołują twardych faktów na poparcie swoich impresjonistycznych twierdzeń.
Porównajmy drobiazgowo zbadaną dokumentację historyczną i statystyczną, jaką można znaleźć w książce Marksa pt. "Kapitał" albo w książce Lenina pt. "Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu" z tym, jak Hardt i Negri kręcą teorie polityczne i ekonomiczne, które czytelnik musi przyjąć, jak dogmat religijny, na wiarę. Recenzja "Rzeszy" pióra Toma Nairna, długo związanego z czasopismem New Left Review, zwraca uwagę na odrzucenie przez Hardta i Negriego zarówno marksizmu, jak i neoliberalizmu na korzyść w istocie duchowego podejścia. Cytując obsesję autorów na punkcie XVII-wiecznego holenderskiego filozofa Barucha Spinozy, prekursora XVIII-wiecznego oświeceniowego racjonalizmu, Nairn komentuje: "Wielu czytelników będzie odczuwało coś dziwnego w takim poleganiu na wizji sprzed czasów nie tylko Davida Hume'a i Adama Smitha, ale także Darwina, Freuda, Marksa i Durkheima, z epoki, w której nikomu się jeszcze nie śniło o genach i strukturze ludzkiego DNA". ("Zrobione dla głuchej prowincji", w: London Review of Books, 5 maja 2005 r.) Późniejszy postmarksistowski dyskurs Malcolma Bulla, cytując między innymi Cycerona, Arystotelesa i Tomasza Hobbesa, argumentuje że Hardt i Negri źle rekonstruują myśl biednego Spinozy, którego koncepcja wielości w żadnym wypadku nie daje ram dla dyskusji o współczesnej polityce. ("Granice wielości", w: New Left Review, wrzesień-październik 2005 r.)
Hardt i Negri są reprezentatywni dla tego, co opisaliśmy jako głęboki regres w świadomości politycznej - szczególnie wśród lewicowej inteligencji - który przygotował ostateczne obalenie rewolucji październikowej i imperialistyczny triumfalizm z powodu rzekomej "śmierci komunizmu" i sam został przez te procesy jeszcze pogłębiony. Jest to epoka prawdziwie zanurzona w napuszonej pseudonauce, w której coraz bardziej wpływowe chrześcijańskie siły fundamentalistyczne na korytarzach władzy najpotężniejszego państwa na świecie próbują wciskać biblijny mit o stworzeniu jako ostatnie słowo w "nauce".
Większość młodych lewicowców teraz uważa, że nie tylko proletariacki socjalizm, ale wszelka forma programowo określonej rewolucyjnej strategii nie stoi na porządku dziennym. Większość pseudomarksistowskiej lewicy dezawuuje choćby nominalne przywiązanie do marksistowskiego celu dyktatury proletariatu - zastąpienia rządów klasy kapitalistycznej przez rewolucyjny rząd klasy robotniczej. W krótkiej polemice przeciwko postmodernistycznemu idealizmowi, zatytułowanej "W obronie historii", historyk Eric Hobsbawm komentował:
"Większość intelektualistów, którzy zostawali marksistami od lat osiemdziesiątych XIX w., włącznie z historykami, zostawała nimi, ponieważ chcieli oni zmienić świat w powiązaniu z ruchem robotniczym i socjalistycznym. Motywacja pozostawała silna aż do lat siedemdziesiątych XX w., zanim zaczęła się masowa polityczna i ideologiczna reakcja przeciwko marksizmowi. Jej głównym efektem stało się zniszczenie wiary, że sukces określonego sposobu organizowania ludzkich społeczeństw może być przewidziany i wspomożony przez analizę historyczną". (Londyński "Guardian", 15 stycznia 2005 r.)
Marksizm wyjął walkę o egalitarne społeczeństwo z królestwa duchowych czy filozoficznych ideałów i zakorzenił ją w naukowej, materialistycznej analizie historycznego rozwoju ludzkiego społeczeństwa. "Ostatecznych przyczyn wszelkich zmian społecznych i rewolucji politycznych trzeba szukać nie w głowach ludzi, nie w lepszym rozumieniu przez człowieka wiecznej prawdy i sprawiedliwości, lecz w zmianach w sposobie produkcji i wymiany"-pisał Engels w Anty-Dühringu. Bieda, ucisk, wyzysk i wojny nie są wywołane przez złe myśli, chciwość, żądzę władzy czy inne rzekome cechy rzekomo niezmiennej "ludzkiej natury".
Tok ludzkich dziejów jest kształtowany przez trwającą walkę o zapewnienie wystarczającej ilości jedzenia, ubrania i schronienia dla przeżycia i rozmnażania się. Przez wiele tysięcy lat ludzie żyli w małych grupach rodowych, dzieląc to, co zdobyli przez łowiectwo i zbieractwo, na podstawie surowego komunizmu podziału. Wynalezienie rolnictwa umożliwiło produkcję nadwyżki ponad to, co bezpośrednio niezbędne dla przeżycia, otwierając drogę do dalszego rozwoju środków produkcji oraz stawiając kwestię kto będzie zawłaszczał tę nadwyżkę i jako. Rozwój własności prywatnej i podział społeczeństwa na klasy spowodował powstanie także rodziny, głównej instytucji ucisku kobiet (i młodzieży), jako sposobu przekazywania prywatnie zawłaszczonego bogactwa następnemu pokoleniu. Cała historia od tego czasu jest historią walk klasowych: "Wolny i niewolnik, patrycjusz i plebejusz, pan feudalny i chłop-poddany, majster cechowy i czeladnik, krótko mówiąc, ciemiężyciele i uciemiężeni pozostawali w stałym do siebie przeciwieństwie, prowadzili nieustanną, to ukrytą, to jawną walkę, - walkę, która za każdym razem kończyła się rewolucyjnym przekształceniem całego społeczeństwa, lub też wspólną zagładą walczących klas" (Marks i Engels, "Manifest Partii Komunistycznej", 1848).

Kapitalizm, imperializm i państwo narodowe

Kapitalizm był historycznie postępowy, ponieważ ogromnie zwiększył on siły wytwórcze społeczeństwa-tak bardzo, ze po raz pierwszy powstała materialna baza dla wizji położenia kresu niedostatkowi i podziałom klasowym w ogóle: "Jedynie niezmierny wzrost sił wytwórczych, związany z nowoczesnym przemysłem, umożliwił podział pracy wśród wszystkich członków społeczeństwa bez wyjątku, i przez to ograniczenie czasu pracy każdego indywidualnego członka do tego stopnia, że wszyscy mają dość wolnego czasu, by brać udział w ogólnych - i teoretycznych, i praktycznych - sprawach społeczeństwa" ("Anty-Dühring").
Równocześnie prywatna własność środków produkcji coraz bardziej stawała się barierą dla dalszego rozwoju sił wytwórczych. Engels wyjaśniał:
"(...) Zarówno siły wytwórcze zrodzone przez nowoczesny kapitalistyczny sposób produkcji, jak i stworzony przez nią system podziału dóbr popadły w rażącą sprzeczność z tym sposobem produkcji, sprzeczność tak nabrzmiałą, że musi nastąpić w sposobie produkcji i podziału przewrót, który usunie wszelkie różnice klasowe, jeżeli całe nowoczesne społeczeństwo nie ma ulec zagładzie. Na tym namacalnym, materialnym fakcie, który z nieodpartą koniecznością narzuca się w mniej lub bardziej wyraźnej formie umysłom wyzyskiwanych proletariuszy - na nim, a nie na wyobrażeniach tego czy innego mola książkowego o prawie i bezprawiu, opiera nowoczesny socjalizm pewność swego zwycięstwa" (tamże).
Powstanie nowoczesnego imperializmu pod koniec XIX stulecia oznaczało początek epoki globalnego kapitalistycznego upadku. System państw narodowych, który służył jako krytycznie ważny powstaniu władzy nowoczesnej klasy kapitalistycznej, popadał coraz ostrzej w konflikt z potrzebami międzynarodowego porządku ekonomicznego, który sam kapitalizm zrodził. Kapitalistyczne wielkie potęgi, podzieliwszy świat przez krwawy imperialistyczny podbój, przystąpiły do szeregu wojen o jego ponowny podział, dążąc do rozszerzenia swych posiadłości kolonialnych i stref wpływów kosztem swoich rywali.
Po krwawym barbarzyństwie I wojny światowej, opisywanym przez Trockiego jako "wściekły pogrom ludzkiej kultury" ("Terroryzm a komunizm", 1920), nastąpiły ledwie dwa dziesięciolecia "pokoju" między imperialistycznymi potęgami , brzemiennego w drugą globalną konfrontację. II wojna światowa widziała ucieleśnienie kapitalistycznego barbarzyństwa w postaci dokonanej przez nazistów zagłady europejskiego żydostwa-która skończyła się dopiero wraz z wyzwoleniem przez radziecką Armię Czerwoną okupowanej przez nazistów Europy Wschodniej-i spopielenia jakichś 200 tys. japońskich cywilów przez bomby atomowe Stanów Zjednoczonych w Hirosimie i Nagasaki. W przyszłej wojnie międzyimperialistycznej prawdopodobnie wszystkie strony walczyłyby bronią nuklearną, grożąc unicestwieniem całej ludzkości.
Za nowoczesnego systemu imperialistycznego garstka zaawansowanych państw kapitalistycznych w Ameryce Północnej, Europie i w Japonii wyzyskuje i uciska zdeptane masy kolonialne i półkolonialne w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej, powstrzymując ogólną społeczno-ekonomiczną i kulturową modernizację ogromnej większości ludzkości. Sprawiedliwe, egalitarne i harmonijne społeczeństwo wymaga przezwyciężenia ekonomicznego niedostatku w skali globalnej przez planowaną w skali międzynarodowej gospodarkę socjalistyczną. Jednak wielu Zielonych i anarchistów postrzega technikę na masową skalę jako nieodłącznie złą (chociaż niewielu osobiście wyrzekłoby się nowoczesnej medycyny, komunikacji i transportu dla życia, gdzie samo przetrwanie jest codzienną walką). Ze swej strony Hardt i Negri "odrzucają" marksistowski materializm przez proste zaczarowanie niedostatku:
"Pojęcie pierwotnej wojny wszystkich przeciwko wszystkim jest oparte na gospodarce własności prywatnej i niedostatku zasobów. Materialna własność, jak na przykład ziemi czy wody czy samochodu, nie może być w dwóch miejscach naraz: moje posiadanie i używanie jej neguje twoje posiadanie i używanie jej. Jednak własność niematerialna, taka jak idea czy obraz czy forma komunikacji, jest nieskończenie odtwarzalna. (...) Niektóre zasoby pozostają dziś ubogie, lecz wiele faktycznie, szczególnie najnowszych elementów gospodarki, nie działa zgodnie z logiką niedostatku" ("Rzesza").
Nasi pionierscy postmarksistowscy profesorowie nie są ani bardzo oryginalni, ani radykalni. Charles Leadbeater, admirator i wysoce chwalony nieetatowy doradca labourzystowskiego rządu Tony'ego Blaira w W. Brytanii, pisał na dwa lata przed "Imperium":
"Nie ma lepszego sposobu przeniesienia ekonomicznej wartości transformacji wiedzy niż myślenie o domowej ekonomii jedzenia. Myślmy o świecie jako podzielonym na ciastka czekoladowe i przepisy na ciastka czekoladowe. (...) Wszyscy możemy korzystać z tego samego przepisu na ciastka czekoladowe, równocześnie, bez niczyjej szkody. To jest zupełnie niepodobne do kawałka ciastka" (Leadbeater, "Żyjąc w rozrzedzonym powietrzu: Nowa ekonomia", wyd. Penguin Books, Londyn 1999).
Krótko przed rewolucją francuską z 1789 r. królowa Maria Antonina, po tym gdy jej powiedziano, że biedni ludzie w Paryżu nie mają chleba, podobno odpowiedziała: "Niech jedzą ciastka". Leadbeater jest jeszcze "lepszy" od Marii Antoniny. Zubożałym masom "globalnego Południa" mówi: Niech jedzą przepisy na ciastka! Jak powiedział Engels o panu Dühringu: "Z taką lekkością żywa siła magicznych słów filozofii rzeczywistości bierze najbardziej nieprzebyte przeszkody" ("Anty-Dühring").
Reakcja na huragan Katrina ukazała żywo, jak "logika niedostatku" wciąż dominuje nawet w najbogatszym kraju kapitalistycznym na ziemi. Pogarda sprzedajnej amerykańskiej klasy rządzącej dla czarnej biedoty Nowego Orleanu - zostawionej na pastwę wód powodzi, ponieważ nie mili środków, by wydostać się z miasta - była oczywista dla przerażonych telewidzów na całym świecie.
Konceptualnego meandrowania Hardta i Negriego nie można brać ani trochę poważniej niż komputerowo generowanych efektów specjalnych w hollywoodzkich filmach takich jak "Matrix". W wirtualnej rzeczywistości świata "Imperium" Hardt i Negri wzywają do "globalnego obywatelstwa" i do powszechnego minimum socjalnego. Realizacja powszechnego minimum socjalnego opartego choćby na ustawowej płacy minimalnej w Stanach Zjednoczonych w wysokości 5,15 dol. za godzinę wymagałaby rocznych wydatków wyższych niż obecny (z 2004 r.) dochód narodowy brutto całego świata. Osiągnięcie tego celu wymagałoby ogromnego skoku naprzód w ludzkiej wydajności pracy, już nie wspominając o rewolucji w sposobie produkcji i wymiany. Jednak Hardt and Negri odrzucają perspektywę międzynarodowej gospodarki planowej i zaprzeczają nawet, że materialny niedostatek pozostaje głównym problemem, w obliczu którego stoi ludzkość.

Czerwony październik, Związek Radziecki i jego los

I pseudolewicowcy, i otwarci prawicowcy utrzymują, że tak zwana "porażka radzieckiego eksperymentu" jest niezaprzeczalnym dowodem, iż wszelka próba zastąpienia kapitalizmu "systemem hegemonicznym" czy "socjalizmem hierarchicznym" jest skazana na upadek pod ciężarem jej w sposób konieczny "totalitarnych" celów. Powtarzając wspólną mądrość imperialistycznych ideologów i bulwarowego chłamu dotyczącą zapaści Związku Radzieckiego, Hardt i Negri intonują: "Opór wobec biurokratycznej dyktatury jest tym, co napędzało kryzys" ("Imperium"). A co z następstwami? Hardt i Negri nie wspominają w ogóle o katastrofalnej i historycznie bezprecedensowej społecznej i ekonomicznej zapaści poradzieckiej Rosji, Ukrainy i innych byłych republik radzieckich. Zubożenie większości ludności Europy Wschodniej i byłego ZSRR wydaje się być niematerialnym dla tych samozwańczych proroków przyszłości.
Rewolucja październikowa przyoblekła w ciało i krew naukę Marksa i Engelsa. Robotnicy, prowadząc za sobą zubożałe masy chłopskie, wzięli władzę państwową, zastępując klasową dyktaturę kapitału dyktaturą proletariatu - koniecznym krokiem na drodze do globalnego, bezklasowego, egalitarnego społeczeństwa, w którym państwo jako narzędzie ucisku zupełnie obumarło. Rząd oparty na demokratycznie wybranych sowietach (radach) robotników i chłopów wywłaszczył kapitalistów i właścicieli ziemskich, złamał ich opór i przystąpił do organizowania gospodarki planowej opartej nie na zysku, lecz na potrzebach społeczeństwa. Pomimo niewyobrażalnej biedy i zacofania Rosja Radziecka była w awangardzie wszelkich form wyzwolenia społecznego (patrz: "Rewolucja rosyjska a wyzwolenie kobiet", str. 56).
To, że robotnicy mogli zdobyć i utrzymać władzę państwową w zacofanym kraju, w którym oni, w większości dopiero dzieci i wnuki chłopskich przodków, byli niewielką mniejszością w porównaniu z chłopstwem - mówiło o unikatowej roli proletariatu jako czynnika rewolucji społecznej w tej epoce. To zrozumienie zostało wypracowane przez Trockiego w "Rezultatach i perspektywach" (1906) w ramach jego teorii rewolucji permanentnej, która stwierdzała, że niedokończone zadania demokratyczne w zacofanej, carskiej Rosji, takie jak kwestie narodowa i agrarna, mogą zostać rozwiązane jedynie w kontekście władzy proletariackiej, lecz rewolucja permanentna była oparta na założeniu zwycięskich rewolucji proletariackich w przemysłowych potęgach Europy Zachodniej. Masy robotników Rosji, nie tylko bolszewiccy przywódcy, postrzegały rewolucję październikową jako początek światowej rewolucji socjalistycznej. Czerwona Rosja pomagała natchnąć miliony robotników na całym świecie rewolucyjną świadomością. Po I wojnie światowej rewolucyjna burza ogarnęła większość Europy, głównie Niemcy, Jednak w żadnym innym kraju poza Rosją klasa robotnicza nie zdobyła władzy. To było głównie rezultatem kontr-rewolucyjnej polityki socjaldemokratycznych złych przywódców robotników i braku cieszących sie autorytetem partii awangardowych, takich jak partia bolszewicka, którą Lenin zbudował w carskiej Rosji.
Stąd Rosja Radziecks wyszła z siedmiu lat wojny imperialistycznej i wojny domowej międzynarodowo izolowana i gospodarczo zdewastowana, jej proletariat fizycznie zdziesiątkowany i politycznie wyczerpany, jej liczne chłopstwo (szczególnie zamożniejsze warstwy) zaczęło domagać się uznania jego własnych drobnoburżuazyjnych interesów klasowych (dalsza dyskusja na ten temat - patrz: "Kronsztad 1921: Bolszewizm przeciw kontr-rewolucji", str. 6). Te warunki umożliwiły wzrost warstwy biurokratycznej w aparacie zarządzającym państwem radzieckim i rządzącej partii komunistycznej. Chwytając się rozpowszechnionej demoralizacji po porażce jeszcze jednej rewolucyjnej możliwości w Niemczech w 1923 r., biurokracja utwierdziła swą kontrolę polityczną. Chociaż utrzymała społeczne podstawy położone przez czerwony październik, ta polityczna kontr-rewolucja oznaczała jakościową zmianę w tym, jak Związek Radziecki był rządzony i dla jakich celów.
Biurokracja stawała się coraz bardziej wroga walce o rewolucję socjalistyczną w krajach kapitalistycznych. Pod koniec 1924 r. Stalin ogłosił śmieszny dogmat, że socjalizm można zbudować w samym Związku Radzieckim, jeśli tylko powstrzyma się imperialistów od militarnego atakowania go. Partie komunistyczne na całym świecie zostały przekształcone w narzędzia radzieckiej dyplomacji w poszukiwaniu "pokojowego współistnienia". Trocki na czele Lewicowej Opozycji walczył i w radzieckiej partii komunistycznej, i w Międzynarodówce Komunistycznej przeciwko biurokratycznej degeneracji rewolucji rosyjskiej. Lewicowa Opozycja walczyła o utrzymanie internacjonalistycznego programu rozszerzenia zdobyczy rewolucji rosyjskiej na inne kraje, programu który ożywiał radzieckie państwo i partię we wczesnych latach rewolucji.
Z powodu ekonomicznej dewastacji wywołanej przez wojnę domową i ekstremalne zacofanie gospodarki wiejskiej w 1921 r. reżim bolszewicki był zmuszony dopuścić ograniczony prywatny handel zbożem i towarami konsumpcyjnymi. Lewicowa Opozycja rozumiała, że warstwa kułaków (zamożnych chłopów) i drobnych handlarzy przedstawiała sobą potencjalne niebezpieczeństwo dla skolektywizowanej własności, na której zostało oparte państwo robotnicze. Podczas gdy rosnąca kasta biurokratyczna coraz bardziej zaspokajała kułaków, Lewicowa Opozycja broniła podatku na nadwyżki rolne, by pomóc finansować planowy rozwój przemysłowy, jak również polityki materialnych zachęt dla biedniejszych chłopów, by dobrowolnie kolektywizowali swoje ziemie. Gdy w 1928 r. kułacy systematycznie robili zapasy zboża, żeby podnieść jego ceny, grożąc zagłodzeniem miast, biurokracja była zmuszona, na swój zdeformowany sposób, wprowadzić w życie część programu Lewicowej Opozycji. W typowo brutalny i biurokratyczny sposób Stalin przymusowo skolektywizował chłopstwo. Ten zwrot wykluczył bezpośrednie zagrożenie kapitalistyczną restauracją w ZSRR. Towarzysząca mu polityka planowego rozwoju przemysłowego, chociaż obfitująca w ogromne biurokratyczne wypaczenia i złe zarządzanie, umożliwiła Związkowi Radzieckiemu zbudowanie nowoczesnego, przemysłowego społeczeństwa, w którym klasa robotnicza miała dostęp do medycyny, nauki, edukacji i kultury.
To nie marksizm zawiódł w Związku Radzieckim, lecz stalinowska perwersja, wyrażona w dogmatach "socjalizmu w jednym kraju" i "pokojowego współistnienia". Trocki nalegał, że Związek Radziecki, pomimo swego ekonomicznego sukcesu, w dłuższym dystansie historycznym nie mógłby przetrwać w świecie zdominowanym przez kapitalistyczno-imperialistyczne państwa. Centralne planowanie może funkcjonować skutecznie jedynie pod reżimem radzieckiej demokracji, który umożliwia niezbędne uczestnictwo samych robotników w regulowaniu i wprowadzaniu w życie planu. Mimo to, jak pisał Trocki w swej ostrej analizie stalinizmu:
"(...) Socjalizm udowodnił swe prawo do zwycięstwa nie na stronicach "Kapitału", lecz na arenie gospodarczej, która stanowi jedną szóstą powierzchni ziemi; nie językiem dialektyki, lecz językiem żelaza, cementu i elektryczności. Gdyby nawet, wskutek trudności wewnętrznych, ciosów z zewnątrz i błędów kierownictwa ZSRR uległ katastrofie - co, jak głęboko ufamy, nie nastąpi - jako rękojmia na przyszłość pozostałby ten niezbity fakt, że zacofany kraj dzięki rewolucji proletariackiej osiągnął w czasie krótszym niż dwa dziesięciolecia sukcesy bez precedensu w historii" ("Zdradzona rewolucja", 1936).
Przez całe lata trzydzieste XX w. skolektywizowana gospodarka radziecka rozwijała się gwałtownie, nawet gdy świat kapitalistyczny ugrzązł w kryzysie. Po odbudowie ze zniszczeń drugiej wojny światowej, pod koniec lat pięćdziesiątych radziecki rozwój techniczny był taki, że umożliwił wysłanie człowieka w kosmos. Od roku 1960 do 1980 została podjęta masowa kampania budownictwa, mająca na celu zapewnienie każdej miejskiej rodzinie mieszkania za niski czynsz. To było uważane za prawo radzieckiego obywatela - tak jak prawo do pracy, edukacji publicznej i bezpłatnej opieki zdrowotnej. Były to historyczne zdobycze gospodarki planowej, pomimo biurokratycznego nawisu stalinowskich złych rządów, które zrodziły nudną szarość w społeczeństwie, od nieporządnej jakości towarów konsumpcyjnych do dławienia życia intelektualnego.
A teraz? W sześć lat po kontr-rewolucji produkt krajowy brutto poradzieckiej Rosji spadł o 80 procent. Płace realne spadły w podobnym stopniu. Większość ludności miejskiej była zmuszona uprawiać warzywa w małych ogródkach miejskich, by przeżyć. Dziś miliony w Rosji i innych byłych republikach radzieckich są na skraju wygłodzenia, podczas gdy bezdomność szaleje.
Hardt, Negri i inni czciciele faktów dokonanych ogłaszają, że zapaść Związku Radzieckiego była nieuchronna. Faktycznie gdyby przeważył rewolucyjno-internacjonalistyczny program, wynik mógłby być daleko inny. Dziesięciolecia po rewolucji październikowej widziały liczne możliwości rewolucji proletariackich w zaawansowanych krajach kapitalistycznych, które przełamałyby izolację pierwszego w świecie państwa robotniczego, strząsnęłyby ucisk nacjonalistycznej biurokracji i odrodziłyby rewolucyjną świadomość radzieckiego proletariatu. Trocki i Lewicowa Opozycja prowadzili nieubłaganą walkę, by bronić rewolucyjnych zdobyczy i przeciwko zewnętrznym, i wewnętrznym zagrożeniom. Walczyli oni, by pokonać stalinizm i przywrócić w Związku Radzieckim bolszewicki internacjonalizm i demokrację opartą na radach. W latach 1989-92 Międzynarodowa Liga Komunistyczna, kierowana przez nasz trockistowski program, jako jedyna interweniowała, najpierw w Niemczech Wschodnich, a potem w Związku Radzieckim, z programem proletariackiej rewolucji politycznej: obalenia rozpadającej się stalinowskiej biurokracji i zastąpienia jej rządem opartym na radach robotniczych.
Pomimo zniszczenia ZSRR około jednej czwartej ludności świata wciąż mieszka w krajach, nad którymi kapitalistyczni wyzyskiwacze nie sprawują bezpośredniej dominacji - w pozostających jeszcze zdeformowanych państwach robotniczych: na Kubie, w Wietnamie, Korei Północnej, a przede wszystkim w Chinach, najludniejszym kraju na świecie, jednak Chiny ledwie zasłużyły na wzmiankę w "Imperium" i "Rzeszy", a tym bardziej nie na wskazanie, że jest to społeczeństwo, w którym czegoś warto bronić. W tym także Hardt i Negri, tak samo jak antykomunistyczni źli przywódcy związkowi i socjaldemokratyczni, korzystają ze wskazówek od imperialistycznych władców, którzy portretują Chiny jako gigantyczny obóz "pracy niewolniczej". To było widoczne w 1999 r. na protestach w Seattle, gdzie za sympatycznymi wizerunkami "zjednoczonych kierowców i żółwi", wychwalanymi przez Hardta, Negriego i innych antyglobalistycznych ideologów kryło się złowieszcze bicie w bębny przez amerykańską biurokrację związkową z AFL-CIO, żeby Waszyngton podjął bardziej twarde działania przeciwko Chinom.
MLK przeciwnie, walczy o bezwarunkową obronę militarną Chin przeciwko imperializmowi i kapitalistycznej kontr-rewolucji. Chiny dziś pozostają tym, czym były od rewolucji z 1949 r.: biurokratycznie rządzonym państwem robotniczym strukturalnie podobnym do byłego Związku Radzieckiego. Pomimo dużej inwazji i zagranicznego, i tubylczego kapitalizmu rdzenne elementy ich gospodarki są skolektywizowane. Podczas gdy prawie wszystkie zaawansowane kraje kapitalistyczne praktykują oszczędności budżetowe, rząd Chin rozpoczął gigantyczne projekty infrastrukturalne, takie jak tamy i kanały. Państwowa własność systemu bankowego do tej pory izoluje Chiny od zmiennych przepływów krótkoterminowego kapitału spekulacyjnego, które okresowo przynoszą szkodę gospodarkom neokolonialnych krajów kapitalistycznych w Azji Wschodniej i także Ameryce Łacińskiej.
W tym stopniu, w jakim regulują olbrzymie "strefy wolnego handlu" dla imigranckiego chińskiego i zagranicznego kapitału, pekińscy biurokraci stali się w pewnym sensie dostarczycielami siły roboczej dla imperialistów, lecz kapitalistyczne potęgi nie chcą spocząć, dopóki Chiny nie będą w pełni pod kciukiem imperialistycznego rynku światowego. Stany Zjednoczone zbudowały bazy w Azji Środkowej, usiłując okrążyć Chiny amerykańskimi instalacjami wojskowymi, a ostatnio zawarły pakt z Japonią, by bronić bastionu emigranckich kapitalistów: Tajwanu. Prędzej czy później wybuchowe napięcia społeczne w chińskim społeczeństwie wstrząsną rządzącą biurokracją. Wówczas sprawa zostanie postawiona ostro: albo proletariacka rewolucja polityczna, by otworzyć drogę do socjalizmu, albo kapitalistyczne zniewolenie i imperialistyczne ujarzmienie. Lud pracujący i lewicowa młodzież na całym świecie mają interes w tej walce. Kapitalistyczna kontr-rewolucja byłaby dewastująca dla robotników, kobiet i wiejskiej biedoty Chin, i ośmieliłaby kapitalistów w skali międzynarodowej do rozpętania dzikszych ataków na robotników miejskich i wiejskich, kobiety, mniejszości i imigrantów. Zintensyfikowałaby ona również konkurencję wśród imperialistycznych potęg, szczególnie Stanów Zjednoczonych i Japonii, i prowadziłaby do dalszych militarnych awantur przeciwko krajom półkolonialnym na całym świecie.

Nonsens "nowej gospodarki" i drobnomieszczańska arogancja

To był straszny krok naprzód, kiedy Marks i Engels zdali sobie sprawę, że walka klasowa jest drogą do rewolucyjnego przekształcenia społeczeństwa kapitalistycznego i że proletariat jest rewolucyjną klasą nowożytnej epoki. Gdy w 1847 r. przyłączyli się oni do Związku Sprawiedliwych, stał się on Związkiem Komunistów, a jego hasło "Wszyscy ludzie są braćmi" zmieniło się na "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!" Hardt i Negri przebywają tę drogę w odwrotnym kierunku, odrzucając walkę klasową i rozpuszczając klasę robotniczą w rzekomo bezklasowym "ludu".
Rdzeniem argumentacji w "Imperium" i "Rzeszy" jest twierdzenie, że proletariat zalicza się do "rzeszy", którym to amorficznym terminem można objąć prawie wszystkich na świecie - robotnika przemysłowego i chłopskiego drobnego posiadacza, inżyniera i śmieciarza, bezdomnego nędzarza i korporacyjnego menedżera, więźnia i strażnika więziennego. Gdy ruch robotniczy, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, jest najsłabszy od lat dwudziestych XX w., większość lewicowych aktywistów postrzega klasę robotniczą jako bez znaczenia albo najwyżej jeszcze jedną ofiarę ucisku. Hardt i Negri służą "teorią", by usprawiedliwić i umocnić ten impresjonizm wśród wyedukowanych na uniwersytecie intelektualistów, do których przemawiają i których gloryfikują. To nic nowego. Pierwszy amerykański trockista James P. Cannon ujął to dobrze w przemówieniu z 1966 r. [chociaż Socjalistyczna Partia Robotnicza (SPR), którą założył, na początku lat sześćdziesiątych porzuciła rewolucyjną perspektywę]:
"Macie teraz nowe zjawisko w amerykańskim ruchu radykalnym, które jak słyszę jest nazywane "nową lewicą". To jest pojemna nazwa nadawana grupie ludzi, którzy oświadczają, że nie lubią takiej sytuacji i coś trzeba z tym zrobić - lecz nie musimy niczego brać z doświadczeń przeszłości, nic ze starej lewicy, bo żadne z jej idei ani tradycji nie są dobre. (...) Mamy określoną orientację, podczas gdy "nowa lewica" mówi, że klasa robotnicza jest martwa. Klasa robotnicza została skreślona przez mądrali w latach dwudziestych. W latach tych trwał długi wzrost gospodarczy. Robotnicy nie tylko nie odnieśli żadnych zwycięstw, oni tracili grunt pod nogami. Liczebność związków zawodowych faktycznie spadała. We wszystkich podstawowych przemysłach, gdzie dziś widzicie wielkie rozkwitające związki przemysłowe-wśród robotników samochodowych, w przemyśle lotniczym, stalowym, gumowym, elektrycznym, transporcie, flocie - nie istniały związki, tylko rozproszenie tu i tam. (...) Trzeba było na wpół rewolucyjnego wzlotu w połowie lat trzydziestych, żeby to przełamać i wprowadzić prawdziwe związki". (Cannon, "Powody dla przetrwania SPR i dla jej nowej żywotności w latach sześćdziesiątych XX w.", 6 września 1966 r., cyt. za: "Spartacist" nr 38-39, lato 1986 r.)
Trzeba było francuskiego strajku generalnego z maja 1968 r., żeby oderwać zachodnioeuropejskich i północnoamerykańskich lewicowców od nowolewicowego nonsensu o upadku klasy robotniczej. Zaczynająca się rewolucja robotnicza we Francji potwierdziła w realnym życiu marksistowskie zrozumienie rewolucyjnego potencjału proletariatu. Demaskując szarlatanerię wcześniejszego pokolenia "postmarksistowskich" ideologów, położyła ona podstawę pod pozyskanie nowych warstw młodzieży dla rewolucyjnego marksizmu.
Pomimo różnych zmian w technologii przemysłowej i w gospodarce światowej dziś proletariat pozostaje najważniejszy dla rewolucyjnej perspektywy - ponieważ nadal odgrywa unikatową rolę w sercu procesu produkcji. To z wyzysku klasy robotniczej kapitalista ciągnie zysk. Koncentrując robotników w dużych fabrykach i wielkich centrach miejskich, kapitaliści stworzyli narzędzie swego własnego zniszczenia jako klasy wyzyskującej. Dalej, klasa robotnicza, żeby wyzwolić się z jarzma kapitalizmu w skali globalnej, musi znieść wszelki wyzysk, prowadząc do społeczeństwa, w którym nie ma różnic klasowych.
Pośrednia między dwoma podstawowymi klasami w społeczeństwie kapitalistycznym, proletariatem i burżuazją, jest drobna burżuazja. Ani w "Imperium", ani w "Rzeszy" nie ma żadnego omówienia ani choćby wzmianki o społecznej roli tej heterogenicznej warstwy, która sięga od zubożałych chłopów przez drobnych sklepikarzy, przez kierowników restauracji, przez wykształconą na uniwersytetach administracyjną, techniczną i kulturalną kadrę systemu kapitalistycznego po żyjących na wysokiej stopie maklerów z Wall Street. Drobna burżuazja nie ma określonego stosunku do środków produkcji na wielką skalę za kapitalizmu i dlatego nie ma niezależnej mocy społecznej; w rezultacie, chociaż drobna burżuazja (albo jej części) może zwracać się od jednej politycznej ekstremy do drugiej, nie może odgrywać niezależnej roli w walce klasowej.
Z kolei społeczna rola drobnej burżuazji determinuje jej społeczne poglądy. Podczas gdy robotnicy mogą poprawić swe warunki ekonomiczne jedynie przez kolektywną walkę przeciwko kapitalistycznym przedsiębiorcom i ich państwu, członkowie biurokracji korporacyjnej i rządowej dążą do zwiększenia swych dochodów i poprawy swego statusu społecznego przez indywidualną konkurencję między sobą. Urzędnik kredytowy w banku dąży do zostania kierownikiem punktu. Kierownik punktu dąży do zostania szefem działu regionalnego banku, i tak dalej.
Hardt i Negri legitymizują drobnoburżuazyjny elitaryzm i pogardę dla klasy robotniczej przez pogląd o rzekomo poprzemysłowej gospodarce opartej na informacji , w której już nie proletariat, lecz drobnoburżuazyjna inteligencja odgrywa rolę osi. Twierdzą oni, że kapitalizm przeszedł "proces ekonomicznej POSTMODERNIZACJI czy raczej INFORMATYZACJI, od dominacji przemysłu do dominacji usług i informacji" ("Imperium", podkreślenie w oryginale). Przywołując masy robotników fabrycznych, "Józków z sześciopakami piwa", argumentują oni: "Dziś tamta klasa robotnicza prawie znikła z pola widzenia" (tamże). W kontynuacji "Imperium" Hardt i Negri wycofują się z tego absurdalnego twierdzenia na korzyść nie mniej fałszywego argumentu:
"Praca rolnicza pozostaje, jak była przez stulecia, dominująca w ujęciu ilościowym, a praca przemysłowa nie zmniejszyła się globalnie w ujęciu liczbowym. Praca niematerialna stanowi mniejszość globalnej pracy, i jest ona skoncentrowana w niektórych dominujących regionach globu. Twierdzimy raczej, że praca niematerialna stała się HEGEMONICZNA W UJĘCIU JAKOŚCIOWYM" ("Rzesza", podkreślenie w oryginale).
Wizję niematerialnej rzeczywistości Hardta i Negriego czyta się jak szczególnie oszalały wstępniak z magazynu "Wired" albo kapitalisty z Krzemowej Doliny, podejmującego ryzyko wejścia w nową rundę finansowania najnowszego "następnego dużego" portalu internetowego. Podobnie blairowski drobny handlarz Charles Leadbeater elokwentnie się wścieka:
"Nasze dzieci nie będą musiały pracować w ciemnych fabrykach, zjeżdżać do kopalni ani dusić się w młynach, wydobywać surowców i przerabiać ich na produkty gotowe. One będą żyły dzięki swej kreatywności, wynalazczości i wyobraźni" ("Żyjąc w rozrzedzonym powietrzu").
To znów nic nowego. Oświadczenie z 1964 r., podpisane przez szereg lewicowo-liberalnych luminarzy - wśród których byli James Boggs, Todd Gitlin, Michael Harrington, Tom Hayden, Gunnar Myrdal i Linus Pauling - argumentowało:
"Zaczęła się nowa epoka produkcji. Zasady jej organizacji są tak różne od tych z epoki przemysłowej, jak te z epoki przemysłowej różniły się od tych z rolniczej. Cybernetyczna rewolucja została wywołana przez połączenie komputera i zautomatyzowanej, samoregulującej się maszyny. Rezultatem tego jest system prawie nieograniczonej zdolności produkcyjnej, który wymaga coraz mniej pracy ludzkiej. (...) Cybernetyczna rewolucja oferuje egzystencję bogatszą zarówno w wartości demokratyczne, jak i materialne".
Ten cytat pochodzi z artykułu "Potrójna rewolucja", opublikowanego w czasopiśmie "International Socialist Review" (lato 1964 r.), ale równie dobrze mógłby pochodzić z "Imperium" lub "Rzeszy".

Główna rola proletariatu a rewolucyjna świadomość

Mit nowego, usieciowionego świata, gdzie każdy jest niezależnym producentem ukrytym za ekranem komputera, mógł być wynaleziony i dostarczony jedynie przez intelektualistów, którzy nie mają pojęcia o warunkach pracy w realnym świecie. Ktoś produkuje ubrania, które noszą nasi postmodernistyczni myśliciele, samochody którymi jeżdżą, komputery które za pośrednictwem infostrady wymieniają między nimi informacje, i elektryczność, która te komputery (a poza tym wiele innych rzeczy) zasila. Komputery mogą umożliwiać kontrolę stanu zapasów w operacjach transportowych, lecz kontenery z towarami wciąż muszą być załadowywane na statki i wyładowywane z nich przez dokerów i transportowane przez kierowców ciężarówek i kolejarzy. Więcej, jeśli to oznacza większy dochód, jak w nisko opłacanym przemyśle szwalniczym, kapitaliści są gotowi wrócić od zautomatyzowanych, kapitałochłonnych metod produkcji do pracochłonnych warsztatów, które wyglądają tak samo jak sto lat temu. Robotnicza praca pozostaje monotonna, szkodliwa dla zdrowia i często niebezpieczna. Na przykład w 2003 r. stopa wypadkowości w fabrykach samochodowych Stanów Zjednoczonych była mniej więcej 15 razy wyższa niż w biurach finansowych i ubezpieczeniowych.
To z pewnością prawda, jak wykazała kula rdzy na środkowym zachodzie, która ogarnęła to, co było przemysłowym sercem Ameryki, że nastąpiły znaczące zmiany w gospodarce Stanów Zjednoczonych i świata. Kapitał stale szuka najwyższej stopy zysku i odpowiednio najniższego kosztu produkcji, i w granicach narodowych, i (przy braku barier protekcjonistycznych) ponad nimi. Poczynając od końca lat siedemdziesiątych XX w. amerykański kapitał przenosił coraz więcej operacji produkcyjnych na nie uzwiązkowione południe Stanów Zjednoczonych, następnie do Meksyku, a teraz do krajów w Azji, gdzie płace są jeszcze niższe. Ta zmiana nastąpiła przez bezpośrednie inwestowanie, subkontrakty, podwykonawstwo i podobne mechanizmy - rozwój wielce przyspieszony przez międzynarodowy odwrót, a następnie zapaść radzieckiej potęgi. Równocześnie "reformy rynkowe" przeprowadzane przez pekiński reżim stalinowski otwierały Chiny na inwestycje zachodniego, japońskiego i emigranckiego chińskiego kapitału na dużą skalę, skoncentrowane w przemyśle lekkim. Ze 160 milionami zatrudnionych w produkcji klasa robotnicza Chin stała się bardzo ważnym komponentem przemysłowego proletariatu w skali międzynarodowej.
W 1970 r. 33 procent pozarolniczej siły roboczej w Stanach Zjednoczonych było zatrudnionych w sektorze produkcji towarowej (fabrykach, budownictwie i kopalniach), a kolejnych 6 procent w transporcie i usługach materialnych. (Ministerstwo Handlu Stanów Zjednoczonych, "Abstrakt statystyczny Stanów Zjednoczonych w 1971 r.") W 2003 r. udział siły roboczej zatrudnionej w produkcji towarowej spadł do 20 procent, a w transporcie i usługach materialnych do 5 procent "Abstrakt statystyczny Stanów Zjednoczonych w latach 2004-2005"). Równocześnie udział siły roboczej w Stanach Zjednoczonych, zatrudnionej w handlu hurtowym i detalicznym, bankach, brygadach bezpieczeństwa, spółkach ubezpieczeniowych, agencjach nieruchomości itd. wzrósł do jakichś 22 procent, lecz to wcale nie dowodzi hegemonii pracy niematerialnej choćby w dominujących regionach świata. (Hardt i Negri nie mogliby bardziej jawnie zwracać się do relatywnie uprzywilejowanej, wykształconej na uniwersytetach drobnej burżuazji pierwszego świata; oni nawet nie zauważają proletariatu w Chinach i w części półkolonialnego trzeciego świata).
Pojęcie "nowej gospodarki" zrewolucjonizowanej przez technikę informatyczną dziś jest nie mniej mitem niż było w latach sześćdziesiątych XX w. Na początku XIX w., przed wynalezieniem telegrafu, wykorzystywanie gołębi pocztowych do szybkiego przenoszenia informacji dało rodzinie Rothschildów ogromną przewagę nad konkurentami w budowie ogólnoeuropejskiego imperium bankowego, lecz wcale nie zapowiadało przewrotu ekonomicznego. Jeszcze zanim rozkwit przedsiębiorstw internetowych z lat dziewięćdziesiątych XX w. się załamał, pewien ekonomista zauważył:
"Większość początkowych programów na komputery uniwersalne i osobiste natknęła się na raptowny spadek stopy zwrotu. Większość ruchu w internecie przedstawia sobą zastąpienie jednego typu rozrywki czy zbierania informacji innym". (Robert J. Gordon, "Czy nowa gospodarka odpowiada wielkim wynalazkom przeszłości?", w: "Journal of Economic Perspectives", jesień 2000 r.)
Sektor usług również nie zdominował przemysłu. Konwencjonalny podział gospodarki na sektor produkcji towarowej i sektor usług zaciemnia prymat pierwszego nad drugim. Bez budownictwa nie byłoby spółek handlujących nieruchomościami i ubezpieczających je. Bez samochodów nie byłoby ich sprzedawców i spółek ubezpieczających je, a restauracje są faktycznie ostatnim ogniwem przemysłu spożywczego: robotnicy w McDonaldzie i in. przerabiają mrożone pierogi z mięsem i frytki na postać gotową do spożycia. Więcej, duża część sektora usług jest zintegrowana z procesem produkcji. Rzadkie ilościowe badanie w tym względzie w latach osiemdziesiątych XX w. wykazało, że szacunkowo 25 procent całego produktu krajowego brutto Stanów Zjednoczonych stanowiły usługi (np. księgowe, prawnicze, reklamowe, ubezpieczenie nieruchomości, ubezpieczenie zdrowotne pracowników) kupowane przez firmy produkcyjne i wliczane w ceny rynkowe ich produktów (Stephen S. Cohen i John Zysman, "Produkowanie rzeczy: Mit gospodarki poprzemysłowej", wyd. Basic Books, Nowy Jork 1987).
Wskazując na zespoły "produkcyjne" u Toyoty i w innych fabrykach samochodowych oraz obszerne globalne operacje oparte na nowoczesnej polityce wynalazczej i produkcyjnej, Hardt i Negri również ogłaszają wielkie twierdzenia o fundamentalnej zmianie w przemyśle od fordyzmu i tayloryzmu - to jest produkcji na taśmie w wielkich, skoncentrowanych fabrykach - do metod pofordowskich. W stopniu, w jakim producenci rozszerzyli swe operacje produkcyjne na skalę globalną, podkreśla to potrzebę międzynarodowej solidarności klasowej, lecz wcale nie czyni walki klasowej przebrzmiałą. W 1998 r. strajk przeciwko grożącym zwolnieniom paru tysięcy robotników w tłoczni General Motors w miejscowości Flint w stanie Michigan szybko doprowadził do zatrzymania praktycznie całego imperium GM w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Meksyku. Usiłując złamać strajk, GM przeniósł matryce tłoczące z Flintu do jednej ze swych kanadyjskich fabryk, lecz kanadyjscy robotnicy samochodowi odmówili pracy na nich - był to potężny przykład międzynarodowej solidarności robotniczej. Trwający prawie dwa miesiące strajk kosztował GM spadek sprzedaży o 12 mld dol., a zysku o 3 mld dol. Był to najkosztowniejszy strajk dla tej wówczas największej korporacji przemysłowej świata.
Strajk GM podkreślił w raczej dramatyczny sposób, że obecne wyczerpanie ruchu robotniczego jest rezultatem nie zmian strukturalnych w kapitalizmie, lecz prokapitalistycznej polityki biurokratycznego złego kierownictwa związków zawodowych. Mając GM już rzucony na kolana, biurokracja Zjednoczonych Robotników Samochodowych zagoniła strajkujących na powrót do pracy na podstawie kompromisu, który nie załatwiał niczego. My w tym czasie pisaliśmy:
"Przez sam fakt wycofania swojej siły roboczej robotnicy GM ukazali potencjalną potęgę klasy robotniczej, która polega na jej liczebności, organizacji i dyscyplinie, a w sposób najbardziej decydujący na fakcie, że to praca sprawia, iż obracają się koła zysku w społeczeństwie kapitalistycznym, lecz strajk we Flincie ukazał również, jak potęga robotników jest wysuszana i podkopywana przez biurokrację związkową, która głosi tożsamość interesów między robotnikami a ich kapitalistycznymi wyzyskiwaczami. (...) Powstrzymanie i odparcie wojny ze zorganizowanym ruchem robotniczym wymaga kierownictwa rozumiejącego, że interesy pracy i kapitału są przeciwstawne, że wszelka poważna mobilizacja potęgi związkowej zagraża kapitalistom i powoduje frontalne starcie klasy robotniczej z burżuazyjnym państwem, czy to pod republikańskim, czy demokratycznym rządem i że dlatego klasa robotnicza musi czujnie strzec swej niezależności - organizacyjnej i politycznej - od burżuazji, jej państwa i jej partii politycznych". ("O walkę klasową przeciwko obcinaniu miejsc pracy przez GM!", Workers Vanguard nr 696, 11 września 1998 r.)
Biurokratyczni źli przywódcy związków zawodowych oraz labourzystowskich, socjaldemokratycznych i innych reformistycznych partii poza Stanami Zjednoczonymi stanowią drobnomieszczańską warstwę w ruchu robotniczym, celnie scharakteryzowaną przez amerykańskiego marksistę Daniela De Leona jako "robotniczy pomagierzy kapitału". Twierdząc że przemawiają w imieniu klasy robotniczej, są oni faktycznie lojalni wobec systemu kapitalistycznego i są sowicie wynagradzani za swe usługi. Przez całą drugą połowę XIX stulecia Marks i jego następcy sądzili, że wpływ reformizmu - programu kolaboracji z burżuazją i cząstkowej reformy kapitalizmu - ma korzenie w niedojrzałości klasy robotniczej. Z tego wynikało, że jak proletariat urośnie w siłę i potęgę, takie niebezpieczne iluzje zostaną przekroczone. Jednak wraz z nadejściem epoki imperialistycznej Lenin zdał sobie sprawę, że sytuacja fundamentalnie się zmieniła. Teraz istniała silna obiektywna baza dla przekupywania małej cząstki klasy robotniczej w krajach imperialistycznych superzyskami ciągniętymi z wyzysku świata kolonialnego. Istotą leninizmu jest zrozumienie, że partia, która autentycznie reprezentuje interesy klasy robotniczej, musi być politycznie i organizacyjnie przeciwstawna partiom Sweeneyów, Blairów i Schröderów.
Przejście klasy robotniczej z klasy w sobie - definiowanej po prostu przez jej obiektywny stosunek do środków produkcji - w klasę dla siebie, w pełni świadomą swego historycznego zadania obalenia porządku kapitalistycznego, wymaga rewolucyjnego kierownictwa. Bez niego świadomość robotników jest determinowana w różnym stopniu przez burżuazyjną (i przedburżuazyjną) ideologię - nacjonalizm, rasizm, seksizm, religię, złudzenia co do parlamentarnego reformizmu itd. - prowadząc ich do postrzegania społeczeństwa kapitalistycznego jako trwałego i niezmiennego. Burżuazja ma w swych ręach nie tylko ogromne bogactwo i kontrolę nad środkami informacji, ale i olbrzymi aparat represyjny - armię, policję itd. - który jest scentralizowany na najwyższych szczeblach. Wziąć się za tę potęgę i pokonać ją - to wymaga przeciwważnej potęgi, która jest nie mniej zorganizowana i scentralizowana. Gdy burżuazja była klasą rosnącą w późnej epoce feudalnej, stopniowo zdobywała coraz większą społeczną i ekonomiczną dominację przez ekspansję swej własności i bogactwa w porównaniu z własnością i bogactwem feudałów, lecz proletariat nie jest klasą posiadającą i dlatego nie jest zdolny do budowania instytucji nowego społeczeństwa w ramach kapitalizmu. W walce o władzę państwową proletariat musi polegać wyłącznie na swojej organizacji i świadomości., wyrażonej na najwyższym szczeblu w budowie demokratyczno-centralistycznej partii awangardowej, której kierownictwo, taktyka i strategia są określane przez pełną wewnętrzną demokrację i wprowadzane w życie na bazie żelaznego centralizmu.

Stary reformizm w postmodernistycznym żargonie

Odrzucając proletariat pod leninowskim kierownictwem jako czynnik rewolucyjnej zmiany, Hardt i Negri przedstawiają drobnomieszczańską inteligencję jako nową awangardę:
"Walka sieciowa, znów, jak pofordowska produkcja, nie opiera się na dyscyplinie w ten sam sposób: kreatywność, komunikacja i samoorganizująca się kooperacja są jej pierwszorzędną wartością. (...) "Lud" nie jest już uważany za bazę, a odbieranie władzy suwerennej strukturze państwowej już nie jest celem. Demokratyczne elementy walki partyzanckiej są promowane w formie sieci, a organizacja staje się mniej środkiem, bardziej zaś celem samym w sobie" ("Rzesza").
To powrót do klasycznego wyrażenia socjaldemokratycznego rewizjonizmu przez Eduarda Bernstein. Bernstein, wydawca pism Engelsa, w ciągu dwóch lat od jego śmierci w 1895 r. napisał serię artykułów, broniących otwarcie reformistycznych poglądów. Głosił on:
"Przyznaję otwarcie, że nadzwyczaj mało interesuje mnie to, co jest powszechnie nazywane ostatecznym celem socjalizmu, i nie gustuję w tym. Ten cel, jakikolwiek by był, jest dla mnie niczym, RUCH WSZYSTKIM [podkreślenie w oryginale]. (...) Przez ruch (...) rozumiem nie tylko ogólny ruch społeczeństwa, to jest postęp społeczny, lecz polityczną i ekonomiczną agitację i organizację dla osiągnięcia tego postępu" (cyt. za: Peter Gay, "Dylematy demokratycznego socjalizmu: Wyzwanie rzucone Marksowi przez Eduarda Bernsteina", wyd. Collier Books, Nowy Jork 1962).
Chociaż Bernstein sprzedawał iluzję, że socjalizm można osiągnąć przez stopniowy proces reform - iluzję wciąż pogłębiającego się historycznego postępu, która została przerwana przez straszną rzeź I wojny światowej - przynajmniej wyglądał zorganizowanej klasy robotniczej, by to społeczeństwo zreformowała. Hardt i Negri zamiast tego mówią drobnoburżuazyjnej młodzieży, że może ona zmienić świat, nie biorąc władzy w społeczeństwie ani nawet tego nie chcąc.
Trąbią oni o "nowej bojowości" epoki poradzieckiej, że:
"Nie powtarza po prostu formuł organizacyjnych starej rewolucyjnej klasy robotniczej. (...) Ta bojowość przekształca opór w przeciwpotęgę, a rebelię w projekt miłości" ("Rzesza").
Kolejna ikona postmarksizmu John Holloway argumentuje explicite: "Upadek Związku Radzieckiego oznaczał nie tylko rozczarowanie dla milionów; on także przyniósł wyzwolenie rewolucyjnej myśli, wyzwolenie od utożsamiania rewolucji ze zdobyciem władzy" ("Zmieniać świat bez brania władzy", wyd. Pluto Press, Londyn 2002).
Hardt i Negri promują drobnoburżuazyjne schematy takie jak "dezercja", "wycofanie się" i wykrawanie "autonomicznych przestrzeni" w społeczeństwie kapitalistycznym. Wśród tych ostatnich są "kontrkulturowe" komuny z lat siedemdziesiątych XX w. w Stanach Zjednoczonych oraz szczególna duma i radość Negriego, "autonomiczne" centra społeczne - często finansowane przez państwo - ustanowione we Włoszech po walkach lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Organizowanie się społeczności na niskim szczeblu i inne formy "poziomej" aktywności; wybijanie okien w siedzibie firmy Starbucks albo szarpanie ogrodzeń wokół miejsca spotkania na szczycie Banku Światowego; tworzenie w ukrytych kącikach i szczelinach "wyzwolonych przestrzeni", których istnienie państwo toleruje: taka działalność może dawać moralną satysfakcję, i może nawet od czasu do czasu niepokoić kapitalistycznych władców, lecz nic z tych rzeczy nie zbliża nas nawet o milimetr do pogrzebania kapitalistycznego wyzysku i ucisku: do tego jest niezbędne, żeby robotnicy zdobyli i sprawowali władzę.
W głębi duszy Hardt i Negri głoszą w istocie religijne pojęcie, że działacze polityczni mogą zmienić świat moralnym przykładem, pokazując jako nowy świat pokoju, miłości i demokracji będzie wyglądał w zwierciadle istniejących "niehierarchicznych" form organizacji. Popularnym wzorem tego są opierający się na chłopstwie meksykańscy zapatyści, którzy są czczeni przez wielu młodych lewicowych radykałów w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Książka Hollowaya jest dedykowana zapatystom. Hardt i Negri podobnie entuzjazmują się, że dla zapatystów "celem nigdy nie było pokonanie państwa i pretendowanie do władzy suwerennej, lecz raczej zmieniać świat bez brania władzy" ("Rzesza").
Zapatystowska Armia Wyzwolenia Narodowego (EZLN) poczęła się na początku lat dziewięćdziesiątych XX w. jako ruch partyzancki, mający bazę wśród zubożałych indiańskich, chłopskich drobnych posiadaczy w południowomeksykańskim stanie Chiapas. Kiedy w 1994 r. zostało prowadzone Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu (NAFTA), EZLN stanęła na czele krótkotrwałej rewolty zdesperowanych chłopów, którzy wiedzieli, że będą dalej zubożani i wypędzani z ziemi w rezultacie tego imperialistycznego rabunku Meksyku pod hasłem "wolnego handlu", lecz pomimo powierzchownego opanowania przez wicekomendanta Marcosa postmodernistycznego żargonu i internetowych komunikatów w zapatystach nie ma nic nowego. Są oni po prostu obecnym przejawem tradycyjnego latynoamerykańskiego demagogicznego nacjonalizmu, ruchu kierowanego przez zdeklasowanych z pewnym oparciem wśród chłopstwa.
Zapatyści nie bardzo zmienili świat, nawet w granicach Chiapas. Pomimo krótkiego epizodu walki zbrojnej EZLN Chiapas pozostaje stanem policyjnym z 70-tysięcznymi oddziałami rządowymi, jak również prywatnymi paramilitarnymi zabójcami na służbie właścicieli ziemskich. Gospodarka w regionach kontrolowanych przez EZLN pozostaje przeważnie rolnictwem na poziomie ledwie zapewniającym przetrwanie, przypominającym tradycyjne komunalne ejido, ale bez choćby szczupłych rządowych subsydiów, które ejido, otrzymywały przez pewien czas. Chociaż "caracoles", wyzwolone obszary w dżungli, mają "samorządne" szkoły i nawet ludową kawiarenkę internetową, opieka medyczna jest nędzna i często nadal wykorzystuje nieskuteczne leki ziołowe. Kierownictwo społeczne i polityczne jest patriarchalne, spoczywa w dużym stopniu w rękach starszych mężczyzn. Dalej, nawet ta zubożona autonomia jest na dłuższą metę nie do utrzymania pośrodku kapitalistycznego świata, gdzie pęd za zyskiem będzie nieuchronnie prowadził do wykorzeniania dawnych form społecznych w interesie rozszerzonego dostępu do zasobów, rynków i produkcji.

Stare mity o kapitalistycznej "demokracji"...

"Rzesza" nosi podtytuł: "Wojna a demokracja w epoce imperium". Negri przynajmniej dogłębnie zna marksistowską doktrynę, że współczesne rządy parlamentarne przedstawiają sobą rzeczywistą polityczną dominację burżuazji. W oczywiście nieuczciwy sposób książka nie zajmuje się marksistowskim stanowiskiem w tej kluczowej kwestii, ani żeby je poprzeć, ani choćby żeby odrzucić. W całej książce "demokracja" jest ogólnie głoszona jako istota i cel aktywności politycznej, ale prawie nigdy nie jest definiowana w konkretnych terminach instytucjonalnych, dopiero pod koniec "Rzeszy" Hardt i Negri porzucają tę grę, proponując "globalny parlament":
"Wyobraźmy sobie na przykład, że globalna ludność uprawniona do głosowania, licząca w przybliżeniu 4 miliardy (odliczając niepełnoletnich od całkowitej globalnej populacji, przekraczającej 6 miliardów), zostałaby podzielona na czterysta jednomandatowych okręgów wyborczych po dziesięć milionów w każdym. Wówczas mieszkańcy Ameryki Północnej wybieraliby około dwudziestu reprezentantów, Europejczycy i Indonezyjczycy także po dwudziestu, podczas gdy Chińczycy wybieraliby około stu, a Indusi osiemdziesięciu".
Wyobraźmy sobie dalej, jak Wall Street i Pentagon dzielą się bogactwem i władzą z Indiami i Indonezją przez wzgląd na demokratyczne głosowanie! Fantastyczna propozycja Hardta i Negriego, by powielić Kongres Stanów Zjednoczonych albo brytyjski "parlament-matkę" w skali międzynarodowej, podkreśla nie tylko ich burżuazyjno-demokratyczny pogląd, lecz także nierealny, idiotyczny utopizm ich całego "antyimperialnego" schematu.
Burżuazyjny proces wyborczy sprowadza klasę robotniczą do zatomizowanych jednostek. Burżuazja może manipulować elektoratem przez swą kontrolę nad mediami, systemem edukacyjnym i innymi instytucjami kształtującymi opinię publiczną. We wszystkich kapitalistycznych "demokracjach" oficjele rządowi, wybieralni i nie, są kupowani i opłacani przez banki i wielkie korporacje. Jak Lenin wyjaśniał w swej klasycznej polemice przeciwko niemieckiemu socjaldemokracie Karlowi Kautskiemu:
"Na każdym kroku w najbardziej demokratycznym burżuazyjnym państwie napotykają uciskane masy krzyczącą sprzeczność między FORMALNĄ równością, którą "demokracja" kapitalistów proklamuje, a tysiącami FAKTYCZNYCH ograniczeń i wybiegów, czyniących proletariuszy NAJEMNYMI NIEWOLNIKAMI. (...) W demokracji burżuazyjnej kapitaliści za pomocą tysięcy wybiegów - tym bardziej wyrafinowanych i tym skuteczniejszych, im bardziej rozwinięta jest "czysta" demokracja - ODSUWAJĄ masy od udziału w rządzeniu, od wolności zgromadzeń i druku itd. (...) Uczestnictwo mas pracujących w burżuazyjnym parlamencie (który NIGDY NIE ROZSTRZYGA najważniejszych problemów demokracji burżuazyjnej: rozstrzyga je giełda, banki) jest BLOKOWANE tysiącami przeszkód, i robotnicy doskonale wiedzą i czują, widzą i zdają sobie sprawę, że burżuazyjny parlament jest instytucją OBCĄ (...)" ("Rewolucja proletariacka a renegat Kautsky, 1918", podkreślenia w oryginale).
Obiektywną lekcją w tym względzie są rezultaty odważnej, trwającej dziesięciolecia walki przeciwko reżimowi apartheidu, odrażającej segregacji i nagiego terroru państwa policyjnego w Południowej Afryce. Afrykański Kongres Narodowy (AKN) zapewniał walczące masy, iż rządy czarnej większości będą oznaczały radykalną redystrybucję dochodu i bogactwa od bogatej białej elity do zubożałych niebiałych robotników, ale tak się nie stało, kiedy po wyborach w 1994 r. AKN zastąpił białych supremacjonistów w sprawowaniu władzy rządowej. Raczej małej czarnej elicie udało się wskoczyć do pociągu łatwych zysków, do zdominowanej przez białych klasy rządzącej, podczas gdy ekonomiczne warunki życia czarnych robotników, miejskiej biedoty i robotników wiejskich pod ważnymi względami faktycznie pogorszyły się.
Wielcy kapitaliści i właściciele ziemscy nie będą znosić poważnego zagrożenia dla swych zysków lub własności, jeśłi nie zostaną pozbawieni swej władzy. Złudzenia, że tak nie jest, rodzi parlamentarna demokracja, która częściowo maskuje dyktaturę kapitału, szczególnie w bogatszych krajach przemysłowych. Nawet tam umiłowane "niezbywalne" prawa, z wyjątkiem prawa własności, zostaną zbyte, kiedy burżuazja będzie się czuła zagrożona. Trocki ujął to dobrze w swej polemicznej obronie dyktatury proletariatu przeciwko Kautskiemu:
"Kapitalistyczny burżuj liczy: kiedy mam w swoich rękach ziemię, fabryki, warsztaty, banki, kiedy posiadam gazety, uniwersytety, szkoły, kiedy - i to jest najważniejsze ze wszystkiego - utrzymuję kontrolę nad armią, aparat demokracji, jakkolwiek będziecie go przebudowywać, będzie pozostawał posłuszny mojej woli. (...) Rewolucyjny proletariusz odpowiada na to: W konsekwencji pierwszym warunkiem ocalenia jest wyrwanie oręża dominacji z rąk burżuazji. Beznadziejne jest myśleć o pokojowym dojściu do władzy, kiedy burżuazja utrzymuje w swoich rękach cały aparat władzy. Trzykroć bardziej beznadziejny jest pomysł dojścia do władzy drogą, którą burżuazja wskazuje i równocześnie sama blokuje - drogą parlamentarnej demokracji" ("Terroryzm a komunizm").

...i o "postępowym" imperializmie

Rewolucja "bez brania władzy" nie jest rewolucją, lecz co najwyżej powierzchowną reformą istniejącego systemu pod dotychczasową władzą. Za modną gadką o "poziomowości" i "budowaniu sojuszu" jako rzekomych alternatywach dla walki o partię leninowską i proletariacką władzę państwową kryje się bardzo stare, zużyte i zanikłe pojęcie, a mianowicie: że biedzie, uciskowi i wojnom można położyć kres przez zgromadzenie ludzi dobrej woli ze wszystkich klas przeciwko małej, chciwej, neoliberalnej elicie podżegaczy wojennych.
W "Imperium" Hardt i Negri stwierdzili: "To, co zwykło być konfliktem czy konkurencją wśród paru imperialistycznych potęg, zostało pod ważnymi względami zastąpione przez ideę jedynej potęgi, która nadokreśla je wszystkie, strukturalizuje je w jednolity sposób i traktuje je pod jednym wspólnym pojęciem prawa, które jest zdecydowanie pokolonialne i poimperialistyczne". Było to niewprawne wyrażenie poglądu rozpowszechnionego wśród antyglobalistycznych ideologów, że system państw narodowych został wyparty przez "transnarodowe" korporacje i ponadnarodowe instytucje, jak MFW, WTO i Bank Światowy. My ekstensywnie odrzuciliśmy takie idee w spartakusowskiej broszurze z 1999 r. pt. "Imperializm, globalna gospodarka i labourzystowski reformizm", zauważając że mają one wiele wspólnego z teorią "ultraimperializmu" przedstawianą w czasie I wojny światowej przez Kautskiego jako usprawiedliwienie dla odrzucenia potrzeby międzynarodowej rewolucji proletariackiej. Przywołując pracę Lenina "Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu" (1916), która obejmuje polemikę przeciwko Kautskiemu, argumentowaliśmy że "transnarodowe" korporacje i banki pozostają zależne od obrony ekspansji ich inwestycji zagranicznych przez militarną potęgę swych państw narodowych:
"Tak zwane prawa własności - czy w formie kredytów, bezpośrednich inwestycji czy porozumień handlowych - są tylko świstkami papieru, jeśli nie są poparte przez siłę militarną. (...) Czołowi menedżerowie Exxonu wiedzą cholernie dobrze, iż bez armii, floty i sił powietrznych Stanów Zjednoczonych ich pola naftowe w Zatoce Perskiej niedługo pozostałyby ich" ("Imperializm, globalna gospodarka i labourzystowski reformizm").
Hardt i Negri stwierdzili: "W tej gładkiej przestrzeni Imperium nie ma MIEJSCA dla władzy - jest ona wszędzie i nigdzie" ("Imperium", podkreślenie w oryginale). Spróbujcie dziś powiedzieć ludziom z Bagdadu, że żyją w pokolonialnym i poimperialistycznym porządku, w którym nie ma miejsca dla władzy! Gardząc postmodernistycznymi subtelnościami "Imperium" na korzyść polityki siły w starym stylu "Ameryka ponad wszystko", w 2003 r. George W. Bush rozpętał faktycznie jednostronną ( z wyjątkiem W. Brytanii Blaira) inwazję na Irak. Gdy protesty antyglobalistyczne zostały zastąpione przez znacznie większe marsze antywojenne, przeważnie koncentrowane przez ich reformistycznych organizatorów na polityce Busha, Hardt i Negri odpowiedzieli na to przejściem do napisania "Rzeszy", dalszego ciągu "Imperium". I teraz mówią o "jednostronnym lub monarchicznym układzie porządku światowego, skoncentrowanym na militarnej, politycznej i ekonomicznej dominacji Stanów Zjednoczonych" oraz argumentują na rzecz sojuszu między "rzeszą" a rządzącymi "arystokracjami" Europy przeciwko amerykańskiej imperialnej "monarchii" ("Rzesza").
Idiotyzm Hardta i Negriego, że "nie ma miejsca na władzę", faktycznie oznaczał twierdzenie, że nie ma miejsca na rewolucję. Rzeczywisty świat składa się z państw kapitalistycznych, które nie są neutralne, miękkie ani bez znaczenia, których nie można obejść, zreformować i sprawić, żeby służyły interesom wyzyskiwanych i uciskanych. Państwo burżuazyjne jest narzędziem zorganizowanej przemocy dla egzekwowania wyzysku klasy robotniczej przez kapitał. Musi ono zostać zniszczone w toku dogłębnej rewolucji socjalistycznej i zastąpione przez panowanie klasowe robotników.
"Rzesza" w porównaniu z "Imperium" jest tylko ostatnim wcieleniem politycznie zbankrutowanego pojęcia jednoczenia ludu przeciwko monopolowi (czy wojnie, faszyzmowi i tak dalej). To, co Hardt i Negri proponują, jest klasycznym przykładem tego, co marksiści nazywają kolaboracją klasową: podporządkowaniem lewicy i ruchu robotniczego "postępowemu" skrzydłu burżuazyjnych władców w celu osiągnięcia reformy istniejącego systemu. Takie poleganie na przedstawicielach wrogiej klasy, długo promowane przez stalinistów jako "front ludowy", przyniosło robotnikom i wszystkim uciskanym jedynie katastrofę.
W praktyce świętoszkowaty antyautorytarny idealizm głoszony przez Hardta, Negriego i S-kę degeneruje się w brudną politykę popierania kapitalizmu jako "mniejszego zła". Amerykański kanapowy anarchista Noam Chomsky i kanadyjska antyglobalistyczna publicystka Naomi Klein (która uznała "Rzeszę" za inspirującą) w 2004 r. w wyborach w Stanach Zjednoczonych popierali demokratę Johna Kerry'ego jako bardziej strawnego egzekutora globalnej demokracji wyzysku, "wojny z terrorem" i Amerykańskiego Imperium. Ze swej strony Negri popiera rzekomo łagodniejszych europejskich imperialistów przeciwko Stanom Zjednoczonym. To wydaje się być jedną z niewielu koncepcji w jego książce, które Negri naprawdę próbował wcielić w życie. Na początku 2005 r. prowadził on kampanię poparcia dla konstytucji Unii Europejskiej, której przewodzi konsorcjum imperialistycznych potęg oddanych obniżaniu płac i zasiłków dla robotników Europy oraz zaryglowywaniu wrót Fortecy Europa dla niebiałych imigrantów i azylantów.
Potem tam jest Światowe Forum Społeczne (ŚFS), organizator zgromadzeń na wielką skalę przeciwko "neoliberalizmowi", które w ciągu paru ubiegłych lat były przeprowadzane w Brazylii i gdzie indziej. W przedmowie do zbioru dokumentów ŚFS Hardt i Negri twierdzą, że ŚFS "daje okazję przebudowy lewicy w każdym kraju i w skali międzynarodowej" oraz potrafią obwieścić "początek demokracji rzeszy" ("Inny świat jest możliwy" pod red. Ponniaha i Fishera, wyd. Zed Books, Londyn 2003). ŚFS zostało ustanowione w obliczu protestów takich jak w Seattle jako środek unieszkodliwienia konfrontacji ulicznych przez dostarczenie rzekomo nieparlamentarnego środowiska dla antyglobalistycznych aktywistów. ŚFS i jego regionalne odpowiedniki są czystej wody wyrazem kolaboracji klasowej, przywiązującym robotników i rzekomych lewicowców do burżuazyjnych i drobnoburżuazyjnych organizacji na bazie burżuazyjnego programu i pod bezpośrednimi auspicjami kapitalistycznych instytucji, polityków i rządów. Na przykład w 2005 r. ŚFS w brazylijskim Porto Alegre otrzymało 2,5 mln dol. od federalnego rządu Brazylii, który obecnie prowadzi pod dyktando MFW dzikie oszczędnościowe ataki przeciwko robotnikom i biedocie, a ponad 2 mln dol. od organizacji pozarządowych, jak Fundacja Forda, długoletni przekaźnik funduszów CIA. (Więcej szczegółów - patrz: "Oszukańcza gra z Forum Społecznym", Workers Hammer nr 191, lato 2005 r.)
Pierwsze Europejskie Forum Społeczne (EFS), przeprowadzone w 2002 r. we Florencji, było głównie finansowane przez władze lokalne i regionalne. Było ono także silnie promowane przez zwolenników Negriego wśród włoskich "białych kombinezonów", albo "nieposłusznych". Wśród oświadczeń, wydanych przed tą imprezą, był bezwstydny apel do imperialistycznych władców Europy, by przeciwstawili się grożącej wojnie Stanów Zjednoczonych z Irakiem: "Apelujemy do wszystkich europejskich szefów państw, aby publicznie wystąpili przeciwko tej wojnie, czy ma ona poparcie ONZ, czy nie, i domagali się, żeby George Bush porzucił swe plany wojenne". (Liberazione, 13 września 2002 r.) Ta groteskowa deklaracja pacyfistycznego szowinizmu - promująca rzeźników z Auschwitz i Algierii jako bardziej postępowych, niż ich rywale ze Stanów Zjednoczonych, i pełnych dobrej woli - mogła jedynie umocnić uścisk europejskich kapitalistów na gardle "ich" mas pracujących. Oczywiście, to jest całkiem zgodne z apelem Hardta i Negriego o sprzymierzenie się z europejskimi "arystokracjami" przeciwko amerykańskiemu "monarsze".
Grupy pseudomarksistowskie, jak Zjednoczony Sekretariat, brytyjska Socjalistyczna Partia Robotnicza (SPR) i Robotnicza Potęga (WP) opublikowały czasami intensywne krytyki "Imperium" i "Rzeszy", demaskując różne niekonsekwencje i idiotyzmy Hardta i Negriego, szczególnie na poziomie akademickim, lecz w rzeczywistym świecie te grupy dzielą wspólny punkt wyjścia z tymi postmarksistowskimi szarlatanami. Wymazując linię klasową w celu "budowania ruchu", oni także sprzedają mity, że może istnieć "postępowy", "społeczny" kapitalizm. SPR, WP i flagowa francuska sekcja ZS wszystkie są prominentnymi budowniczymi ludowofrontowych forów społecznych. Wszystkie podpisały się pod apelem do europejskich imperialistycznych władców wydanym przed EFS we Florencji.
Jakiekolwiek były ich formalne stanowiska dotyczące analizy Związku Radzieckiego, wszystkie te grupy sprzymierzyły się z siłami kapitalistycznej reakcji przeciwko zdobyczom rewolucji robotniczej z 1917 r., a dziś wszystkie one zgadzają się, że to dobrze, iż ZSRR umarł i został pogrzebany. W odniesieniu do Chin fałszywie twierdzą, że są one już kapitalistyczne, w celu porzucenia obrony biurokratycznie zdeformowanego państwa robotniczego przeciwko imperializmowi i kontr-rewolucji. Podobnie jak Hardt i Negri, te grupy odrzucają w praktyce fundamentalną lekcję rewolucji październikowej: konieczność uświadomienia proletariatowi jego rewolucyjnych zadań, wykuwania partii awangardowej i obalenia państwa kapitalistycznego, by otworzyć drogę do socjalizmu.
Alex Callinicos z SPR, prominentny rzecznik kręgu forów społecznych, napisał długą broszurę pt. "Manifest antykapitalistyczny" (wyd. Polity Press, Cambridge 2003), w której udało mu się uniknąć wszelkiej dyskusji o radach, rewolucji robotniczej, partii rewolucyjnej czy pozytywnym znaczeniu rewolucji rosyjskiej. WP (o wiele mniejsza od SPR) i jej organizacja międzynarodowa, Liga na rzecz Piątej Międzynarodówki (L5I) używają bardziej radykalnej retoryki w broszurze L5I zatytułowanej "Antykapitalizm: Oblężenia szczytów i fora społeczne" (2205), atakującej "Imperium" za "minimalistyczny reformistyczny program" i równocześnie argumentującej na rzecz organizowania "ruchu antykapitalistycznego" reprezentowanego przez fora społeczne na bardziej "demokratycznej" i "rewolucyjnej" bazie, lecz zmierzającej do wezwania, by powrócić do demonstracji ulicznych w stylu Seattle:
"Przez pięć lat nasz ruch oblegał szczyty bogatych i potężnych. (...) Trzeba znów wyjść na ulice i pokazać przez masową akcję bezpośrednią jego zamiary: budowę świata bez klas, ucisku, rasizmu, wojen i imperializmu" ("Antykapitalizm: Oblężenia szczytów i fora społeczne").
"Akcja bezpośrednia" oparta na ludowofrontowej polityce ucieleśnionej w forach społecznych jest po prostu kolaboracją klasową z bojową twarzą, jednak to właśnie na bazie takiej ponadklasowej jedności L5I proponuje budować nie tylko "ruch", ale i partię "rewolucyjną": "Ruch antykapitalistyczny, ruch robotników, ruchy rasowo i narodowo uciskanych, młodzieży, kobiet, wszystkie trzeba zebrać razem, by stworzyć nową Międzynarodówkę - światową partię rewolucji socjalistycznej" (tamże).
Trocki potępiał front ludowy jako największą zbrodnię przeciwko proletariatowi. Sugerowanie dziś, żeby rewolucyjna i proletariacka partia była budowana w sojuszu z innymi klasami, jest parodią parodii. Rzeczywiście, chociaż dzisiejsi pseudomarksiści argumentują wbrew Hardtowi, Negriemu i anarchistom, że niezbędne jest odebranie władzy neoliberalnym kapitalistom, nie patrzą na wzór bolszewików Lenina, lecz prokapitalistycznych socjaldemokratów, a nawet otwartych sił burżuazyjnych. Na przykład w 2002 r. ZS popierał reelekcję "antyfaszystowskiego" francuskiego prezydenta Jacquesa Chiraca, a jeden "towarzyszy" z ZS jest ministrem w kapitalistycznym rządzie Brazylii.
Szczególnym bohaterem tych brygad jest demagogiczny silny człowiek Wenezueli Hugo Chávez, którego przemówienie na ŚFS w 2005 r. popierające nieokreślony "socjalizm" było oklaskiwane przez tysiące. Wspomagany przypadkiem przez zyski z wysokich cen ropy naftowej Chávez wprowadził pewne reformy społeczne i pozuje na "antyimperialistę" na podwórku Ameryki, lecz jest burżuazyjnym nacjonalistą, który zarządza kapitalizmem w Wenezueli. Chociaż w 2002 r. bushowscy neokonserwatyści popierali pucz wojskowy przeciwko niemu, bardziej racjonalni przedstawiciele imperializmu uznają, że można mu ufać, iż będzie chronił ich inwestycje, równocześnie kaptując niezadowolone masy przez populistyczną demagogię. Jednak intensywna polemika przeciwko "Imperium" w czasopiśmie teoretycznym brytyjskiej sekcji ZS reklamuje reżim Cháveza jako przykład "wygranej walki o władzę", twierdząc że "Chávez i jego zwolennicy politycznie zorganizowali masy i pomogli umocnić ich samodzielną aktywność". (Socialist Outlook, zima 2003 r.)
L5I jeden z rozdziałów swej pochlebczej broszury "Antykapitalizm" jeszcze bardziej niewprawnie tytułuje "Hugo Chávez: nowy przywódca dla ruchu antykapitalistycznego?" Łając Cháveza za niechęć do zniszczenia elementów wenezuelskiego państwa, które "przeszkadzają postępowi", oni pozytywnie przeciwstawiają go zapatystom: "Chávez przynajmniej pokazuje, że do prawdziwych reform nie może dojść przez prośby, które przyniosły bardzo skromne rezultaty dla meksykańskich chłopów, lecz raczej przez dążenie do wzięcia i utrzymania władzy". Cóż za fałszywy "wybór" dla robotników i radykalnej młodzieży: albo całkowicie nieskuteczna droga "zmieniania świata" bez brania władzy, albo propagowanie potrzeby "wzięcia i utrzymania władzy" przez burżuazyjnych polityków administrujących państwem kapitalistycznym! To jest ucieleśnienie socjaldemokratycznego reformizmu - pojęcia, że burżuazyjnego państwa nie trzeba rozbić na kowadle rewolucji proletariackiej, lecz można je zreformować, aby służyło jako narzędzie transformacji społecznej. W ostrym kontraście do pseudomarksistów, którzy naśladują Hardta, Negriego i in. w promowaniu globalnej kolaboracji klasowej, Międzynarodowa Liga Komunistyczna walczy o wykuwanie rewolucyjnej partii międzynarodowej zakorzenionej w klasowym sprzeciwie wobec burżuazyjnych władców każdego kraju.

Naprzód, ku komunistycznej przyszłości!

Hardt i Negri rzucają dookoła słowem "wolność" prawie tak często, jak George Bush. Wolność nie jest jakimś transcendentnym absolutem, ku któremu ludzie naturalnie ciążą; zawsze była ona wolnością od jakiegoś określonego ograniczenia albo wolnością do prowadzenia jakiegoś określonego działania. Działania człowieka są ograniczane przez materialną konieczność i prawa natury. Przez naukowe badanie, innowacje techniczne i przekształcenia społeczne ludzie zdobywają coraz większą wiedzę o warunkach swojej egzystencji i kontrolę nad nimi, lecz czym jest "wolność" w abstrakcji? Jak pisali Marks i Engels:
"Przez wolność rozumiana jest w ramach dzisiejszych burżuazyjnych stosunków produkcji wolność handlu, wolność kupna i sprzedaży. Z chwilą wszakże, gdy upadnie handlarstwo, upadnie także wolne handlarstwo" ("Manifest Partii Komunistycznej").
Potocznie słowo "wolność" jest używane jako synonim liberalnej demokracji. Odpowiednio do tego jeden z rozdziałów "Rzeszy" jest zatytułowany "Z powrotem do osiemnastego stulecia!" W szczególności Hardt i Negri składają hołd politycznej mądrości Jamesa Madisona, głównego autora amerykańskiej konstytucji:
"Niszczenie suwerenności musi być tak organizowane, by szło ręka w rękę z ustanawianiem nowych demokratycznych struktur instytucjonalnych opartych na istniejących warunkach. Pisma Jamesa Madisona w "Dokumentach federalistycznych" dostarczają metody dla takiego projektu konstytucyjnego, zorganizowanego przez pesymizm woli - tworzenia systemu hamowania i równowagi, praw i gwarancji" ("Rzesza").
James Madison, tak jak jego polityczny mentor Tomasz Jefferson, był właścicielem plantacji w Wirginii, na której pracowali czarni niewolnicy (fakt biograficzny, który Hardt i Negri widocznie uważają za zbyt mało znaczący, by o nim wspomnieć). Jefferson i Madison nalegali na cenzus własności nawet przy prawie do głosowania dla wolnych białych męskich obywateli nowej amerykańskiej republiki (kolejny fakt ignorowany przez Hardta i Negriego). Nawet najbardziej radykalne i egalitarne przejawy XVIII-wiecznej myśli burżuazyjnej (Rousseau) przewidywały społeczeństwo oparte na ekonomicznie niezależnych drobnych posiadaczach - farmerach, rzemieślnikach, sklepikarzach.
Klasyczny liberalizm był ideologicznym wyrazem wzrastającej burżuazji w jej walce przeciw okowom późnego porządku feudalnego. Trocki podsumował ten doktrynalny pogląd, który głosił autorytet "prawa naturalnego":
"Jednostka jest absolutem, wszystkie osoby mają prawo wyrażania swych myśli w mowie i w piśmie, każdy mężczyzna musi cieszyć się równymi prawami wyborczymi. Jako bojowe zawołanie przeciwko feudalizmowi żądanie demokracji miało postępowy charakter" ("Terroryzm a komunizm").
Jednak wraz z postępującym rozwojem przemysłowego kapitalizmu, a więc i proletariatu, liberalny indywidualizm i jego polityczna krewna, "czysta" demokracja, stały się potencjalną ideologiczną bronią do tłumienia klasowych antagonizmów społeczeństwa burżuazyjnego. Doktryna, że wszyscy ludzie są równi przed prawem i mają równe prawa w określaniu losów narodu, zamaskowała faktyczną dyktaturę kapitału nad wyzyskiwaną i wywłaszczoną klasą, która wytwarza bogactwo społeczeństwa.
Apel Hardta i Negriego o powrót do XVIII-wiecznej myśli politycznej, to jest do liberalnego indywidualizmu i "czystej" demokracji, prowadzi w praktyce do kapitulacji przed dzikością imperialistycznego kapitalizmu, który jest naturalnym potomkiem burżuazyjnej republiki z XVIII stulecia. To tylko logiczna konsekwencja odrzucenia przez nich rewolucyjnej zdolności jedynej postępowej klasy w dzisiejszym świecie: międzynarodowego proletariatu.
Jedynie proletariat ma i społeczną potęgę, i społeczną potrzebę, by zreorganizować społeczeństwo, eliminując ekonomiczny niedostatek i deformacje ludzkiego charakteru uwarunkowane przez materialną biedę i będącą jej rezultatem walkę konkurencyjną. Wolność dla uciskanych świata nie jest subiektywną deklaracją, lecz wymaga zerwania materialnych łańcuchów biedy, wyzysku i ucisku. Rewolucja będzie polegać nie tylko na przejmowaniu przez robotników i innych pracujących coraz większej kontroli nad poszczególnymi aspektami procesu produkcyjnego. Raczej proletariat musi dojść do zrozumienia, że destrukcyjna anarchia kapitalistycznego sposobu produkcji, jeśli nie zostanie przezwyciężona, pogrąży całą ludzkość w barbarzyństwie albo nuklearnym unicestwieniu. Musi on zdać sobie sprawę, że społeczna kontrola produkcji oznacza rozmontowanie aparatu państwa kapitalistycznego: gliniarzy, sądów, armij i więzień oraz założenie w ich miejsce państwa robotniczego. Krótko mówiąc, wymaga to rewolucji proletariackiej.
Tylko to może położyć podstawę pod planową, uspołecznioną gospodarkę w skali globalnej, istotny warunek wstępny dla ludzkiego wyzwolenia od niedostatku i nierówności. Jak pisał Engels w swym potężnym potwierdzeniu istoty marksistowskiego materializmu:
"Cały zespół warunków życiowych otaczających ludzi, panujący dotychczas nad nimi, zostaje teraz poddany panowaniu i kontroli ludzi, którzy po raz pierwszy stają się świadomymi, rzeczywistymi panami przyrody, ponieważ stają się panami swoich losów społecznych. Prawa ich własnej działalności społecznej, które dotychczas przeciwstawiały się im jako obce i panujące nad nimi prawa przyrody, będą odtąd przez ludzi z całą znajomością rzeczy stosowane, a tym samym i opanowywane. Formy uspołecznienia ludzi, które dotąd przeciwstawiały się im jako coś narzuconego przez przyrodę i historię, stają się odtąd sprawą ich własnego swobodnego czynu. Obiektywne, obce potęgi, które panowały dotąd nad historią, zostają poddane kontroli samych ludzi. Odtąd dopiero ludzie z pełną świadomością będą tworzyli własną historię, odtąd dopiero uruchamiane przez nich przyczyny społeczne będą też przeważnie i w coraz większej mierze powodować zamierzone przez nich skutki. Jest to skok ludzkości z królestwa konieczności w królestwo wolności. Dokonanie tego dzieła wyzwolenia świata jest misją dziejową nowoczesnego proletariatu. Zbadanie historycznych warunków tego dzieła, a więc i samej jego natury, uświadomienie w ten sposób klasie powołanej do tego dzieła, a dziś uciśnionej - warunków i charakteru jej własnej akcji jest zadaniem naukowego socjalizmu, jako teoretycznego wyrazu ruchu proletariackiego" ("Anty-Dühring").