Tekst pochodzi z Gazety Wyborczej z 7 października 2006.
I kto tu jest terrorystą?
Wywiad z Noamem Chomsky'm
Mówi się, że terroryzm jest bronią słabych, ale to zakłamanie. To przede
wszystkim broń silnych. Własny terroryzm Ameryka nazywa walką z terroryzmem -
mówi amerykański dysydent nr 1
Artur Domosławski: Uważa Pan, że Stany Zjednoczone są
"czołowym państwem terrorystycznym". Dla Polaków brzmi to dość niedorzecznie.
Mógłby Pan to jakoś uzasadnić?
- Stany Zjednoczone są jedynym krajem, które odrzuca decyzje Międzynarodowego
Trybunału Sprawiedliwości. Kiedyś robiły to w towarzystwie Envera Hodży i
Muammara Kaddafiego, jednak teraz Albania i Libia uznają już decyzje Trybunału,
a USA wciąż trwają w wielkopańskiej izolacji.
USA prowadziły w latach 80. wojnę terrorystyczną przeciwko Nikaragui, którą
Trybunał potępił i oskarżył USA o "bezprawne użycie siły" - czyli właśnie
międzynarodowy terroryzm. Trybunał nakazał USA powstrzymanie się od popełniania
zbrodni i zapłacenie ogromnych reparacji. Decyzja została podjęta w dwóch
rezolucjach Rady Bezpieczeństwa ONZ - obie USA zawetowały. Za tym poszła
eskalacja wojny i terroru, tj. ataki na tzw. miękkie cele, czyli pozbawione
zaplecza obronnego cywilne ośrodki: spółdzielnie rolnicze, przychodnie zdrowia.
Ten skrajny przejaw międzynarodowego terroryzmu cieszył się notabene poparciem
obu partii - Republikanów i Demokratów.
Weźmy skrajniejszy przykład: terrorystyczna wojna USA przeciwko Kubie.
Rozpoczęła się krótko po zdobyciu władzy przez Castro, za rządów prezydenta
Eisenhowera, a za Kennedy'ego była prowadzona z jeszcze większym nasileniem.
Kennedy zorganizował operację "Mangusta", będącą w jednoznaczny sposób operacją
terrorystyczną. Kierował nią brat prezydenta Robert, prokurator generalny USA. W
ramach "Mangusty" agenci CIA wysadzali zakłady petrochemiczne, zatapiali statki
rybackie, podkładali bomby w hotelach - w zamachach zginęły setki ludzi. Jak
twierdzi Arthur Schlesinger - historyk, doradca prezydenta Kennedy'ego i biograf
jego brata Roberta - jednym z głównych priorytetów było zesłanie na Kubę -
cytuję - "wszystkich horrorów świata".
Tej wojnie towarzyszyła wojna ekonomiczna zaprojektowana w taki sposób, że
uderzała w ludność, bo to przecież Kubańczycy ponosili odpowiedzialność za to,
że mieli taki, a nie inny rząd. To również jest terroryzm. Rozpoczęta wtedy
wojna ekonomiczna trwa do dziś.
Zakrawa na ironię, że USA - by posłużyć się językiem doktryny Busha - "udzielają
schronienia" terrorystom. Przypomnę, że wedle tej doktryny państwa udzielające
schronienia terrorystom to państwa terrorystyczne.
Jakim terrorystom USA udzielają schronienia?
- Ludziom, których FBI i Departament Sprawiedliwości uznały za "czołowych
międzynarodowych terrorystów". Jednym z nich jest Orlando Bosch, którego FBI
oskarżało o 30 zamachów terrorystycznych - również na terytorium USA - a
Departament Sprawiedliwości nazwał go człowiekiem zagrażającym bezpieczeństwu
USA, i domagał się jego deportacji. [Bosch przeprowadził m.in. zamach na samolot
pasażerski kubańskich linii lotniczych w 1976 r., w którym zginęły 73 osoby].
Prezydent Bush senior ułaskawił go i Bosh żyje teraz szczęśliwie na Florydzie,
współpracując z komórkami terrorystycznymi, które atakują Kubę z terytorium USA.
Innym terrorystą chronionym przez USA jest Luis Posada Carriles, wspólnik Boscha
w zamachu na samolot pasażerski. Odsiadywał wyrok w Wenezueli - to nad jej
terytorium wysadzili kubański samolot - jednak w cudowny sposób zbiegł z
więzienia. Znalazł schronienie w Salwadorze w bazie wojskowej, skąd razem z płk.
Oliverem Northem [postacią nr 1 afery Iran-contras z lat 80.], dostarczał broń
dla terrorystycznych operacji contras w Nikaragui. Przypomnę, że za udział w tej
operacji USA zostały potępione przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości i
członków Rady Bezpieczeństwa. Potem Posada Carriles uczestniczył w innych
akcjach terrorystycznych, wreszcie przyjechał do USA. Wenezuela domaga się jego
ekstradycji - USA mają z tym krajem traktat o ekstradycji - ale do tej pory bez
skutku. Sprawa jest w stanie zawieszenia, jednak nie zdziwię się, jeśli Posada
Carriles wyląduje, tak samo jak jego kumpel Bosch, na Florydzie.
Weźmy jeszcze inny przypadek: Haiti, gdzie na początku lat 90. szalał potworny
terror. Głównym jego siewcą był Emmanuel Constant, dowódca grup paramilitarnych
kooperujących z CIA, odpowiedzialnych za zamordowanie około czterech tysięcy
ludzi. Gdy do władzy powrócił Jean-Bertrand Aristide [wcześniej obalony w
zamachu stanu], Constant zbiegł do USA i żyje spokojnie w Queens w Nowym Jorku.
Haiti wielokrotnie prosiło o jego ekstradycję, ale USA wszelkie prośby po prostu
ignorowało.
Wedle doktryny Busha za udzielanie schronienia terrorystom USA powinny zostać
zbombardowane i najechane.
Ale na Kubie i w Nikaragui panowały rządy komunistyczne. Wielu Polaków
mających za sobą doświadczenie komunizmu potraktowałoby to jako konieczne metody
w walce z komunizmem.
- Ależ USA nie rozpoczęły walki z Kubą dlatego, że tam była dyktatura! Dziś już
znamy dokumenty z tamtych lat i wiemy, że USA zaczęły walkę z powodu - jak to
definiowały administracje Kennedy'ego i Johnsona - "skutecznego
niepodporządkowania się" Castro polityce prowadzonej przez USA w regionie od 150
lat, tj. od czasów doktryny Monroe'a [na mocy której USA przyznały sobie prawo
zbrojnych interwencji w regionie]. Obawiano się - co jest napisane czarno na
białym dokumentach - że pomyślny rozwój Kuby mógłby mieć wpływ na cały region.
Dla amerykańskich polityków problemem była idea Castro brania spraw we własne
ręce przez społeczeństwa cierpiące represje ze strony bestialskich reżimów. Na
to nie było zgody Ameryki, dlatego Kubańczycy mieli ucierpieć.
W Nikaragui nie było komunizmu, a najważniejszym obiektem ataku USA i tam, i w
całej Ameryce Środkowej był Kościół katolicki. Doszło do masowych mordów,
popierane przez USA szwadrony śmierci zastrzeliły np. arcybiskupa San Salwadoru
Oscara Romero. W Polsce w epoce poststalinowskiej działy się okropne rzeczy, ale
nieporównywalne z tym, co było w Ameryce Środkowej w latach 80.
W Polsce zamordowano znanego księdza, który występował przeciwko władzy...
- I jego zabójcy zostali natychmiast schwytani i skazani. W Salwadorze, gdzie
arcybiskupa zabiły siły powiązane z USA, nie było nawet śledztwa. Tak wyglądała
cała dekada lat 80., zakończona zamordowaniem sześciu salwadorskich jezuitów
przez elitarny batalion wyszkolony i uzbrojony przez Amerykanów. Batalion ów
zamordował wcześniej dziesiątki tysięcy ludzi. Czy coś podobnego zdarzyło się w
Polsce?
Przed 1956 rokiem popełniano porównywalne zbrodnie.
- Oczywiście czasy Stalina były horrorem, ale porównajmy Europę Wschodnią w
epoce po Stalinie i kraje Ameryki Łacińskiej znajdujące się w sferze wpływów USA
w tym samym czasie. Koszmary, jakie działy się w Ameryce Łacińskiej, są
nieporównywalne z tym, czego wyście doświadczali.
Jeśli ktoś akceptuje powszechną ideę praw człowieka, to wszystko, co wyrządzano
ludziom i społeczeństwom Ameryki Łacińskiej, ma zasadnicze znaczenie dla oceny
polityki USA, i w ogóle dla standardów etycznych, jakimi się posługujemy w
polityce. Rosjanie też mieli swoje wymówki, mówili, że bronią się przed
Amerykanami. Więc jeśli jacyś Polacy usprawiedliwiają zbrodnie USA tym, że
Amerykanie bronili się przed Rosjanami, to jakby mówili: "Jesteśmy stalinowcami,
prawa człowieka nie mają znaczenia".
Pana definicja terroryzmu jest dość szeroka.
- Nie mam żadnej własnej definicji terroryzmu, posługuję się definicją
oficjalnie uznawaną przez rządy USA i Wielkiej Brytanii. Według tej definicji
terroryzm to "rozmyślne zastosowanie siły lub groźby użycia siły w celu
osiągnięcia celów politycznych, religijnych lub ideologicznych poprzez
zastraszanie lub przymus". Z kolei rząd brytyjski nazywa terroryzmem "działanie
lub groźbę działania, agresywnego i szkodliwego, które ma na celu wywarcie
wpływu na rząd, zastraszenie społeczeństwa oraz wsparcie jakiegoś politycznego,
religijnego lub ideologicznego projektu". Stany Zjednoczone i Wielka Brytania są
więc czołowymi państwami terrorystycznymi w świetle definicji uznawanych przez
władze obu krajów. Doktryna Busha mówiąca o państwach udzielających schronienia
terrorystom rozszerza jeszcze tę definicję.
Mówi się, że terroryzm jest bronią słabych, ale to ideologiczne zakłamanie.
Terroryzm jest przede wszystkim bronią silnych. A własny terroryzm USA nazywają
walką z terroryzmem.
Nazywa Pan terroryzmem również takie działania jak odcięcie pomocy
żywnościowej Pakistanu dla Afganistanu, do czego doszło na prośbę USA po
zamachach 11 września. Skutkiem tego był głód i śmierć wielu ludzi. Czy uważa
Pan, że sankcje ekonomiczne nie są nigdy uprawnione? Pamiętam, że gdy w latach
80. Ronald Reagan ogłosił sankcje przeciwko rządowi komunistycznemu w Polsce, to
wielu z nas popierało je w nadziei, że to przyspieszy upadek komunizmu. Choć
oczywiście widzę różnicę - nie cierpieliśmy głodu.
- Sankcje mogą czasem spełniać kryteria działania terrorystycznego. Jednym z
głównych kryteriów jest to, czy ludność kraju, przeciwko któremu ogłaszane są
sankcje, akceptuje je; jeśli tak - a wiemy, że czasem wręcz ludność prosi o nie
- sankcje są jak najbardziej uprawnione. Dobrym przykładem jest RPA w czasach
apartheidu. Czarna ludność - około 80 proc. populacji - cierpiała z powodu
sankcji, ale o nie prosiła.
Kongres USA wzywał wówczas administrację Reagana do przestrzegania sankcji
przeciwko rządowi RPA, ale Reagan nie zastosował się do wezwań. W latach 80.
wymiana handlowa między USA i RPA zwiększyła się, co było pogwałceniem sankcji
nałożonych na RPA przez Kongres. Jeszcze w 1988 r. - a więc zaledwie na kilka
lat przed upadkiem apartheidu - Pentagon z Colinem Powellem jako szefem
połączonych sztabów potępił Kongres Narodowy Nelsona Mandeli jako jedną z
notorycznych grup terrorystycznych na świecie. USA popierały też rząd RPA, gdy
popełniał on zbrodnie na masową skalę w sąsiednich krajach - szacuje się, że w
Angoli i Mozambiku zabito około 1,5 mln ludzi.
A dlaczego krytykował Pan sankcje przeciwko Irakowi w latach 90.?
- Bo to była zbrodnia. Nazywają to sankcjami ONZ, ale to kłamstwo: to były
amerykańsko-brytyjskie sankcje pod przykrywką ONZ skierowane przeciw ludności
Iraku. Sankcje zabiły setki tysięcy ludzi i - moim zdaniem - uniemożliwiły
obalenie Saddama. Irakijczycy zapewne pogoniliby go tak samo jak pogonieni
zostali Suharto w Indonezji, Marcos na Filipinach i inni porównywalni z nim,
których USA popierały do końca.
Powtarzam: istnieją sankcje uprawnione i nieuprawnione. Najdłużej trwają sankcje
przeciwko Kubie - wbrew woli Kubańczyków, wobec sprzeciwowi wszelkich
organizacji międzynarodowych. Głosowania w ONZ pokazują, że przytłaczająca
większość jest przeciwna tym sankcjom, również Polska. Wynik ostatniego
głosowania sprzed kilku miesięcy: 178 głosy przeciw, 4 za. Oprócz USA poparł je
Izrael, którego głosowania w ONZ wskazują na kolonialny charakter tego państwa,
oraz Haiti i Palau.
Czy z legitymacją humanitarnej interwencji zbrojnej jest podobnie jak z
sankcjami ekonomicznymi?
- Jest takie słynne zdanie przypisywane Gandhiemu - zapytany, co sądzi o
cywilizacji zachodniej, miał odrzec: "To by była piękna idea". Odpowiem tak
samo: humanitarna interwencja - to by była piękna idea. Spójrzmy na historię XX
wieku. Przed II wojną światową były trzy przypadki "humanitarnej interwencji":
inwazja Mussoliniego na Etiopię, przejęcie Sudetów przez Hitlera oraz najazd
Japonii na Mandżurię. Ironizuję - oczywiście to nie były interwencje
humanitarne, choć tak zostały przedstawione. Hitler obiecywał, że zakończy
etniczny konflikt w Czechosłowacji, a biednym Czechom i Słowakom miał zapewnić
dostęp do niemieckich zdobyczy cywilizacji. Każda interwencja wojskowa jest
przedstawiana przez jej autorów jako humanitarna, nawet te dokonywane przez
najgorsze monstra. Nie inaczej było ze zbrodniczą interwencją ZSRR na Węgrzech w
1956 r., którą radzieccy prawnicy usprawiedliwiali prośbą rządu węgierskiego i
obroną przed "uzbrojonymi bandami" chcącymi obalić "demokratycznie wybrany
rząd". Tak samo było z amerykańską interwencją w Wietnamie, którą
usprawiedliwiano "zbiorową samoobroną" i "wewnętrzną agresją".
Nigdy nie było interwencji, które ratowały życie wielu ludzi?
- Po II wojnie światowej znam tylko dwa przypadki takich interwencji. Pierwszy
to inwazja Indii we wschodnim Pakistanie w 1971 r., która ocaliła prawdopodobnie
miliony istnień. Drugim była interwencja Wietnamu w Kambodży w 1978 r., która
powstrzymała mordy Pol Pota i usunęła go. Te przypadki nie pojawiają się jednak
w dyskusjach o humanitarnej interwencji.
Dlaczego?
- Ponieważ dokonali ich "niewłaściwi" ludzie i ponieważ USA zawzięcie
przeciwstawiały się obu interwencjom.
W 1971 r. Pakistan, który dokonywał rzezi na zbuntowanej ludności [dzisiejsze
tereny Bangladeszu] był sojusznikiem USA, i Waszyngton zagroził Indiom wojną.
Interwencja Indii psuła też politykę Henry'ego Kissingera [ówczesnego doradcy
ds. bezpieczeństwa narodowego USA] zbliżenia z Chinami. [Pakistan był w tamtym
czasie regionalnym sojusznikiem Chin].
W przypadku interwencji w Kambodży USA i Wielka Brytania natychmiast pospieszyły
z poparciem dla Pol Pota, w ONZ nalegały, żeby obaleni w wyniku wietnamskiej
interwencji Czerwoni Khmerzy mieli swoje przedstawicielstwo [ponieważ byli
antyradzieccy]. USA poparły napaść Chin na Wietnam, przeciwko Wietnamowi
ogłoszono jeszcze surowsze sankcje...
A interwencja w Kosowie nie spełniała kryteriów interwencji humanitarnej?
- Do największych zbrodni w Kosowie doszło w następstwie bombardowań NATO! I
więcej - one zostały przewidziane przez dowództwo Paktu i administrację Clintona
- wystarczy zajrzeć do dokumentacji Departamentu Stanu. Proszę zauważyć, że
zarzuty przeciwko Miloszeviciowi ograniczały się początkowo do zbrodni w Kosowie,
które nastąpiły po interwencji NATO. Jednak trąciły ambiwalencją i dołączono do
nich zbrodnię w Srebrenicy. To ma być humanitarna interwencja? Jeśli ufać
ustaleniom brytyjskiego parlamentu, najwięcej zbrodni popełniła w tamtym czasie
partyzancka Armia Wyzwolenia Kosowa atakująca Serbię z terytorium Albanii, co z
kolei wywołało brutalną reakcję Serbii; a w konsekwencji interwencję NATO, a w
jeszcze kolejnej odsłonie - odwet Serbów i zbrodnie popełnione na mieszkańcach
Kosowa.
Jeśli chce się zrozumieć, jakie było myślenie administracji Clintona w sprawie
Kosowa, warto zajrzeć do książki Johna Norrisa ze wstępem Stroba Talbotta,
głównego doradcy prezydenta w sprawach bałkańskich. Otóż Norris pisze, że przy
podejmowaniu decyzji o bombardowaniach Serbii w 1999 r. sprawy humanitarne nie
odgrywały żadnej roli. Talbott napisał o tym wprost - chodziło o to, że Serbia
nie przeprowadza właściwych reform społecznych i politycznych. Z kolei
deklaracje Clintona i Blaira niedwuznacznie wskazywały, że stawką w grze była
wiarygodność NATO. Cóż to znaczyło? "Wiarygodność" w relacjach międzynarodowych
znaczy dokładnie to samo, co w relacjach mafijnych. Ktoś, kto dopuszcza się
"skutecznego niepodporządkowania się", musi ponieść karę. Ochrona mieszkańców
Kosowa była pretekstem. Tak, jak przewidziano, doszło do potwornych zbrodni, za
które postawiono potem Miloszevicia przed Trybunałem. Skoro jednak zdawano sobie
sprawę, że po interwencji dojdzie do zbrodni, niech nikt nie opowiada o
humanitarnej interwencji. To cynizm.
Sądzi więc Pan, że amerykańscy przywódcy odwołujący się do humanitarnej
interwencji to po prostu cynicy i hipokryci, a idealistyczna retoryka,
"misyjność" Ameryki to kamuflaż dla ekonomicznych interesów? Może jednak
niektórymi kieruje idealizm, autentyczna wiara w szerzenie demokracji?
- Jeśli chcemy zachowywać się jak ludzie wolni, to traktujmy deklaracje
przywódców krytycznie.
Wszyscy wielcy przywódcy w historii deklarowali misyjne cele. Mussolini mówił,
że jego celem jest ucywilizowanie barbarzyńskich Etiopczyków, że chce ich
włączyć w krąg zachodniej cywilizacji. Departament Stanu USA udzielił mu wtedy
mocnego poparcia. Japończycy najeżdżający Mandżurię w północnych Chinach mieli
usta pełne szlachetnej retoryki. Stalin też mówił, że ochrania mniejszości
narodowe i walczy z faszyzmem. Francuzi mieli "cywilizacyjną misję" w
Algierii...
Ameryka nie jest inna, niech pan zapomni o amerykańskiej wyjątkowości. Każda
potęga zawsze była "wyjątkowa" dokładnie w ten sam sposób. Żaden człowiek przy
zdrowych zmysłach nie bierze poważnie deklaracji politycznych przywódców. Być
może Hitler wierzył, że niesie Czechosłowacji pokój. Ale jakie znaczenie ma to,
w co on wierzył?
Porównuje Pan Busha do Hitlera i Stalina?
- Nie, ja tylko świadomie przywołuję ich nazwiska, bo to największe potwory
historii, i chcę pokazać, że deklaracje intencji tak samo nie mają znaczenia w
przypadku Hitlera, Stalina, jak i każdego innego przywódcy mocarstwa. Trzeba
zobaczyć, co idzie za deklaracjami. Znane są panu jakieś dowody na to, że
Ameryce chodzi o misję szerzenia demokracji na Bliskim Wschodzie?
A Panu?
- Niedawno wyszła książka Thomasa Carothersa, historyka, który za rządów Reagana
pracował w Departamencie Stanu, a teraz zajmuje się tematyką promowania
demokracji w Carnagie Endowment for International Peace [wpływowy think tank w
Waszyngtonie]. Carothers pisze o szczerym oddaniu Ameryki sprawie szerzenia
demokracji itd., a zarazem zwraca uwagę na to, że każdy rząd USA znajduje się w
schizofrenicznej sytuacji: Ameryka popiera demokrację wtedy - i tylko wtedy -
jeśli to sprzyja jej strategicznym i ekonomicznym interesom.
Dlaczego więc tak wielu intelektualistów, dlaczego prawie 100 procent
amerykańskich dziennikarzy wierzy w deklaracje Naszego Najdroższego Przywódcy?
Dlaczego zachowują się jak północni Koreańczycy? Koreańczyków z Północy można
usprawiedliwić, bo żyją w dyktaturze. Ale gdy zachodni intelektualiści zachowują
się jak północni Koreańczycy, nie ma usprawiedliwień. To jest dobrowolne
podporządkowanie się władzy.
Wielu byłych więźniów politycznych z Europy Wschodniej, którzy poparli wojnę
iracką, mówiło: patrzymy na świat z perspektywy więźniów sumienia - wojna, która
obali Saddama, jest sprawiedliwa, gdyż uwolni bestialsko torturowanych więźniów
politycznych.
- A kto popierał Saddama Husajna, gdy ci więźniowie byli torturowani? USA i
Wielka Brytania. Także Francja, Rosja, Niemcy i inni.
Może te kraje chciały naprawić swój błąd?
- Naprawdę chciały naprawić błąd? Spójrzmy: Saddam jest sądzony za zbrodnie
popełnione m.in. w 1982 r., czyli dokładnie wtedy, kiedy Ronald Reagan
doprowadził do skreślania Iraku z listy krajów popierających terroryzm. Dzięki
temu USA mogły słać Saddamowi ogromną pomoc, w tym środki umożliwiające
rozwijanie broni masowego rażenia. Do Bagdadu został wysłany Donald Rumsfeld,
żeby dobić politycznego interesu. To był czas, w którym Saddam popełniał
zbrodnie i okrucieństwa, gazował Kurdów, a jego polityka nie zmieniła się także
po zakończeniu wojny z Iranem... Ten stan stosunków Ameryki z Irakiem trwa do
inwazji na Kuwejt. Dochodzi do interwencji, USA stają się panem sytuacji. W 1991
r. wybucha powstanie szyitów w południowym Iraku, które prawdopodobnie obaliłoby
Saddama. USA oferują tyranowi pomoc w zdławieniu rebelii, giną dziesiątki
tysięcy powstańców. I Waszyngton wyjaśnia dokładnie, dlaczego poparł tyrana -
nie udawajmy, że tego nie wiadomo, nie jesteśmy w Korei Północnej.
Bo bał się politycznego ruchu szyickiego?
Wystarczy wziąć "New York Timesa", którego korespondent pisał: reżim Saddama
ocalono, ponieważ doszło do konsensusu między USA i sojusznikami - Wielką
Brytanią i Arabią Saudyjską. Uznano, że Saddam daje większą nadzieję na
stabilizację w regionie niż ludzie, którzy próbowali go obalić. Thomas Friedman,
ówczesny korespondent dyplomatyczny - w mojej opinii głos Departamentu Stanu w "NYT"
- pisał, że najlepszym wyjściem byłyby rządy żelaznej pięści kogoś takiego jak
Saddam, choć nie jego, bo on wprawia Amerykę w zakłopotanie. Ale skoro nikogo
innego nie było, rządzić dalej miał on. Następnie przyszły sankcje ekonomiczne,
które zdewastowały społeczeństwo irackie, zabiły setki tysięcy ludzi i umocniły
Saddama.
Jeśli ktoś mówi, że chce bronić i ratować prześladowanych działaczy
politycznych, nie ma nic łatwiejszego, jak pojechać do protegowanych Ameryki:
Kolumbii, Salwadoru, Gwatemali. W Kolumbii zabija się więcej działaczy
związkowych niż we wszystkich innych krajach razem wziętych, a kraj ten jest
dziś największym odbiorcą pomocy wojskowej z USA. Weźmy Turcję, gdzie w latach
90. w drodze czystek etnicznych wygnano setki tysięcy ludzi z domostw,
zniszczono tysiące wiosek, zabito tysiące ludzi. Kto to popierał? Clinton
dostarczał Turcji broń stanowiącą około 80 proc. uzbrojenia tego kraju. Turcja
stała się wówczas - obok Izraela i Egiptu - najważniejszym odbiorcą
amerykańskiej pomocy wojskowej. Czy kogoś to obchodzi? Czy polityczni więźniowie
nie są tam torturowani? Oczywiście, że są.
Byłem w Turcji jako obrońca posiłkowy w procesie wydawcy, któremu groziło
więzienie za ujawnienie prawdy o zbrodniach i okrucieństwach, jakie rząd turecki
popełnił na Kurdach. Czy USA interweniowały w obronie praw człowieka? Clinton
wysłał wtedy rządowi tureckiemu jeszcze więcej broni.
Co Pan odpowiada tym, którzy uważają, że Pana poglądy są "antyamerykańskie"?
- "Antyamerykanizm", "nienawiść do Ameryki " - to różne wersje tego samego
oczerniania krytyków polityki USA, którzy mogą przecież podziwiać kraj, ludzi,
kulturę. Oskarżenie to płynie z utożsamienia społeczeństwa z władzą. To sposób
myślenia wywodzący się wprost z totalitaryzmu. Gdyby w jakimś europejskim kraju
ktoś oskarżył krytyków rządu o np. "antywłoskość", czy "antyhiszpańskość",
zostałby wyśmiany, no może nie za czasów Mussoliniego i Franco.
Chciałbym zapytać jeszcze o spuściznę zamachów 11 września - szczególnie o
strach. W jakim stopniu kształtuje on dzisiejsze postawy Amerykanów i politykę
USA?
- Strach jest w amerykańskim dyskursie politycznym i kulturze obecny
nieprzerwanie od czasów kolonialnych. Ma na pewno coś wspólnego z charakterem
naszej historii, z podbojem kontynentu. Jeśli eksterminuje się miejscową
ludność, jak to uczyniono z rdzennymi Amerykanami, jeśli eksploatuje się pracę
niewolniczą, jest się czego bać, bo nie wiadomo, kiedy ci "niebezpieczni ludzie"
zwrócą się przeciwko nam.
Znany teoretyk literatury Bruce Franklin prześledził wątek strachu w
amerykańskiej literaturze popularnej. Okazuje się, że od zawsze czujemy się
zagrożeni przez potężnych wrogów, którzy chcą nas unicestwić. I zawsze w
ostatniej chwili pojawia się superbohater wybawca albo jakaś nadzwyczajna broń,
która w cudowny sposób ratuje nas przed zagładą. Duża część popularnej
literatury i niemal całe kino hollywoodzkie opowiada o tym - zmieniają się tylko
wrogowie. Franklin ironizuje, że ci, którzy mają nas rzekomo unicestwić, zawsze
są pod naszym butem. Tak było z Indianami, czarnymi, Chińczykami. Postępowy
pisarz Jack London napisał kiedyś książkę, w której wzywał - dosłownie - do
eksterminacji całej ludności Chin bronią bakteriologiczną, bo inaczej przenikną
do nas i nas zniszczą. Chińscy robotnicy budujący amerykańską kolej i piorący
nasze brudne ubrania mieli być rzekomo częścią planu unicestwienia nas.
Prezydent demokrata Lyndon Johnson mówił w czasie wojny wietnamskiej, że bez
najdoskonalszych sił powietrznych Ameryka jest jak "gigant ze związanymi rękami,
bezsilny, narażony na atak byle żółtego karła z nożem kieszonkowym". W
przemówieniu do żołnierzy w Wietnamie mówił, że na świecie żyją 3 mld ludzi, a
nas jest tylko 200 mln, więc stanowimy tylko jedną piętnastą ludności. Mogą więc
nas napaść, zabrać wszystko, co mamy - a mamy wszystko, czego chcą oni. To
powracający refren imperializmu, psychologicznie zrozumiały: jeśli najeżdżasz
kraj, musisz mieć racjonalny powód, bo nie możesz przyznać, że jesteś mordercą i
potworem.
Ale 11 września był czymś realnym. Był to prawdopodobnie najokrutniejszy zamach
terrorystyczny w historii. Terytorium USA zostało zaatakowane po raz pierwszy od
1814 r., kiedy spalono Waszyngton - nie liczę Pearl Harbor, bo to była kolonia.
Mamy więc wszelkie powody do obaw i strachu. Po 11 września sądziłem, że nastąpi
seria ataków. Ameryka atakowała inne kraje, terroryzowała ich ludność, a tu
nagle koło historii obróciło się przeciwko nam. To wywołało szok i przerażenie.
Amerykański wywiad doszedł do wniosku, że atak "brudną bombą" atomową jest
prawdopodobnie nieunikniony w ciągu najbliższej dekady. Podzielam ten strach i
obawy.
Niestety, administracja Busha działa w sposób, którzy zwiększa to zagrożenie.
Czy naprawdę nie rozumieli tego, że najeżdżając Irak, zwiększają zagrożenie?
Ale jest jeszcze jeden, zupełnie niezwykły skutek zamachów 11 września: otwarcie
ludzkich umysłów, które czyni społeczeństwo bardziej otwartym. Wcześniej
większość Amerykanów nie miała pojęcia o świecie zewnętrznym. Po 11 września
wielu zaczęło ich obchodzić, co dzieje się na świecie. Wydawcy zaczęli masowo
wznawiać niskonakładowe krytyczne książki, które wychodziły od początku lat 80.,
i teraz mają doskonałą sprzedaż - sam to odczuwam. Nigdy nie było tylu
zaproszeń, konferencji, odczytów, tysięcy ludzi przychodzących na spotkania w
całej Ameryce... To napawa optymizmem i budzi nadzieję na odbudowanie
demokracji.
Noam Chomsky, ur. 1928, wybitny lingwista, twórca gramatyki generatywnej,
emerytowany profesor MIT. Wiele ruchów kontestacji uważa go za swojego guru