Tekst pochodzi ze strony http://socjalizm.org/


Wojciech Figiel

W czerwonej Hiszpanii siedemdziesiąt lat temu

 

Niedawno, zupełnie niezauważona w polskich mediach, minęła 70 rocznica antyfaszystowskiego powstania w Hiszpanii, które było jednym z aktów toczącego się wówczas w tej części Półwyspu Iberyjskiego dramatu. Akcja jego jednak rozgrywała się na przestrzeni aż sześciu lat – od upadku monarchii do ostatecznego pokonania idei rewolucji społecznej. Hiszpania lat 30-tych jeżeli w ogóle jest opisywana w Polsce w jakikolwiek sposób, to tylko jako bezładny chaos ścierających się w „krwiożerczej rewolucji” ugrupowań. Często też epizody rewolucji hiszpańskiej służą potwierdzeniu tej bezmyślnej tezy, wedle której „rewolucja pożera własne dzieci”. Rewolucja jednak, jak każdy inny proces historyczny, to nie bezładna szamotanina ugrupowań i partii, ale pewien logiczny ciąg wydarzeń, który rządzi się swoimi prawami. Poważny badacz, zamiast kwitować go wyssanymi z palca stwierdzeniami, powinien raczej skupić się nad ekonomicznymi, społecznymi i politycznymi procesami, które ukształtowały Hiszpanię tamtych lat i starać się tę logikę w nich odnaleźć.

 

Prolog

 

Hiszpanię początku lat 30-tych to kraj wielkich sprzeczności. Z jednej strony w takich regionach jak Katalonia czy Kraj Basków od dawna prężnie rozwija się przemysł i związana z nim struktura społeczeństwa, oparta na sprzeczności między właścicielami fabryk a pracownikami najemnymi. Z drugiej zaś strony całe południe Hiszpanii to teren, gdzie władze sprawują panowie feudalni, a o reformie rolnej nikt nigdy nie słyszał. Kryzys światowy, zapoczątkowany w 1929 roku, tylko sprzeczności te pogłębił i doprowadził do ujawnienia się ich w formie kryzysu rewolucyjnego. Konflikty etniczne, konflikty klasowe, konflikty regionalne, wreszcie konflikt między starym porządkiem – reprezentowanym przez monarchię, armię i kościół katolicki, a nowym porządkiem – reprezentowanym przez wielkoprzemysłową klasę pracownicżą… Wszystkie te palące zagadnienia dały o sobie znać i zostały postawione na porządku dziennym w czasie rewolucji z lat 1931-1937.

Kolejne kryzysy dyktatury Primo de Rivery, gabinetowe roszady, wreszcie próba „pokojowego” odsunięcia generałów od władzy. Wszystko to było zewnętrznym symptomem narastającego kryzysu. Symptomem tego, że nie tylko przeciętny Hiszpan nie wyobrażał sobie życia w dotychczasowym porządku, ale także i arystokratyczno-przemysłowa elitka tego kraju nie wiedziała co dalej robić z władzą.

 

Akt pierwszy – obalenie monarchii

 

W takiej to oto atmosferze odbyły się wybory do rad miejskich w kwietniu 1931 roku. Ktoś kiedyś powiedział, że „gdyby wybory miały coś zmienić to dawno by ich zakazano”. Tu jednak okazało się, że wybory były tylko okazją, katalizatorem dla wyrażenia niezadowolenia wobec panującego reżimu. Setki tysięcy, jeśli nie miliony, ludzi, które wyległy na ulice po ogłoszeniu zwycięstwa socjalistów i partii republikańskich domagały się jednego – sprawiedliwej społecznie republiki. Król nie miał wyjścia – musiał uciekać.  

Utworzono rząd socjalistów i innych partii republikańskich. Rząd, który – zamiast zająć się rozwiązywaniem realnych problemów nękających jego wyborców – zajął się pielęgnowaniem swojego imagu przed lokalnymi elitami rządzącymi, które mało przychylnie usposobione były do nowopowstałej Drugiej Republiki. Zjawisko znane z naszego własnego podwórka – ileż to razy wybrani przez nas reprezentanci partii lewicowych, zamiast realizować swoje przecież skromne i mające mało wspólnego z rewolucją społeczną postulaty, chodzili na salony do wielkich tego świata i zaraz po zakończeniu wyborów wszystkich zapewniali, że „główne kierunki działań rządu pozostaną niezmienione”? Ileż to razy słyszeliśmy tę samą śpiewkę o racji stanu, o nie prowokowaniu sąsiadów, o działaniu „mądrym i wywarzonym”. A potem? Potem oczywiście nadchodził czas pragmatyzmu, zabierano ulgi, „reformowano” państwo etc. etc. Nie inaczej było w Hiszpanii. Taki sam bowiem kryzys kapitalizmu dotknął Hiszpanie lat 30-tych, jak i współczesną Polskę.

 

Każdej akcji towarzyszy reakcja

 

W przypadku Hiszpanii jednak efekt był zgoła inny, niż to widzimy w Polsce. Tam bowiem zaszła pewna fundamentalna przemiana w świadomości społecznej. Otóż w wyniku pierwszych, masowych mobilizacji i dokonanych pod ich wpływem zmian rządu ludzie zrozumieli, że to nie jest tak, że rządzić nami muszą tzw. „technokraci” czy „spece od polityki”. Zupełnie jak dzisiaj w Argentynie, tak i wtedy w Hiszpanii ludzie zaczęli rozumieć, że skoro rząd nie chce nas reprezentować, to my musimy zacząć reprezentować sami siebie.

Rozpoczęły się więc próby reformy agrarnej, zajmowanie gruntów feudałów, podział ich między drobnych właścicieli…W miastach robotnicy strajkiem wymuszali na szefach ośmiogodzinny dzień pracy i inne podstawowe prawa pracownicze. Grupy etniczne zasiedlające Półwysep Iberyjski zaczęły organizować się i żądać praw dla swojego języka, tradycji i kultury… Czyż możemy wyobrazić sobie coś bardziej budującego niż sytuację, w której – tak jak wtedy w Hiszpanii – ludzie biorą ster życia we własne ręce, współpracują ze sobą i razem, od podstaw budują nowy porządek społeczny?

Okazuje się jednak, że tak. Rządzący socjaliści – skrępowani przez swoich republikańskich sojuszników i własną zaściankowość – znaleźli inne rzeczy, o których marzyli: obietnice kredytów od bankierów, uznanie w oczach elity przemysłowej etc. I za to musieli zapłacić. W takiej sytuacji nie ma bowiem połowicznych rozwiązań – albo jesteś z pracownikami, albo jesteś z kapitałem. Świadomie bądź nie – musisz dokonać wyboru i ponieść odpowiednie konsekwencje.

 

Bienio negro

 

A konsekwencje były dramatyczne. Do władzy w 1933 roku dochodzi CEDA – koalicja chrześcijańskich demokratów i innych prawicowych awanturników. Następne dwa lata znane są w historii Hiszpanii jako czarne (bienio negro). CEDA realizuje otwarcie tę politykę, którą tylnimi drzwiami do poprzedniego rządu wprowadzali tzw. Postępowi republikanie, będący w koalicji z socjalistami. Strach przywódców socjalistycznych przed radykalizacją na lewo doprowadził do otwartej radykalizacji na prawo. Też znany nam scenariusz, nieprawdaż?

Związkowcy trafiają do więzień, aktywiści ruchu chłopskiego są albo rozstrzeliwani, albo też idą za kratki. Wstrzymana zostaje reforma rolna i wszelkie inne, prospołeczne działania poprzedniego rządu. Z żelazną konsekwencją realizowany jest program represji. Sytuacja wydaje śe być stracona. Tak jednak nie jest.

W październiku 1934 roku w małym, górskim regionie położonym daleko od centrum wydarzeń – Asturia – wybucha powstanie górników. Przez 15 dni zajmują oni główne miasta regionu i rozpoczynają budowę nowego modelu społeczeństwa, opartego na solidaryzmie i pomocy – budowę socjalizmu. Do akcji wkracza po raz pierwszy generał Franco. Brutalnie rozprawia się z  komunardami, zabijając tysiące ludzi. Asturia jednak pozostaje symbolem oporu, utrwalonym we wielu pieśniach, także w języku polskim.

I znowu okazuje się, że tym razem prawica za bardzo przesadziła. Nie czas jeszcze i możliwości, by użyć ostatecznej jej broni – nagiej, faszystowskiej przemocy. Brutalne zdławienie komuny asturyjskiej prowokuje kolejną falę strajków, których nie da się już zatrzymać. Rząd CEDA upada. Rozpoczyna się ostatni akt dramatu.

 

Wojna domowa a rewolucja społeczna

 

Ile szans na pokojową transformację społeczeństwa zostało zmarnowanych przez przywództwo socjalistyczne w Hiszpanii z lat 30-tych? Doprawdy, trudno policzyć, ale co najmniej cztery. Każda próba przejęcia władzy przez pracowników – czyli zrealizowania w praktyce, samodzielnie takiej transformacji – powodowała dalszą ich radykalizację. Coraz bardziej uświadamiali sobie oni, że mogą liczyć tylko na siebie. Nie inaczej stało się też i dokładnie przed siedemdziesięciu laty – w lipcu 1936 roku. Gdyby losy rewolucji zależały od przywódców partii Frontu Ludowego (czyli od socjalistów i komunistów, którzy tyle mieli z tymi terminami wspólnego, co marksiści z Marsem) to tworzony przez ich samych rząd nie utrzymałby się ani dnia. Gdyby sytuacja w Hiszpanii zależała od zrewoltowanych pracowników Madrytu i Barcelony, to od 70 lat w Hiszpanii mielibyśmy socjalizm. W każdym, decydującym momencie rewolucji to właśnie oni stawali z bronią w ręku, by ją ocalić. Nie inaczej stało się podczas faszystowskiego buntu wojskowych sprzed 70 lat. Rząd gotów był prowadzić rokowania i poddać się nadciągającym na Madryt trzem armiom (w tym armii generała Franco). Jednak pracownicy wzięli sprawy w swoje ręce i w ciągu trzech dni rozbroili faszystów w głównych miastach Hiszpanii. Rozpoczynała się wojna domowa.

Czy dało się jej uniknąć? Oczywiście! Gdyby rząd republikański zdobył się na nacjonalizację dóbr elity rządzącej, która otwarcie poparła faszystów, gdyby doprowadzono do końca reformę rolną i podcięto tym samym społeczną bazę faszyzmowi – chłopstwo. I wreszcie, gdyby starą, bezużyteczną, monarchistyczną maszynę państwową zastąpiono nową, podległą woli i interesom tych, którzy byli jedynymi obrońcami Republiki – pracowników. Wojna była nieunikniona ze względu na wahania i bierność przywódców socjalistycznych i komunistycznych.

Wojnę tę można było wygrać tylko na podstawie nakreślonego powyżej programu. Innymi słowy – wojnę tę można było wygrać tylko pokojowymi środkami. Do problemu wojny domowej trzeba było zabrać się niejako „od kuchni”, niwelując w ten sposób jego przyczynę. Nie oznacza to oczywiście, że poniechać należało walki z bronią w ręku – od czasu wczesnochrześcijańskich komun, w których głoszono zasadę„jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi”, historia nauczyła nas trochę. Niemniej same działania wojskowe – co pokazał przykład Hiszpanii – sukcesu dać nie mogą, gdy walka toczy się o zmianę porządku społecznego. W rzeczywistości dla przywództwa tej przedziwacznej koalicji zwanej Frontem Ludowym działania wojskowe były wymówką, by nie podjąć działań społecznych. W szczególności tyczy się ta uwaga wysyłanych przez Stalina agentów, którzy mieli za zadanie za wszelką cenę zdławić niezależny ruch pracowniczy, który nie leżał w interesie ograniczonej umysłowo biurokracji stalinowskiej.

 

Krwawy epilog

 

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Mimo całego heroizmu i poświęcenia, z jakim walczyli Hiszpanie oraz pracownicy z całego świata, same działania wojskowe nie mogły dać pożądanego rezultatu. W kwietniu 1939 roku Franco zajmuje Madryt. W Barcelonie, ten sam fort Montjuic, z którego trzy lata wcześniej wypędzono faszystów, teraz staje się miejscem kaźni dla setek republikanów. To samo powtarza się w całym kraju. W 1940 roku we frankistowskich obozach koncentracyjnych uwięzionych jest już milion ludzi. Stan wojenny trwa aż do 1948 roku. Wszyscy oryginalni i twórczy artyści opuszczają Hiszpanię. W latach czterdziestych kraj ten zamienia się w pustynię kulturową. Związki zawodowe i wszelkie inne organizacje pracownicze – rozbite. 500.000 zabitych i wiele, wiele więcej rannych – oto skutek wahań przywództwa socjalistycznego i świadomej dywersji stalinowców, oto skutek „umiarkowanych reform” i „nie prowokowania przeciwnika”.

Zabrało prawie 40 lat, zanim ruch pracowniczy odbudował swe struktury i zdolność mobilizacyjną na tyle, by zagrozić pozycji dyktatora. Rewolucja hiszpańska to wielka lekcja dla przyszłych pokoleń. To ostrzeżenie przed taktykami „złotego środka” i innymi „trzecimi drogami”. Gdzie walka idzie o przeciwstawne interesy społeczne, tam nie ma mowy o żadnym kompromisie. Albo my, albo oni.

 

Nauki

 

Dziś, gdy fala rewolucyjna narasta w całej Ameryce Łacińskiej na rewolucję hiszpańską znowu patrzy się jak na ostrzeżenie co się stanie, gdy nie odbierze się oligarchii środków do represjonowania lewicy. Ostrzeżenie to zupełnie serio traktują uczestnicy procesów w Wenezueli, Boliwii czy Meksyku. Stąd też i renesans zainteresowania rewolucją hiszpańską.

Od Ameryki Łacińskiej zaś krok już tylko jeden do samej Hiszpanii, gdzie sytuacja może nie jest aż tak napięta, jak w Boliwii, ale pojawiają się pierwsze symptomy kryzysu. Hiszpanie ostrzegają, iż nauka nie poszła w las – w marcu 2004 roku prawicowy rząd doprowadził prawie że do sytuacji przedrewolucyjnej. Powstały w wyniku przeprowadzonych wtedy wyborów rząd PSOE przypomina raczej rządy z końca I Wojny Światowej, niż te z lat 80-tych. Coraz bardziej staje on bowiem przed tym samym wyborem, przed którym stanęło przywództwo socjalistyczne w latach 30-tych – praca czy kapitał. Po raz pierwszy od 70 lat księża otwarcie manifestują swoje sympatie prawicowe, arcybiskupi wychodzą na prawicowe manifestacje, doszło nawet do tego, że pewien generał w oficjalnym wystąpieniu ostrzegł, iż jeśli premier Hiszpanii Zapatero będzie dalej „promował secesję Katalonii”, to „wojsko wkroczy do Madrytu” Wreszcie po raz pierwszy od bardzo dawna rząd socjalistyczny nie został wyniesiony do władzy w wyniku prostej operacji marketingowej zwanej kampanią przedwyborczą, lecz dzięki masowym mobilizacjom społecznym.

Jest jednak poważna różnica między sytuacją z lat 30-tych a teraźniejszymi wypadkami. Pracowników jest więcej i są lepiej zorganizowani. Ponadto jest to, czego brakowało rewolucji hiszpańskiej zawsze – w ruchu komunistycznym i socjalistycznym jest spora grupa aktywistów, która w decydującym momencie po „A” powiedzą „B” i nie zawahają się rozprawić z systemowymi podstawami, które w latach 30-tych wytworzyły faszyzm.

***

Doświadczenia Hiszpanii były przez pokolenia inspiracją także i w Polsce. Legion Dąbrowszczaków był wszak drugim co do wielkości oddziałem Brygad Międzynarodowych, które ramie w ramie walczyły wraz z Hiszpanami na frontach wojny domowej. Tradycja internacjonalizmu i solidaryzmu nie zanikła w Polsce. A obecna sytuacja pozwala nam przypuszczać, że prędzej czy później widoczny kryzys kapitalizmu da o sobie znać masowymi ruchami społecznymi także i w Polsce. Dlatego też zgłębianie doświadczeń rewolucji hiszpańskiej jest istotne także i tutaj. Nie stać nas, byśmy popełnili ten sam błąd, który popełniono wtedy – życie bowiem mamy tylko jedno.

21.07.2006