Tekst pochodzi ze strony http://www.nowalewica.pl
Ewa Groszewska
Spór o wybory
Spór pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami startu w wyborach
samorządowych opiera się w głównej mierze na pozornym konflikcie między
„mechanicznym pragmatyzmem” a „utopijnym idealizmem”.
Mechaniczny pragmatyzm kierować miałby się przesłanką odnoszącą się do
funkcjonowania w okresie kampanii wyborczej w mediach. Miałoby to zdaniem
przeciwników uczestnictwa w wyborach być jedynie krótkowzrocznym hurra
optymizmem i preferowaniem pozoranctwa. Egzystencja w mediach bowiem w okresie
poprzedzającym wybory nie zastąpi pracy społecznej i politycznej, a bez niej nie
można nawet marzyć o wykreowaniu świadomości politycznej mas ludzi pracy i ludzi
wykluczanych przez system, którzy często już nie uczestniczą w wyborach. W tym
miejscu chciałabym podkreślić, że jako zwolenniczka startu w wyborach zgadzam
się z powyższą argumentacją, ale uważam jednocześnie, że strat w wyborach nie
jest alternatywą wykluczającą się z orientacją „utopijnego idealizmu”
zmierzającą do budowy masowego ruchu społecznego.
Przyczyn związanych z trudnościami budowy ruchu jest wiele. Są one przede
wszystkim związane z ograniczeniami logistycznymi ugrupowań lewicowych
dysponujących małą liczebnością członków, brakiem środków pieniężnych. Jednakże
można ich dociekać również w świadomości polskiego społeczeństwa, które wydaje
się być bardziej bierne i apatyczne niż skore do jakiegokolwiek działania. W
przypadku ludzi młodych nie posiadających doświadczenia życia w PRLu oraz
uczestnictwa w ruchu społecznego oporu wobec władzy, który wtedy istniał,
diagnoza wydaje się prosta. Można domniemywać, że ich świadomość jest
kształtowana głównie przez komercyjne media i konsumpcyjny model życia. Taka
orientacja życiowa i związana z nią percepcja świata wyklucza dążność do jakichś
ideałów, które nie byłyby wygenerowane przez mody będące kołem zamachowym
przemysłu reklamowego. Jeśli zaś chodzi o pracowników i bezrobotnych w średnim
wieku, którzy pamiętają okres PRL diagnoza staje się bardziej spekulacyjna.
Nakłada się tu bowiem doświadczenie oporu społecznego z lat osiemdziesiątych i
jednocześnie jego zawłaszczanie przez media i prawicowe opcje. Z jednej strony
wydaje się bowiem niezrozumiała obecna bierność polityczna w kontekście
ówczesnej aktywności i niemalże powszechnej opozycyjności wobec ówczesnego
systemu. Z drugiej natomiast zadziwia aprobata dla oficjalnej wykładni dziejów
forsowanej przez media wieszczącej, że ówczesny opór był antykomunistyczny, co a
priori zakłada jego dążność do kapitalizmu. Ci, którzy utożsamiają ruch
solidarności z antykomunizmem przede wszystkim są często zwolennikami „Polski
solidarnej”, bo doświadczają na co dzień wyzysku i pauperyzacji. Jednakże na
poziomie świadomości są przekonani , że to właśnie idee i rozwiązania lewicowe,
utożsamiane z okresem PRLu są przyczyną ich niedostatku i problemów życiowych. W
tym przypadku trudno się przebić przez skorupę ideologicznej i manipulowanej
niechęci wobec idei lewicowych. Zwłaszcza w warunkach gdy rządzący
„propagatorzy” solidaryzmu społecznego aplikują jednocześnie przy każdej okazji
solidną dawkę antykomunistycznej nienawiści powodowanej rzekomymi przewinieniami
komunistycznego spisku. Wydaje się że bracia Kaczyńscy mają prawdziwy rząd dusz.
Dali bowiem nadzieję i dość proste w przesłaniu wyjaśnienie tego „dlaczego jest
źle w Polsce”. Ludzie, którzy nie podzielają tego wyjaśnienia i są równocześnie
podobnie jak zwolennicy PiSu pokrzywdzeni przez transformację uważają zazwyczaj
, że za „komuny” było im lepiej. Przyznają często, że: „ to inaczej miało być”
bądź też uważają, że opór społeczny lat osiemdziesiątych został wykorzystany
przez środowiska reakcyjne. Ci ostatni są zazwyczaj najbliżej takiego kształtu
świadomości, który jest najbliżej kontestacji ustrojowej. Jednakże ci wszyscy
określani przez media jako homo sovieticus, przejawiający „resentymenty” za
PRLem czują się odpodmiotowieni i mniemają że są w defensywie politycznej.
Wmawia się im bowiem, że są gatunkiem wymierającym i nieprzystosowanym po prostu
do nowych okoliczności. Są oni równocześnie rozczarowani rządami tak zwanej
lewicy ze środowisk SLDowkich. Ich politykowanie ogranicza się do malkontenctwa,
rzadko przyłączają się do inicjatyw lewicy antysystemowej, często pozostają
jedynie kibicami manifestacji czy protestów, jednakże nie angażują się w nie
poważnie. Przyczyną jest brak wiary w skuteczność takich działań. Bo ludzie ci
nie chcą tworzyć tu i teraz żadnego ruchu, chcą aby rozwiązać ich sprawy i
problemy. Być może jest to również scheda po PRLu, gdzie planiści decydowali
poza społeczeństwem robotników o tym jak ma wyglądać socjalizm. Osobiste
zaangażowanie społeczne było kontrolowane przez system nie było to zatem
społeczeństwo, w którym rządy sprawował lud.
Jak pisałam na początku jesteśmy zgodni z tymi, którzy nie chcą brać udziału w
wyborach co do tego, że sytuację polityczną w naszym kraju może zmienić tylko
masowy ruch społeczny ludzi pracy i wykluczonych. I też zastanawiamy się jak to
uczynić w kontekście istniejących okoliczności obiektywnych i tych związanych ze
świadomością polityczną. Naszą naturalną dyspozycją do zachowań politycznych
jest opór, i protest, czy to przeciwko wojnom, w które tak ochoczo angażują się
nasze kolejne rządy, czy przeciwko łamaniu praw pracowniczych. Protesty tego
drugiego typu wydają się ważniejsze z punktu widzenia krzewienia świadomości
klasowej, jednakże wciąż są one zbyt słabe ze względu na specyfikę okoliczności
mentalnych w jakich pracują ludzie. Atmosfera strachu przed utratą pracy, ale
także brak wytrwałości i solidarności podczas takich protestów są bolączką, mimo
tego , ze udaje się przełamywać pierwsze lody i że istnieją liderzy protestów
pracowniczych, którzy konsekwentnie uczestniczą w walce. Jednakże duża część
pracowników nie chce się wychylać i w momencie, gdy uda im się rozwiązać
konkretny problem, przestają się angażować w walkę o inne sprawy innych ludzi.
Podobnie dzieje się, gdy ruch społeczny próbuje się budować poprzez takie byty
instytucjonalne jak Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej czy Komitet Obrony i
Pomocy Represjonowanym pracownikom. Te instytucje z całą pewnością pomagają
ludziom w niedoli kapitalistycznej, i robią więcej dla wizerunku lewicy wśród
zwykłych ludzi niż jednorazowe wystąpienia w mediach. Jednakże zawsze istnieje w
tych działaniach pewien rys niewzajemności, polegający na tym, że ludzie
korzystający z pomocy tych instytucji traktują je trochę jak petenci. Są
wdzięczni , ale mało kto z nich zostaje by działać z nami politycznie. Sądzę ,
ze przyczyna leży w tym, że już dawno przestaliśmy być społeczeństwem, że to co
kapitalizm wykonał precyzyjnie i w białych rękawiczkach, to operacja przerwania
więzi społecznych. W przypadku Yappi i menadżerów system musi się trochę
„wysilić” by wmówić im , że nie potrzebują innych ludzi, bo najważniejsza jest
samorealizacja w pracy polegająca na wyścigu o wyniki finansowe firmy. W
przypadku ludzi biednych wystarczyło wprowadzić szantaż ekonomiczny polegający
na odebraniu bezpieczeństwa socjalnego i jednocześnie zapełnieniu półek
szmirowatym towarem dla mas. A swą role odegrało również łudzenie namiastką
luksusu poprzez system zakupów na raty. W ten sposób można sobie kupić prestiż
społeczny, który jest obecnie wyznaczany przez konsumpcję w kręgach ludowych, do
których dociera większość reklam. Każdy więc czuje zagrożenie, że utraci to co
już ma, a pozytywną energię wykorzystuje na śledzenie promocji i zakupy, bo to
jedynie daje satysfakcję. Ludzie nie umieją już być społeczeństwem, a może już
nawet nie chcą nim być. W przeciwnym wypadku przyłączaliby się do nas, bo
przecież często uważają, że wykonujemy dobrą robotę.
Czy zatem uważamy, że udział w wyborach tak wiele zmieni i spowoduje, że ludzie
zaczną działać politycznie, że uda nam się przekonać elektorat „Polski
solidarnej”? Bo on mimo, że często oficjalnie i ideologicznie jest
„antykomunistyczny”, to jednak ujmując rzecz na zdrowy rozsądek- bardzo lewicowy
Oczywiście nie oczekujemy po udziale w wyborach cudu, ale sądzimy, że wybory
mogą być elementem uzupełniającym acz ważkim wobec już podejmowanych przez nas
działań, o których pisałam wyżej. Sądzę bowiem, że i „homo sovieticusy” i
znaczna część tych, którzy myślą, że mają poglądy prawicowe,.( a de facto jako
orędownicy Polski solidarnej są lewicowcami ), po głębszym namyśle są przychylni
wobec naszych działań i protestów. Ci bowiem, którzy zagłosowali na Pis uczynili
to dlatego, że dość mają liberałów, choć tych niby solidarnościowców również
utożsamiają z establishmentem, tylko może bardziej przyjaznym ludziom. Nas
natomiast „homo- sovieticusy” i te świadome i te niby „antykomunistyczne”
traktują jak zapaleńców, i Donkiszotów. Sądzą bowiem, ze główna gra rozgrywa się
w parlamentach i gabinetach, zamożnych partii politycznych, których członkowie
już dawno oderwali się bazy społecznej ludzi pracy. I pewnie mają rację,
jednakże to , co uderza w tym sposobie patrzenia na świat społeczny, to
całkowite pozbycie się instynktów obywatelskich i pogodzenie się z alienacją
polityczną. Więc rozumują oni tak, że jeśli nawet mamy rację, to co z tego,
skoro żadnego wpływu nie mamy na rzeczywistość. I rzeczywiście nie mamy, ale
chcemy mieć i to można pokazać poprzez udział w wyborach. Udział być może
desperacki, bo skazany z punktu widzenia wyników na porażkę, ale być może nie
koniecznie przegrany z punktu widzenia świadomości. Bo jeśli ludzie nie wierzą w
zmiany i czują się przegrani, to może właśnie asertywność polegająca na wyjściu
na wokandę podczas wyborów doda im tej wiary? Że jednak można i nie należy się
wstydzić i stawać do konfrontacji również na poważnie z tymi, którzy rządzą.
Innymi słowy uważam, ze w tym konkretnym momencie udział w wyborach będzie miał
znaczenie psychologiczne dla tych wszystkich, którzy de facto utożsamiają się z
naszymi poglądami ale i chcą świata o jakim mówimy. Być może wzmocni ich to na
tyle, że zaczną się przyłączać do naszych inicjatyw, które powinny być
sprawniejsze za sprawą konsolidacji środowiska lewicowego podczas wyborów. Jeśli
w efekcie zdobędziemy tylko kibiców, to po pewnym czasie być może przestaną się
oni bać zaangażowania i zechcą poczuć się społecznością Bo przez udział w
wyborach rozwalimy blokadę psychologiczną, która opiera się teraz na tym, że
„jeśli myślisz że ważniejsi są ludzie i praca niż pieniądze, to obligatoryjnie
musisz chować głowę w piasek”. Bo to nie tylko nie poprawne politycznie , ale
też nieakceptowane na wokandzie publicznej. Ponadto udział w wyborach może być
również treningiem dla działaczy. Bierzemy w nich udział tylko dla krzewienia
pewnej idei, bowiem nikt nie liczy na wygraną. To wymaga postawy
niekoniunkturalnej i pracy zespołowej. Jeśli uda się wypracować relacje zaufania
i zaangażowania politycznego, to może to tylko pozytywnie zaowocować na
przyszłość. Bo praca społeczna i walka polityczna to wyzwanie , które sobie
stawiamy. A wybory mają być tylko pewnym etapem.