Recenzja ukazała się w polskiej edycji pisma "Le Monde Diplomatique".
Przemysław Wielgosz
Supermocarstwo w naftowym bagnie
Wbrew różnym modnym teoriom dopatrującym się źródeł
współczesnych konfliktów w zderzeniach cywilizacji, wojnach informacyjnych czy
fundamentalizmie religijnym, główną stawką w rywalizacji światowych potęg
pozostają surowce. Taka jest teza, od której zaczyna swą głośną książkę
amerykański politolog Michael Klare. Już sam tytuł pracy zatytułowanej „Krew i
nafta” sugeruje dobitnie, który z surowców autor stawia na szczycie priorytetów
poszczególnych rządów. W istocie wagę ropy naftowej dla współczesnych gospodarek
i społeczeństw (w tym dla pewnego stylu życia, rozpowszechnionego na bogatej
Północy globu) trudno przecenić. Kwestia ta stała się ostatnio szczególnie
wyrazista przede wszystkim za sprawą wojen w Iraku, Afganistanie, Palestynie,
Libanie. Dziś już mało kto jest skłonny dawać wiarę zapewnieniom administracji
prezydenta Busha, że najważniejsze składniki jego polityki zagranicznej, tzn.
„permanentna wojna z terrorem”, okupacja Iraku i wsparcie dla agresywnych
działań Izraela przeciw Libanowi i Palestyńczykom mają na celu promocję
demokracji na Bliskim Wschodzie. Klare przekonuje, że obecne wojny nie są
konsekwencją wydarzeń z 11 września 2001. Jest wręcz przeciwnie, to owe
wydarzenia pozostają skutkiem amerykańskiej strategii zapewnienia dostępu do
ropy.
Wszystko zaczęło się w lutym roku 1945 gdy prezydent Roosevelt spotkał się z
królem Arabii Saudyjskiej Ibn Saudem. Podczas tego spotkania amerykański
prezydent zobowiązał się do wsparcia i obrony monarchii w Rijadzie w zamian za
gwarancję dostępu do złóż ropy na półwyspie Arabskim. Porozumienie to ustanowiło
model amerykańskiej polityki naftowej. Odtąd USA stały się gwarantem trwałości
rządów różnych autorytarnych reżimów w zamian za dostęp do pól naftowych
położonych w ich krajach. Obok Arabii Saudyjskiej na liście znalazły się m.in.
Irak szacha Pachlawiego, Indonezja generała Suharto, feudalne emiraty znad
Zatoki Perskiej, Kolumbia, Uzbekistan, Turkmenistan, Nigeria i wiele innych. Z
polityką naftową wiąże się także wsparcie udzielane takim łamiącym prawa
człowieka państwom jak Izrael, Turcja, Jordania czy Egipt. Wszystkie one mogą
się cieszyć amerykańską przyjaźnią i „opieką” głównie dlatego, że położone są w
pobliżu obszarów bogatych w ropę lub na szlakach jej transportu.
Jakościowa zmiana przyszła wraz z rewolucją w Iranie w roku 1979 oraz radziecką
interwencją w Afganistanie. Prezydent Jimmy Carter uznał wówczas, że kwestie
związane z dostępem do ropy należą do domeny bezpieczeństwa narodowego USA,
otwierając w ten sposób drogę do bezpośredniego zaangażowania militarnego
Ameryki w roponośnych regionach całego globu. Wcześniej na Bliskim Wschodzie
wielokrotnie interweniowała CIA (np. inspirując i wspierając obalenie
demokratycznego premiera Iranu Mossadeka w roku 1953).
Interwencja w Libanie w roku 1982 rozpoczęła etap jawnej militaryzacji
amerykańskiej polityki bliskowschodniej. Kolejnymi krokami na tej drodze były
wojna w Zatoce w 1991, okupacja powietrzna Iraku w latach 90. a wreszcie obecne
wojny w Afganistanie i Iraku oraz groźby pod adresem Iranu i Syrii.
Niebezpieczeństwo kolejnych wojen wiąże się z rosnącym stopniem uzależnienia od
zagranicznej ropy. Jeżeli w roku 1973 tylko 30% ropy konsumowanej przez
północnoamerykańską gospodarkę pochodziło z importu, to już w 1977 udział ten
wynosił 45%. Od kwietnia 1998 USA importują ponad 50% zużywanej ropy.
Klare wskazuje, że objęcie władzy przez konserwatywną ekipę George'’a W. Busha
znacznie zaostrzyło wszystkie negatywne konsekwencje uzależnienia od ropy.
Powiązania między rządem w Waszyngtonie a wielkimi koncernami naftowymi mają w
USA wielką tradycję, ale po wyborach roku 2000 w Białym Domu zasiedli urzędnicy
bezpośrednio reprezentujący interesy sektora naftowego.
Condoleezza Rice była szefową rady nadzorczej Chevronu a jej imieniem nazwano
jeden z taknowców pływających dla tej firmy, Dick Cheney ciągle pobiera rodzaj
pensji z kasy Halliburtona a o naftowych powiązaniach rodziny Bushów nie trzeba
nawet wspominać. Trudno nie dostrzec związku między tymi faktami a strukturą
priorytetów polityki energetycznej przyjętych przez Waszyngton w dokumencie pt.
Narodowa Polityka Energetyczna (NEP) z maja 2001 roku. Dokument zredagowany pod
nadzorem Cheneya preferuje poszukiwanie nowych zasobów i zwiększenie
zaangażowania w obronę starych. Zamiast programu oszczędnościowego zalecanego
przez wielu specjalistów dowodzących, że światowe zasoby ropy naftowej ulegają
powolnemu wyczerpywaniu(1), faktycznie proponuje się rozpoczęcie odwiertów na
obszarach rezerwatów w USA oraz intensyfikację rywalizacji o pola naftowe wokół
morza Kspijskiego oraz na terenach byłych republik ZSRR.
Wedle Klare'’a to właśnie wytyczne NEP, a nie chęć walki z terroryzmem
determinują politykę zagraniczną USA. Autor przestrzega, że koszty takiego
postępowania będą stale rosnąć. Ceną naftowej zależności jest nie tylko wsparcie
dla niedemokratycznych reżimów, setki miliardów (a właściwie już biliony)
dolarów wydanych na utrzymanie baz wojskowych i prowadzone wojen, ale przede
wszystkim zanieczyszczenie środowiska, życie tysięcy amerykańskich żołnierzy (i
setek tysięcy cywilów w krajach, gdzie te wojny się prowadzi) oraz groźba
konfliktów na znacznie większą skalę. Jedynymi beneficjentami takiego stanu
rzeczy są międzynarodowe korporacje naftowe i motoryzacyjne. Każdy kto chciałby
wyciągnąć Amerykę z naftowego bagna musiałby stawić im czoła.
Michael T. Klare, "„Krew i nafta. Niebezpieczeństwa i konsekwencje rosnącej
zależności Ameryki od importowanej ropy naftowej"”, tłum. Arkadiusz Czerwiński,
Agencja Reklamowa i Wydawnicza AKCES, Warszawa 2006, s. 270
Przemysław Wielgosz