Tekst pochodzi z Nowego Tygodnika Popularnego http://www.iwkip.org/tygodnik/ . Niestety na stronie internetowej ostatni numer ma datę 30 VII-13 VIII -i wojna w Libanie się już dawno skończyła, a scenariusz zarysowany przez autora na szczęście się nie sprawdził. Ale mimo opóźnienia i tak warto ten tekst opublikować.


Tomasz R. Wiśniewski
Racjonalna logika sadyzmu

Istnieją takie zbrodnie i tacy zbrodniarze, w odniesieniu do których wszelki odruch sprzeciwu bądź obrzydzenia wydaje się przerażająco nieadekwatny. Taka właśnie refleksja przychodzi na myśl, gdy przystępuje się do komentowania izraelskiej napaści na Liban. Żadne słowa potępienia, żadne chłodne analizy nie są bowiem w stanie wyrazić tego, co każdy cywilizowany człowiek odczuwa obserwując postępowanie reżimu w Tel Awiwie i jego armii. Konsekwentne, z sadystyczną dokładnością przeprowadzane równanie z ziemią libańskich miast i wiosek, zimne, metodyczne mordowanie cywilnej ludności oraz precyzyjne niszczenia wszelkich środków niezbędnych do niesienia pomocy rannym i umierającym nie ma chyba precedensu nawet w historii samego Izraela.
Kiedy stacje telewizyjne ukazują bombowce spod znaku Gwiazdy Dawida rozmyślnie bombardujące drogi stanowiące jedyną szansę ucieczki dla pozbawionych dachu nad głową uchodźców, każdy wychowany na polskiej historii człowiek nie może oprzeć się jednoznacznym skojarzeniom. Jedyna różnica, jaka daje się zauważyć między F-16 premiera Olmeta a stukasami marszałka Gőringa, polega chyba na tym, że działania Luftwaffe miały o tyle więcej ponurego militarnego sensu, iż bombardowanie dróg z uciekinierami prowadziło do rzeczywistego zmniejszania zdolności manewrowej wycofujących się wojsk przeciwnika. W przypadku Libanu uzbrojony przeciwnik nie istnieje.
To oczywiście w żaden sposób Izraelowi nie przeszkadza. Przeciwnie, możliwość całkowicie bezkarnego niszczenia ludności i infrastruktury bezbronnego państwa sprawia izraelskiej soldatesce wyraźną przyjemność. Bez zbytniego zażenowania bandyci z Tel Awiwu deklarują, iż za każdą domniemaną rakietę wystrzeloną w kierunku Hajfy, lotnictwo izraelskie niszczyć będzie dziesięć mieszkalnych domów. Ta zwyrodniała arytmetyka zawodzi jednak samych jej wynalazców, gdyż dzieląc ilość zniszczonych do tego momentu libańskich domów przez dziesięć, otrzymujemy liczbę wielokrotnie przekraczającą nawet najbardziej optymistyczne szacunki arsenałów Hezbollahu. W tej wojnie, a raczej w tej egzekucji Libanu, izraelscy politycy i dowódcy mogą mówić jednak wszystko - w żadnej mierze nie musi to wszak pozostawać w jakimkolwiek związku z rzeczywistością. Zwycięzcy, jak wiadomo, nikt nie będzie pytał czy miał rację.
Obecnie, nawet tak zwana społeczność międzynarodowa spogląda na bliskowschodnie piekło z wyrazem oszołomienia na twarzach. Z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych prawie wszystkie kraje Zachodu wyraziły już co prawda potępienie dla izraelskiej agresji, jednak, jak doskonale wiadomo, nic z tego nie może wyniknąć. Potencjał gospodarczy i wojskowy najbliższego sojusznika Waszyngtonu pozwala na wielomiesięczne pastwienie się nad bezbronną ludnością, a nawet gdyby zasoby zaczęły się wyczerpywać - pomoc zza oceanu nadejdzie niezawodnie. W tej sytuacji, Izrael powstrzymać mogłaby jedynie zdecydowana akcja militarna ale, co oczywiste, nikt na świecie nie zamierza jej podjąć. Jeszcze rok temu, w obliczu stacjonujących w Libanie wojsk syryjskich, Tel Awiw prawdopodobnie nie zdecydowałby się na otwartą agresję, jednak obecnie sprawa wygląda zupełnie inaczej.
W Libanie giną ludzie, podczas gdy rząd izraelski otwarcie deklaruje gotowość do atakowania konwojów z pomocą humanitarną. W pozbawionych prądu i wody szpitalach bezradny personel przygląda się powolnej agonii pacjentów, a izraelska armia nadal poszukuje swoich dwóch zagubionych poborowych mordując i niszcząc wszystkich i wszystko, co napotka na swej drodze. Armagedon w Galilei trwa.
Ogrom izraelskiego sadyzmu porównać można wyłącznie z ogromem amerykańskiego cynizmu. Niezawodna pani Rice pozwoliła sobie nawet na próbę zapisania się na trwałe w annałach światowej dyplomacji proponując plan pokojowy, który "nie przewiduje natychmiastowego zakończenia działań militarnych"! Jeżdżąc po świecie, amerykańska sekretarz stanu epatuje swoich rozmówców opowieściami o uzbrojonych po zęby członkach Hezbollahu i bez cienia zażenowania określa działania Izraela mianem operacji defensywnej. Właściwie nie wiadomo już, czy izraelska operacja to w dalszym ciągu poszukiwanie dwóch zagubionych rekrutów, czy też próba wymordowania wszystkich członków jednego z parlamentarnych ugrupowań sąsiedniego państwa. W oczach Waszyngtonu, w obu przypadkach, izraelska akcja jest jednak całkowicie uzasadniona.
Koniec tej historii nie jest trudny do przewidzenia. Sterroryzowany bombardowaniami i operacjami naziemnymi rząd w Bejrucie ugnie się prędzej czy później pod izraelskim dyktatem i zgodzi się na przekazanie pod obcą administrację terenów przylegających do granicy z Izraelem. Na południu rozpocznie się polowanie na terrorystów i chyba nawet członkowie Partii Boga nie mają złudzeń, że parlamentarny immunitet cokolwiek będzie w tej sytuacji znaczył. Pozbawieni ochrony i pomocy ze strony Hezbollahu mieszkańcy południa Libanu utracą tak pieczołowicie odbudowywane przez ostatnich parę lat poczucie bezpieczeństwa i wydani zostaną na pastwę na nowo odradzających się w całym kraju chrześcijańskich ugrupowań paramilitarnych. Liban przekształci się w nieoficjalny amerykańsko-izraelski protektorat, a ludność muzułmańska na nowo sprowadzona zostanie do rangi obywateli drugiej kategorii. Nadzieja na trwały pokój na Bliskim Wschodzie stanie się jeszcze bardziej odległa, niż była do tej pory.
Oczywiście, można przyjąć, że libańscy bojownicy nie złożą broni. Jednak otwarta walka z Izraelem jest dziś o wiele trudniejsza, niż w czasach, gdy Hezbollah doprowadził do wycofania się wojsk izraelskich z południa kraju. Antyterrorystyczna histeria i coraz większa słabość świata arabskiego nie pozwolą na uformowanie się nowej politycznej jakości, która mogłaby odwrócić bieg spraw w Libanie. Upokorzona Syria i coraz bardziej pogrążająca się w chaosie Autonomia Palestyńska nie mogą stanowić żadnego oparcia dla antyizraelskiej opozycji. Umocniony swoim triumfem Izrael z nową werwą weźmie się do zaprowadzania porządków w Palestynie i nawet najwięksi optymiści utracą chyba wiarę w możliwość powołania do życia jakiejkolwiek formy arabskiej państwowości w Cisjordanii i Gazie. Ludobójstwo i czystki etniczne okażą się doskonałym i skutecznym narzędziem przywracania w Palestynie normalności. Być może wojny ze światem arabskim Izrael nigdy nie wygra do końca, jednak nadzieja na to, że kiedykolwiek ją przegra rozwiewa się dziś znacznie szybciej, niż dymy nad płonącym Bejrutem.