Tekst pochodzi ze strony http://www.socjalizm.org


Wojciech Balon

Idę na szychtę, nie wiem czy wrócę...

 

Są dwa światy...   

O tragedii w Rudzie Śląskiej wiedzą niemal wszyscy. Wszyscy wiedzą i powtarzają, jak trudna jest praca górnika. Prawie wszyscy wzięli również udział w narodowym, powszechnym biciu rekordu w zapalaniu zniczy. Oczywiście „ku czci...”. Czy tak naprawdę wiedza o górniczym trudzie, jest równie powszechna, jak żałoba po 23 górnikach, którzy zginęli w KWK „Halemba”? Nie. Wiemy tylko tyle, co przekażą nam media. Te opiniotwórcze, zawsze na miejscu. Ale również te, utożsamiające górników ze zwykłymi chuliganami i pseudokibicami. Teraz płaczą i ubolewają nad losem rodzin tragicznie zmarłych. Takiej hipokryzji można było się spodziewać. Ale kto mógł spodziewać się, że zjeżdżający na dół mężczyźni nie wyjadą w popularnej „szoli” na powierzchnię? Odpowiedzi były różne i skrajne, czyli „nikt” albo „Bóg”...

Niestety, trzeba rozczarować tych, którzy tak myśleli. Spodziewać się mogli tego wszyscy, bynajmniej nie z telewizji. Abstrahując od tzw. ryzyka zawodowego, górnik zjeżdża na ziemię stawiając na szali swoje życie. To jest właśnie ów górniczy trud. Charakteryzuje go zmaganie się z wyzyskiem ze strony pracodawców, niskimi dochodami, pogwałceniem wszelkich praw. Podczas gdy inni utyskiwali na „straszny los” i wpisane ryzyko, można było usłyszeć przebijający się głos rozsądku. To obecna wolnorynkowa rzeczywistość doprowadza do takich tragedii, jak to w Halembie. Zacząć należy od struktury zatrudnienia. Jak wiadomo ofiarami wybuchu metanu i prawdopodobnie pyłu węglowego byli pracownicy zatrudnieni w prywatnej, zewnętrznej firmie. Dzieje się tak, ponieważ kopalnie (za wyjątkiem tych w obrębie JSW) nie mogą zatrudniać górników. Ludzie z owych firm odbywają bardzo krótkie przeszkolenie, czasami nie zdając sobie sprawy z zagrożenia. Związkowcy twierdzą, że widziano owych pracowników ubranych w zwykłe tenisówki, przed zjazdem na dół. W imię wypracowania zysków, naraża się tych ludzi na kolosalne niebezpieczeństwo, ale przecież ważne jest to, żeby górnictwo było rentowne. Cel uświęca środki.

To nie koniec listy grzechów. Gdy słuchałem opowiadań związkowców z ZZG o metodach oszukiwania czujników w kopalniach metanowych, aż włos jeżył się na głowie. Wysyłano ludzi, żeby załatwili wszystko tak, żeby można było pracować, żeby nie było technicznych przeciwwskazań. Nie zrobisz tego – wylatujesz. Te celowe działania ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, to kolejna przyczyna wielu wypadków, często anonimowych, wyciszanych. Trzeba było śmierci 23 osób i medialnych igrzysk, by prawda ta ujrzała światło dzienne. To kolejny przykład na obecne realia pracy, szczególnie w górnictwie. Pracownicy godzą się na takie warunki, takie traktowanie w obawie przed utratą pracy. Kiedy zdarza się wypadek, owszem, lecą głowy, ale tych szeregowych pracowników. „Góra” nie cierpi. Bo „góra” tłumaczy, że pracownik ma wolną wolę, sam wybrał taką pracę, mógł zrezygnować, szukać gdzie indziej... Był kiedyś taki telewizyjny show „Dwa światy”, w sam raz mogli w nim brać udział pracownicy i pracodawcy. Ci drudzy, żyją wszak w świecie wskaźników, schematów i tabel. W świecie idealnym w swoich kapitalistycznych regułach. Natomiast pracownicy, tacy jak ci, którzy zginęli w Rudzie Śląskiej, harują za 700 złotych, wynikające z podpisanej umowy-zlecenia (sic!).

Branża górnicza to specyficzny przykład, tak specyficzny jak cała branża. Bo przecież górnicy to ciągle najbardziej wymagająca i roszczeniowa grupa zawodowa – tak mówią i piszą media. Nagle górnicy z awanturników przeistoczyli się ofiary. Jednak nie ofiary bezlitosnych reguł, lecz ofiary złego losu, który czasami sprowadza na ludzi klęski i tragedie. A, że rachunek prawdopodobieństwa zaistnienia owej tragedii, przemawia „na korzyść” górnictwa, to tam „los” ma najbliżej.

Nie można pozwolić, by ludzka śmierć spowodowana maksymalizacją zysku przez spółki górnicze i wolnorynkowe kryteria, sprowadzana była do nieuniknionych i „wliczonych” w niebezpieczny zawód. Tak zdają się myśleć ludzie odpowiedzialni w rządzie za górnictwo, pierwsza wypowiedź ministra Poncyliusza, że tak niebezpieczne kopalnie to najlepiej zamknąć, mówi sama za siebie. Nic nie pomogły późniejsze tłumaczenia, że to tylko jedna z opcji. Smród pozostał.

Ostatnich wydarzeń nie można rozpatrywać jedynie w kontekście lokalnym, jako wewnętrzny problem Śląska i górnictwa. To tylko przykład, który może przenieść się na inne branże. Dlatego tak ważna jest inicjatywa górniczych związków, głównie ZZG, aby zbudować wspólny front pracowniczy i związkowy. Nie można pozwolić sobie na izolowanie problemów, trzeba jak najszybciej stworzyć wspólny front, we wspólnym interesie ludzi pracy. Wskazany jest impuls, który pokazałby, że ludzie pracy zdają sobie sprawę ze swojej sytuacji, że ich świadomość wzrasta. To rola dla związków zawodowych, nie tylko górniczych, ale one mogą „zapalić lont”. ZZG dostawał sygnały z zakładów pracy, że potrzebne jest zamanifestowanie swojego sprzeciwu, że to rzeczywista, nie przysłowiowa walka o życie. Śląsk to specyficzny region i pewne uczucie żałoby i wspomnień o zmarłych zmusza do pewnego wyczucia, to racja, jednak nieodzowne jest zasygnalizowanie solidarności pracowników. Strajk ostrzegawczy w branży wydaje się być właściwym początkiem. Szczególnie dla rządzących, którzy wiedzą ile mogą stracić, gdy protestują górnicy, a gdy dołączą inne branże sytuacja może się radykalnie zmienić. To kolejny argument za polityką, którą forsuje ZZG, wyjścia poza branżę i działania na rzecz szerszego porozumienia.

Stare powiedzenie, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, ciągle ma swoją wymowę. Przykłady są jednak coraz bardziej drastyczne. Szkoda, że, zamiast je realizować, decydenci lepiej radzą sobie w zapalaniu zniczy i ogłaszaniu żałoby narodowej. Nie sztuka ją ogłosić, sztuka nie ogłaszać jej w ogóle. Ale władza szuka tylko pretekstu, by ludzi zajęło jakieś wydarzenie na skalę kraju. Stawiając kolejne znicze, przestają myśleć o swoich problemach, o tym, że mogą być następni, a o to przecież władzy chodzi. I tak do następnej tragedii. Chyba, że ktoś odważy się na „wojnę światów”...

27.11.2006.