Tekst pochodzi z 70 numeru pisma Bez Dogmatu http://www.iwkip.org/bezdogmatu/
Adam Mrozowicki
Dlaczego robotnicy nie protestują?
Krytyka społeczna, która nie obejmuje zorganizowanego świata pracy, będzie zawsze krytyką niepełną. Szczególnie wtedy, gdy nie potrafi zmierzyć się z mitami propagowanymi przez obrońców świata w jego obecnej formie. Jednym z najważniejszych mitów polskiej zmiany ustrojowej po 1989 roku było przeświadczenie o pokonaniu ruchu związkowego przez siły zorganizowanego kapitału. Mit ten, jak wiele innych, wyraża pewną cząstkową prawdę. W Polsce zdezorganizowany kapitalizm stworzył dla aktywności związkowej środowisko, które trudno uznać za przyjazne. Jednym z paradoksów polskich przemian jest jednak fakt, że ich główna siła napędowa w początkowym okresie – masowy związek zawodowy „Solidarność” – podważyła z czasem nie tylko własne zaplecze materialne (państwowe przedsiębiorstwo, rady zakładowe, wpływy w rodzącym się sektorze prywatnym), lecz także zaplecze ideologiczne (zasadę, że główną funkcją związku zawodowego jest reprezentacja ekonomicznych interesów pracowniczych). Polska, podobnie jak większość innych krajów regionu, nie stała się areną masowych antykapitalistycznych protestów. W niniejszym tekście chciałbym zarysować jedynie kilka prowizorycznych odpowiedzi na pytanie o przyczyny tego stanu rzeczy. Wychodzę od rozważań nad „ciszą świata pracy” w Europie Środkowo-Wschodniej oraz roboczych wniosków płynących z analiz wywiadów, które przeprowadziłem w latach 2002-2004 z pracownikami na Śląsku.
KAPITALIZM KONTRA ZWIĄZKI
Warto zwrócić uwagę na słabość protestów ekonomicznych w
Polsce. Ich relatywnie niewielki zasięg, nieproporcjonalny do skali przemian
uderzających w egzystencjalne interesy robotników, świadczy o głębokim kryzysie
demokracji w naszym kraju. Jest też zapewne ważniejszy niż brak społecznej
mobilizacji w imię innych celów. Inspirująca może okazać się tutaj teza Davida
Osta, w myśl której krystalizowanie się gniewu upośledzonych wokół dyskursu
ekonomicznego było nieodłącznym elementem pomyślnej instytucjonalizacji systemów
demokratycznych. Kapitalizm zachodni nie powstał – wbrew dogmatykom leseferyzmu
– przez pozostawienie sił rynkowych samym sobie, ale odwoływał się do
zinstytucjonalizowanych stosunków przemysłowych, gdzie zasadnicze znaczenie
miały silne związki zawodowe reprezentujące interesy klasowe świata pracy. Model
kapitalizmu w krajach postkomunistycznych tym właśnie różni się od
obowiązującego w znacznej części Europy Zachodniej, że zakwestionował rolę
reprezentacji interesów pracowniczych w tworzeniu nowego systemu ekonomicznego.
Słabość protestów robotniczych nie była zjawiskiem wyłącznie polskim, podobna
sytuacja panowała w większości krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Interesujące
dane porównawcze znaleźć można w raportach Europejskiego Obserwatorium Stosunków
Przemysłowych (EIRO). Okazuje się, że w latach 1993-2002 „na Zachodzie Europy
około pięć razy więcej robotników uczestniczyło w akcjach strajkowych i z powodu
strajków utracono blisko pięć razy więcej dni roboczych niż na Wschodzie”. W
przypadku Polski natężenie akcji strajkowych było rzeczywiście silniejsze na
początku lat 90., później wyraźnie spadło. Inne wskaźniki siły ruchu związkowego
również nie napawają optymizmem.
Wedle danych EIRO uzwiązkowienie w Polsce w latach 1993-2003 zmniejszyło się o
70%, w 2003 roku osiągnęło poziom około 14% pracujących. Nasz kraj znalazł się w
gronie czterech najsłabiej uzwiązkowionych państw w Europie. Niska liczebność
nie przesądza jednak automatycznie o słabości związków. W Polsce podobnie jak w
całym regionie łączy się z nią niestety niewielki zasięg układów zbiorowych (w
szczególności na poziomie sektorowym), a także słaba skuteczność instytucji
dialogu społecznego na poziomie ogólnokrajowym (takich jak Komisja Trójstronna).
Model stosunków pracy przypomina pluralistyczne rozwiązania typowe dla krajów
anglosaskich, z tą różnicą, że skuteczność działań związkowych na poziomie
przedsiębiorstwa pozostawia wiele do życzenia (związki istnieją jedynie w około
9% firm prywatnych).
Zwolennicy wyjaśnień strukturalnych twierdzą, że wspomniane tendencje tłumaczyć
należy globalnymi cechami systemu ekonomicznego wprowadzonego w Polsce po 1989
roku. Neoliberalny projekt lansowany przez kolejne ekipy rządzące nie tylko
podważył status symboliczny związków zawodowych, lecz również stworzył
instytucjonalne i organizacyjne podłoże skrajnie niekorzystne dla ich rozwoju.
Polityczne wsparcie dla „uelastycznienia rynku pracy”, wysokie bezrobocie i duże
znaczenie „szarej strefy”, w której prawa pracownicze zależą od uznania
pracodawcy lub nie istnieją wcale, to tylko niektóre cechy polskiej wersji
„zdezorganizowanego kapitalizmu”. Za podporę polskiej gospodarki uznaje się
przede wszystkim obniżanie kosztów pracy, nie zaś poszukiwanie innowacyjnych
sposobów sprostania globalnej konkurencji na poziomie organizacyjnym. Jak
pokazują badania prowadzone przez zespół Juliusza Gardawskiego, w sektorze
małych i średnich przedsiębiorstw polskich i zakładanych od podstaw firm
zagranicznych dominują antyzwiązkowe i autorytarne formy zarządzania. Dotyczą
one przede wszystkim pracowników słabiej wykwalifikowanych, często zatrudnianych
na umowy czasowe, podczas gdy „rdzeń” załogi, złożony z zatrudnionych na stałe
fachowców, cieszy się „paternalistyczną” opieką przełożonych. W obu przypadkach
protest jest mało prawdopodobny, bądź to ze względu na lęk przed utratą pracy,
bądź to dlatego, że pracownicy zatrudnieni na kluczowych stanowiskach mają
indywidualnie zabezpieczoną pozycję w firmie.
ZWIĄZKI PROMUJĄCE KAPITALIZM
Trudno podważyć słuszność tych argumentów. Pytanie, dlaczego
związki zawodowe nie powstrzymały instytucjonalizacji takiej a nie innej formy
systemu kapitalistycznego, pozostaje jednak w mocy. Rzecz dotyczy przede
wszystkim strategii związkowych, zależnych nie tylko od kontekstu ekonomicznego
i społeczno-strukturalnego, ale i od względnie autonomicznych czynników
kulturowych (takich jak np. historycznie utrwalona tożsamość związków). Działań
polskich związków zawodowych w latach 90. nie da się rozpatrywać w oderwaniu od
ich przeszłości. Okres realnego socjalizmu zatarł wyraźne granice między
interesami pracowników i kadry zarządzającej oraz ugruntował podporządkowanie
związków celom politycznym. Zdecydowanie utrudniło to redefinicję celów
organizacji pracowniczych po zmianie systemowej. Z instytucji rozdzielających
rzadkie dobra i organizujących wypoczynek, związki stać się miały obrońcami
pracowniczych interesów w miejscu pracy, których często nie potrafiły nawet
jednoznacznie zdefiniować. Trudności pojawiły się przede wszystkim wtedy, gdy
miejsce „podających rękę dyrektorów” zajęli technokratyczni menedżerowie i
właściciele, dla których podstawowym celem było nie tyle utrzymanie dobrych
stosunków z „załogą”, ile maksymalizacja zysków.
Problemy ze stworzeniem strategii i ideologii związków zawodowych powieliła
opozycyjna „Solidarność”, której elity – jak pokazuje między innymi Ost –
odrzuciły dyskurs podziałów klasowych jako sprzeczny z postulowanymi interesami
ogólnymi społeczeństwa (walką z komunizmem i wprowadzeniem gospodarki rynkowej).
Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarówno OPZZ, jak i „Solidarność” przez całe lata
90. mniej lub bardziej otwarcie broniły polityki gospodarczej patronujących im
ugrupowań politycznych, niezależnie od jej efektów dla poziomu życia robotników.
Nie zamierzały rozszerzać swojej działalności o nowe sektory gospodarki, nie
wypracowały polityki przyciągania nowych członków. Silne upolitycznienie i
związany z nim udział w karuzeli stanowisk w sektorze państwowym, a także
ideologiczne i praktyczne wsparcie dla prywatyzacji zakładów państwowych to
tylko niektóre symptomy tego stanu rzeczy. Związki zawodowe, które uczestniczyły
we wprowadzaniu kapitalizmu, trudno uznać za „ofiarę kapitału”. Jeśli powyższa
diagnoza jest trafna, wówczas wycofanie się znacznej części robotników z
aktywności kolektywnej można interpretować jako formę indywidualnego oporu wobec
nieskuteczności „ich” organizacji w reprezentowaniu ich bezpośrednich interesów
egzystencjalnych. Opór ten, sprzeciwiający się status quo w stosunkach
przemysłowych, miałby podobne podłoże jak intensyfikacja dzikich strajków na
początku lat 90. oraz wzrost natężenia protestów organizowanych przez
jednoznacznie antykapitalistyczne związki zawodowe w okresie późniejszym (takie
jak np. „Sierpień 80”).
URYNKOWIONA ŚWIADOMOŚĆ I JEJ SPRZECZNOŚĆ
Najbardziej przekonująca interpretacja bierności odwołuje się
do dynamiki strategii działania samych robotników. Przejście od umiarkowanie
prorynkowej świadomości robotników, opisywanej przez socjologów na początku lat
90.,8 do świadomości ograniczeń klasowych wydaje się tu kluczowa. Społecznych
podstaw tej pierwszej upatrywałbym w połączeniu tradycyjnego etosu pracy
(przekonaniu, że dobra praca i posiadany fach zagwarantują godne życie w
„normalnym społeczeństwie”) z poszukiwaniem alternatyw wobec ekonomicznych i
politycznych ograniczeń schyłkowego socjalizmu. Masowe doświadczenie udziału w
„Solidarności”, zmęczenie ekonomicznym niedoborem lat 80., a także – obecne
przynajmniej w części środowisk robotniczych – moralne i religijne odrzucenie
komunizmu zwiększyły skalę oczekiwań wobec nowego systemu i osłabiły gotowość do
jego odrzucenia, przynajmniej w początkowym okresie. Robotnicy dość szybko
dostrzegli, że lansowana przez nowe elity obietnica dobrobytu jest złudna,
jednak rozczarowanie realnym kapitalizmem nie doprowadziło – wbrew nieustannemu
lamentowi mediów – do wzrostu ich roszczeniowości. Odpowiedzią była raczej
intensyfikacja indywidualnych starań na rzecz poprawy własnej sytuacji. Słaba
reprezentacja robotniczych interesów egzystencjalnych w sytuacji rosnącej
niepewności ekonomicznej oraz dominacji dyskursu i form organizacji pracy
sprzyjających indywidualizmowi wzmocniły tylko – i tak już silną w okresie
socjalistycznym – orientację na strategie prywatne. Te ostatnie zwrotnie
osłabiły związki zawodowe, wzmocniły przekonanie, że w walce o utrzymanie i
poprawę własnego standardu życia można polegać tylko na sobie.
Urynkowiona świadomość okazała się jednak świadomością nieszczęśliwą. Zawiera
bowiem wewnętrzną sprzeczność między zindywidualizowanym dążeniem do poprawy
własnego losu oraz poczuciem, że realne możliwości działania są ograniczone.
Autorytarne metody zarządzania w miejscu pracy, niskie dochody czy strukturalna
blokada, uniemożliwiająca realizację aspiracji zawodowych i rodzinnych – to
tylko kilka z codziennych doświadczeń, których przezwyciężenie na poziomie
indywidualnym jest niemożliwe. W przypadku Polski, gdzie skala oczekiwań
związanych z nowym systemem znacznie przerosła potencjał jego ekonomicznej
krytyki, potrzeba było czasu, by świadomość taka się upowszechniła. Tam, gdzie
kolektywizm zachował swą rangę oraz tradycje (np. w górnictwie), bądź też został
odkryty na nowo w akcie desperackiej obrony miejsc pracy, łatwiej było
zdefiniować problemy jako problemy zbiorowe. Pod koniec lat 90. próby zrzeszania
się dla obrony własnych interesów pojawiły się również tam, gdzie dominowały
indywidualizujące formy pracy: w nowych, zakładanych od postaw przez kapitał
zachodni supermarketach oraz zakładach przemysłowych.
NOWE FORMY OPORU?
Pytanie o możliwości i formy odbudowy ruchu związkowego oraz
instytucjonalizacji powstających na nowo, wciąż jeszcze nielicznych przejawów
zbiorowego protestu wydaje się w obecnej sytuacji najważniejsze. Organizowanie
się pracowników w nowych sektorach gospodarki (np. hipermarkety), walka o obronę
miejsc pracy w firmach naznaczonych piętnem „nierentowności”, czy wreszcie próby
zrzeszania się w związki polskich pracowników za granicą wskazują, że szansa
taka istnieje. Od kilku lat również związki zawodowe wyraźnie zmieniły strategie
działania. NSZZ „Solidarność” powołała, z pomocą amerykańskich związkowców z
SEIU, Dział Rozwoju Związku skupiony na organizowaniu pracowników w nowych
sektorach gospodarki, OPZZ zaś – Konfederację Pracy. Procesy scalania mniejszych
organizacji doprowadziły do ukonstytuowania się Forum Związków Zawodowych,
ostatnio zaś część radykalnych związków, przy wsparciu grup lewicowych i
wolnościowych, stworzyła otwarcie antykapitalistyczny Komitet Pomocy i Obrony
Represjonowanych Pracowników.
Pomimo istotnych zmian w organizacji świata pracy nie wzrosła skala protestu
robotniczego ani uzwiązkowienie. Przed reprezentacjami pracowniczymi stoją
ogromne zadania. Zarówno radykalne projekty lewicowe (KPiORP i Konfederacja
Pracy), jak i „biznesowa” ideologia DRZ „Solidarności”, akceptująca
kapitalistyczne reguły gry, mogą na dłuższą metę okazać się równie
problematyczne. Nowy solidaryzm promowany przez lewicę wymaga nie tyle (lub
raczej nie tylko) pracy ideologicznej, co silniejszego ugruntowania w codziennej
pracy z ludźmi: wzmacniania bezpośrednich relacji między organizacjami i ich
członkami, skutecznej oddolnej komunikacji problemów i demokratyzacji central
związkowych. Solidarność nie może pozostać elitarnym projektem, ignorującym
głosy tych, którzy samą lewicowość postrzegają z dużym dystansem, zaś politykę –
jako synonim „brudnej wspólnoty” i walki o stołki. Wizja „biznesowych” związków
zawodowych, skupionych jedynie na rozwiązywaniu problemów w miejscu pracy,
wydaje się natomiast wewnętrznie sprzeczna. Bez politycznego zaangażowania w
tworzenie alternatywy wobec neoliberalnego porządku ekonomicznego długofalowe
zabezpieczenie interesów pracowniczych zawsze staje pod znakiem zapytania.
Być może jednak niektóre strategie już przekroczyły wspomniane wyżej
ograniczenia. Założyciele „Solidarności”, z którymi rozmawiałem w jednym z
hipermarketów, podkreślali że nie interesuje ich „polityka” i historyczne
podziały między związkami, lecz to „żeby organizacja była na tyle silna, by
pracodawca się z nami liczył”. Nowa zrzeszeniowość przybiera tu formy
instrumentalne, odmienne od kolektywizmu znanego z przeszłości. Wzmacnianie
ekonomicznej skuteczności związków odbywa się pod presją samych pracowników, dla
których polityczne i ideologiczne cele central są mniej ważne niż ich bieżąca
efektywność w zakładach pracy. Konsekwencje tych działań są jednak na wskroś
polityczne i nie reprodukują status quo. Antypolityczna polityka, której wyrazem
była „Solidarność”, powraca jako poszukiwanie nowej formy dla organizacji,
której zarówno cele, jak i środki mogą przekraczać horyzont wyobraźni liderów
zorganizowanego świata pracy w Polsce.
Na zakończenie warto dodać, że brak mobilizacji społecznej nie musi oznaczać
braku oporu na poziomie życia codziennego. Protestem jest nie tylko udział w
strajkach i manifestacjach: są nim także indywidualne decyzje łamania
oficjalnych reguł gry, narzucanych przez wykluczającą rzeczywistość.
Spektakularnymi przykładami z ostatnich lat są masowa migracja za granicę i
odmowa pracy „za grosze” w wyrastających jak grzyby po deszczu firmach
zachodnich. Coraz głośniejszy lament nad brakiem kadr na budowach, w
supermarketach czy w szpitalach świadczy o tym, że ta „cicha”, prywatna i z
natury antypolityczna opozycja przynosi pierwsze, bardzo realne i boleśnie
uderzające w „system” efekty. Surrealizm polityczny, który problemy ekonomiczne
ludzi wiąże z niedokończoną dekomunizacją, może być zatem równie oderwany od
tkanki życia społecznego, jak nasze debaty o niespełnionej, słabej i niemrawej
kontestacji neoliberalizmu w Polsce. Warto o tym pamiętać, przypatrując się
coraz dziwniejszej rzeczywistości w naszym kraju.