Świąteczna atmosfera podziałała kojąco na naszą duszę i gdy przeczytaliśmy artykuł dotyczący marksistowskiej ekonomii, to po rocznej przerwie postanowiliśmy ponownie publikować teksty publicystów z ex -GSR. Na LBC gromadzimy marksistowskie teksty i robimy to nawet wtedy, gdy autorzy sobie tego nie życzą. Mamy nadzieje, że duet BB poświęci klasykom marksizmu więcej uwagi, a mniej czasu będzie się zajmował ploteczkami z życia radykalnej lewicy.


Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski
Dziura w całym

Wywiad z prof. Sławomirem Kozłowskim przeprowadzony przez redaktorów „Trybuny Robotniczej”, mających za nic jałowe teoretyczne dociekania z pozycji marksistowskiego „dogmatyzmu” i stawiających na zdroworozsądkowe (oddolne i realne) drogi przezwyciężania katastrofalnych społecznych skutków neoliberalnej gospodarki, zaczyna się od modnego ostatnio ukłonu wobec Karola Marksa. Profesor Kozłowski nie przypadkiem zwraca uwagę na to, co Marksa zbliża do jego wielkich poprzedników – Smitha i Ricarda; nie przypadkiem zapewne pomijając to, co go od nich różni. Nie obywa się przy tym bez typowego dla większości przypadkowych i koniunkturalnych wielbicieli Marksa „przejęzyczenia” – pomieszania dochodu (bogactwa) z wartością w rzekomo Marksowskim twierdzeniu, iż praca jest tegoż bogactwa jedynym źródłem.
To „przejęzyczenie” ma jednak poważne społeczne konsekwencje. W wersji Marksa, wartość powstaje z pracy, jest niepowtarzalną cechą siły roboczej, która jak żaden inny towar na rynku, potrafi stworzyć więcej wartości niż sama jest warta. Daje to podstawę powstawania zysku kapitalistycznego, który jest celem, a więc i mechanizmem samoreprodukcji systemu kapitalistycznego. W „wersji konkurencyjnej” mamy do czynienia z etycznym postulatem sprawiedliwego dzielenia dochodu, który może być spełniony niezależnie od mechanizmu powstawania tegoż dochodu. Mechanizm ten bowiem opiera się na szeroko pojętej pracy (niekoniecznie tworzącej wartość), która daje uprawnienia do korzystania z owoców tejże.
Takie rozumienie prowadzi do przyjęcia tezy o przedustawnej harmonii społecznej zburzonej zachłannością, a więc deformacją zdrowego mechanizmu społecznego, jakim jest wolna konkurencja, czyli swobodne dopełnianie się aktywności ekonomicznych poszczególnych jednostek na rynku. Zdrowy rozsądek wystarcza do zdefiniowania źródeł owej deformacji, a więc i wyznaczenia środków naprawczych. Środkiem tym jest powstanie społeczeństwa obywatelskiego, które w teorii początkowo – jako sfera działalności prywatnej (pozapaństwowej) jednostek – nie było rozpatrywane jako coś budzącego kontrowersje czy nadzwyczajne dylematy. Z czasem zauważono, że sfera gospodarki ma zbyt duże znaczenie, aby pozostawiać ją poza zasięgiem ingerencji państwa z jego ustawodawstwem. Autorytarne macki państwa zaczęły więc ciążyć na tej sferze, co teoria dostrzegła w końcu jako stały element, a nie jako kolejną deformację doskonałego systemu społecznego. Od tej pory utopia powrotu do złotego wieku społeczeństwa obywatelskiego jako wolnego od politycznego autorytaryzmu stanowi nadrzędną ideę kierunkową pewnych nurtów społecznych, w tym anarchizmu.
Sprowadzenie koncepcji Marksa do doktryny utożsamiającej się w głównym zarysie z teoriami Smitha i Ricarda czy uzgadnianie marksizmu z wytycznymi anarchizmu okazuje się kastrowaniem myśli tego teoretyka. „Oczyszczony” z konkretnohistorycznych wątków odnoszących się rzekomo wyłącznie do XIX-wiecznych realiów, marksizm staje się przyswajalny dla głównego nurtu tzw. nowej radykalnej lewicy, a nawet dla anarchistów.
Szczytem perwersji jest uznanie Marksa za genialnego prekursora krytyki globalizmu i sprowadzenie jego krytyki kapitalizmu do krytyki neoliberalnego „ekscesu” gospodarki wolnorynkowej.
Walka lewicowych radykałów z krajową zaściankowością prowadzi ich do swoistego ahistoryzmu. W wywiadzie prof. Kozłowskiego mamy do czynienia z typowym przykładem takiego ahistoryzmu. Odnosi się on do kwestii wielości systemów własnościowych. Po pierwsze, z wywiadu wyraźnie wynika, że wielość i różnorodność systemów własnościowych nie stoi w żadnej koniecznej sprzeczności z dominującym systemem własności prywatnej. Zabrakło tylko żelaznego twierdzenia o rozmywaniu się prawnej koncepcji własności prywatnej we współczesnym, wysokorozwiniętym kapitalizmie.
W Polsce, na tym etapie, symbioza różnych form własności kolektywnej łagodzącej skutki kryzysów kapitalistycznych (dla wielkiego kapitału, oczywiście), nie stoi jeszcze na porządku dnia. Rodzima burżuazja na dorobku jest jeszcze zajęta akumulowaniem kapitału i dopiero co ukradła swój pierwszy milion. Troski burżuazji z wiekowymi tradycjami są jeszcze dla niej egzotyką. Pożeranie „przeżytków” własności kolektywnej jest metodą dorabiania się oraz wewnątrzklasowej konkurencji. Model docelowy jest jednak tożsamy z modelem „cywilizowanej” burżuazji z krajów rozwiniętych.
Ciekawe jest to, że model ów jest również modelem docelowym głównego zrębu tzw. nowej radykalnej lewicy. Jak na to wskazuje prof. Kozłowski przy entuzjastycznym akompaniamencie jego rozmówców. Szczytem marzeń jest więc docelowy model burżuazji, który zyskuje rzeczywiście cech sympatycznych, szczególnie w porównaniu z przeżywaną przez nas ścieżką zachłannego, skrajnie egoistycznego modelu akumulacji pierwotnej.
Trudno tu jednak mówić o jakiejkolwiek bliskości z rzeczywistymi poglądami Marksa. Szczyt marzeń zawiera się w gospodarce wielosektorowej z państwowymi sektorami strategicznymi, takimi jak energetyka czy poczta. Przy okazji można wyczytać z wywiadu, że ten ogólny model makro gospodarki narodowej czyni jeszcze bardziej przyjaznym aspekt istnienia sieci oddolnych, lokalnych inicjatyw społecznych (np. sieć autobusów bibliotecznych). Współgra to z lansowaną przez radykałów sympatyczną atmosferą apolityczności sfery społeczeństwa obywatelskiego. Dominująca własność prywatna z upaństwowionymi (pytanie dla anarchistów: dlaczego nie uspołecznionymi? – bo zbyt odpowiedzialna to sfera, żeby ją powierzać obywatelom?) sektorami strategicznymi zatroszczy się o relacje makro, natomiast w społecznościach lokalnych będzie kwitł spokój i atmosfera apolityczności i pozapartyjności. Cóż to za ulga dla burżuazji nękanej w ramach globalnej gospodarki różnymi kłodami rzucanymi jej pod nogi...
Oczywiście, tzw. radykalna lewica będzie walczyć z całym poświęceniem o poszerzanie i pogłębianie owych enklaw wolności, demokracji i własności (kolektywnej). Projekt demokratyczny jest niewyczerpalny, a program walki ogólnodemokratycznej w ramach burżuazyjnego państwa prawa – niekończący się nigdy. Na tym polega właśnie wielkość tej walki i jej niezdolność do popadnięcia w autorytaryzm. Perspektywa pociągająca, tyle że nie Marksowska.
W polemice z XIX-wiecznym, dogmatycznym marksizmem, radykałowie wyśmiewają postulowaną konieczność utworzenia partii robotniczej jako wnoszącej świadomość rewolucyjną w szeregi klasy robotniczej. Z punktu widzenia zdroworozsądkowej wizji, zamykającej cele radykalnolewicowe w perspektywie „cywilizowanego” (uwolnionego od neoliberalizmu) kapitalizmu, wnoszenie świadomości jest działaniem całkowicie zbędnym. A jeżeli trzeba będzie koordynować działania oddolnych, lokalnych ruchów społecznych, wystarczy garstka przywódców świadomych celu ogólnego (wielosektorowego systemu własności w ramach burżuazyjnego państwa prawa), oczywiście krystalicznie uczciwych i odpornych na pokusy autorytarne.
Problem w tym, że dla Marksa cele zdroworozsądkowe nie pokrywają się z mechanizmami przyszłego rozwoju społecznego. I za to Marksa nie mogą kochać lewicowi radykałowie. I niech tak już zostanie.
25 grudnia 2006 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski