Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski
Barbarzyńca w salonie
Faux pas popełnione przez redaktorów "Krytyki Politycznej",
polegające na zapoczątkowaniu serii wydawniczej od "Rewolucji u bram" Slavoja
Żizka (patrz nasz artykuł "Trudna miłość. O T-shirtach 'Rewolucji u bram'" w
załączeniu ), zostałoby zapewne chętnie wybaczone niczym puszczenie mimo woli
bąka, gdyby nie fakt, że nazwanie niewypowiedzianego wywołało na salonach
prawdziwą burzę - wiatr historii. Okazało się bowiem, że w środkowo-wschodnim,
prowincjonalnym kraju, gdzie resentymentu wobec marksizmu nie należy mylić z
sentymentem za PRL, samo imię Lenina wywoła żywy odzew. Owa upiorna,
zmumifikowana postać, wg wyrażenia Agaty Bielik-Robson, żyje, zaś widmo
komunizmu znów krąży za oknem.
Odkrycie tej straszliwej prawdy zamieniającej promocję książki w antypromocję
tzw. nowej radykalnej lewicy wywołało już pierwsze próby "odporu" zagrożeniu,
jakim jest "truchło" Lenina.
Trudno powiedzieć, żeby prof. Marek J. Siemek, niegdysiejszy wybitny znawca
klasyków marksizmu, miał dużo do powiedzenia w nowej sytuacji. Wyraz dysgustu
prowincjonalizmem wyrażającym się w podpartym stereotypem odrzuceniu marksizmu
dawał już wcześniej, jednak nie jest to dla niego kwestia mająca jakieś
zasadnicze znaczenie dla lewicy. Co prawda, już dwa lata wcześniej miał okazję
przyjść na I Konferencję Marksistowską na UW, ale nie odczytał w tej jaskółce
zapowiedzi wiosny, uśpiony błyskotliwym atakiem na marksizm swego znakomitego
kolegi po fachu - prof. Aleksandra Ochockiego.
Dziś prof. Siemek zdobywa się na obiektywizm zauważając, że krytycy Lenina rodzą
się współcześnie na gruncie lokajskich plotek. Co ważne w recenzji prof. Siemka,
to uczynienie z Lenina bohatera swego tekstu, nawet w większym stopniu niż Żiżka.
Albowiem słusznie daje prof. Siemek wyraz przekonaniu, że to Lenin, a nie Żiżek
jest problemem (Marek J. Siemek "Lenin i kamerdynerzy", "Dziennik" z 6 stycznia
2007 r., dodatek Tygodnik Idei "Europa", s.10).
Podobnie polemiczny zamysł prof. Agaty Bielik-Robson został zdominowany przez
kwestię recepcji Lenina przez Żiżka, a przecież tyle interesujących wątków
dałoby się bez odwoływania się do tej postaci omówić. Dla Żiżka jako dla
trickstera, Lenin jest tylko chwytem marketingowym, wyróżniającym go z całego
tłumu nijakich filozofów uprawiających egzegezę cudzych tekstów. Gdyby nie
wicher w salonie, A. Bielik-Robson mogłaby abstrahować od tej postaci bez szkody
dla treści recenzji (Agata Bielik-Robson "Jak filozofuje się młotem (i
sierpem)", "Dziennik" z 6 stycznia 2007 r., dodatek "Europa", ss. 7-9).
O ile jednak prof. Siemek słabym głosem i nieco bez nadziei na przekonanie
kogokolwiek (a już na pewno nie prof. Agaty Bielik-Robson) przestrzega przed
kamerdynerską perspektywą przykładaną do postaci historycznych, takich jak
Lenin, o tyle pani profesor przyjmuje za Żiżkiem ową kamerdynerską perspektywę w
sposób bezkrytyczny.
Dla Ziżka, co zresztą odnotowuje A. Bielik-Robson, Lenin jest tylko ilustracją
koncepcji psychologii Lacanowskiej. Paradoksalnie, psychologia czy psychoanaliza
uogólniały swoje koncepcje w oparciu o interpretacje sytuacji i charakterów
historycznych na modłę psychologii jednostkowej, to późniejsze zastosowanie
owych "karlich" perspektyw do tychże postaci okazuje się ich nobilitacją. Lenina
nie należy poddawać psychoanalizie, a wyłącznie potępić, tak nakazuje polityczna
poprawność.
Wbrew oczekiwaniom, w tej kwestii, w połowie zgadzamy się z Agatą Bielik-Robson.
Psychoanaliza Lenina jest od rzeczy i nie wyjaśnia niczego z problematyki
rewolucji społecznej. Wręcz przeciwnie, zastosowanie psychologii do Lenina daje
nam niezwykle pouczający obraz mentalności nowolewicowej.
Jest to analiza fałszywej świadomości inteligenta. Wbrew temu, co pisze A.
Bielik-Robson, problem przemocy nie jest problemem egzystencjalnym marksistów z
Leninem na czele. Odżywa tu wciąż podział na marksizm humanistyczny, propagowany
przez A. Schaffa jako odreagowanie na propagowany przezeń marksizm stalinowski,
czyli marksizm z pozycji jednostki ludzkiej, i na marksizm przyjmujący
perspektywę klasy robotniczej.
Centralna kategoria, którą posługuje się Agata Bielik-Robson jest kategoria
szczęścia. Inaczej wygląda ona z obu wyżej wymienionych perspektyw.
Samodestrukcja czy popęd śmierci nie jest stanowiskiem klasy robotniczej, w
przeciwieństwie do dążenia do szczęścia jednostek z warstw drobnomieszczańskich.
Jednak życiowa praxis robotników nie stawia ich przed dylematem czy chcą więcej
szczęścia indywidualnego, czy też, zblazowani monotonią i rutyną, zaczynają
spekulować na temat ascezy i dążenia do śmierci.
Fascynacja przemocą jest problemem warstw pośrednich, które muszą sobie
świadomie wyrobić jakieś stanowisko w konflikcie klasowym. Zresztą ta fascynacja
ma miejsce po obu stronach konfliktu, gdyż warstwy owe tworzą grupy literackich
ideologów obu stron barykady. Ciekawa jest zresztą w tym kontekście uwaga A.
Bielik-Robson mówiąca o tym, że "Ta namiętność do Realnego jest bardzo osobliwym
wtrętem - a być może wręcz obcym ciałem - dodanym do tradycji lewicowej.
Historycznie rzecz biorąc, pasja ta lokuje się bowiem raczej po stronie prawicy:
wiara w samoistną wartość transgresji przemocą znoszącej zastany porządek
'pozorów' właściwa jest pierwotnie anarchokonserwatystom". Nietrudno bowiem
zauważyć, że w tej pierwotnej adekwatności instynktu i ładu konserwatywnego tkwi
siła ideologiczna prawicy. Podobnie jak siła kapitalizmu w jego pozornie zgodnym
z naturą człowieka egoizmie, który za sprawą Opatrzności Bożej okazuje się
błogosławionym dla społeczności.
Takiej zgodności skłonności indywidualnej z porządkiem moralnym nie ma w
marksizmie. Intelektualista lewicowy musi wciąż dokonywać wysiłku potwierdzania
swego wyboru po proletariackiej stronie konfliktu. Tęskni za leniwym zdaniem się
na oczywistość. Stąd pęd do stadności instynktu (Brecht) w przeciwieństwie do
świadomej woli kolektywnej skierowanej na realny proces produkcji czy
podejmowania zbiorowej decyzji u klasy robotniczej.
Kult przemocy jest tylko dorobioną ideologią pozwalającą lewicowym
intelektualistom godzić swe indywidualistyczne wybory z pozorem, który biorą za
istotną treść ruchu robotniczego, tak jak Hitler brał za treść ruchu socjalistów
ich imponujące masowością wiece z czerwonymi sztandarami łopocącymi na wietrze.
Cała tyrada A. Bielik-Robson uderza z mocą w pustkę, albowiem desygnat jej
sprzeciwu i pogardy jest pusty, a raczej mieści się gdzie indziej, niż ona
sądzi.
Mimo pasji, z jaką Żiżek traktuje temat, nam, jako zwolennikom lewicy
rewolucyjnej, trudno nie dostrzec fanfaronady i gry pozorów, jakimi autor mami
czytelników. W gruncie rzeczy recepta Żiżka jest tylko próbą recepty na
impotencję lewicy, impotencję intelektualną. Oczywista jałowość lewicy w
porównaniu z ofensywnością prawicy może znaleźć rozwiązanie wyłącznie na gruncie
teorii, najlepiej psychoanalitycznej. W realnym świecie bowiem droga od Lenina
do Stalina wydaje się Żiżkowi - zgodnie z lewicową wulgatą - aż nadto oczywista.
Żiżek jest odwrotną stroną medalu nowej lewicy. Impotencja intelektualna nowej
lewicy znajduje usprawiedliwienie w ideologii szczęścia indywidualnego, czyli
ideologii klasycznego liberalizmu. Jednak nie chce ona dostrzegać rosnącego
rozziewu pomiędzy sobą a masami wykluczonymi z owego indywidualistycznie
pojętego szczęścia.
Być może, kusi Żiżek, należy dać się pociągnąć spontanicznej destruktywności
mas, aby poczuć się "razem", poczuć siłę pierwotnego instynktu. Szczęście mas
nie jest szczęściem zimnym, pozbawionym swej istoty - drugiego człowieka -
podobnie jak kawa bez kofeiny, woła Żiżek. W przeciwieństwie do prawicy, która
nie ma ideologicznych ani moralnych rozterek, rozgraniczając szczęście elity od
stadnego i prymitywnego szczęścia mas, lewica musi dopiero zagłuszyć swoje
sumienie egalitarystyczne, które pozostawało jej wyróżnikiem. Sięganie do
filozofii indywidualizmu jest jednym z kroków na tej drodze. Reszta pójdzie
gładko. Sposobem na zagłuszenie rozterek sumienia jest przyjęcie
zdroworozsądkowej filozofii mas za teorię ludzkiego życia. Smutek i niemożliwość
osiągnięcia satysfakcji, przekonanie, że żyje się dla obowiązku, a nie dla
abstrakcyjnego szczęścia (co to w ogóle jest?) stanowi kwintesencję tradycyjnej
edukacji mas.
Utożsamienie się z tą filozofią życiową pozwoli wrażliwym społecznie jednostkom
na uznanie, że masy żyją właściwie w takim stanie szczęścia, jakie jest im
dostępne. Na końcu drogi czeka na lewicowców nagroda za ich wytrwałość i
samozaparcie. Otóż prawicowy konserwatyzm wcale nie odrzuca szczęścia jednostki
pojmowanego tak, jak sobie to ona wyobraża. Najprostszy przykład dotyczy choćby
tak ważnych dla nowej lewicy kwestii obyczajowych. Nie jest prawdą, jakoby
republikańscy konserwatyści byli przeciwko, np. homoseksualizmowi. Cała różnica
z nową lewicą polega na tym, że nie może to być postawa powszechna, gdyż jako
powszechna godzi w ład społeczny i jego spokojną reprodukcję. Natomiast jako
postawa elity jest całkowicie zrozumiała i nie uniemożliwia szacunku, gdyż
szacunek rodzi nie preferencja seksualna, ale przymioty społeczne. W gruncie
rzeczy, nowa lewica jest od dawna gotowa na przyjęcie tej elitarystycznej
koncepcji. Żiżek słusznie obnaża zakłamanie tej formacji politycznej, która nie
przyjmuje do wiadomości wniosków z własnej historii i tradycji i buduje nowe
posługując się najbardziej elitarystycznymi koncepcjami z arsenału prawicy. Do
tego arsenału należą bowiem gesty rozdzierania szat nad "antyhumanizmem"
przemocy rewolucyjnej, niszczącej korzenie "humanizmu dla wybrańców". To klasowe
rozróżnienie w ogóle nie jest brane poważnie pod uwagę w poważnym dyskursie
filozoficznym jako relikt stalinizmu z jego rozróżnieniem na, np. naukę
burżuazyjną i marksistowską.
Żiżek nie namawia do rewolucji, a jego niechęć do Lenina jest równie mocna jak
ta Agaty Bielik-Robson. Pokazuje jednak lewicy drogę niczym prorok i niczym
prorok nie znajduje zrozumienia we własnym kraju, tj. na środkowo-wschodnim,
europejskim zaścianku. Jeżeli nie od dziś popularność zdobywa teza, że zanika
różnica między lewicą a prawicą, to nie jest to proces proporcjonalnego
zanikania różnic z obu stron, proces obumierania lewicy jest procesem
wzmacniania prawicy, która jako jedyny ideologiczny model w okresie
ponowoczesnym wchłania pewne elementy legitymizacji systemu klasowego z
frazeologii lewicowej. Żiżek pokazuje tylko drogę, na której znajduje się lewica
nie chcąc przyjąć do wiadomości pewnej koniecznej ceny do zapłacenia w celu
zachowania indywidualnego poczucia spójności. Trzeba znaleźć przyjemność w
autodestrukcji. Następne pokolenia już będzie wolne od wyrzutów sumienia.
Trzeba mieć więc odwagę Lenina, ale jednocześnie zniszczyć samego siebie, aby
zniszczyć w sobie Brechta i uniemożliwić recydywę Stalina. Zachowując świadomość
tragiczną mamy przed oczyma farsę świata, jesteśmy moralnie lepsi od
pozbawionych sumienia konserwatystów, którzy realizują nasze aspołeczne fantazje
bez naszych oporów, w bezpiecznym świecie stabilnego ładu naturalnego.
A. Robson-Bielik cytuje z aprobatą Marshalla Bermana, który wskazuje na różnicę
między: "marksizmem indywidualistycznym, który nie rezygnuje z pojęcia jednostki
i na jej dobru opiera swą refleksję utopijną, oraz marksizmem
strukturalistycznym, który postrzega indywidualizm jako szkodliwą, 'niespójną i
pogmatwaną' ideologię mieszczańską. Opowiadając się po stronie prawdy i przeciw
szczęściu, Żizek wpisuje się w tę drugą, nielubianą przez Bermana tendencję,
która znosi interes indywidualny na rzecz jednej prawdy i reprezentującego ją
'spójnego i uporządkowanego' kolektywu. Pogarda dla szczęścia jako mrzonki
'ostatniego człowieka' może z jednej strony brzmieć niezwykle wzniośle i
heroicznie, z drugiej strony jednak otwiera drogę postępującej dehumanizacji, w
której znikają wszystkie bezpieczniki z mozołem wypracowane przez cywilizację
zachodnią."
Należy zacząć od tego, że postawienie opozycji między marksizmem
indywidualistycznym a kolektywistycznym jest nieuprawnionym zabiegiem. Konflikt,
o którym traktuje marksizm nie zawiera się w tej opozycji pojęciowej. Prawda
marksizmu jest prawdą walki klasowej, a nie kategorią ontologiczną. Jeśli zaś
chodzi o "znoszenie interesu indywidualnego na rzecz jednej prawdy i
reprezentującego ją 'spójnego i uporządkowanego' kolektywu", to mamy tu coś na
kształt schizofrenii. Marksizmowi indywidualistycznemu przyporządkowuje się
słusznie w powyższym cytacie z Bielik-Robson "refleksję utopijną", co oznacza,
że realizacja powszechnego interesu indywidualistycznego należy do przedsięwzięć
utopijnych, choć kierunkowo ważnych. Rzecz w tym, że jak zauważyliśmy wyżej,
nieutopijna realizacja interesu indywidualnego (nie powszechna, ale selektywna)
jest akurat możliwa jedynie w warunkach "spójnego i uporządkowanego kolektywu".
Świadomość nieuchronnej kapitulacji przed ideologią konserwatywną jest aż nadto
widoczna w tym toku rozumowania. Sprzeciw wobec książki Żiżka można więc
odczytać jedynie jako sprzeciw wobec obnażenia prawdziwej, opisanej w niej, choć
nie zawsze uświadomionej, strategii nowej lewicy. Żiżek postawił nową lewicę w
sytuacji bezalternatywnej.
Z nową lewicą łączy go nienawiść do Lenina, ale odrzucając lewicę rewolucyjną,
ma do zaproponowania nowej lewicy konsekwentnie tylko świadomość tragiczną. Wie,
że nowa lewica nie jest do tego przygotowana, ponieważ ma postawę infantylną.
Stawia ją więc wobec problemu bez litości.
7 stycznia 2007 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
Załącznik:
TRUDNA MIŁOŚĆ
(o T-shirtach "Rewolucji u bram")
Krytyczna postawa Żiżka wobec rzeczywistości globalizmu
sprawia, że tzw. nowa radykalna lewica usiłuje go wchłonąć jako jednego ze
swoich. Istotnie, krytyka, jaką uprawia Żiżek, mieści się w ramach najszerszego
pluralizmu koncepcji stanowiących podłoże antyglobalizmu, czyli współczesnej
postaci ruchu postępowego. Trudno zresztą, żeby się nie mieściła w owej pojemnej
formule, której założeniem jest skupianie wszelkiej formy oporu wobec dowolnej
formy represji czy dyskryminacji. Żiżek żąda jednak dla swojej koncepcji miejsca
wyróżnionego, uogólniającego ruch. A do tego miejsca jego koncepcji brak
predyspozycji.
W takiej magmie, jaką stanowi ruch antyglobalistyczny naturalną koleją rzeczy
odtwarzają się podziały. Magma jest bowiem niefunkcjonalna ze względu na
nieuniknione wewnętrzne tarcia, chociaż sam ruch odzwierciedla pewne dążenie do
uniwersalności. Uniwersalność ta jest jednak, jak to odkrywa Żiżek, fałszywa,
gdyż brakuje jej zapośredniczenia szczególnego i partykularnego. Jednym słowem,
w łonie ruchu antyglobalistycznego odradza się podział na lewicę i prawicę, w
farsowej formie powtarzającej się historii, czyli jako zaprzeczenie tego
podziału. Faktycznie, przy braku istotnych wyróżników lewicowości, podział ten
bywa zamazywany. W efekcie Żiżek słusznie piętnuje tzw. nową radykalną lewicę za
jej impotencję uniwersalistyczną, sam nie będąc zresztą lepszy.
Zasadniczo słuszny, jak uważa Żiżek, postulat antyglobalistyczny rozmienia się
na drobne w szeregu walk partykularnych, drugorzędnych, bez idei organizującej
całość.
Z krytyki owych walk (np. w obronie praw mniejszości seksualnych) rodzi się
roszczenie antyglobalistycznych ruchów prawicowych do Żiżka piętnującego tzw.
lewicę kulturową czy obyczajową. Wydaje się jednak, że wobec tych grup mogłaby
znaleźć zastosowanie równie mocna krytyka w duchu Żiżka, również wytykająca brak
ogólnego zamysłu politycznego, albowiem także prawicowy populizm nie spełnia
postulatu uniwersalności.
Antyglobalistyczna wrogość Żiżka do establishmentu powoduje, że jest on bliski
lewicy radykalnej, a jego postulat organizowania walki wokół nacisku na
poszerzanie i pogłębianie praw człowieka nie jest jakoś szczególnie obcy nowej
radykalnej lewicy. Tym trudniej zrozumieć, po co mu odwoływanie się do Lenina w
krytyce lewicowych radykałów.
Sympatycy Żiżka, odwoływanie się do Lenina usprawiedliwiają zapewne chęcią
epatowania burżuja, którego dawno już przestał przerażać wizerunek Che Guevary
czy nawet samej Róży Luksemburg.
W przeciwieństwie do polskiego zaścianka, gdzie kołtuństwo tłumaczy się "własnym
doświadczeniem komunistycznego totalitaryzmu", zachodnia lewicowość musi się
licytować w radykalizmie. Dzięki Leninowi, Żiżek znajduje się dziś na czele
stawki. Gromienie tzw. nowej radykalnej lewicy z lewa, przy pomocy Lenina, po
to, aby kulminację znaleźć w działaniu na rzecz rozwijania praw człowieka,
wydaje się skądinąd działaniem przesadnym w stosunku do potrzeb.
Żiżek usiłuje nas jednak przekonać, że jego odwołanie do Lenina ma głębszy sens.
Jego diagnoza jest prosta: "dzisiejsza lewica doświadcza druzgoczącego końca
całej epoki w dziejach ruchu postępowego." Jej antykapitalizm jest werbalny i
bez pokrycia, ponieważ skupia się ona na zwalczaniu tych form dyskryminacji,
które nie są szczególne dla tego systemu i uderzanie w nie w niczym nie narusza
konstrukcji kapitalizmu. Wrażliwość na przejawy nędzy i wykluczenia społecznego
nie jest wyróżnikiem dzisiejszej nowej lewicy - zgodnie ze sfetyszyzowaną
mentalnością współczesnego społeczeństwa, wykonuje się różne symboliczne gesty,
których celem jest nie tyle zniesienie społecznego antagonizmu, co odizolowanie
się od problemu za pomocą mechanizmu podsuniętego przez sam usłużny kapitalizm -
zapłacenia za oczyszczenie sumienia przy pomocy zbiórek pieniędzy czy
organizacji działań pozarządowych. W ogólnej gorączkowości działań społecznych
tzw. nowa radykalna lewica znajduje wiele powodów do samozadowolenia.
I to samozadowolenie jest gwałtownie wyszydzane przez Żiżka. Przekonanie o tym,
że sytuacja podlegania wyzyskowi przez większość społeczeństwa składającego się
z pracowników najemnych stwarza, w pozornej zgodzie z Marksem, sytuację
spontanicznego buntu owych pracowników, jest podłożem samozadowolonego
przeświadczenia o tym, że "popiera nas milcząca (póki co) większość". Żiżek
ukazuje natomiast zaczerpnięte z popkultury przykłady świadczące o tym, że w
społeczeństwie, w którym więzi społeczne uległy dematerializacji, gdyż
oddzielone zostały od sfery materialnej produkcji, nie rozwija się
samoświadomość mogąca zagrozić establishmentowi. Więzi społeczne podlegają tylko
prawom fantazji, nie są więc oparciem dla budowy czegokolwiek - od życia
osobistego do ruchu oporu.
Według Żiżka, doświadczenie krachu powinno zmuszać radykalną lewicę do
"opracowania na nowo najbardziej podstawowych wytycznych projektu." I jak dodaje
natychmiast, "właśnie taka sama sytuacja dała początek leninizmowi".
Rodzi się problem, czy należy konfrontację z systemem przeprowadzać na terenie,
na którym możliwy jest (wrogi) kontakt, a więc na terenie kulturowo-obyczajowym,
czy na terenie, który jest odrzucany przez obie strony konfliktu - "lewicę" i
"prawicę" - czyli na terenie walki klasy robotniczej pogardliwie określanej jako
XIX-wieczna. Walkę o prawa człowieka można prowadzić nie naruszając struktury
klasowej i antagonizmu wynikającego ze stosunku pracy podporządkowanej
prywatnemu interesowi. Walka z dyskryminacjami wszelkiego typu ma szanse
powodzenia na zasadzie konsensu wypracowanego z czasem. Nie jest więc utopijna.
Wymaga jednak akceptacji zasadniczych założeń systemu. Jednocześnie każda próba
uderzenia w podstawy gospodarki wolnorynkowej pokazuje, że dopiero tutaj
napotyka się na rzeczywisty opór. Walka z prawicą o swobody obyczajowe odsuwa
faktyczną i realną konfrontację z podstawami systemu. Nawet zakładając
zwycięstwo, dalsza walka o postulaty ekonomiczne okaże się blokowana nie tylko
przez prawicę, ale i przez niedawnych sojuszników z lewej strony. Odsuwanie tej
konfrontacji nawet w teorii powoduje spowolnienie świadomości, gdzie czai się
rzeczywisty wróg.
Instrumentalnie potraktowany Lenin spełnia u Żiżka dwie funkcje: (a) jest
straszakiem na lewicę, że jeśli nie stworzy ona projektu rzeczywiście
alternatywnego wobec kapitalizmu, zostanie zmieciona jak niepotrzebny śmieć; (b)
jest już pewną formą projektu odrodzicielskiego lewicy, którą trzeba wypełnić
współczesną treścią, tzn. utopijną formą zdolną nadać ruchowi moment, w którym
teoretyczny wgląd w rzeczywistość zleje się z energią mas w jedno.
Jeżeli Lenin, po zdradzie niemieckiej socjaldemokracji w obliczu wojny
imperialistycznej, udał się na wieś, to nie bez znaczenia jest fakt, że zabrał
się tam do lektury Hegla. Ta lektura dała mu możliwość odczytania na nowo Marksa
i odrzucenia balastu naleciałości związanych z sukcesami niemieckiej
socjaldemokracji, oswajanej przez państwo burżuazyjne. Lenin odrzucił koncepcję
partii ogólnonarodowej, ujmującej się za ofiarą każdej dyskryminacji, od
prostytutek począwszy. Zasadniczą kwestią było znalezienie na nowo podmiotu
przewrotu społecznego, jakim była klasa robotnicza, i przywrócenie jej należnego
miejsca w teorii i praktyce partii.
Było to również zgodne z treścią odnowy marksizmu poprzez walkę z
"ortodoksyjnym", czyli pozornie naukowym trendem w obrębie teorii
socjalistycznej, prowadzoną przez Różę Luksemburg w jej polemikach z Bernsteinem
czy Kautskym. Ta odnowa dała grunt pod rewolucję - zarówno w Niemczech, jak i w
Rosji. Gdyby Lenin miał to szczęście i zginął zanim rewolucja okazała się
sukcesem, najlepiej zamordowany, jak Róża, co wcale nie było takie nierealne,
byłby dziś, podobnie jak ona, idolem służącym do zadrukowywania koszulek
noszonych przez modnych działaczy lewicowych. Żiżek wymaga i nie wymaga od
współczesnego Lenina sukcesu. Po uniesieniu, w którym energia mas zostaje
ukierunkowana na realną zmianę stosunków społecznych, zwycięska rewolucja pożera
własne dzieci i tym podobne, rzekome prawdy banalne. Ten utopijny moment,
którego powodzenie zależy od siły przekonania o jego absolutnej słuszności, nie
może trwać wiecznie. Realia sprawowania władzy sprowadzają Lenina z "Państwa i
rewolucji", gdzie zniesienie państwa wydawało się na wyciągnięcie ręki, do
pragmatyka biurokracji państwowej - prostą drogą prowadząc do Stalina.
Tu rozumowanie Żiżka nie różni się od kanonu nowolewicowego radykalizmu. Jedynie
w ramach licytowania się w radykalizmie koniecznego dla obudzenia odrętwiałej i
zblazowanej sztucznymi podnietami nowej lewicy, sięga on po Lenina, wcielenie
potwora, którego zaledwie stopień dzieli od potwora właściwego - Stalina.
Paradoksalnie, w takim odczytaniu Lenina, Żiżek zbliża się do innego, coraz
modniejszego trendu polegającego na "oddawaniu należnego" Stalinowi.
Upadek krajów tzw. realnego socjalizmu dał początek fali nostalgii za tamtymi
czasami. Tolerancja wobec "pragmatyzmu" Stalina - w przeciwieństwie do
"utopijności" Lenina - jest drugą stroną procesu, w którym lewica w sferze
gospodarczej rejteruje na pozycje kapitalistyczne (pardon, wolnorynkowe), np.
Chiny, upierając się przy dorabianej przy okazji przeideologizowanej
socjalistycznej frazeologii. Na naszych oczach dokonuje się proces rehabilitacji
Stalina, której Lenin nie doczeka z racji zdemaskowanej przez Żiżka
groteskowości. Istnieje w tej kwestii pewna niekonsekwencja u Żiżka. Z jednej
strony Lenin, ów pilny uczeń Hegla w przeddzień rewolucji, staje się czymś na
kształt nieświadomego narzędzia ducha dziejów - postacią groteskową, ponieważ
nieświadomym wykonawcą niezbędnego etapu w dziejach emancypacji ducha, z drugiej
- jest jedynym świadomym znaczenia i potencjału chwili, w której przyszło mu
odegrać tak ważną rolę. Nakazem wyższej, dziejowej konieczności, jako
pragmatyczny budowniczy Rosji Radzieckiej, Lenin rozpoczął wnet proces burzenie
własnego dzieła, w czym zastąpił go Stalin. Stalinizm był więc formą powrotu
historii na tory, z których wytrącił ją utopijny, acz w danym momencie jedyny
konieczny dziejowo poryw Lenina.
W tej optyce, tzw. nowa radykalna lewica jest w swej całości spadkobiercą
Stalina, albowiem ta tradycja antyutopijnej rewizji marksizmu prowadzonej przez
II Międzynarodówkę została przywrócona w wyniku powrotu Stalina z krainy utopii.
Oczywiście, naturalistyczne i deterministyczne cechy ortodoksji II
Międzynarodówki są dziś przebrzmiałe, niemniej rdzeń koncepcji - trzymanie się
oddziaływania na to, co możliwe, a więc na prawa człowieka - są dziś jak
najbardziej aktualne. I tu Żiżek pozostaje w kręgu radykalnej nowej lewicy.
Piętnowanie przemocy rewolucyjnej jest oczywistym nieporozumieniem, szczególnie
z perspektywy humanizmu jakkolwiek pojętego. Żiżek nie szczędzi sarkastycznych
uwag pod adresem płytkiego humanizmu odnoszącego się do siebie i własnego kręgu,
ślepego na brutalność będącą codziennością życia przytłaczającej większości
mieszkańców planety. Rozróżnia także między brutalnością wynikającą z
przygniatającej machiny władzy a rytualną brutalnością życia poza szklanym
kloszem wyższych warstw rozwiniętych społeczeństw.
W pewnym sensie Żizek epatuje poprawnego politycznie nowolewicowego radykała
ukazując mu społeczne znaczenie różnych odzywek, kwalifikowanych jako
rasistowskie czy seksistowskie. Obnaża nieprawdopodobny wręcz prymitywizm
werbalnego nakazu poprawności politycznej przy niezmienionych, ba, utrwalanych
strukturach społecznych generujących owe zakazane zachowania czy formy wyrażania
się. Lewicowi radykałowie tkwią w tym samym zakłamaniu, jakie cechuje slogan o
wolnym rynku. Wiadomo, że od samego początku wolny rynek wymagał protez
ochronnych sprzecznych z zasadami wolnego przepływu towarów czy kapitału. I tak
jest nadal. Podobnie nowolewicowe zasady całkowitej tolerancji dla wszelkich
zachowań uzasadnianych (na modłę burżuazyjną) skłonnościami jednostki nie są
nieograniczone. Wątłe roślinki indywidualizmu przeflancowane na grunt zachowań
społecznych, z definicji zbiorowych, wymagają troskliwej, wręcz totalitarnej
opieki nie dopuszczającej do ich zagłuszenia przez chwasty - owe do znudzenia
przywoływane przez Żiżka przykłady nietolerancji wobec spontanicznej jouissance
(zwierzęcej przyjemności) nietolerowalnego Innego.
Zasadniczo przemoc rewolucji według Żiżka (i według wszelkiej antyrewolucyjnej
wulgaty) odnosi się do uwolnionego potencjału resentymentu tłumu (motłochu),
przed którym drży lewicowy radykał i dlatego usiłuje go ujarzmić przy pomocy
całej masy różnych mniej lub bardziej zorganizowanych ruchów, nad którymi mają
kontrolę jednostki wyżej uświadomione. Zwycięska rewolucja wprowadza nowy,
rewolucyjny porządek, a represje wobec przedstawicieli starych klas panujących
są podejmowane w majestacie państwa prawa. Ponieważ nowe państwo nie jest
akceptowane przez otoczenie ancien regime'u, nie działa nawet Heglowskie
machnięcie ręką, że lepsze są pomyłki władzy sądowniczej w aureoli władzy
państwowej niż słuszne vendetty. Niemniej Żizek pisze, że terror państwa Lenina
istniał otwarcie, w przeciwieństwie do terroru państwa Stalina. Co paradoksalnie
zbliża państwo Stalina do państwa współczesnego i stanowi jeszcze jedną
przesłankę możliwości rehabilitacji Stalina jako ostatecznego antidotum na
Lenina.
Inną przesłanką przemocy w rewolucji jest kontrrewolucja, a wtedy oceny są
generowane przez ostateczny wybór: za czy przeciw rewolucji.
Jeżeli Róża Luksemburg może być ikoną współczesnej socjaldemokracji, i jeżeli
dziś nikt jej nie rozlicza za przemoc rewolucyjną, to tylko dlatego, że jak
zawsze działa prawo kontrastu, tła, na którym ocenia się wydarzenia. Tło nie
jest nigdy neutralne. Rewolucja niemiecka przegrała i nie ma już dla humanistów
znaczenia, jakim kosztem - stawka była warta swej ceny. Zasługą Róży Luksemburg
było wręcz to, że przegrała i za to ją kochają dzisiejsi socjaldemokraci.
Obnażają jednocześnie zakłamanie swej humanitarnej troski o przemoc rewolucyjną.
Została ona zrównoważona przemocą kontrrewolucyjną i wszystko jest OK., ofiara i
oprawcy mogą dziś należeć symbolicznie do jednej organizacji, do jednej tradycji
socjaldemokratycznej. Żiżek pisze wręcz o przeciwstawieniu Lenina Róży
Luksemburg. "Wielkość Lenina polegała na tym, że w tej katastrofalnej sytuacji
nie obawiał się sukcesu - w przeciwieństwie do negatywnego patosu wyczuwalnego u
Róży Luksemburg (...)", dla której "przyznanie się do porażki obnażającej prawdę
sytuacji jest aktem najwyższego autentyzmu". Teza wątpliwa, to raczej dla Żiżka
i lewicowych radykałów porażka jest owym aktem, nie dla Róży, ale źródło
odmienności oceny Luksemburg i Lenina jest tu jasno pokazane.
Po druzgoczącej krytyce tzw. nowej radykalnej lewicy, propozycje pozytywne Żiżka
brzmią bardzo skromnie. Schowane za barierą wielkiego słowotoku, błyskotliwych i
zapewne nieprzypadkowych przykładów ze świata masowej kultury mają obnażać
miałkość radykalno-lewicowej kontestacji i faktycznie tę rolę spełniają. Atak
jest przeprowadzany z pozycji nie obawiających się epatować flirtem z
konserwatyzmem obyczajowym, choć Żiżek nie daje się wtłoczyć w ramy owego
konserwatyzmu. Ma tylko ironiczny dystans do nadpobudliwego monotematyzmu
lewicowych radykałów mocą swej pozycji społecznej skazanych na dostrzeganie
dyskryminacji jedynie w obrębie własnego, ciasnego horyzontu mieszczańskiego.
Według Żiżka "prywatna własność środków produkcji straciła wszelkie znaczenie",
ale nie oznacza to bynajmniej, że uległa jakiemuś uspołecznieniu. Zmienił się
jej charakter. Zamiast szukać, jak antyglobaliści, wszelkiego zła w
korporacjach, ukazuje podporządkowanie owych korporacji w ramach światowego
systemu bankowego. Żądania antyglobalistów pod adresem korporacji są więc z tego
punktu widzenia skierowane pod niewłaściwy adres. W skali świata natomiast
odtwarza się podział na produkcję materialną stanowiącą niewidzialną podstawę
wirtualnego świata, w którym żyjemy, i produkcję niematerialną. Niemniej, dla
Żiżka to zjawisko nie stanowi podstawy dla odnowy znaczenia klasy robotniczej.
Dla niego "autentyczna klasa robotnicza po prostu nie istnieje" i tu również
jest zgodny z dzisiejszą radykalną lewicą.
Można powiedzieć, że jego pozytywna koncepcja polityczna nie istnieje podobnie
jak w przypadku chłostanych przezeń radykałów. Postulat partii z "Co robić?", z
braku podmiotu, staje się w jego przypadku rehabilitacją jakobińskiej czy
spiskowej organizacji czekającej na moment historyczny bez jakiegokolwiek
konkretnego punktu widzenia, który dawałby możliwość krytycznego
przewartościowania dotychczasowej ideologii. Postulat takiej partii, która
"nadałaby wrzeniu formę uniwersalnego żądania" jest nierealny bez podmiotu, w
którym ucieleśniłaby się owa uniwersalność właśnie poprzez partykularyzm i
szczegółowość jego żądań. Czym miałby się różnić Żiżek od radykałów, gdyby jego
postulat walki o stopniowe rozszerzanie zakresu praw człowieka miał być celem
spiskowej organizacji? Można powiedzieć, że masoneria jest jego idealnym
wzorcem. Jakie masy miałby pociągnąć taki postulat w owej krytycznej chwili
utopijnego uniesienia?
Krytyka Żiżka jest meta-krytyką . Ma on świadomość konieczności krytyki, ba,
uprawia tę krytykę, ale nie uprawia jej z żadnego trwałego i sensownego punktu
widzenia, który poddawałby się falsyfikacji i tym samym dawał szansę wyjścia z
impasu. W pewnym sensie do niego samego odnieść można zarzut, że krytykuje tylko
po to, aby nic nie uległo zmianie.
19 grudnia 2006 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski