Tekst ten ukazał się na stronie Nowej Lewicy http://www.nowalewica.elk.mazury.pl/texty.htm pod koniec marca 2003 (wbrew dacie, która sugeruje grudzień 2002) i jest on reakcją na falę krytyki NL jaka ma i miała miejsce na portalu "Lewica bez cenzury". I choć były marksista Partyka się do tego nie przyznaję, to równocześnie informuje, że nie będzie wchodził z nikim z żadne polemiki. No cóż - nie będziemy go zmuszać - w końcu każdy ma prawo do tchórzostwa. My jednak krytyki NL nie zaprzestaniemy dopóki nowa formacja Ikonowicza nie zmieni nazwy na "Stara socjaldemokracja". Nie potrzeba nam na radykalnej lewicy kolejnego reformistycznego ścierwa, kolejnego PPS, SLD i UP, które wszystkie problemy ludzi pracy chcą rozwiązać w parlamencie (czy w parlamencie europejskim). Na tym koniec - zapewne wkrótce ukażą się na LBC polemiki z tym i innymi tekstami Nowej Lewicy...
PS publikujemy tekst reformistów z NL ponieważ, ich strona cały czas znika.
Nowa Lewica jako zadanie
Przystępując do tworzenia nowej partii lewicy musimy uświadomić sobie kilka zasadniczych uwarunkowań i wynikających stąd bezpośrednio zadań, koniecznych dla stworzenia nowej siły na lewicy i w perspektywie wywalczenia przez nią klasowej hegemonii społecznej. Skala zadania uzasadnia w dyskusji, u której początku jesteśmy, zarówno surowe oceny, stawianie najdrażliwszych pytań jak i przede wszystkim stawianie najtrudniejszych, trudnych do pomyślenia i do wykonania zadań.
Prawda jest niestety dość przygnębiająca. Wielokrotne próby, wielość podejmowanych inicjatyw organizacyjnych, bogactwo talentów, liczne (także wybitne) jednostki, które przewinęły się przez formacje radykalnej lewicy, wysiłek tysięcy ludzi, reprezentacja parlamentarna, trudne do spamiętania i wyliczenia wydawnictwa i publikacje, akcje skuteczne lub nie, ale jednoczące spore środowiska – to prawda, to wszystko możemy podać jako atuty, jako coś, do czego można nawiązywać, uświadamiając sobie, że nie zaczynamy od zera, od nicości, że mamy za sobą coś więcej niż zbyt częste przekonanie o niewątpliwej genialności własnych pomysłów.
Ale jednocześnie wielu ludzi tylko przewinęło się przez radykalną lewicę i odeszło gdzieś, w niebyt polityczny lub w rozmaite inne środowiska, nic ich tu nie zatrzymało, lecz raczej coś odstraszało, coś lub ktoś. I nie możemy lekko, pełni pychy, powiedzieć sobie, że odpadli tylko najmniej wartościowi, słabi, tchórzliwi, karierowicze, ludzie pozbawieni hartu i kwali-fikacji. Niewielkie są podstawy do tego typu ocen. Trzeba uznać, iż scena polityczna na lewo od SLD prezentuje się mrocznie, nędznie, a czasami wręcz odpychająco, że nader często jest pełna małostkowości, konfliktów ambicjonalnych i personalnych o podłożu trudno wytłumaczalnym dla ich uczestników, a zgoła zupełnie niezrozumiałym dla postronnych, afirmacji nie sprawy, ale emblematów. Zgoda, istnieją, tzw. zasadnicze rozbieżności programowe, ale jakże często pojawiały się na tym obszarze formacje, których główną podnietą była chęć zaistnienia poszczególnych liderów jako liderów właśnie, chęć działania po gospodarsku, „na swoim”. Ideologię naprędce kleciło się później, a czasami nawet i na to nie starczało czasu. Jedność działania lewicy stawała się oratorskim rekwizytem, przypominanym przy kolejnych akcjach, podczas których najczęściej każdy z partnerów starał się wykolegować pozostałych, przebijając konkurencję kolportażem własnej bibuły lub eliminując kolportaż pozostałych, licytując się ilością wzmianek w nie naszych mediach, pisząc zakłamane relacje we własnej prasie dla ukontentowania sponsorów i otumanienia publiczności. Stosunek do organizacji i działaczy bliskich ideowo wyrażał się przede wszystkim bądź w przemilczaniu bądź w przypisywaniu im prawie wszystkich możliwych zboczeń ideowych i machinacji politycznych, oskarżenia o głupotę i zdradę należały do najlżejszych. Ba, tworzy się nawet pseudonaukowe, orwellowskie dziełka, naiwnie i dziecinnie zakłamujące całkiem świeżą przeszłość. Są to działania, które nie ustały, kultywowane są z pasją do dziś, lecz – trzeba to podkreślić - są to działania nie dające się uzasadnić jakąkolwiek rewolucyjną czy inną teorią, działania, które udowodniły swą wyjątkowo niską skuteczność (nikt się na kłamstwie i destrukcji nie pożywił), a są niszczące dla obrazu tzw. „prawdziwej”, nieestablishmentowej lewicy wszędzie tam, gdzie się ona publicznie pokaże i szerzej zaistnieje. Nie ma sensu podejmować z tymi działaniami polemiki, dziś nie podejmę rękawicy, gdyż taka polemika nie byłaby czytelna dla nikogo, poza garstką winnych oczywiście. Nie warto na to marnować czasu, o ile nie jest się zwolennikiem mitomańskiej tezy, iż w historii wygrywają nie politycy, lecz historycy. Historię pisze się naprawdę z pozycji siły i o realnej sile politycznej, a póki tą siłą nie będziemy, to tzw. „prawdziwa lewica” w Polsce będzie i za 50 lat przedmiotem zainteresowania nie żadnych historyków, lecz hobbystów i kolekcjonerów dziwolągów.
Jakość ideowa i organizacyjna Nowej Lewicy
Nie możemy uniknąć zdefiniowania Nowej Lewicy jako formacji politycznej i organizacyjnej. Nowa Lewica jako partia antykapitalistyczna jasno opowiada się za konsekwentnym zerwa-niem z kapitalizmem i nie zamierza nigdy wspierać wielkiej galaktyki formacji socjaldemokratycznych w złowrogim dziele reformowania i konserwowania kapitalizmu. Przyjmujemy za swoją alternatywę „Socjalizm lub barbarzyństwo” i nie ma wątpliwości, za czym się opowiadamy. Rewolucyjny charakter partii wynikać ze świadomości globalnych i lokalnych zagrożeń, nie jest zaś dyrektywą do bezpośrednich, radykalnych czy hurrarewolucyjnych działań organizacyjnych. Dynamika i zakres rewolucyjnych przemian nie wynika bowiem wcale z pobożnych życzeń i marzeń przywódców ani nawet szczerych przekonań kadr, lecz z samej istoty tektonicznych zmian stosunków klasowych, z interesów i woli klas społecznych.
Przechodząc z tego poziomu uogólnień musimy zaproponować sobie i narzucić innym wizję nowej formacji, uzasadnić, czym ona będzie lepsza od pozostałych i poprzednich pomysłów, co takiego, poza zawsze zróżnicowaną sympatią dla inicjatorów sprawi, że to zadziała i pod jakimi warunkami.
Nie proponujemy formacji nostalgicznej, odwołującej się do jakiejkolwiek, pięknej i dumnej tradycji organizacyjnej, gdyż model gromadzenia ludzi nie do walki i według jej potrzeb, lecz z powodu sympatyzowania z zupełnie dowolnie rozumianą ideą, prowadzi do zamętu organizacyjnego i trwałej niemożności skutecznego działania, jeśli pominąć oczywiście uskutecznianie rozłamów i skuteczne ośmieszanie nie zasługującej na to tradycji. Nieprzypadkowo w Polsce po 1989 nie udało się trwale zaistnieć ani na prawicy(chadecja, endecja) ani na lewicy(najbliższy był PPS) żadnej formacji o charakterze nostalgicznym, przerwanie ciągłości organizacyjnej i programowej było zbyt głębokie. Nazwa, logo, emblematy a także program muszą być nowe, choć rozpoznawalne, a o ich akceptację musimy walczyć sami, pokolenia obecne, na swój własny rachunek, bez wystawiania czeków na czcigodnych przodków.
Nie podejmujemy rywalizacji z firmami, które nęcąc członków proponują niskie, naprawdę najniższe na rynku składki, wyjazdy na szkoleniowe obozy zagraniczne i inne, kuszące atrakcje. Jak ktoś chce, podamy adresy, znamy je. U nas będzie odwrotnie, bojownicy Nowej Lewicy będą wymagać od siebie nawzajem przede wszystkim zaangażowania i ofiarności. Jeśli chcemy osiągnąć tak wiele, to nie ma żadnej możliwości, by osiągnąć to angażując się na pół gwizdka, na marginesie wszystkich ważniejszych zajęć prywatnych czy zawodowych, jedynie od czasu do czasu, na odświętnych spędach celebrując rytuały, zwracając się uroczyście, choć w istocie pusto i bez znaczenia „Towarzyszko, Towarzyszu!”
Dla każdej, zwłaszcza nowej, lewicowej partii zasadniczy staje się społeczny kontekst jej działalności, stosunek do niepartyjnych form i działań oporu społecznego. Innymi słowy musimy rozstrzygnąć, czy mamy być jeszcze jedną konwencjonalną partią o parlamen-tarno-samorządowym profilu i takimż rozmachu działania, ograniczającą się do incyden-talnych, powierzchownych kontaktów z niepartyjną tkanką tzw., społeczeństwa obywatelskiego, jakimiś związkami zawodowymi lub raczej ich sympatycznymi bossami, jakimiś, najchętniej własnymi, organizacjami kobiecymi, własnymi młodzieżówkami i tak dalej, a w gruncie rzeczy będziemy budować wyłącznie jak najsprawniejszą machinę wyborczą. Otóż dla nas budowa takiej firmy jest z gruntu nieinteresująca, poniżej naszych ambicji, a co ważniejsze, mamy przekonanie, że coś takiego nie ma szans zaistnienia, nikt z ludu lewicy, mimo narastającego rozczarowanie do SLD i UP, nie czeka tłumnie na możliwość poparcia kolejnego kontyngentu parlamentarzystów i samorządowców.
Trzeba wyciągnąć wnioski i pójść dalej. Wiemy doskonale, że w Polsce z pozoru nie ma obfitej tradycji i realności społeczeństwa obywatelskiego, tkanka aktywności społecznej jest wątła, nie ma naturalnej, oswojonej i oczywistej struktury niepowierzchownej współpracy organizacji lewicy z organizacjami społecznymi i nie ma od razu do czego się odwołać. Ale, zauważmy, że nie ma też wielu innych struktur, szalenie niezbędnych lewicowej partii, nie ma przede wszystkim masowego klasowego ruchu związkowego. Jeślibyśmy poprzestali na takich oczywistych konstatacjach, to jedyną naprawdę racjonalną strategią lewicy byłoby naśladowanie niedźwiedzi i udanie się na zdrowy zimowy sen, by poczekać na lepsze czasy, co niektórzy, wcale liczni, w istocie uprawiają.
Oczywiście nie jest tak źle, Polacy, nawet, jeśli nie mają w genach aktywności społecznej, nie jeżdżą masowo jak amerykańscy wolontariusze po całym nieomal świecie, nie przyna-leżą, jak przeciętny zachodni czy raczej północny Europejczyk, średnio do 45 różnorodnych organizacji, regularnie płacąc składki, to jednak cośkolwiek pozazawodowo, społecznie robią. To fakt, że najliczniejszą organizacją społeczną w Polsce jest w istocie komercyjny Polski Związek Wędkarski. Ale Polacy jednak wciąż masowo chodzą na pielgrzymki, tworzą niezależną, niekomercyjną muzykę, jak trzeba to organizują się, tam, gdzie nie mają żadnych szans ani pieniędzy, czyli w organizacjach bezrobotnych. Wciąż mamy w społeczeństwie potężne doświadczenie związkowej, niekoniecznie solidarnościowej aktywności, choć niegdysiejsi aktywiści są już nieco podtatusiali a przede wszystkim politycznie zmarginalizowani, rozczarowani i zgorzkniali. Aktywność robotników Ożarowa i Stoczni Szczecińskiej nie mieści się w schematach zwykłej polskiej walki związkowej i strajkowej, były to najpierw wielkie psychoterapeutyczne maszerujące grupy wsparcia, których przywódcom dopiero później z niezrozumiałych przyczyn zaczęło się wydawać, że są powtórką Sierpnia 1980 r. Wszystko to jest jednak o wiele bardziej kosztowne, drogo opłacone, niż północnoeuropejska czy północnoamerykańska norma. Dlatego jest o wiele silniejsze, cenniejsze. Polak potrafi, a jak nie potrafi, to się bardzo szybko uczy.
Dlatego nowa partia musi okopać się w tej masie aktywności społecznej, oczywiście nie mamy tu na myśli pielgrzymek. Istnieją już niemałe, wartościowe doświadczenia środowisk lewicy w obronie przed eksmisjami, w ruchu bezrobotnych, ruchu lokatorskim. Chodzi o to, aby tę praktykę uogólnić i rozszerzyć, chodzi o to, byśmy zdobyli markę organizacji, w której wszyscy wykluczeni ze społeczeństwa zysku nie tylko będą się czuli u siebie, ale, w której znajdą jakąkolwiek pomoc, oparcie. To, że te organizacje społeczeństwa obywatelskiego są jeszcze w Polsce relatywnie słabe, to z punktu widzenia ich dynamiki i naszego rozwoju żaden kłopot, wręcz przeciwnie. Te organizacje, a raczej ten ich sektor, który możemy określić jako organizacje społecznego oporu i samopomocy, – bo o takie nam chodzi, nie o Stowarzyszenie Clubbingu Znudzonych Młodych Milionerek - powinny w najbliższym czasie rozwijać się równolegle do rozwoju Nowej Lewicy i z jej wsparciem, co ułatwi nam porozumienie, gdy wzrost tego sektora będzie nieprzypadkowo kojarzony z odrodzeniem lewicy. Konkurencja i tak pojawi się szybko, jest już wszak pewien niemały sektor aktywności kościelnej, jakieś inne, t. zw. NGO’sy, ale w porównaniu z normami amerykańskimi czy zachodnioeuropejskimi normami jest to prawie wolne pole.
Oczywiście nie jest tak, że każda, nawet ofiarna aktywność w organizacjach społecznego oporu i samopomocy daje nam automatycznie pożądany efekt polityczny. Możemy wpraw-dzie tą drogą osiągnąć lokalny osobisty i nawet organizacyjny autorytet, w organizacjach bezrobotnych i lokatorskich odnotowujemy takie fakty, ale po pierwsze musi być do tego jeszcze partia z prawdziwego zdarzenia, będąca poważnym punktem odniesienia. Nie ma efektu, jeśli nikt go nie jest w stanie politycznie zagospodarować, jeśli indywidualny lub grupowy wysiłek nie jest przekładany na ponadindywidualny symbol, na ideę i ideologię polityczną. I to zależy od nas, to nasze zadanie. Drugie kryterium jest od nas niezależne, gdyż jest to kwestia charakteru społecznego, klasowego danego środowiska. Możemy to jednak bardzo konkretnie sprawdzić. Jeśli mamy do czynienia z organizacją drobnomie-szczańską, w tym także chłopską, to z chwilą jej konsolidacji i osiągnięcia pierwszych, nawet małych sukcesów natychmiast pojawia się tam, jako pierwsze realne pragnienie dążenie do dokonania jakiegoś targu, jakiegoś dużego dealu z burżuazyjną władzą, aby urządzić na nowych, lepszych zasadach ekonomicznych własną grupę społeczną, klientelę organizacji, samą organizację lub jej kadrę – wszystko zależy to od kalibru organizacji. W takiej firmie dość szybko okaże się, że mimo miłych wspomnień jesteśmy zbędni i niemile widziani, nie ma sentymentów. Jeśli w organizacji dominuje element robotniczy i jednocześnie myślenie lewicowe, klasowe, to nieustannie pojawiać się musi kwestia samej władzy i myślenie w kategoriach, powiedzmy oględnie, „zmiany systemowej”. W tej sytuacji nie musimy się obawiać, że zostaniemy z takiej organizacji wykopani, jesteśmy tam potrzebni, jesteśmy u siebie. To kryterium dotyczy wszystkich organizacji, także związkowych. Istnieje ponadto jeszcze jeden, praktyczny wzgląd – doświadczenie pracy w organizacjach społecznego oporu i samopomocy daje nam pewność istnienia zawsze, nawet, jeśli aparat władzy podejmie drastyczne środki wobec Nowej Lewicy, to zawsze może zaistnieć nasza Liga Szóstek Piłkarskich czy Stowarzyszenie Wymiany Nut Chórów Chłopięcych.
Wnioski organizacyjne i strategia polityczna
Swoistość Nowej Lewicy to nastawienie na podjęcie działań o szerokim profilu społecznym i organizacyjnym, zarówno na tradycyjnym terenie działania partii lewicy – związkowym, kobiecym, młodzieżowym - jak i na obszarze organizacji społecznego oporu i samopomocy. Na terenie związkowym niewątpliwie dojdzie do konfrontacji ze skorumpowanymi aparatami związkowymi, powolnymi władzy i właścicielom. Nie mamy precyzyjnych danych, aby określić, jak spory odłam związków jest zdrowy i gotów jest podjąć konsekwentną walkę z kapitałem i władzą, ale jak dotąd wydaje się, że nie jest to odłam znaczący. Potrzebne będzie tu rozpoznanie walką. Być może będzie konieczna działalność partyjna bezpośrednio w zakładach pracy, nie trzeba tam tworzyć organizacji partyjnych, wystarczą ludzie, a ludzie są jeszcze legalni.
Wypracowanie kobiecego profilu działalności Nowej Lewicy, zważywszy na spory udział kobiet jako inicjatorek partii nie będzie trudne, czy i jak szybko powołanie forum ich specyficznej aktywności przerodzi się w osobną organizację, czy raczej będą to organizacje tematyczne, zogniskowane wokół najbardziej ważkiej dla poszczególnych środowisk tematyki– zadecydują same uczestniczki w dynamice konfliktów.
Wpływ Nowej Lewicy na środowiska młodzieży robotniczej, bezrobotnej, akademickiej i szkolnej winien zaowocować w pewnej perspektywie powstaniem autonomicznych form działania, kształtu których nie ma sensu dziś przesądzać.
Formy organizacyjnego wsparcia aktywności kulturalnej nie mogą być lekceważone przez żadną strukturę związaną z Nową Lewicą, bez względu na to, czy będzie to, powiedzmy, niezależna lewicowa produkcja filmowa, czy twórczość o charakterze przede wszystkim terapeutycznym,
Praca na terenie organizacji społecznego oporu i samopomocy również niemożliwa jest do zaprogramowania a priori, na sucho. To, czy będą to przede wszystkim organizacje bezro-botnych, obrona przed groźbą bezdomności, pomoc w wychodzeniu z uzależnień, obrona przed likwidacją lokalnych placówek służby zdrowia, alternatywna sieć opieki nad małymi dziećmi, alternatywny ruch edukacyjny, kulturalny czy sportowy – tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Wiadome jest tylko to, że w przekonaniu elit politycznych Rzeczpospolitej Polskiej tego państwa nie stać i nie będzie stać na utrzymywanie obywateli, ich poziomu życia i tych marnych uprawnień, które jeszcze mają, a tym bardziej takiego ich poziomu, którego pragną. Elity polityczne Polski w tym wypadku odzwierciedlają precyzyjnie przemiany w świadomości polskich klas posiadających w stosunku do reszty społeczeństwa. Świadomość ta ewoluowała od radosnej pogardy dla nieudaczników, maskowanej niekiedy sentymentalnym współczuciem, do strachu i nienawiści, przed tymi, którzy nic już nie mają, których wyzuto z własności bezpieczeństwa, stabilizacji i nadziei, ze wszystkiego, którzy jednak, jako masa bądź jako jednostki mogą przyjść, zabrać i zabić, stanowią stałe bezpośrednie zagrożenie. Świadomość polskich klas posiadających jest dziś w coraz większym stopniu świadomością ostrego konfliktu klasowego, ujmowanego jednak w sposób zafałszowany jako konfrontacja z niedouczonymi pasożytami, nierobami i pijakami, z ciemnym, niebezpiecznym plebsem. Co i w jakiej skali będzie temu plebsowi zabierane najpierw, nie jest sprawą programu i planu, lecz biurokratycznego chaosu, o czym świadczą takie ruchy, jak odbieranie ulg komunikacyjnych dla studentów czy próba likwidacji barów mlecznych. My musimy być tam, gdzie trwać będzie walka w obronie tych uprawnień i świadczeń, a nawet, jeśli walka zostanie przegrana – to mimo wszystko nie dać się ludziom rozpierzchnąć i ruch protestu przemienić w organizację oporu i samopomocy. Nie chodzi o to, abyśmy wchodzili w miejsce zwolnione przez Matkę Teresę z Kalkuty czy Marka Kotańskiego, chodzi cały czas o myślenie organizacyjne i polityczne. Nie jest to taka zupełna nowość w dziejach polskiej lewicy, – gdy w 1915 wycofująca się armia carska ewakuowała w głąb Rosji fabryki, niekiedy nawet z częścią załóg, to wszystkie partie robotnicze potraciły swe organizacje zakładowe i podstawową formą organizacyjną tak dla Bundu jak PPS czy SDKPiL stały się komitety stołówkowe, gdzie gromadzili się robotnicy, przychodzący na bezpłatne posiłki. Dziś skala zniszczeń przemysłu może nie jest tak wielka, ale nie możemy się obrażać na rzeczywistość i czekać, aż zgłaszać się będą gotowe struktury, po kilkanaście zakładów, miasto po mieście, powiat po powiecie, region po regionie, jak na początku „Solidarności” czy konspiry. Tego nie będzie, podobnie jak można bez żalu zapomnieć o zebraniach ze stołem prezydialnym przykrytym suknem i udekorowanym paprotką. Działanie na terenie organizacji oporu społecznego i samopomocy nie jest w naszym zamyśle poszukiwaniem zastępczych, nierobotniczych baz społecznych dla przetrwania lewicy, lecz towarzyszeniem naszej pierwotnej bazie społecznej tam, gdzie daje się ją spotkać i zorganizować. Jeśli kapitalizm, a szczególnie kapitalistyczna recesja rozpołowiła polski lud pracujący, przede wszystkim robotników, spychając jego znaczą część w otchłań bezrobocia i marginalizacji społecznej, to my musimy stanąć organizacyjnie na obydwu nogach. Oparcie się naszej partii także na tych, którzy przechodzą bądź przeszli piekło bezrobocia i marginalizacji odróżni nas od innych partii lewicy i od związków zawodowych, które reprezentują wyłącznie pracujących i prezentują swoiste, „menedżerskie” podejście do problemów społecznych – przyjdzie kiedyś wreszcie wzrost PKB, jeszcze trochę ofiar i będzie dobrze. Cechą, bowiem swoistą, wyróżniającą negatywnie polskie związki zawodowe jest fakt, że nie myślą i nie walczą one wcale o bezrobotnych.
Mamy świadomość, że zarówno robotnicy jak i bezrobotni stosunkowo najmniej głosują i z tego powodu nie jest to nęcący teren dla poszukiwania elektoratu. Żadna partia nie cieszy się ich akceptacją czy zaufaniem na tyle, by uwierzyli, że warto pofatygować się i wrzucić kartkę do urny. Brak zaufania jest cechą racjonalną i trzeba będzie sporo pracy, by zyskać zaufanie, a jeszcze do tego autorytet, wszystko musi zostać wypróbowane, organizacja musi się sprawdzić. Gdy wreszcie się to stanie , gdy robotnicy i bezrobotni pójdą na wybory albo zrobią coś innego, oznaczać to będzie rewolucję, nie tylko w polskim systemie politycznym. Dlatego nie szukamy ludzi, którym potrzebny jest gwałtownie szybki sukces i nadzieja załapania się – nastawiamy się na długi marsz, budowanie solidnych podstaw i postaw, które wytrzymają wszystko – i sukcesy, represje, odrzucenie – i nie pękną.
Jeszcze słów kilka o stosunku do nierobotniczych grup pracowniczych. W chwili obecnej pauperyzacja n. p. nauczycieli stawia ich w sytuacji zwykłego robotnika i trzeba to tylko mało delikatnie uświadomić, pokazując gdzie jest ich społeczne miejsce i przyszłość, wy-czyścić nieco świadomość z mitologii „stanu nauczycielskiego”. I jest to program dla wszy-stkich tych grup – pokazać ich miejsce społeczne w epoce globalizacji i wybór, którego mogą dokonać. I trzeba otworzyć przed nimi organizację.
Istnieje część polskiego drobnomieszczaństwa, nieduża, ale ciekawa, która jest z rozmai-tych przyczyn związana z tradycjami i ideałami lewicy, której nie należy odtrącać, ale nie ma potrzeby kokietować, gdyż sami z siebie nie mają oni możliwości zdobycia dla swego, dość jednak specyficznego poglądu na świat swych klasowych pobratymców, choć są od nich niewątpliwie bardziej oświeceni i dalekowzroczni, a dla nas czasami niezastąpieni jako specjaliści. Programowo naszą propozycją dla nich jest projekt sojuszu na poziomie walki z imperialistycznymi monopolami. Jeśli zaliczymy jakiekolwiek, nawet drobne sukcesy, to niechybnie zleci się cała masa takich, którzy będą pragnęli nam pomóc, kibicować, doradzić, wesprzeć i poprowadzić. W tym zakresie ich oczywiście zignorujemy, dając jednak zawsze możliwość współpracy tym, którym jest bliska idea wolności i sprawiedliwości, walka z wyzyskiem i uciskiem, walka nawet kosztem swoich własnych interesów. Jest jeszcze trochę szlachetnych idealistów na tym świecie.
Zadań jak widać mamy sporo. Nigdy nikt z nas nie stał przed takim wyzwaniem. Wiemy, jak trudno zgromadzić i zespolić ludzi do działań konwencjonalnych, ale może, dlatego, że są konwencjonalne, to nikt nie wierzy, że w ten sposób, ale za to bez pieniędzy, dotacji, sympatii mediów można wybić się na polityczną podmiotowość w konkurencji z tymi, którzy to wszystko mają. Proponujemy zadanie o wiele większe, ale za to jest - mamy nadzieję, że sensowna i zrozumiała - perspektywa walki o wszystko! Podstawowym zadaniem organizacji politycznej jest zawsze gromadzenie ludzi dla świadomej realizacji uzgodnionych zadań. Tu zaczyna się rzeczywista selekcja, przywiązanie do wartości i osobiste dawanie świadectwa to minimum, ale to jeszcze zbyt mało. Potrzebny będzie ogromny wysiłek, poświęcenie, samokształcenie, szkolenie, dyskusja wewnętrzna. Konieczne będzie zaufanie, wiara w to, że idziemy razem, założenie, że niemożliwe są żadne polityczne romanse na boku. Potrzebna będzie tylko wewnętrzna dyscyplina, bez obsesji oblężonej twierdzy dzielenie się problemami, wątpliwościami i poglądami - wewnątrz firmy.
Zbigniew Partyka, 29 grudnia 2002 r.