Florian Nowicki
Spółki pracownicze: pracownicze, menedżerskie, czy kapitalistyczne?
Leasing pracowniczy w Polsce - z punktu widzenia interesów robotników
Pytania polityczne:
1. Czy pryncypialna, marksistowska krytyka prywatyzacji powinna obejmować także
tzw. prywatyzację pracowniczą?
2. Czy tzw. prywatyzacja pracownicza prowadzi do upodmiotowienia załóg?
3. Czy należy - w pewnych sytuacjach - popierać tzw. prywatyzację pracowniczą
jako najkorzystniejszą dla pracowników ścieżkę prywatyzacji?
Charakterystyka "prywatyzacji pracowniczej". Ustawa o prywatyzacji
przedsiębiorstw państwowych z 1990 roku wyszczególniła dwie ogólne metody
prywatyzacji:
- Kapitałową. W pierwszym etapie (zwanym komercjalizacją) przedsiębiorstwo
państwowe zmienia formę prawną, zostaje przekształcone w spółkę akcyjną, w tzw.
jednoosobową spółkę Skarbu Państwa - spółkę, której jedynym właścicielem jest
Skarb Państwa, ale działającą już nie na podstawie Ustawy o przedsiębiorstwie
państwowym z 1981 roku, ale na podstawie Kodeksu handlowego. Organy
przedsiębiorstwa państwowego (dyrektor, rada pracownicza, ogólne zebranie
pracowników) zostają zastąpione nowymi: zarządem, radą nadzorczą i walnym
zgromadzeniem akcjonariuszy. W drugim etapie następuje sprzedaż akcji spółki
inwestorom strategicznym (prywatyzacja właściwa). A więc w prywatyzacji
kapitałowej obiektem transakcji są akcje.
- Bezpośrednią (likwidacyjną). Przedsiębiorstwo państwowe podlega likwidacji w
sensie prawnym, a następnie jego mienie (w całości, lub zorganizowane części)
zostaje sprywatyzowane na następujące sposoby: (a) sprzedaż; (b) wniesienie
przez Skarb Państwa do spółki założonej wraz z podmiotami prywatnymi; (c)
oddanie na czas określony do odpłatnego korzystania (leasing). W prywatyzacji
likwidacyjnej następuje bezpośrednie przekazanie aktywów byłego przedsiębiorstwa
państwowego.
"Prywatyzacja pracownicza" (wariant (c) prywatyzacji likwidacyjnej) polega
najogólniej biorąc na tym, że majątek przedsiębiorstwa (lub zorganizowane części
mienia) zostaje przekazany do odpłatnego korzystania z prawem wykupu spółce
założonej przez większość pracowników danego przedsiębiorstwa (warunek
przystąpienia większości pracowników mógł być uchylony w przypadku zgody
ogólnego zebrania pracowników oraz w sytuacji, gdy po dwóch miesiącach od
decyzji rady pracowniczej o likwidacji przedsiębiorstwa państwowego, spółka
jeszcze nie powstała). Spółka ta ma dodatkowo spełnić m.in. następujące wymogi:
- wspólnikami mogą być tylko osoby fizyczne (chyba, że Minister Przekształceń
Własnościowych wyda zgodę na przystąpienie do spółki osoby prawnej);
- wysokość kapitału akcyjnego lub zakładowego spółki nie może być niższa niż 20%
łącznej wartości funduszu założycielskiego i funduszu przedsiębiorstwa wg stanu
na dzień otwarcia likwidacji przedsiębiorstwa.
Wzięcie przedsiębiorstwa w leasing (pracowniczy) dokonuje się na podstawie umowy
między specjalnie w tym celu założoną spółką a Skarbem Państwa (w imieniu Skarbu
Państwa umowę tę zawiera tzw. organ założycielski przedsiębiorstwa państwowego).
Umowa ta określa szczegółowe warunki leasingu. Opłaty leasingowe na rzecz Skarbu
Państwa (mające pokryć pozostałe 80% wartości przedsiębiorstwa) składają się z
dwóch części: raty kapitałowej i opłaty dodatkowej. Opłaty leasingowe są
zazwyczaj rozkładane na okres 10 lat. Spłacane są (w znacznej mierze) z
bieżących zysków spółki.
Powstała w ten sposób spółka jest w 100% prywatna, z tym, że majątek
zlikwidowanego przedsiębiorstwa formalnie - przez okres trwania umowy o leasingu
- należy do państwa. Po spłaceniu całej ustalonej kwoty (wraz z odsetkami)
całość aktywów przechodzi na własność spółki.
Aby przeprowadzić prywatyzację pracowniczą, a tym samym zgromadzić niezbędny dla
uruchomienia tej ścieżki kapitał, jej inicjatorzy muszą przekonać pracowników,
by kupili akcje/udziały. Inicjatorzy prywatyzacji pracowniczej często muszą
wspomóc pracowników w zgromadzeniu środków na ich zakup. W większości przypadków
uruchamiano więc specjalne fundusze, z których finansowane były akcje dla
pracowników. Tworzono je - jak podaje Andrzej Jawłowski w książce Prywatyzacja
pracownicza. Przemiany firm i ich załóg - z podzielonego zysku przedsiębiorstwa,
z funduszu socjalnego, mieszkaniowego, korzystano też z kredytu bankowego.
Podmiotami spółki są jej poszczególni udziałowcy (podmiotem spółki nie jest więc
np. załoga jako taka). W polskich spółkach pracowniczych własność ma charakter
spersonifikowany, udziały mogą być przedmiotem obrotu (przy czym wprowadzane są
pewne ograniczenia obrotu udziałami).
Ustawa prywatyzacyjna narzuca ogranicza dostęp do prywatyzacji pracowniczej
dużym inwestorom zewnętrznym, co sprawia, że początkowo większa część majątku
znajduje się w rękach tzw. insiderów (insider - osoba z przedsiębiorstwa,
outsider - osoba spoza przedsiębiorstwa), a więc menedżerów i szeregowych
pracowników.
Spółki pracownicze działają na podstawie Kodeksu handlowego, co oznacza istotną
zmianę organizacyjną w stosunku do przedsiębiorstwa państwowego. A więc w
miejsce rady pracowniczej, dyrektora i ogólnego zebrania pracowników, powstają:
zarząd, rada nadzorcza i walne zgromadzenie (zgromadzenie wspólników). Tym samym
zarządzanie zostaje formalnie oddzielone od nadzoru i kontroli właścicielskiej.
Zgodnie z Kodeksem handlowym, większość decyzji podejmowana jest zwykłą
większością głosów przez walne zgromadzenie (zgromadzenie wspólników). W
sprawach szczególnie ważnych potrzebna jest tzw. większość kwalifikowana, w
zależności od ciężaru gatunkowego sprawy wynosząca od 2/3 do 3/4 głosów.
Odpowiednio więc do tych wielkości, posiadanie 1/3 lub 1/4 udziału w majątku
spółki stanowi istotny próg, jeżeli chodzi o wpływ na decyzje walnego
zgromadzenia. Natomiast w warunkach dużego rozproszenia własności, pakietem
blokującym czy wręcz kontrolnym może być mniejsza liczba akcji (udziałów), w
rękach osoby bądź grupy (kilkanaście procent).
Udział spółek pracowniczych w polskiej gospodarce. Wbrew intencjom ustawodawcy,
metoda leasingu pracowniczego okazała się najpopularniejszą w Polsce ścieżką
prywatyzacji. W okresie od 1 sierpnia 1990 roku do 30 czerwca 1997 tą ścieżką
prywatyzacji podążyło 898 przedsiębiorstw państwowych (podczas gdy łączna liczba
przedsiębiorstw sprywatyzowanych na podstawie innych ścieżek określonych przez
ustawę prywatyzacyjną - bez uwzględnienia przedsiębiorstw skomercjalizowanych -
wynosiła 576) (GUS i MSP). 31 grudnia 1998 roku ilość przedsiębiorstw
sprywatyzowanych metodą oddania do odpłatnego korzystania wynosiła 1021, przy
312 sprywatyzowanych drogą sprzedaży, 127 metodą wniesienia mienia do spółki i
240 sprywatyzowanych kapitałowo (55 - formy mieszane). (MSP)
Największy boom prywatyzacji pracowniczej przypada na okres 1991-1993. Ponowny
wzrost zainteresowania tą ścieżką prywatyzacji nastąpił w okresie 1996-1997.
Należy jednak podkreślić, że tą metodą prywatyzowano przede wszystkim
przedsiębiorstwa małe i średnie. Otóż w 1996 roku przeciętna spółka pracownicza
zatrudniała 216 osób (dla przykładu: przedsiębiorstwa sprywatyzowane kapitałowo
zatrudniały przeciętnie 922 osoby). Nie mniej ich udział w ogólnym zatrudnieniu
(w sektorze firm sprywatyzowanych) jest stosunkowo znaczny. W 1999 roku Piotr
Kozarzewski podał, że w spółkach pracowniczych pracuje ok. 44% ogółu
zatrudnionych w sektorze sprywatyzowanym (Elity kierownicze spółek
pracowniczych).
Wyniki ekonomiczne spółek pracowniczych były od samego początku ogólnie rzecz
biorąc dobre, przy czym cechowały się słabą dynamiką. Do 1997 roku - jak podaje
Piotr Kozarzewski w książce Elity kierownicze spółek pracowniczych - cieszyły
się one najlepszymi wskaźnikami poziomu kosztów oraz rentowności obrotu (brutto
i netto). Podczas gdy w 1996 roku w porównaniu z 1992 r. w polskich
przedsiębiorstwach ogółem nastąpił wzrost tych wskaźników, w spółkach
pracowniczych nastąpiło ich nieznaczne pogorszenie. W 1997 spółki pracownicze
ustąpiły pod tym względem przedsiębiorstwom sprywatyzowanym ścieżką kapitałową.
Tylko niektóre przedsiębiorstwa nadają się do prywatyzacji omawianą ścieżką.
Predysponowane są przedsiębiorstwa tanie, a więc takie, które załoga może
wykupić, a także znajdujące się dobrej kondycji finansowej, nie wymagające
szybkiego zasilenia kapitałowego oraz istotnych inwestycji modernizacyjnych czy
prac badawczo-rozwojowych.
Zarządzanie i kontrola w spółkach pracowniczych. Organami spółki pracowniczej
są: walne zgromadzenie (zgromadzenie wspólników), zarząd, i rada nadzorcza
(rzadziej komisja rewizyjna). Zgodnie z tzw. kontynentalnym modelem zarządzania,
funkcje kontroli i funkcje zarządzania są od siebie oddzielone. Zarząd zajmuje
się tzw. operatywnym zarządzaniem, a rada nadzorcza sprawuje ogólną kontrolę i
nadzór funkcjonowania firmy w imieniu właścicieli, nie wtrącając się w bieżące
kontrolowanie. Z kolei walne zgromadzenie (zgromadzenie wspólników) -
reprezentujące wszystkich akcjonariuszy (udziałowców) - powołuje zarząd i radę
nadzorczą i decyduje o ich składzie osobowym.
Nas jednak przede wszystkim interesuje, jakie siły społeczne są reprezentowane w
organach spółki pracowniczej oraz, jaki jest realny wpływ szeregowych
pracowników na zarządzanie i kontrolę.
Jeżeli chodzi o wpływ szeregowych pracowników na zarządzanie i kontrolę, to
sytuacja - po tzw. prywatyzacji pracowniczej - uległa pogorszeniu w porównaniu z
sytuacją przedsiębiorstwa państwowego działającego zgodnie z Ustawą o
przedsiębiorstwie państwowym oraz Ustawą o samorządzie pracowniczym (obie z 1981
roku). Wpływ reprezentacji pracowniczych (związków zawodowych i rad
pracowniczych) na ogólny kształt przedsiębiorstwa, na ważne decyzje, został
wyeliminowany.
W tradycyjnym przedsiębiorstwie państwowym istotną pozycję miała rada
pracownicza. W spółce pracowniczej - wbrew temu, co sugerowałaby jej potoczna
nazwa - nie ma żadnego organu, który byłby odpowiednikiem czy kontynuacją rady
pracowniczej. W przedsiębiorstwie państwowym w latach 80-tych zarządzanie
operacyjne należało do menedżmentu, zaś instytucje pracownicze mogły aprobować
lub wetować ważniejsze decyzje. Oprócz rad pracowniczych, wysoką pozycją
cieszyły się związki zawodowe. Ogólnie więc można stwierdzić, że kierowanie
przedsiębiorstwem państwowym wymagało ciągłych uzgodnień z radą pracowniczą i
związkami zawodowymi. Tę sytuację konieczności ciągłych uzgodnień w trójkącie:
dyrekcja, rada pracownicza, związek zawodowy, określano dowcipnie jako "trójkąt
bermudzki". Likwidacja "trójkąta bermudzkiego" - a więc wpływu pracowników na
ważne decyzje dla przedsiębiorstwa - była jednym z rzeczywistych celów
prywatyzacji. Cel ten został osiągnięty także metodą prywatyzacji pracowniczej.
W spółkach pracowniczych nie istnieje żaden samorząd pracowniczy, a związki
zawodowe znajdują się w stanie zaniku.
Walne zgromadzenie w spółce pracowniczej nie reprezentuje załogi, i to z trzech
względów:
- pracownicy nie posiadający udziałów/akcji są wykluczeni z udziału w walnym
zgromadzeniu;
- w wyniku procesów koncentracji własności w spółkach pracowniczych, ci
pracownicy, którzy posiadają akcje/udziały, mają coraz słabsze prawo głosu (w
walnym zgromadzeniu reprezentowane są bowiem nie tyle poszczególne osoby, ile
procentowe porcje akcji/udziałów: im więcej ktoś ma udziałów/akcji, tym większym
głosem dysponuje); w coraz większym stopniu menedżerowie lub zewnętrzni
inwestorzy - koncentrujący udziały/akcje w swoich rękach - kontrolują decyzje
walnego zgromadzenia, tym samym głos pracowników jest coraz słabszy;
- walne zgromadzenie jest ciałem reprezentującym nie pracowników, lecz
właścicieli; jeżeli pracownik posiada akcję/udział, to występuje on na walnym
zgromadzeniu jako właściciel, a nie pracownik, zarazem jego interes jako
właściciela jest sprzeczny z jego interesem jako pracownika (i z interesem
pozostałych pracowników);
Przyjrzyjmy się teraz innym organom spółki pracowniczej.
Zarządy. W zarządzie spółki pracowniczej reprezentowana jest przede wszystkim
elita dawnego przedsiębiorstwa państwowego - dyrektorzy, wicedyrektorzy i
kierownicy. Osoby z tej grupy stanowiły w 1995 roku (30 czerwca) 88% członków
zarządów spółek pracowniczych. Osoby będące przed przekształceniem szeregowymi
pracownikami (nie-kierownicy) stanowiły jedynie 4,2% członków zarządów.
Prezesami zarządów spółek pracowniczych zostawali zazwyczaj byli dyrektorzy
przedsiębiorstwa państwowego (69,5%) - w dalszej kolejności wicedyrektorzy i
kierownicy. Starzy dyrektorzy najlepiej trzymają się pod tym względem w spółkach
powyżej 300 osób i w spółkach przemysłowych i budowlanych.
Jak widać, zarządy spółek pracowniczych są klubami byłego szefostwa
przedsiębiorstw państwowych. Mimo wszystko, pewne rotacje w zarządach jednak
zachodziły. Także na stanowisku prezesa zarządu. Przy czym w 1/3 przypadków
wymiany prezesa, stanowisko to obejmowały osoby spoza spółki. Podstawowym
bodźcem do takich rotacji jest zła sytuacja ekonomiczna spółki. Kozarzewski
twierdzi, że prezes zarządu ma trzykrotnie większe szanse utrzymać swoje
stanowisko w spółkach przynoszących zyski w porównaniu z firmami przynoszącymi
straty.
Zarządy spółek pracowniczych są zazwyczaj trzyosobowe (35,9%) bądź jednoosobowe
(30,3%).
Rady nadzorcze. W spółkach pracowniczych ukształtowały się cztery modele rad
nadzorczych (Kozarzewski):
- Kompetencyjny. W radzie nadzorczej są licznie reprezentowane dwie kategorie:
osoby kompetentne w zakresie analizy dokumentów finansowych, zarządzania,
bankowości, makro- i mikro-ekonomii oraz tzw. "potrzebni ludzie" -
reprezentujący instytucje i firmy, mogące być przydatne udziałowcom.
- Własnościowy. Rada nadzorcza reprezentuje przede wszystkim największych
udziałowców.
- Produkcyjny. Skład rady nadzorczej odpowiada produkcyjnej strukturze
organizacyjnej spółki.
- Społeczny. Rada nadzorcza reprezentuje różne grupy społeczno-zawodowe
przedsiębiorstwa.
Przyjrzyjmy się modelowi społecznemu. Występuje on w dwóch wariantach:
- W radzie nadzorczej reprezentowane są ważne osoby z byłego przedsiębiorstwa,
którym trzeba było jakoś zapłacić za zgodę na prywatyzację (bądź czynny w niej
udział).
- W radzie nadzorczej reprezentowane są wszystkie ważniejsze grupy
społeczno-zawodowe spółki.
Przy drugim wariancie w radzie nadzorczej reprezentowani są np. przedstawiciele
następujących kategorii:
- referent prezesa zarządu
- księgowa
- związkowiec
- brygadzista
- mistrz zmiany
- sprzątaczka.
Z całą pewnością model społeczny (w drugim wariancie) jest bardziej korzystny
dla załogi niż pozostałe. Model ten nie daje załodze wpływu na kierowanie
przedsiębiorstwem (nie mówimy o bezpośrednim kierowaniu przedsiębiorstwem przez
reprezentantów załogi, ale o czymś zbliżonym do "trójkąta bermudzkiego").
Kierownictwo takie należy do zarządu (w którym reprezentowana jest elita
kierownicza/menedżment obecnej spółki, będąca jednocześnie elitą byłego
przedsiębiorstwa państwowego), który nie musi konsultować swoich decyzji z
członkami rady nadzorczej. Nie mniej - o ile rada nadzorcza może w pewnych
przypadkach interweniować przeciwko polityce zarządu - model ten może zapewnić
załodze niewielki wpływ na kształt spółki (poprzez blokowanie antypracowniczych
posunięć) - choć taki wpływ jest raczej hipotetyczny. Z całą pewnością
szeregowym pracownikom łatwiej jest dostać się do rady nadzorczej niż do
zarządu.
Opisany wyżej model społeczny występuje w spółkach pracowniczych niezwykle
rzadko. Najliczniejszą kategorią członków rad nadzorczych w spółkach
pracowniczych są osoby spoza firmy (w tym: zewnętrzni inwestorzy). Po nich
znajdują się osoby z firmy, będące w momencie przekształcenia na stanowiskach
kierowniczych, a za nimi - osoby nie znajdujące się na takich stanowiskach. Byli
dyrektorzy i wicedyrektorzy reprezentowani są w stopniu śladowym (30 czerwca
1995). Skład rad nadzorczych spółek pracowniczych podlega ewolucji w kierunku
własnościowym. Z jednej strony rośnie udział outsiderów (zewnętrznych
inwestorów), a z drugiej strony udział insiderów "własnościowych" kosztem
outsiderów "niewłasnościowych" - tak w każdym razie interpretowałbym dane
przedstawione przez Kozarzewskiego. Taka ewolucja była już widoczna w połowie
lat 90-tych.
Koncentracja własności w spółkach pracowniczych. Badacze spółek pracowniczych są
zgodni, że w spółkach tych następuje proces koncentracji własności na korzyść z
jednej strony menedżmentu/elity kierowniczej, a z drugiej, outsiderów,
inwestorów zewnętrznych - kosztem szeregowych pracowników. Wzrost udziału
outsiderów w strukturze własności spółek pracowniczych zaznacza się szczególnie
dynamicznie w spółkach przeżywających kłopoty finansowe. W ogóle można
stwierdzić, że kłopoty finansowe spółek są ważnym bodźcem ewolucji struktury
własności w spółkach pracowniczych (w kierunku koncentracji własności).
Odnotowuje się także sporadycznie procesy gromadzenia udziałów/akcji przez
poszczególnych szeregowych pracowników. A więc polaryzacja własnościowa nie jest
aż tak skrajna. Między dużymi udziałowcami a pozbawionymi udziałów pracownikami,
czy drobnymi udziałowcami, kształtuje się też grupa średnich udziałowców. Jej
znaczenie nie jest jednak zbyt istotne z punktu widzenia funkcjonowania spółek
pracowniczych.
Podstawowe - dla celów naszego opracowania - znaczenie ma fakt, że stopniowo
konkretne grupy/osoby (spoza załogi) przejmują pakiety kontrolne w spółkach
pracowniczych (obejmują w nich tzw. kontrolę właścicielską) - pozbawiając te
spółki ostatnich pozorów "pracowniczości".
Można zatem wyróżnić trzy podstawowe grupy osób, uczestniczące w podziale
własności w spółkach pracowniczych:
- menedżerów (czy ogólniej - elitę kierowniczą spółki) (insiderzy),
- zewnętrznych inwestorów (outsiderzy)
- szeregowych pracowników (przy czym wśród szeregowych pracowników możemy
wyróżnić grupę pracowników dążących do koncentracji udziałów w swoich rękach) (insiderzy)
(Pomijamy tu drobnych outsiderów, często byłych pracowników).
Podstawową - z naszego punktu widzenia - tendencją jest stałe zmniejszanie się
udziału pracowników w strukturze własnościowej spółek pracowniczych - zarówno
bezwzględne, jak i relatywne. Bezwzględne zmniejszanie się udziału pracowników
dokonuje się poprzez odsprzedaż udziałów (głównie menedżmentowi). Relatywne -
przez powiększanie kapitału spółki, przez dodatkową emisję udziałów. Również
proces gromadzenia udziałów przez szeregowych pracowników prowadzi - zazwyczaj -
do faktycznego zmniejszenia udziału pracowników w strukturze własnościowej,
skoro im większy udział we własności spółki posiada dany pracownik, w tym
większym stopniu występuje on (na walnym zgromadzeniu) jako właściciel, a nie
reprezentant załogi.
Menedżerowie w spółkach pracowniczych wykazują stałą tendencję do koncentrowania
w swoich rękach udziałów/akcji, celem zwiększenia swojej pozycji w
przedsiębiorstwie (i oczywiście zysków z tytułu dywidend) - przy czym ta
koncentracja zachodzi znacznie szybciej w warunkach kłopotów finansowych spółki,
kiedy to pracownicy chętnie pozbywają się akcji/udziałów. Ponadto menedżerom,
członkom najwyższego kierownictwa (zarządów, rad nadzorczych), najłatwiej było
wykupywać udziały w spółkach mniejszych, taniej wycenionych, gdzie stosunkowo
niewielkimi nakładami można było uzyskać znaczący udział w strukturze
własnościowej.
Rodzi się zatem pytanie, dlaczego w sytuacji, kiedy drobni udziałowcy przestają
widzieć jakiekolwiek korzyści w posiadaniu udziałów i są skłonni się ich
pozbywać (a więc w sytuacji pogorszenie się sytuacji ekonomicznej spółek),
menedżment jest nadal zainteresowany ich koncentracją? Przede wszystkim
koncentracja własności w rękach menedżmentu pozwala zarządom spółek
pracowniczych całkowicie uniezależnić się od drobnych udziałowców (szeregowych
pracowników), a tym samym zwiększa ona władzę i pozycję poszczególnych
menedżerów w spółkach. Menedżer nie obawia się utraty swojego stanowiska, jeżeli
to on decyduje o jego obsadzie, a im większy udział menedżerów we własności, tym
większy jest ich wpływ na obsadzanie kluczowych stanowisk w spółce. Jak twierdzą
badacze spółek pracowniczych, wpływ na obsadzanie ważnych stanowisk (np. w
zarządzie) jest funkcją liczby posiadanych udziałów w spółce. A więc
menedżerowie dążą do zapewnienia sobie (czy swojej grupie) kontroli
właścicielskiej niezależnie od wyników ekonomicznych spółki (chyba, że sytuacja
jest na tyle tragiczna, że za wszelką cenę trzeba przyciągnąć zewnętrznych
inwestorów). Natomiast pracownicy są zainteresowani posiadaniem udziałów w
spółce przede wszystkim wtedy, kiedy spółka osiąga na tyle dobre wyniki, że
wypłaca swoim udziałowcom dywidendy. W sytuacji, kiedy sytuacja spółki się
pogarsza, pracownicy przestają postrzegać swoje udziały w niej jako źródło
potencjalnych zysków (z tytułu dywidend) i chętnie się ich pozbywają, natomiast
menedżerowie są nadal zainteresowani posiadaniem i koncentracją udziałów celem
zwiększenia swojej władzy w firmie i wpływu na obsadzanie stanowisk (niezależnie
od tego, czy wypłacane są dywidendy, czy nie). A więc, mocno upraszczając,
motywacja menedżerów do posiadania i koncentrowania udziałów jest podwójna ((1)
zyski z tytułu dywidend i (2) władza w spółce + korzyści, także finansowe, z
niej wynikające), natomiast motywacja pracowników - w praktyce, a nie w
deklaracjach - raczej jednolita (zyski z tytułu dywidend). Jakkolwiek tylko w
ten sposób można wytłumaczyć proces masowej koncentracji udziałów w rękach
menedżerów w warunkach pogarszania się kondycji spółek, trzeba zaznaczyć, że
takie klarowne rozróżnienie motywów nie odzwierciedla się wyraźnie w badaniach
pracowników spółek pracowniczych - przedstawionych przez Jawłowskiego. Z badań
tych wynika, że spośród pracowników nabywających udziały w spółkach, tyle samo
twierdzi, że ich motywem jest chęć zysku (dywidendy), jak chęć uzyskania
pewności zatrudnienia (po 46,5%) (pracownicy mogli udzielić kilku odpowiedzi).
Przy czym motywy zakupu udziałów mogą być odmienne od motywów późniejszego
zachowania tych udziałów.
Niektórzy badacze wskazują na fakt, że proces koncentracji własności w spółkach
pracowniczych jest procesem nieuchronnym i obiektywnym - dokonującym się pomimo
rozmaitych barier i ograniczeń w obrocie udziałami - wymierzonych przede
wszystkim w outsiderów. Tam, gdzie wprowadzono anty-outsiderskie ograniczenia,
nie zahamowano wzrostu udziału outsiderów we własności, a jedynie dwukrotnie
spowolniono ten wzrost w stosunku do spółek, w których obrót udziałami nie był
obwarowany takimi ograniczeniami. Ograniczenia te polegały m.in. na
- przyznaniu prawa pierwokupu sprzedawanych udziałów udziałowcom spółki (1/3
spółek)
- uzależnieniu możliwości obrotu udziałami od zgody zarządu lub rady nadzorczej
(2/3 spółek).
Statuty 87% spółek zawierały różne ograniczenia obrotu udziałami, a w 2% spółek
udziały były formalnie niezbywalne.
Niektórzy badacze spółek pracowniczych mówią o dwóch etapach zmiany struktury
własności w spółkach pracowniczych. Pierwszy etap polega na koncentracji
własności w rękach menedżmentu kosztem szeregowych pracowników - wykupywanie
przez menedżment udziałów od szeregowych pracowników odbywa się szybko w
sytuacji pogorszenia sytuacji w firmie. W takich warunkach szeregowym
pracownikom posiadane przez nich udziały wydają się mało wartościowe, natomiast
menedżment dostrzega wyraźne korzyści z ich posiadania. W drugim etapie, kiedy
sytuacja spółki staje się jeszcze trudniejsza, usytuowani wysoko w hierarchii
własnościowej insiderzy zaczynają dostrzegać, że aby spółka mogła przetrwać (a
oni - zachować swoją pozycję), muszą przyciągnąć kapitał zewnętrzny - następuje
więc odsprzedaż udziałów outsiderom.
A więc wzrost udziału outsiderów w strukturze własnościowej spółek pracowniczych
wiąże się ściśle z sytuacją ekonomiczną spółek. Jak już zaznaczyliśmy, zasady
funkcjonowania spółek pracowniczych (np. uregulowania statutowe) były tak
skonstruowane, by zapewnić trwałą przewagę insiderów nad outsiderami, by nie
dopuścić do przejęcia spółek przez osoby z zewnątrz. Zasady te nie zapobiegły
jednak wyciekowi własności poza spółki. Przy czym 1/3 spółek od samego początku
funkcjonowała z udziałem inwestorów zewnętrznych - aby sprostać wymogom
kapitałowym (w 14% spółek inwestorzy zewnętrzni byli już na samym początku
właścicielami ponad 10% udziałów), a w 3% spółek - udziały te wynosiły ponad
50%. Outsiderzy byli już na samym początku przekształceń zapraszani do spółek,
które powstawały na bazie przedsiębiorstw przynoszących straty, a więc w
sytuacji, gdy bez outsiderów trudno było insiderom sfinansować przekształcenie
przedsiębiorstwa w spółkę pracowniczą. Przy czym sami outsiderzy omijali raczej
branże, które przeżywały najgłębszy kryzys (bardzo rzadko inwestowali więc np. w
spółki budowlane).
W pierwszym etapie funkcjonowania spółek pracowniczych, spółki te "zapraszały"
do siebie inwestorów zewnętrznych tylko w "sytuacjach podbramkowych", kiedy
faktycznie nie było innego wyjścia. Jeżeli można było tego uniknąć, starano się
utrzymać insiderski układ władzy w spółkach. Z kolei sami inwestorzy niechętnie
inwestowali w najbardziej kryzysowe branże. W miarę upływu czasu, spółki
pracownicze coraz bardziej zaczęły otwierać się na inwestorów zewnętrznych -
także spółki będące w dobrej sytuacji, odczuwające jednak "niedostateczne
zasilanie w kapitał". W każdym razie znaczna ilość spółek pracowniczych zaczęła
poszukiwać inwestorów zewnętrznych. W roku 1999 Kozarzewski pisał, że 1/3 spółek
pracowniczych poszukuje zewnętrznych inwestorów strategicznych, zaś rzadziej
poszukują inwestorów zewnętrznych te spółki, które już ich mają (ok. 1/3). W
każdym razie po początkowym względnym zamknięciu spółek pracowniczych na
inwestorów zewnętrznych, następowało coraz większe otwarcie na nich, a z kolei
sami inwestorzy zwiększyli chęć inwestowania w branże, które wcześniej omijali
ze względu na trawiący je kryzys (zaczęli oni dostrzegać potencjalne profity z
posiadania udziałów w spółkach z branż najgłębiej pogrążonych w kryzysie, tzn.
perspektywę zysków w przyszłości - a ponadto w najgorzej funkcjonujących
spółkach przejmowanie kontroli właścicielskiej było najprostsze). W największym
stopniu zaczął wzrastać udział outsiderów w spółkach z branż znajdujących się w
najgorszym stanie. W 1995 roku, w przynoszącym straty sektorze budownictwa,
udział outsiderów wzrósł 9-krotnie (w stosunku do sytuacji początkowej), w
handlu i usługach, gdzie sytuacja była trochę lepsza - ponad 5-krotnie, zaś w
dobrze funkcjonujących spółkach przemysłowych - zaledwie 2,5 raza.
Przyjrzyjmy się teraz dynamice zmian w strukturze własności spółek pracowniczych
(na razie - abstrahując od kwestii kontroli właścicielskiej). W momencie
tworzenia spółek pracowniczych przystępowała do nich większość pracowników -
przeciętnie 76%. W 10% firm do spółek przystąpiło mniej pracowników niż połowa
załogi. W 80% spółek do szeregowych pracowników należało ponad 50% udziałów, zaś
w 13% firm przeważały udziały członków zarządu i rady nadzorczej (wyższego
kierownictwa). Im większa była spółka, tym (początkowo) większy udział
pracowników we własności. W 91% spółek powyżej 300 osób większość udziałów
należała do pracowników. Wynikało to stąd, że przedsiębiorstwa większe były
zarazem droższe - wobec czego kadra kierownicza inicjująca prywatyzację musiała
zmobilizować większą ilość pracowników do zakupu udziałów. Poza tym,
przedsiębiorstwa większe były z reguły bardziej rentowne, co pozwalało
sfinansować przekształcenie ze środków własnych załogi i przedsiębiorstwa (bez
outsiderów).
Biorąc pod uwagę wszystkie spółki pracownicze, w momencie ich powstawania,
udział pracowników szeregowych we własności wynosił 71,2%, członków zarządów i
rad nadzorczych - 23,3%, a inwestorów zewnętrznych - 5,5%. Natomiast w roku
1995, udział pracowników wynosił już tylko 51,9%, członków zarządów i rad
nadzorczych - 28,2%, a inwestorów zewnętrznych - 19,9%. W okresie tym nastąpił
też prawie dwukrotny spadek liczby najdrobniejszych udziałowców (których udziały
odpowiadały 2-3 średnim miesięcznym płacom) oraz 20-procentowy spadek
udziałowców, których udziały odpowiadały od ok. 2-3 do ok. 6 średnich płac.
Pozostałe kategorie udziałowców wzrosły, dotyczy to także średnich udziałowców.
Tym samym w spółkach pracowniczych utworzyły się kilkuosobowe grupy dużych
udziałowców i kilkunastu-kilkudziesięciosobowe grupy średnich udziałowców.
[W większych spółkach rozproszenie własności było mniejsze niż w spółkach
mniejszych. W spółkach powyżej 300 osób ukształtował się największy odsetek
posiadaczy udziałów o średniej wartości. Z kolei najszybszy wzrost liczebności
największych udziałowców (prawie dwukrotny) nastąpił w spółkach przynoszących
zyski i wypłacających dywidendę, a także w branżach szybciej wychodzących z
kryzysu (przemysł, handel i usługi). Do 1995 roku udział pracowników-udziałowców
w ogólnej liczbie pracowników spadł z 66 do 52%, a odsetek pracowników nie
będących udziałowcami wzrósł z 19 do 28% (proces degradacji drobnych udziałowców
najwyraźniej występuje w handlu i usługach, i w spółkach największych i
przynoszących zysk i dywidendę).]
Pracownicy częściej wykupywali od innych pracowników udziały tam, gdzie był
mniejsza konkurencja ze strony osób z zewnątrz, oraz tam, gdzie można było
liczyć na zysk (i dywidendę), a także - w małych spółkach - na sprawowanie
kontroli (Kozarzewski).
Przejdźmy teraz do sprawy kontroli właścicielskiej. Zmiany, które zaszły w
sferze kontroli właścicielskiej są głębsze od zmian, które zaszły w strukturze
własnościowej. Ogólnie można stwierdzić, że zmiany w sferze kontroli
właścicielskiej zachodzą szybciej niż zmiany w zwykłej strukturze własności.
Jest sprawą dyskusyjną, od jakiego progu posiadanej ilości udziałów poszczególna
grupa sprawuje kontrolę właścicielską. Przyjmuje się, że pracownicy mają
kontrolę właścicielską wtedy, kiedy posiadają ponad 50% udziałów. Wyobraźmy
sobie jednak pewną hipotetyczną sytuację. Na walnym zgromadzeniu pracownicy
dysponują niewielką większością głosów nad menedżmentem (wynikającą z rozkładu
udziałów). Jednak pracownicy - których jest znacznie więcej - są w znacznie
gorszej sytuacji niż więksi udziałowcy - trudniej im się zmobilizować (uzyskać
pełną frekwencję), ustalić taktykę itd. W związku z tym kilku występujących
solidarnie udziałowców posiadających razem np. 30% udziałów, może bez trudu
przeforsować swoje postulaty.
Wydaje się, że nieco łatwiej jest ustalić wartości progowe dla menedżmentu bądź
outsiderów. Przyjmijmy - za badaczami spółek pracowniczych - że ten próg wynosi
20%. Otóż w 1995 roku odsetek spółek w których kierownictwa przejęły kontrolę
właścicielską (powyżej 20% udziałów) wyniósł 51%. Z kolei w 38% firm kontrolę
właścicielską przejęli outsiderzy. Oznaczało to 4,5-krotny wzrost w stosunku do
sytuacji początkowej (w przypadku kierownictw - wzrost o 1/3). Jednocześnie w
54% spółek większość udziałów należała do pracowników, co nie znaczy, że
sprawowali oni w tych spółkach realną kontrolę właścicielską. Niektórzy
proponują, by spółki w których kontrolę właścicielską sprawują menedżerowie
określać jako spółki menedżersko-pracownicze, a spółki, w których do
kierownictwa należy ponad 2/3 udziałów - jako spółki czysto menedżerskie. Takich
czysto menedżerskich spółek było w 1995 roku 8%.
Niektórzy badacze spółek pracowniczych (Kozarzewski) wyróżniają trzy podstawowe
modele struktury własnościowej/kontroli właścicielskiej tych spółek:
- kontrola właścicielska w rękach zarządów i rad nadzorczych
- kontrola właścicielska w rękach inwestorów zewnętrznych
- własność rozproszona wśród szeregowych pracowników
(do tego dochodzą sytuacje mieszane, typu: kontrola właścicielska sprawowana
przez dwa podmioty, menedżerów i outsiderów itd.).
Z kolei badacze z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (J.M. Dąbrowski, Efekty
prywatyzacji polskich przedsiębiorstw państwowych) wyróżniają cztery modele:
- zamknięty (z przewagą insiderów) rozproszony
- zamknięty skoncentrowany
- otwarty (z udziałem outsiderów) rozproszony
- otwarty skoncentrowany
Siły napędowe i beneficjenci prywatyzacji pracowniczej. Prywatyzacja pracownicza
uchodzi za najbardziej oddolną formę prywatyzacji, wymagającą najaktywniejszego
uczestnictwa załogi. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że ta oddolność czy
wręcz spontaniczność, wiąże się z upodmiotowieniem załóg, bądź też wynika z ich
inicjatywy. Inicjatorami (a co za tym idzie: beneficjentami) prywatyzacji
pracowniczej są elity kierownicze przedsiębiorstw państwowych, które - aby
uruchomić tę ścieżkę prywatyzacji - muszą przekonać sporą część załogi do
określonych zachowań ekonomicznych (typu zakup udziałów). Termin prywatyzacja
pracownicza jest zatem terminem mylącym, należałoby raczej mówić o prywatyzacji
dyrektorskiej.
W 1997 roku badano członków zarządów spółek pracowniczych, pytając ich m.in. o
to, kto w ich przedsiębiorstwach był inicjatorem prywatyzacji. Otóż 88,4%
członków zarządów stwierdziło, że inicjatorem powołania spółki pracowniczej była
dyrekcja. Zarazem (można było wskazać kilku inicjatorów prywatyzacji) 50,4%
stwierdziło, że inicjatorami prywatyzacji były rady pracownicze przedsiębiorstw
państwowych. Jedynie 16,3% wskazało na związek zawodowy, a 14% - na grupę
pracowników. Dane te zostały przedstawione w książce Andrzeja Jawłowskiego.
Aby przeprowadzić prywatyzację pracowniczą, niezbędne było zawiązywanie tzw.
koalicji prywatyzacyjnych na szczeblu przedsiębiorstwa. Do koalicji tych
należeli często - poza dyrekcją - członkowie rad pracowniczych. Ich udział był o
tyle ważny, że zgoda rady pracowniczej była w ogóle warunkiem rozpoczęcia
procesu przekształceń. Niekiedy w składzie koalicji prywatyzacyjnej znajdowali
się działacze związkowi. Z kolei udział związkowców bywał ważny z tego względu,
że spodziewano się, że to właśnie związki zawodowe mogą zablokować prywatyzację
(nie bezpośrednio, gdyż zgoda związków nie była wymogiem rozpoczęcia
przekształceń, ale poprzez mobilizowanie załogi przeciwko prywatyzacji). W
koalicjach uczestniczyły także osoby z zewnątrz - specjaliści, doradcy i
wreszcie - inwestorzy.
A więc przede wszystkim inicjatorami prywatyzacji byli członkowie dyrekcji (i
inni kierownicy), po nich działacze samorządowi, a po nich związkowcy. Kolejność
ta, jest zarazem kolejnością pod względem korzyści odniesionych z prywatyzacji.
Głównymi beneficjentami tego procesu były dyrekcje (czy szerzej: elity
kierownicze), po nich członkowie rad pracowniczych, a po nich związkowcy.
Przyjrzyjmy się korzyściom, jakie odniosły dyrekcje przedsiębiorstw państwowych
w wyniku prywatyzacji pracowniczej. Badacze spółek pracowniczych są raczej
zgodni: prywatyzacja pracownicza nie tylko pozwoliła zachować dyrekcjom swoją
pozycję w przedsiębiorstwach, ale radykalnie wzmocniła pozycję dyrekcji w
porównaniu z sytuacją sprzed prywatyzacji. Po pierwsze rozbiła ona "trójkąt
bermudzki" - osłabiła, czy wręcz wyeliminowała, rolę reprezentacji pracowniczych
w procesie zarządzania przedsiębiorstwem. Z drugiej strony - dyrekcje byłych
przedsiębiorstw państwowych opanowały organy spółek pracowniczych. W zarządach
spółek i radach nadzorczych zasiadło 81,9% byłych dyrektorów - jeżeli dodamy do
tego wicedyrektorów i innych kierowników okaże się, że układ władzy w byłych
przedsiębiorstwach państwowych został nie tyle zachowany, ile wzmocniony na
korzyść górnego wierzchołka "trójkąta bermudzkiego". Byli dyrektorzy stali się
największymi wewnętrznymi udziałowcami spółek pracowniczych. Już w chwili
przekształcenia posiadali przeciętnie 6,8% udziałów w tworzących się spółkach
pracowniczych. Uzyskanie takiego udziału w strukturze własności było możliwe
dzięki ich pozycji w przedsiębiorstwie i roli, jaką odgrywali w procesie
prywatyzacji, różnym "dojściom", "możliwościom", "układom" - często odbywało się
to na granicy prawa. Korzyści dyrektorów to nie tylko wzmocnienie pozycji
kierowniczej (poprzez opanowanie organów spółek i wyeliminowanie reprezentacji
pracowniczych) i dywidendy, ale także szybki wzrost zarobków kadry menedżerskiej
- możliwy w warunkach prywatyzacji (a blokowany wcześniej różnymi przepisami).
Od grudnia 1992 do czerwca 1995 - zarobki członków zarządów wzrosły dwukrotnie.
Korzyści działaczy samorządowych były skromniejsze. Trudniej było im wbić się do
zarządów. Przewodniczący rad pracowniczych po przekształceniu przedsiębiorstwa w
spółkę pracowniczą stosunkowo często awansowali na stanowiska kierownicze (w
niektórych przypadkach była to zapewne swoista nagroda za udział w
prywatyzacji). Z kolei udział przeciętnego samorządowca w strukturze
własnościowej był mniejszy niż w przypadku dyrektorów, ale większy niż udział
przeciętnego związkowca, czy szeregowego pracownika - 1,4%. Działacze
samorządowi nie bronili pozycji rad pracowniczych, jeszcze przed transformacją
odrzucali takie formy własności, które przyznawały by samorządowi załogi istotną
rolę w procesach decyzyjnych.
Korzyści związkowców były jeszcze skromniejsze (pomijamy w tym miejscu proces
zwijania związków zawodowych w spółkach pracowniczych). Związkowcy nie
uwłaszczyli się dzięki prywatyzacji pracowniczej. Liderzy "Solidarności"
otrzymali przeciętnie po 0,7% udziałów, a OPZZ - 0,6%. Udziały związkowców nie
odbiegały specjalnie od udziałów otrzymanych przez pracowników odpowiedniego
szczebla. Po utworzeniu spółek pracowniczych na stanowiska kierownicze
awansowało 14,5% przewodniczących "Solidarności" i 5,2% liderów OPZZ.
Spółka pracownicza jako forma tzw. uwłaszczenia nomenklatury. Tworzenie spółek
pracowniczych było dla dyrektorów przedsiębiorstwa państwowego jedną z
najlepszych metod przejmowania kontroli nad przedsiębiorstwami. Jeżeli dyrektor
chciał przejąć kontrolę nad swoim przedsiębiorstwem, nie musiał "uczciwie"
gromadzić kapitału i wykupywać przedsiębiorstwa. Wystarczyło, by założył sobie
spółkę pracowniczą. W tym celu trzeba było jakoś zgromadzić 20% wartości
księgowej przedsiębiorstwa. Aby to osiągnąć, wystarczyło zaniżyć sztucznie
księgową wartość przedsiębiorstwa poprzez tzw. "odchudzanie" (pozbywanie się
majątku firmy) i naciągnąć część pracowników na wykup udziałów. Aby to
przyspieszyć powoływano jakieś fundusze czy fundacje, na których kontach można
było po cichu zgromadzić część zysku przedsiębiorstw i przeznaczyć go na
pożyczki, za które następnie wykupywano udziały w spółkach pracowniczych (jak
podaje Juliusz Gardawski w książce Powracająca klasa. Sektor prywatny w III RP).
Już na samym wstępie dyrektorzy zapewniali sobie - na różne sposoby - spore
udziały, które następnie miały im umożliwić przejęcie spółki na własność. To
jednak okazało się nie takie proste. Pod koniec lat 90-tych - jak pisze
Gardawski - stosunkowo niewielu zarządom udało się przejąć spółki całkowicie na
własność. Wielu prezesów było zmuszonych zaprosić do spółek inwestorów
zewnętrznych, którzy pomagali jak najszybciej spłacić należności wobec państwa,
a następnie przechwytywali firmy (tak zrobił m.in. Kazimierz Grabek, producent
żelatyny). Tym niemniej, nawet bez przejmowania spółki na własność przez byłego
dyrektora czy zarząd, ta forma przekształcenia gwarantowała byłym dyrekcjom
zwiększenie kontroli nad spółką i wynikające stąd korzyści materialne. Dzięki
tej formie prywatyzacji, dyrektor bez większego kapitału mógł przejąć (wraz z
kolegami, bądź zaproszonymi inwestorami) stricte kapitalistyczną kontrolę nad
majątkiem, którym dotychczas administrował i zapewnić sobie stricte
kapitalistyczne profity.
To jest chyba cała tajemnica olbrzymiej popularności tej ścieżki przekształceń
własnościowych.
Spółki pracownicze jako "łagodna" forma prywatyzacji - położenie robotników w
spółkach pracowniczych. Prywatyzacja pracownicza uchodzi za najłagodniejszą dla
pracowników formę prywatyzacji. Ta "łagodność" miałaby dwa aspekty:
- stosunkowo niewielkie zwolnienia
- możliwość dodatkowego zarobku (dywidendy) przez pracowników, którzy wykupili
udziały.
Szczególnie istotny z punktu widzenia załóg wydawałby się pierwszy z tych
aspektów. Należy jednak postawić sobie pytanie, na ile stosunkowo niewielki
poziom zwolnień w spółkach pracowniczych wynika z samej formy prywatyzacji, a na
ile wynika on ze specyfiki przedsiębiorstw, które były prywatyzowane tą drogą.
W okresie 1990-1992 - jak podaje Bożena Czyżkowska-Majak w artykule Krajobraz po
dwunastu latach prywatyzacji - w 30% spółek pracowniczych (bądź przedsiębiorstw,
które miały wejść na tę drogę) dokonano ponad 20-procentowych redukcji
zatrudnienia (spółki inwestorów zagranicznych - 70%, przedsiębiorstwa i spółki
Skarbu Państwa - 60%, spółki inwestorów polskich - 40%; przy czym uwzględnione
są tu zwolnienia zarówno przed, jak i po prywatyzacji, które miały miejsce w
okresie 1990-1992, a więc w okresie, w którym zwolnienia objęły ponad połowę
pracowników zwolnionych przez te firmy do 2000 roku).
Z kolei z artykułu Marty Daneckiej Przedsiębiorstwa wobec rynku pracy
dowiadujemy się, że w okresie 1998-2000 spółki pracownicze zwolniły 967
pracowników (spółki Skarbu Państwa - 4615, spółki z kapitałem zagranicznym -
4493).
Jakkolwiek przedstawione wyżej dane nie są zbyt czytelne, z całą pewnością
należy stwierdzić, że prywatyzacja drogą leasingu pracowniczego obfitowała w
mniejszą ilość zwolnień niż główne ścieżki konkurencyjne. Wydaje się jednak, że
sytuacja ta wynikała przede wszystkim właśnie ze specyfiki przedsiębiorstw
prywatyzowanych tą ścieżką. Otóż spółki pracownicze to przede wszystkim
przedsiębiorstwa małe i średnie, zatrudniające (obecnie) - jak podaje Marta
Danecka - średnio 350 osób. Powstawały one często w efekcie restrukturyzacji
dużych przedsiębiorstw państwowych, z których wydzielano mniejsze podmioty
przejmujące część kompetencji firmy macierzystej - podaje Jerzy Ulaniuk w
artykule Koncentracja i konkurencyjność przedsiębiorstw.
Specyfiką tych spółek jest to - jak wynika z artykułu Stefana Krajewskiego
Skutki prywatyzacji dla przedsiębiorstw - że już na starcie dysponowały one
względnie nowoczesnym majątkiem. Zarazem nie wymagały one specjalnych nakładów
inwestycyjnych - bez większego zasilania kapitałowego były one w stanie utrzymać
się na swoich lokalnych niszach rynkowych, odziedziczonych po przedsiębiorstwie
państwowych. Strategią tych firm - umożliwiającą ich przetrwanie - była sprzedaż
"nie najwocześniejszych", ale za to tanich produktów na rynku lokalnym (Jerzy
Ulaniuk). Spółki pracownicze lokowały się w takich niszach rynkowych, na których
można było przetrwać bez rozwoju, bez specjalnych inwestycji (przy czym
potencjał wyjściowy nie wymagał zazwyczaj większego unowocześnienia). Lokowały
się one też w branżach o stosunkowo niskim poziomie koncentracji, gdzie mogło
przetrwać wiele drobnych podmiotów.
Jednocześnie w spółkach tych od samego początku nie było tzw. przerostów
zatrudnienia.
W związku z powyższym, należy sądzić, że to raczej specyfika przedsiębiorstw
(czy fragmentów przedsiębiorstw) prywatyzowanych tą drogą zadecydowała o
stosunkowo niewielkim poziomie zwolnień w spółkach pracowniczych. Trzeba
jednocześnie zaznaczyć, że spółki pracownicze nie są szczególnie łagodne dla
swoich pracowników: bardzo często stosują one tzw. elastyczne formy
zatrudnienia, a więc najmniej korzystne dla pracowników. Zarządy spółek nie
interesują się losem zwalnianych pracowników i wykorzystują trudną sytuację na
rynku pracy do dyscyplinowania załogi i pozyskiwania "tanich" pracowników.
Istotne znaczenie ma tu także bardzo słaba pozycja związków zawodowych, które w
spółkach pracowniczych stopniowo zanikają - zarządy tych spółek twierdzą często,
że związki zawodowe nie są "potrzebne" w spółkach pracowniczych. Związki
zawodowe nie są w tych spółkach traktowane jako partner do rozmów z zarządem -
nieco inna sytuacja pod tym względem panuje w spółkach zagranicznych i
jednoosobowych spółkach Skarbu Państwa (podaje Leszek Gilejko w artykule Związki
zawodowe w nowych realiach własności).
Z kolei pewnym niewątpliwym plusem spółek pracowniczych - w porównaniu z
jednoosobowymi spółkami Skarbu Państwa i spółkami z kapitałem zagranicznym -
jest wysoki (stosunkowo) poziom inwestycji socjalnych.
Ponadto należy pamiętać, że często utworzenie spółki pracowniczej było jedyną
drogą zachowania przedsiębiorstwa (czy fragmentu przedsiębiorstwa) i uratowania
miejsc pracy - w warunkach masowego niszczenia gospodarki w wyniku prywatyzacji.
Modele docelowe. Nasuwa się naturalnie pytanie, w jakim kierunku ewoluują spółki
pracownicze. Przejściowość tej formy spółki jest raczej oczywista. Spółki z
rozproszonymi wśród załóg udziałami własnościowymi niebawem przejdą już do
historii. Pytanie brzmi więc: ku jakim finalnym modelom zmierzają obecne spółki
pracownicze?
Piotr Kozarzewski wyróżnia dwa takie modele:
- spółka menedżerska (menedżerowie są największymi właścicielami)
- spółka prywatna (największymi właścicielami są osoby z zewnątrz, a własność i
zarządzanie są rozdzielone).
Do pierwszego modelu będą dążyły te firmy, które dają sobie radę bez pozyskania
strategicznego inwestora zewnętrznego, do drugiego te, które będą zmuszone
otworzyć się na zewnętrznych inwestorów (bądź dobrowolnie pójdą tą drogą, jako
sprzyjającą rozwojowi spółek).
Przy czym należy podkreślić, że ewolucja ta jest już bardzo mocno posunięta. Jak
pisze Juliusz Gardawski: "W 1999 roku większość spółek miała charakter mieszany
w znaczeniu własnościowym - menedżersko-pracowniczy i menedżersko-inwestorski
(chodzi o inwestorów zewnętrznych). Kłopoty rynkowe zmusiły także wiele zarządów
spółek pracowniczych do akceptacji ofert takich inwestorów, którzy następnie
dokonali "wrogiego przejęcia" firmy, zagarniali jej aktywa (zazwyczaj
nieruchomości) i doprowadzili do bankructwa".
Spółki pracownicze a samorządność robotnicza. Termin samorządność robotnicza
oznacza zarządzanie przedsiębiorstwami czy wręcz całą gospodarką przez samych
robotników. Przy czym najpełniejsza samorządność robotnicza ma miejsce wtedy,
kiedy zarządzanie to odbywa się na dwóch poziomach: na szczeblu przedsiębiorstwa
(mikro-samorządność robotnicza) i w skali całej gospodarki (makro-samorządność
robotnicza) - planowanie ogólnego rozwoju gospodarczego w szerokiej skali, przez
demokratycznie wybierane i kontrolowane reprezentacje pracownicze. Z takim
przypadkiem "podwójnej" samorządności robotniczej mamy do czynienia wtedy, kiedy
gospodarka jest znacjonalizowana i zarazem uspołeczniona - przedsiębiorstwa nie
są własnością załóg, ale jak gdyby całego społeczeństwa. Celem zarządzania w
skali ogólnogospodarczej (makro) jest zaspokajanie potrzeb całego społeczeństwa,
a zarządzanie przez załogi dodatkowo na szczeblu przedsiębiorstwa (mikro) jest
najefektywniejszą drogą realizacji tej ogólnej, planowej polityki ekonomicznej.
Mikro-zarządzanie dotyczy tych obszarów i zapełnia te luki, których plan
centralny nie jest w stanie uwzględnić, koryguje pewne błędy planistów itd.
Poza tą najpełniejszą (podwójną) formą samorządności robotniczej może występować
samorządność robotnicza na poziomie mikro: przedsiębiorstwo należy do załogi,
która nim kieruje, zarządza. Przedsiębiorstwo takie funkcjonuje w otoczeniu
rynkowym, nie podlega planowaniu w skali ogólnogospodarczej, konkuruje z innymi
przedsiębiorstwami na zasadach kapitalistycznych itd. Inną formą może być
przedsiębiorstwo, w którym załoga współuczestniczy (w różnym stopniu) w
zarządzaniu, czy po prostu określonymi kanałami (typu rada pracownicza) wpływa
na procesy decyzyjne w przedsiębiorstwie.
Otóż spółki pracownicze nie podpadają pod żaden z tych modeli (nawet najbardziej
ubogiej) samorządności pracowniczej. Załoga nie występuje w tych spółkach jako
podmiot (ani własności, ani procesu zarządzania), a jedynie poszczególni
pracownicy mogą stać się drobniutkimi kapitalistami. Nie ma tam miejsca na
realizowanie, ani nawet wyartykułowanie, kolektywnego interesu załogi. Nawet
najbardziej zawężona forma samorządności pracowniczej wymaga, by kolektywny
interes załogi stanowił istotny punkt odniesienia w procesach decyzyjnych, czy w
toku negocjacji wewnątrz przedsiębiorstwa. Tymczasem w spółkach pracowniczych
kolektywny interes załogi nie pojawia się - na żadnym forum - jako bezpośredni
punkt odniesienia. Pojawia się on w wersji okrojonej i zapośredniczonej na
walnym zgromadzeniu i - hipotetycznie - w radzie nadzorczej. Przeważać jednak
musi interes właścicieli. Pracownicy zmuszeni są do myślenia w dychotomicznych
kategoriach: pracowniczych i indywidualistyczno-kapitalistycznych (w kategoriach
indywidualnego zysku). Ich interes jako właścicieli (im większy jest ich udział
we własności) ma przeważyć nad ich interesem jako pracowników. Ten pierwszy
interes może wręcz prowadzić do akceptacji zwolnień przez
pracowników-udziałowców.
Wnioski polityczne:
1. Marksistowska krytyka prywatyzacji musi obejmować także tzw. prywatyzację
pracowniczą. Wszelka prywatyzacja prowadzi do narzucenia kryterium zysku jako
podstawowego regulatora działalności gospodarczej (przy czym kryterium zysku ma
różną moc destrukcji w różnych branżach i niszach rynkowych). Wszelka
prywatyzacja prowadzi do zwolnień i osłabienia roli reprezentacji pracowniczych
w procesie zarządzania gospodarką. Konsekwencje prywatyzacji to nie tylko
konsekwencje prywatyzacji dla konkretnego prywatyzowanego przedsiębiorstwa, ale
konsekwencje dla całej gospodarki (także dla przedsiębiorstw znajdujących się w
gestii państwa). Tzw. prywatyzacja pracownicza - jako najpopularniejsza ścieżka
prywatyzacji w początkach transformacji - przyczyniła się do przekroczenia "masy
krytycznej" własności prywatnej w gospodarce, co miało - zgodnie z intencjami
elit ekonomicznych i politycznych - uniemożliwić powrót do gospodarki
nierynkowej. Możliwość tzw. prywatyzacji pracowniczej niewątpliwie przyspieszyła
proces restauracji kapitalizmu w Polsce, a prokapitalistycznym elitom
kierowniczym przedsiębiorstw państwowych umożliwiła drogę do kapitalizmu na
skróty. Była to dogodna forma tzw. uwłaszczenia nomenklatury.
2. Tzw. prywatyzacja pracownicza nie prowadzi do upodmiotowienia robotników.
Prowadzi zaś do czegoś wręcz przeciwnego - upodmiotowienia elit kierowniczych
byłych przedsiębiorstw państwowych. Upodmiotowienie elit kierowniczych oznacza
przejmowanie przez nie kapitalistycznej kontroli właścicielskiej nad
przedsiębiorstwami. Z punktu widzenia pracowników, tzw. prywatyzacja pracownicza
oznacza wręcz uprzedmiotowienie załóg, skoro likwidacji ulega organ
reprezentacji i artykulacji interesu załogi, a na jego miejsce nie powstaje
żaden jego odpowiednik. Interes załogi przestaje być bezpośrednim punktem
odniesienia wewnąrz-zakładowych debat i negocjacji. Jeżeli mimo wszystko
"przebija" się on na walnym zgromadzeniu, to jedynie w formie zapośredniczonej i
cząstkowej. Spółki pracownicze nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek
samorządnością robotniczą - sama forma własnościowa spółki pracowniczej wbija
klin między pracowników-udziałowców i pracowników bez udziału. Załoga nie może
tu wystąpić jako jednolity podmiot, artykułujący i realizujący kolektywne
interesy w procesie zarządzania.
3. Marksiści nie powinni popierać żadnej formy prywatyzacji. Powinni bronić
własności znacjonalizowanej - w perspektywie jej przyszłego uspołecznienia.
Powinni bronić tych ubogich form samorządności pracowniczej, które gwarantuje
Ustawa o przedsiębiorstwie państwowym i Ustawa o samorządzie pracowniczym z 1981
roku. Tym niemniej w stosunku do tzw. prywatyzacji pracowniczej, należy zachować
pewną elastyczność. Po pierwsze - w warunkach masowego niszczenia własności
państwowej po 1989 roku - tzw. prywatyzacja pracownicza może być w pewnych
konkretnych sytuacjach jedyną możliwością uratowania zakładu i miejsc pracy. A
pracownicy przede wszystkim walczą o swoje miejsca pracy (z tej perspektywy
oceniają różne formy prywatyzacji) i my musimy się z tym liczyć. Po drugie -
początkowe rozproszenie własności w spółkach pracowniczych może utrudniać byłym
dyrektorom i innym członkom elity kierowniczej sprawowanie realnej kontroli
właścicielskiej, co może wymuszać na nich pewne ustępstwa na rzecz
udziałowców-pracowników, którzy poza tym, że liczą na dywidendy, to chcą także
pozostać pracownikami. Z drugiej strony należy pamiętać, że ścieżka prywatyzacji
pracowniczej nie gwarantuje wcale rozproszenia własności (nawet w początkowym
okresie). Już na samym początku prywatyzacji przedsiębiorstwa tą drogą może mieć
miejsce sytuacja, że do załogi należy 2% udziałów, a do dyrekcji 98%. Sytuacje
takiej skrajnej polaryzacji są jednak rzadkie.