Tekst ten dostaliśmy mejlem. Nazwiska Stefan Kubański dotąd nie słyszeliśmy. Zapewne nie przepada on za PD. Ale jego analiza Inicjatywy "Stop Wojnie" jest w miarę obiektywna.
Jak rozwala się ruch antywojenny
Powstanie Inicjatywy „Stop Wojnie” było znaczącym wydarzeniem, nie tylko dla radykalnej lewicy, ale wszystkich przeciwników imperialistycznej polityki Stanów Zjednoczonych. Pojawiły się nadzieje że będzie to rozwinięcie poprzednich koalicji, takich jak Porozumienie Anty-Bush, powołane przed wizytą G. W. Busha w Polsce czy Porozumienie Antywojenne, organizujące protesty przeciw bombardowaniom Afganistanu.
Tamte koalicje się sprawdziły, pomimo że grupowały różnych ludzi. Jedną z podstaw ich sukcesu była demokracja wewnętrzna. Decyzje konsultowano, a pracę dzielono między różne organizacje. Każdy mógł się wykazać i powiedzieć jak chce żeby wyglądała wspólna inicjatywa.
Wiele osób liczyło w związku z tym że przy okazji powołania inicjatywy „Stop Wojnie” będzie podobnie. Niestety tym razem stało się inaczej. Już od początku okazało się że niemal całkowitą kontrolę nad porozumieniem chce przejąć Pracownicza Demokracja. Jak się później okazało taktyka ta była stosowana również w innych krajach, przez grupy związane z brytyjską SWP, w innych krajach. Wewnętrzne dyrektywy dotyczące udziału przedstawicieli tej sekty w brytyjskim ruchu antywojennym, sporządzone przez jej międzynarodowe kierownictwo, przeciekły do mediów niezależnych. Czytamy w nich między innymi o konieczności wysuwania podczas każdego wiecu czy marszu przynajmniej jednego mówcy z SWP. Możemy się również dowiedzieć, że protesty przeciw wojnie są przez tą partię traktowane głównie jako pole do rekrutacji nowych członków oraz sprzedaży gazet. SWP stosuje również taktykę zwożenia na demonstracje niemal wszystkich członków, aby pokazać siłę i masowość.
Jak ma się to do ruchu antywojennego w Polsce?
Otóż w Polsce dzieje się dokładnie to samo. Pracownicza Demokracja (odpowiednik SWP) najprawdopodobniej także otrzymała podobne dyrektywy od międzynarodówki, do której należy. Od początku działacze PD zachowywali się jakby Inicjatywa „Stop Wojnie” należała wyłącznie do nich. Jeden z nich obwołał się samozwańczym liderem. Oczywiście nie było żadnego głosowania, ani nawet dyskusji czy naprawdę pluralistyczny ruch potrzebuje jakiegoś odgórnego lidera. Większość osób z koalicji dowiedziała się o wszystkim już po fakcie. Lider zdążył do tego czasu nawiązać kontakty, zarówno z Irakijczykami, jak i ze stowarzyszeniem przyjaźni polsko – arabskiej i mógł twierdzić że „przecież tyle załatwił”.
Doszło również do, teoretycznie otwartego, spotkania organizacyjnego w Warszawie. Oczywiście informacja o nim była tak słaba, że pojawiła się jedynie garstka osób. W porównaniu z o wiele większymi spotkaniami antywojennymi w innych miastach była to kompromitacja. Możliwe że celowo niektóre osoby posunęły się do takiego chwytu. Dzięki temu członkowie PD stanowili sporą część zebranych. Jako najliczniejsza grupa przedstawili więc swój projekt plakatu, który trzeba rozwiesić. W zasadzie demokratycznie można było przegłosować treść i wygląd plakatu, ale wszystkich postawiono przed faktami dokonanymi. Materiały były już wydrukowane, więc przecież szkoda by je było wyrzucić. W ten sposób okazało się że „awangardzie” ruchu jego pozostali członkowie byli potrzebni jako roznosiciele ulotek i rozlepiacze plakatów.
Na zebraniu Inicjatywy ustalono wprawdzie, że tekst ulotki zostanie wcześniej uzgodniony z jej uczestnikami i każdy będzie mógł się wypowiedzieć, ale później PD bezczelnie rozdawała swoje ulotki antywojenne.
Kontrola nad Inicjatywą „Stop wojnie” należała od tej chwili już wyłącznie do Pracowniczej Demokracji. Organizacja ta starała się wręcz utrudniać innym kontakt z Irakijczykami. Stworzyła wręcz organ kierujący ruchem, co widać po ilości jej członków w komitecie koordynacyjnym. Żadna inna organizacja nie ma w nim tylu przedstawicieli. Mało jest również osób niezależnych.
Niestety jest to trochę wynikiem opieszałości i braku reakcji pozostałych przeciwników wojny, którzy nie zdecydowali się na zorganizowanie drugiej, tym razem prawdziwej i nie scentralizowanej koalicji, pomimo że w niektórych kręgach pojawiły się tego typu pomysły.
Naczelnym argumentem PD było że jej członkowie są najbardziej aktywni przy rozwieszaniu plakatów czy rozdawaniu ulotek. Tyle że wynikało to z tego, że mało kto chciał kolportować ulotki czy rozklejać plakaty, które powstały bez jego udziału i zostały mu po prostu wręczone. Po drugie w wielu kwestiach PD nawet nie prosiła nikogo o pomoc. Czyżby po to żeby jeszcze dodatkowo zwiększyć swoje zasługi?
Pierwsze, grudniowe demonstracje antywojenne z roku 2002, okazały się raczej niewypałem. Liczyły jedynie kilkaset osób i nie przebiły się do mediów. Prawdopodobnie dlatego, że były organizowane według, typowej dla PD zasady – im więcej pikiet i marszów tym lepiej, mogą być nawet nieliczne, byle były. Później ktoś z kierownictwa tej grupki zorientował się że w ten sposób nie zyskają przychylności centrali w Londynie. Zaczęli więc organizować szerszy ruch, na podobieństwo zachodnioeuropejskiego, z tą różnicą, że w Polsce był on w ogromnym stopniu przykrywką dla ich działań promocyjnych.
Bardziej uważni obserwatorzy zauważyli na przykład, że plakaty informujące o spotkaniach Inicjatywy były pisane czcionką typową dla publikacji PD, a ich układ przypominał typowe materiały tej organizacji. Niby niewiele, a jednak jest to jakaś technika marketingowa. Ktoś, kto zobaczył plakat antywojenny, później skojarzy go z materiałami PD i będzie bardziej skłonny do wstąpienia do tej grupy. Również oficjalny mail Inicjatywy znalazł się pod jej kontrolą, a telefon podawany na stronie internetowej należy do omawianego wcześniej samozwańczego lidera.
Oczywiście wszelkie spotkania stały się okazją do rozdawania i sprzedaży partyjnych materiałów, tak jakby ruch antywojenny nie mógł funkcjonować ponad podziałami politycznymi i biurokratycznymi strukturami różnych organizacji.
Nie zapominajmy też o sposobie organizowania samych demonstracji. Otóż po sukcesie demonstracji 15.02, kiedy to pojawiło się kilka tysięcy osób, „kierownictwo” ruchu doszło do wniosku, że jeśli jedna demonstracja się udała, następne muszą być takie same. Kilka razy większe lub mniejsze grupy wydeptywały tą samą trasę od Placu Zamkowego pod ambasadę USA. Uwagę przykuwały transparenty PD, z hasłami dokładnie takimi samymi jak w Australii, USA, Wielkiej Brytanii czy Holandii. Wręcz zastanawia to, czy nie zostały one rozesłane po świecie razem z dyrektywami z centrali. Ktoś najwyraźniej zapomniał, że globalny protest nie musi oznaczać powielania tej samej kalki w różnych częściach świata. Gdzie indziej ta jednolitość została przysłonięta przez wiele lokalnych grup, prezentujących regionalną specyfikę, w Polsce ze względu na słabość środowiska oraz stopień przejęcia ruchu przez PD, czegoś takiego nie było.
Liderzy nie wpadli na pomysł, aby zorganizować pikietę pod MSZ czy MON, albo jakiś happening. Oni musieli ciągle maszerować pod ambasadę USA, tak jakby właśnie Bush, a nie polski rząd, był największym przeciwnikiem. Po pewnym czasie stało się to nużące. Dzisiaj wiemy już że Inicjatywa Stop Wojnie 1 maja chce po raz kolejny zrobić demonstrację na tej samej trasie i z podobnymi hasłami. Pomijam już fakt że Święto Pracy jest dniem, w którym powinno się manifestować raczej w kwestiach krajowych, ale kolejny marsz antywojenny będzie prawdopodobnie klapą, bo ludzie mają dość monotonii.
Gdy mówi się o demonstracjach nie sposób zapomnieć o strasznie zachowawczym i umiarkowanym tonie działań PD. Zawsze gdy dochodziło do jakichś spięć z policją, próbowali oni łagodzić atmosferę, aby się zbytnio nie narazić. Gdy w dzień ataku na Irak 20.03.2003 grupa demonstrantów zablokowała ulicę pod ambasadą USA wspomniany wcześniej lider próbował nakłonić ich do zejścia z jezdni. Gdy nastąpiły aresztowania, jakoś nie było go na miejscu, podobnie jak ludzi z PD. Mają oni tendencję do tego aby pojawiać się przed kamerami i przemawiać, ale jakoś nigdy ich nie ma, gdy na demonstrantów spadają represje. Paradoksalnie nawet socjaldemokraci z Federacji Młodych Unii Pracy okazali się tu radykalniejsi.
Działaczom PD nie przyszło również do głowy, aby chociaż dowiedzieć się, co stało się z zatrzymanymi, choćby poprzez zadzwonienie do któregoś na komórkę.
Również w pierwszy dzień wiosny, na wiecu antywojennym, PD dała popis tchórzostwa. Gdy ktoś poddał pomysł, aby ruszyć, pomimo zakazu policji, w kierunku pałacu prezydenckiego, starali się aby demonstranci pozostali na wyznaczonym im przez władze miejscu. Gdy okazało się to jednak niemożliwe, prowadzili ich do przodu, tak jakby chcieli, a nie mogli (lub raczej mogli, a nie chcieli). Demonstracja ruszyła wprost na kordon policji, a prowadzący ją lider jakby tego nie zauważył. Najwyraźniej liczył że tłum i tak nie przejdzie i wróci na miejsce wiecu.
Jedynie kilku bardziej radykalnym działaczom udało się zawrócić ludzi i poprowadzić ich bocznymi uliczkami pod pałac prezydencki, pomimo rosnącej liczby policjantów. Gdy kilkaset osób zebrało się naprzeciwko budynku, padł następny pomysł, aby ruszyć na Uniwersytet i tam zacząć rozdawać ludziom antywojenne ulotki i zrobić wiec, ponieważ policja nie będzie mogła wejść na teren uczelni. Tym razem liderowi udało się zniweczyć ten wybryk (ciekawe czy dlatego że jest pracownikiem uniwerku i bał się o posadę – skoro tak, mógł siedzieć cicho i nie iść). Lider przemówił bowiem i zachęcił ludzi do... powrotu na miejsce z którego przyszli.
Wszystkie powyższe działania rzeczywistych organizatorów protestów (bo chyba mało kto łudzi się jeszcze że nadal istnieje jakaś koalicja antywojenna) doprowadziły do całkowitej klapy demonstracji 12.04. Sytuacja faktycznie nie sprzyjała demonstrowaniu, ponieważ właśnie padł Bagdad, ale spadek liczby uczestników z 5-6 tysięcy do 200-300 osób nie mógł być spowodowany tylko tym. Oczywiście po raz kolejny skandowane znane na pamięć hasła. Po raz kolejny przespacerowano się z tymi samymi transparentami.
Pracownicza Demokracja zapewne uzna wszystkie protesty antywojenne za sukces. Rzeczywiście organizacja ta odniosła sukces. Zyskała nowych członków, a na jej spotkania przychodzi więcej osób, ale czy jest to sukces ruchu antywojennego? Śmiem wątpić.