Tekst ten poprzedził polskie wydanie "Dziennika z Boliwii" - Ernesto CHE Guevary.
Od tłumacza
Żołnierze boliwijscy, którzy 8 października 1967 r.
rewidowali plecak Che Guevary, znaleźli w nim dwa kalendarze formatu
książkowego, zapisane strona po stronie. Żaden z żolnierzy nie umiał czytać. Po
rewizji oddali kalendarze dowódcy sivojego oddziału — porucznikowi Gary Prado,
który kilka godzin przedtem wziął do niewoli rannego Guevarę. Porucznik
przekazał kalendarze sztabowi dywizji. Zawierały one tekst Dziennika, który
Guevara prowadził przez wszystkie dni swojej ostatniej epopei. Dziennik stanowił
cenną zdobycz i wiele wydawnictw o światowej sławie zaczęło się ubiegać o prawo
pierwodruku. Ale w międzyczasie ówczesny minister spraw wewnętrznych Boliwii —•
Argue-das, w sensacyjnych okolicznościach przekazał fotokopię Dziennika rządowi
Kuby. W dziewięć miesięcy po śmierci Che ukazało się w Hawanie pierwsze
książkowe wydanie zapisków boliwijskich Guevary. Wydawnictwo kubańskie dało im
tytuł: „Dziennik z Boliwii".
„Dziś zaczyna się nowy etap". To pierwsze zdanie Dziennika stanowi zarazem
komentarz do filozofii politycznej Guevary. Che traktował kampanię bołiwijską
tylko jako jeden z etapów wielkiego procesu rewolucyjnego, który przeżywa
Ameryka Łacińska i szerzej — kraje trzeciego świata. Nie liczył na łatwe
zwycięstwo w tej kampanii. W rozmowie z Mario Monje — tylko częściowo
zrelacjonowanej w Dzienniku — Guevara mówił, że zwycięstwo partyzantki
boliwijskiej może nastąpić za 15—20 lat. Sam zresztą nie sadził, że dożyje tej
chwili. (Guevara zginąl mając 39 lat). Przyjaciel Guevary — fiicardo Rojo, w
swojej książce „Mi amigo, Che" wspomina, że już w r. 1961 Guevara mówił mu, że
jest pogodzony z myślą o bliskiej śmierci. 0 tym samym świadczą jego listy,
napisane przed wyjazdem do Boliwii. Uważał, że bardziej niż hasel i manifestów
rewolucja potrzebuje osobistego przykładu i że gotowość na śmierć powinna
cechować każdego bojownika. Jeden z ludzi, którzy znali go z okresu
boliwijskiego, powiedział mi kiedyś: „Che wiedział, że tutaj zginie, ale mówiąc
o walce, którą trzeba podjąć,uważał, że ktoś musi zacząć".
Warto pamiętać o tym czytając Dziennik, ponieważ jest to notatnik dowódcy
oddziału osaczonego, notatnik człowieka, który co najmniej przez sześć ostatnich
miesięcy życia prowadzi już walką beznadziejną, który wie, że mógłby się. ocalić
składając broń, ale ani przez chwilą nie rozważa tej alternatywy, przeciwnie —
idzie dalej, upada, podnosi się i idzie dalej; ostatnich stron Dziennika nie
rozjaśnia już żadna nadzieja, obręcz zaciska się coraz bardziej, widzi, jak giną
jego ludzie, widzi, jak uciekają, jest coraz bardziej sam, dławiony astmą,
przygniatany ciężarem ogromnego plecaka, w którym jest pełno książek,
zagłodzony, z czyrakami na nogach, w obcym zdradliwym terenie, gdzie nie
wiadomo, dokąd pójść, w miejscu bardziej odciętym od świata, niż gdyby się było
na książycu, bez szansy na żadną pomoc, sam wobec świadomości końca, którą
musiał mieć, bo tego, co pozostało, nie było już wiele — kilka kilometrów
marszu, pistolet bez amunicji, ostatnia chwila radości, że „dzień upłynął
sielankowo", ostatnia noc, ostatni wąwóz, ostatni strzał.
K t oś musi zacząć.
W słowach tych streszczona jest teoria rewolucji, która zrodziła się przed kilku
laty na Kubie. Kraje Ameryki Łacińskiej — głosi ta teoria --są koloniami Stanów
Zjednoczonych. Na straży kolonialnych interesów USA stoi z jednej strony armia
Stanów Zjednoczonych, gotowa do zbrojnej interwencji, z drugiej —
latynoamerykańskie oligarchie i ich wojska, spełniające rolą agentur Waszyngtonu
i wielkich monopoli. Prawdziwą niepodległość Ameryka Łacińska może osiągnąć
tylko na drodze zbrojnej walki, w wyniku wojny narodowowyzwoleńczej, która
powinna mieć zasiąg ogólno-kontynentalny. Pierwszym etapem tej wojny jest
rewolucja kubańska. Rewolucja ta stanowi początek reakcji łańcuchowej, która
obejmie pozostałe kraje Ameryki Łacińskiej. Obiektywnie biorąc w krajach tych
panuje rewolucyjna sytuacja. Ogromna większość społeczeństwa żyje w warunkach
nadzy, zacofania i wyzysku. Na drugim krańcu bieguna — mała liczebnie burżuazja,
reakcyjna, antynarodowa i skorumpowana, utrzymuje się przy wladzy wspierana
przez kapitał USA, przez własne wojsko i sprzedajną biurokracją. To
przeciwieństwo, ta nierówność i ucisk, plus kolonialna dominacja USA - -
stwarzają sytuacją obiektywnie rewolucyjną. Ale jest to sytuacja obiektywna,
której brak czynnika subiektywnego. Czynnik subiektywny jest niezbędny, aby
przekształcić możliwość w rzeczywistość. Kto ma pełnić tą rolą, jaka siła, jaka
organizacja? Teoria głosi, że lewica latynoamerykańska i jej partie przeżywają
od lat stan kryzysu. Partie te nie są w stanie rozpocząć rewolucji - - są zbyt
słabe, zbyt skłócone i skłonne do postaw ugodowych. Gadulstwo, kawiarniane
politykierstwo, nieustanne teorety-zowanie pozbawiły lewicą zdolności do
rewolucyjnego działania praktycznego.. W tych warunkach, opierając się na
doświadczeniu kubańskim, teoria stwierdza, że centrum kierowniczym rewolucji,
jej organizatorem i awangardą może być tylko zbrojny ruch partyzancki.
Jest to teoria tzw. ,,/oco guerrillero" - ogniska partyzanckiego, którą wykłada
Regis Debray w swoim szkicu „Revolution dans la Revolution?" („Rewolucja w
rewolucji?").
Podstawą tej teorii jest teza, że rewolucją kieruje centrum militarne, a nie
centrum polityczne, że centrum polityczne (partia) musi być podporządkowane
centrum militarnemu (oddział partyzancki).
Zasadniczym terenem działań partyzanckich nie może być miasto. Ludność miejska
składa się z reakcyjnej oligarchii, z drobnomieszczaństwa zapatrzonego we wzorce
indywidualnego sukcesu materialnego i ze zdezorientowanych i zdezorganizowanych
mas plebejskich. Naturalnym terenem działań partyzanckich jest wieś. Bazą
społeczną ruchu partyzanckiego jest chłopstwo. Wojną rozpoczyna mały oddział
partyzancki (30—50 ludzi), składający się z doświadczonych i wypróbowanych
bojowników gotowych na wszystko. Działalność tego oddziału, jego walka, jego
przykład — przyspieszą dojrzewanie świadomości chłopstwa. Chłopi zaczną
wstępować do partyzantki — mały oddział przekształci się w armią — armia
zdobędzie władzą i przeprowadzi rewolucją. Partyzantka boliwijska była próbą
wcielenia tej teorii w życie.
Stąd w Dzienniku Guevary stale wyczekiwanie na udział chłopa, stałe podsycana
wiara, że tym chłopem coś wstrząśnie, coś nim poruszy i że chłop się przyłączy.
W rzeczywistości nie przyłączył się nikt. Streszczona powyżej teoria rewolucji -
- obok wielu dyskusyjnych założeń - - zawiera jedną zasadniczą sprzeczność: mały
początkowy oddział partyzancki znajduje się zawsze wobec trudnego dylematu: z
jednej strony, aby przetrwać - - musi ukrywać się w miejscach najbardziej
bezludnych, z drugiej - - walcząc na bezludziu, nikogo nie przyciąga, jest
odcięty od bazy. W takiej właśnie sytuacji znajdował się przez cały czas oddział
Guevary. Ponieważ wiosną 1968 r. przeszedłem szlakiem tego oddziału, znam
tereny, na których walczył Che. Są to wielkie pustkowia, wieś od wsi dzielą
dziesiątki kilometrów. Gdzieniegdzie jakaś chata albo dwie — trzy chaty i znowu
można maszerować godzinami i nie napotkać śladu ludzkiego życia. Jakim hasłem
można przyciągnąć mieszkającego tu chłopa? Ziemi ma tyle, ile zdoła uprawić.
Trudno mu tłumaczyć, że jego kraj wyzyskują banki amerykańskie, bo nie wie on,
co to jest bank. Trudno go przekonać, że ma reakcyjnego prezydenta, bo nawet nie
zna go z nazwiska.
Na tych kilku stronach przedmowy nie ma miejsca na opis Boliwii. Jest to jeden z
najbardziej tragicznych krajów, jaki widziałem w swoich wędrówkach po świecie.
Ludzie, którzy znają Amerykę Łacińską z pocztówek albo z łatwych opisów, nie są
w stanie wyobrazić sobie nędzy, jaką można tu spotkać. Problem, polega na tym,
że świadomość społeczna, poczucie krzywdy i woła walki rodzą się w człowieku
dopiero na pewnym poziomie egzystencji. Poniżej tego poziomu nędza nie rodzi, a
zabija świadomość. Z taką sytuacją miał do czynienia Guevara.
Dziennik Guevary poprzedza wstęp Fidela Castro. Wstęp ten nosi na sobie piętno
okresu, w jakim powstał. Był to w Ameryce Łacińskiej okres zaciekłych dyskusji
na temat strategii i taktyki rewolucji. Zwolennicy natychmiastowego podjęcia
walki zbrojnej — między innymi Fidel Castro — widzieli w niej jedyną drogę dla
rewolucji. Większość partii komunistycznych kontynentu uważała walkę zbrojną za
jedną z możliwych, ale nie jedyną formę działania. Temat ten był przedmiotem
dyskusji na ostatniej Naradzie Moskiewskiej. Dzisiaj spór ten stracił na
ostrości i stał się bardziej rzeczowy. Ataki Fidela Castro na KP Boliwii są po
prostu niesprawiedliwe. „Konieczny wstąp" stwarza wrażenie, jak gdyby
nieprzylączenie się partii jako całości do oddziału Che stało się przyczyną
porażki tego oddziału. Jest to nieporozumienie, KP Boliwii jest partią małą i
słabą, w dodatku rozbita. Nie powinno się również zapominać jednego faktu —
większość boliwijskich partyzantów w oddziale Guevary była członkami tej partii.
Dziennik Guevary jest dokumentem trudnym do tłumaczenia, na tekst oryginału
składają się surowe zapiski, pełne skrótów myślowych. Ponieważ chodzi tu o
dokument, przekład zachował wiele z tych cech oryginału. Ale mimo zrozumiałych
usterek stylistycznych, Dziennik jest jednym z najbardziej pięknych i
przejmujących dokumentów naszej epoki, napisanym przez żołnierza rewolucji.
RYSZARD KAPUSCIŃSKI