"Podziały idą w poprzek"
 


W 1989 r. zespół w składzie: Ewa Balcerek, Marek Bondaruk, Włodzimierz Bratkowski, Barbara Daniszewska, Robert Dymkowski, Andrzej Gawełek, Ryszard Pająk, Zbigniew Partyka, Grażyna Polkowska i współpracownicy, wydał pierwszy i jedyny, ogólnopolski numer biuletynu "W Poprzek".
Redakcja pisała wówczas: "<<W Poprzek>> (...) jest kontynuacją i nowym ogólnopolskim wcieleniem 14-tu numerów Biuletynu Warszawskiego Porozumienia Związków Zawodowych. Pozostał ten sam zespół (dziś już poszerzony), utrwaliły się jeszcze bardziej polityczne sympatie i antypatie redakcji, wzrósł zasięg oddziaływania.
Równolegle zespół nasz redaguje w dalszym ciągu Biuletyn WPZZ, ukazujący się od nr 15 pod tym samym tytułem, co ogólnopolskie wydanie.
<<W Poprzek>> oznacza dla nas stwierdzenie faktu, iż rzeczywiste podziały społeczne idą w poprzek obecnych podziałów politycznych i organizacyjnych, jak również, że czeka nas wiele pracy, by podstawowe nurty społeczne: na rzecz uspołecznienia, rekapitalizacyjny i biurokratyczny - zostały wyodrębnione z istniejących struktur i podjęły jasną rywalizację o hegemonię swego programu.
W POPRZEK oznacza walkę z potocznymi, wielkim nakładem sił upowszechnianymi, złudzeniami ideologicznymi, które blokują rozwój ruchu, za którym się opowiadamy: nurtu obrony interesów ludzi pracy i walki o rzeczywiste uspołecznienie.
W POPRZEK oznacza dla nas także sprzeciw wobec działań sprzecznych z wolą ludzi pracy - bez względu na to skąd się wywodzą i jak są maskowane wyższym interesem, rzekomo niedostępnym dla rozumu rzeczywistych wytwórców dochodu narodowego" ("W Poprzek", nr 1/1989, wyd. ogólnopolskie OPZZ, w dwóch formatach A4 i A5, s.1).
*
Biuletyn WPZZ powstał jesienią 1988 r. Równocześnie z nim, przy Warszawskim Porozumieniu Związków Zawodowych i Uniwersytecie Warszawskim, powołany został, 14 października 1988 r., Warszawski Klub Myśli Politycznej "Równość", który jednak okazał się efemerydą. Tymczasem, Biuletyn WPZZ szedł jak burza. Nakład (od numeru "zerowego") wynosił początkowo 5 tys. egzemplarzy; po konflikcie na osi WPZZ - OPZZ został ograniczony do 2 tys. Jednak nr 12, zawierający, m.in., polemikę z felietonem Daniela Passenta pt. " Skarbiec bez dna", ("Polityka", nr 12 z 12 marca 1989 r.) pióra Włodzimierza Bratkowskiego "Kto mówi Passentem?" oraz inne materiały dziennikarskie, "wyrażające oryginalne, być może kontrowersyjne poglądy zespołu redakcyjnego Biuletynu WPZZ" (cytat ze wstępu przewodniczącego Zespołu Informacyjnego OPZZ), decyzją OPZZ miał już dodruk 30-tysięczny.
Okazało się bowiem, że Biuletynem WPZZ zainteresowały się najwyższe władze państwowe i partyjne. Atak na Biuletyn WPZZ wsparł więc nie kto inny, jak sam Daniel Passent. Aby "zrównoważyć rządową politykę i <<Politykę>>" OPZZ zdecydowało się na dodruk.
"Mniejsza o to - jak wcześniej, nieco demagogicznie, pisał Robert Dymkowski - faktem pozostaje, że podziały idą w poprzek tak obozu władzy, jak i opozycji, że ludzie pracy najemnej mają wrogów zarówno wśród władzy, jak i w opozycji, że jedyną orientacją dla nas jest walka z klasyczno-stalinowskim centrum i z kryptostalinowsko-prokapitalistyczną prawicą" ("<<Beton>>, <<bagno>> i lewica", Biuletyn WPZZ, nr 12, s. 4).
Robert Dymkowski zresztą potwierdzał swoje demagogiczne zacięcie, bowiem "zgodnie ze starogreckim źródłosłowem tego pojęcia, demagogia oznacza głos ludu" - "w pełni przyznaję się do mówienia takim właśnie głosem, bo to jest mój głos, taki sam jak milionów mi podobnych" (tamże, s. 5).
Biuletyn WPZZ zauważono również w prasie "drugiego obiegu"; kilka pism, w tym "Robotnik" PPS-RD, "Przedświt - Solidarność Robotnicza", "Solidarność Młodych", "Fala" przedrukowały nasz szlagier - "W rocznicę Okrągłego Stołu". Były również spięcia. Redakcja wyjaśniała:
"Rzecz jednak w tym, że przypisywana nam (Biuletynowi) wiodąca rola w OPZZ niewiele ma wspólnego z rzeczywistymi podziałami w tej organizacji. Nurt polityczny, który reprezentujemy, nie stanowi bowiem, w czym można się zorientować czytając wysokonakładowe tytuły OPZZ-owskie (<<Związkowiec>>, <<Biuletyn Informacyjny OPZZ>>, <<Punkt Widzenia>>, <<Przegląd Wydarzeń Związkowych>> itp.), o obliczu organizacji związkowych zrzeszonych w OPZZ. Nasz sposób widzenia ruchu związkowego nie przypadkiem nie zyskał uznania hierarchii związkowej. Ta bowiem machina biurokratyczna nie jest w stanie przełknąć działalności, która nie dość, że jest niezależna od PZPR i władzy w szerokim znaczeniu, to w dodatku nie liczy się zbytnio z interesami biurokracji związkowej.
Próby asymilacji i oswojenia Redakcji Biuletynu ułożyły się w poprzek oczekiwań ich promotorów. <<Centrali>> nie pozostało więc nic innego, jak wycofanie się w sromocie z poczynionych obietnic... i z wydania ogólnopolskiego Biuletynu. Raz jeszcze okazało się, że biurokracji związkowej, miłościwie nam panującej, nie stać na pozyskanie sobie sprzymierzeńców (o ile bardziej giętka jest biurokracja centralna wobec konstruktywnych do niej sił). Operacja wchłonięcia, nadzorowana osobiście przez członka Biura Politycznego KC PZPR, Alfreda Miodowicza, zakończyła się kompletnym fiaskiem - Biuletyn przybrał imię <<W Poprzek>> - stanął ością w gardle" ("Pod naszym urokiem", artykuł redakcyjny, "W Poprzek" - biuletyn WPZZ, nr 16, s. 2).
"W Poprzek" wadził nie tylko biurokracji związkowej i partyjnej, wrogo przyjęła go również część opozycji prosolidarnościowej, w tym Nurt Lewicy Rewolucyjnej związany ze Zjednoczonym Sekretariatem IV Międzynarodówki, który wstąpił właśnie do PPS-RD i hasło "w poprzek" uznał wręcz za szkodliwe.
Już w pierwszym numerze specjalnym "Kreta" (nr 1-2, 1989), pisma członków Nurtu Lewicy Rewolucyjnej PPS, zaatakowano nas w artykule Jana Osy (pseudonim Stefana Piekarczyka) pt. "Agonia neozwiązków", by kontynuować ataki w numerze następnym (Jan Osa, "Słowa i czyny", "Kret" nr 3-4/1989, s. 2) oraz w redakcyjnym "Liście otwartym do redakcji <<Biuletynu Warszawskiego Porozumienia Związków Zawodowych>>, tamże, ss. 2-4).
W numerze 9/1989 "Kreta" znalazł się artykuł Zbigniewa M. Kowalewskiego z "International Viewpoint", nr 171, pt. "Ruch ukraiński. W obliczu historycznych zadań". W "Krecie" nr 1, z marca 1990 r., ukazał się, wraz z reklamą polskojęzycznej edycji "Inprekoru", kolejny artykuł Z.M. Kowalewskiego - "Lwowski Komitet Strajkowy". Więzi na linii NLR - Kowalewski miały więc charakter trwały, tymczasem z PPS-RD Nurt Lewicy Rewolucyjnej został usunięty.
Począwszy od 1990 r., w związku z zaniechaniem finansowania biuletynu przez struktury WPZZ (OPZZ) i sporym zadłużeniem, biuletyn "W Poprzek" zmienił podtytuł na "Międzyzakładowy Biuletyn Związkowy" (pismo wydawane przez GSR), by na krótko wrócić do WPZZ w połowie maja 1991 r. Pierwszy, a zarazem 26 numer Warszawskiego Biuletynu Związkowego "W Poprzek", ukazał się 15 maja 1991 r.
Sytuacja jednak się klarowała na niekorzyść klasy robotniczej - "strajki o przetrwanie władza nazywa <<powtarzającymi się aktami anarchii>> (...). Po raz pierwszy w historii <<wolnej Polski>> zastosowane mają być represje karne wobec <<warchołów>>, którzy <<zakłócają porządek publiczny i zawłaszczają mienie należące do gminy>> (...). <<Polityka>> wzywa, by twardo egzekwować nową antystrajkową ustawę o sporach zbiorowych. Jej zdaniem, nieważne jest, czy strajk jest w słusznej czy niesłusznej sprawie. Zapamiętajmy to w przeddzień nieuchronnych walk pracowniczych" (W. B., "Strajki o przetrwanie", "W Poprzek", nr 3(28) z 28 lipca 1991 r., s. 5). We Wkładce do tego numeru, Zbigniew Partyka w imieniu Grupy Samorządności Robotniczej pisał o "Grozie prywatyzacji":
"Na czym polega więc powszechna prywatyzacja, reklamowana jako najbardziej doniosłe wydarzenie prezydentury Wałęsy i w rzeczy samej takim wydarzeniem będące? Na szybkim i nieodpłatnym udostępnieniu zarządu najlepszych polskich przedsiębiorstw kapitałowi zagranicznemu w jego interesie i na koszt polskiego społeczeństwa. Na rezygnacji przez władze Rzeczypospolitej z jakiejkolwiek polityki gospodarczej. Na zapewnieniu polskiemu społeczeństwu konieczności szybkiego pozbycia się nawet pozorów własności polskiej gospodarki. Nader interesującą ilustrację siły polskiego kapitału stanowi fakt, że niespodziewanie 24 czerwca spadły gwałtownie notowania wszystkich przedsiębiorstw. Powód był prosty - akcjonariuszom były gwałtownie potrzebne pieniądze na wakacje. Jeśli takie tendencje występują wśród tych, którzy stanowią śmietankę przyszłych właścicieli Rzeczypospolitej, to cóż można sądzić o tych, którzy zostaną akcjonariuszami z przydziału. Czy będą oni wyzbywać się swoich udziałów za paczkę papierosów czy za pudełko zapałek?
<<Powszechna prywatyzacja>> jest prostą drogą prowadzącą do kolonizacji gospodarczej Polski, do sprowadzenia Trzeciej Rzeczypospolitej do rangi największego bantustanu na świecie. Można sobie lekceważyć ten proces, można go nie rozumieć. W ostatecznym jednak rachunku trzeba się opowiedzieć, trzeba być za prywatyzacją i jej skutkami lub też przeciw. Zdecydowanie i z całą konsekwencją jesteśmy przeciw!"
A już wcześniej Ewa Balcerek pisała: "Propaganda akcjonariatu pracowniczego, w wersji rządowej, ma charakter neutralizujący ewentualny opór klasy robotniczej w sytuacji postępującej prywatyzacji gospodarki narodowej (...) Przy okazji warto dodać, że nawet najbardziej demokratycznie zorganizowane przedsiębiorstwa, z chwilą, gdy zostaną włączone w mechanizm rynkowy, są zmuszone stosować się do tych samych reguł, których żelazne funkcjonowanie usiłowały zakwestionować wewnątrz własnych struktur. Karol Marks nazywał utopijnymi próby <<zniesienia złych stron kapitalizmu, przy zachowaniu dobrych>>" ("Ślepa uliczka?", "W Poprzek - Międzyzakładowy Biuletyn Związkowy", nr 1(21), styczeń/luty 1990).
O zrozumienie było jednak trudno.
Drogi nasze z WPZZ ostatecznie się rozeszły. Zresztą nie tylko warszawskie związki zawodowe uległy prywatyzacji.
4 czerwca 1992 r. ukazał się, co prawda, "W Poprzek - pismo Warszawskich Związków Zawodowych" (nr 1) jako bezpłatny dodatek do "Robotnika" PPS, składane i redagowane przez Grzegorza Ilkę, ale tak naprawdę był to już początek końca tego biuletynu.
W międzyczasie ukazał się również jeden numer biuletynu wewnętrznego GSR (1990) z tytułem "W Poprzek".
Temat wraca
Wracając na scenę polityczną, w artykule "Frontem do <<Frontu>>!" (czyli twarzą, a nie inną częścią ciała, do Frontu Lewicy) powtórzyliśmy, za naszym pierwszym artykułem po wznowieniu działalności "Przechodzimy do ofensywy!", że: "Doceniamy wartość tej koncepcji [inicjatywy Czerwonego Salonu i Zbigniewa M. Kowalewskiego - Frontu Lewicy], o ile zamierza ona organizować owe szerokie ruchy społeczne w interesie ludzi pracy, a nie wtapiać się w dowolne ruchy społeczne, mieszczące się w ramach kapitalizmu. Uważamy, że inicjatywa ta powinna od początku mieć wyraźnie antykapitalistyczny charakter, gdyż inaczej będzie zmierzała do zamknięcia się w obrębie reformowania tego systemu i sprowadzi się do produkowania petycji do władz i doradztwa" ("Frontem do <<Frontu>>", s. 2).
Zaznaczyliśmy, przy okazji, że "naszym zdaniem, podziały idą w poprzek istniejących formacji lewicowych. Tak jakoś się składa, że tematyką pracowniczą, a tym bardziej klasowym podejściem do problemów tego świata i klasową odpowiedzią na wyzwania obecnego stadium kapitalizmu, zainteresowani są nieliczni. I to właśnie oni powinni szukać pól współpracy i impulsów dla rozwoju ruchu robotniczego.
Ostatecznie, kultywowanie własnych <<kapliczek>> nikomu się nie opłaca, chyba że ktoś sekciarstwo i partyjniactwo stawia ponad sprawę robotniczą" (tamże, s. 2).
Zapewne ten warunkowy tryb docenienia koncepcji Czerwonego Salonu i Zbigniewa M. Kowalewskiego ("o ile zamierza ona organizować owe szerokie ruchy społeczne w interesie ludzi pracy, a nie wtapiać się w dowolne ruchy społeczne, mieszczące się w ramach kapitalizmu") wywołał nerwową reakcję tego ostatniego. Wraz z Magdaleną Ostrowską, Z.M. Kowalewski zarzucił nam rozbijactwo ("grasują rozbijacze" - tenże, "Zamki na lodzie, partie na papierze", s. 3; "służy zaś jedynie rozbiciu tych skromnych grup, jakie istnieją" - M. Ostrowska, "Tylnymi drzwiami do <<Frontu>>", s. 4).
Gdy zaś w tekście "Wyłomu" zaznaczyliśmy, że nie ma żadnych podstaw do oskarżeń nas o rozbijactwo, we wspólnej odpowiedzi Z.M. Kowalewski wraz z M. Ostrowską, w polemice pod znamiennym tytułem "W Poprzek - ością w gardle", będącym (?) niejako nawiązaniem do dyskusji sprzed lat między GSR a NLR, zarzut ten potwierdził w nieco tylko zawoalowanej formie: "Nie interesuje nas dokonywanie <<podziałów w poprzek>> i wyłomów w organizacjach radykalnej lewicy, lecz doprowadzenie do przełomu w jej rozwoju. I o tym chcemy rozmawiać.
Żadne z nas nie postawiło Ewie Balcerek i Włodzimierzowi Bratkowskiemu zarzutu rozbijactwa (...) Ani wprost, ani pośrednio niczego takiego nie twierdziliśmy, ani nie sugerowaliśmy. Jedno z nas wspomniało, że na lewicy <<grasują rozbijacze>> (o czym wielu ludziom na lewicy dobrze wiadomo, podobnie jak dobrze wiadomo o kogo chodzi). Drugie ostrzegało, że stawianie na podziały <<w poprzek>>, jakie rzekomo istnieją w grupach radykalnej lewicy, może prowadzić do rozbicia tych skromnych grup, ponieważ sądziło, że B.B. nie są tego świadomi. W swoim tekście potwierdzili oni jednak, że doskonale zdawali sobie z tego sprawę" (tamże, s. 1).
Hasło "podziały idą w poprzek" w interpretacji Zbigniewa M. Kowalewskiego i Magdaleny Ostrowskiej zmieniło swój pierwotny, GSR-owski sens (który wszakże wynikał z kontekstu, w jakim został użyty). Miało ono sprzyjać wyodrębnianiu się nurtów programowych i dyskusji, urealnieniu rzeczywistych podziałów społecznych, "szukaniu pól współpracy i impulsów dla rozwoju ruchu robotniczego", zainteresowania się tematyką pracowniczą, a tym bardziej klasowym podejściem do problemów tego świata i "klasową odpowiedzią na wyzwania obecnego stadium kapitalizmu" (patrz: "Frontem do <<Frontu>>!"). A przecież sam Kowalewski realistycznie zauważał w tekście odnoszącym się do inicjatywy Frontu Lewicy, że przełomu w rozwoju radykalnej lewicy nie jest w stanie dokonać samodzielnie żadna z istniejących grupek. Rzecz w tym tylko (i aż), czy miałoby się to odbywać na zasadzie programowej, czy też na zasadzie tuszowania różnic. Jest różnica między działaniami o charakterze ponadorganizacyjnym (co postulujemy od początku) a działaniami mającymi na celu "podbieranie" sobie członków (poza który to horyzont różne grupy wciąż nie potrafią wyjść).
Po zmianie desygnatów, już jako hasło rozbijackie, przypisane GSR, zaczęło ono żyć własnym życiem, między innymi w szeregach współpracującej z nami wówczas Ofensywy Antykapitalistycznej. Nieprzypadkowo zresztą w tej organizacji, skoro właśnie tam zderzały się wpływy GSR i Z.M. Kowalewskiego. Zamiana hasła "podziały idą w poprzek" na "dokonywanie <<podziałów w poprzek>>" miała miejsce właśnie w artykule Z. M. Kowalewskiego i Magdaleny Ostrowskiej "W poprzek - ością w gardle".
Artykuł ten, jak widać, wywarł niezatarte wrażenie na braciach Nowickich i na Barnabie Zacharym Łańcucie, którzy do tej interpretacji nawiązują wprost w swoich wypowiedziach, nie tylko pisemnych.
Apogeum tych oskarżeń stał się tekst napisany na zlecenie portalu internetowego Lewica bez cenzury, w którym Cezary Cholewiński, recenzent programu OA i obrońca, pośmiertny, tej grupy, po pierwsze, podkreśla, że oboje wyżej wymienieni polemiści (ZMK i MO) wprost oskarżyli GSR o rozbijactwo, po drugie, w podsumowaniu artykułu "Wspomnienie o najciekawszej debacie w historii <<Czerwonego Salonu>>", idąc utartym przez Zbigniewa M. Kowalewskiego szlakiem, insynuuje, że celem GSR jest wyłuskiwanie z każdej z grup inicjatywnych umiarkowanych elementów, skłonnych bardziej do współpracy niż do rywalizacji metodą podziałów "w poprzek" (tamże, s. 3). "Twórczym" wkładem C. Cholewińskiego do tej interpretacji są "umiarkowane elementy", na które podobno nakierowane są nasze działania. W ten oto sposób, zamiast dyskusji programowych, mamy teraz teorię oblężonej twierdzy, w której zamykają się grupy inicjatywne, osaczone przez niezmordowanych "trockistożerców", Ewę Balcerek i Włodka Bratkowskiego, zdobywających twierdzę za twierdzą, po kolei, a może nawet hurtowo, pozostając wciąż parą głodnych i nienasyconych wilków, gotowych pożreć co mniej bitne i waleczne dzieci rewolucji.
Dziś również wiadomo efektem czego był zanik związków zawodowych i słabość radykalnej lewicy. Wszystkiemu są winne pary mieszane, bardzo zresztą szczwane (patrz: portal internetowy Lewica bez cenzury).



28 kwietnia 2003 r.