Zbigniew Partyka
"Stara" i Nowa Lewica
Zachodnia myśl marksistowska, rozwijana bez biurokratycznego kagańca, cieszyła
się w Polsce sporym kredytem zaufania, odwrotnie proporcjonalnym do stanu wiedzy
o tym zjawisku. Od kilku lat obserwuje się próby zakorzenienia się na polskim
gruncie intelektualnych i organizacyjnych przejawów tych tendencji. Nie
przynoszą one jednak intelektualnego ożywienia - w planie organizacyjnym nie są
w stanie wyjść poza rolę propagandowych faktorii swoich central.
Zasadniczą przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że jakkolwiek nie było w
zachodniej, niezależnej myśli marksistowskiej (rozwijanej głównie przez
marksistów) bezpośredniego wpływu biurokratycznych, antymarksistowskich
tendencji stalinowskich, to podlegała ona innym wpływom, poważnie - niekiedy
wręcz zasadniczo - zmieniającym jej treść i charakter. Najpoważniejsze były tu
wpływy Nowej Lewicy, niemałe też deformacje wywołało przyjęcie rozmaitych
drobnomieszczańskich wersji pojmowania kwestii narodowej. U źródła obu tych
zjawisk leży ta sama przyczyna - poszukiwanie przez organizacje zastępczych baz
społecznych, które mogłyby dać podstawę organizacyjnego trwania w okresie, gdy
próby zakorzenienia się w klasie robotniczej nie były możliwe lub nie dawały tak
oszałamiających efektów, jak przywódcy zapowiadali.
W wersji bardziej umiarkowanej dokonywało się niekiedy zawieranie strategicznych
sojuszy z nierobotniczymi tendencjami, które były tak dynamiczne, że organizacje
służące - w założeniu - wyzwoleniu klasy robotniczej, zatracały wszelką
samodzielność i krytycyzm wobec nich. Największe sukcesy w podporządkowaniu
sobie organizacji trockistowskich mają dwie formacje rozwijające się bujnie na
bazie rozkładu Nowej Lewicy - radykalny feminizm i ruch mniejszości seksualnych.
Zależny i niesuwerenny charakter promowania tych ruchów przejawia się w tym, że
zgodność z postulatami programowymi wspomnianych tendencji staje się
obowiązującym kanonem już na etapie szkoleń wewnątrzorganizacyjnych, bez żadnych
prób przemyślenia tego, że postulaty tych organizacji nie zawierając nic
specyficznie lewicowego, nie formułowane nawet w kategoriach teoretycznych
lewicy, realizowane są z niemałym sukcesem przez formacje nierobotnicze, o
charakterze lewicy drobnomieszczańskiej, zwykłej lewicy obyczajowej.
Najdobitniejszym przykładem tego zjawiska jest znacząca w amerykańskim życiu
akademickim tzw. political correctness - poprawność polityczna, czyli
post-nowolewicowa nowomowa, a także społeczno-obyczajowy bagaż ekipy prezydenta
Clintona. Wobec miałkości społecznego przesłania demokratycznej prezydentury na
plan pierwszy wysuwa się sztafaż obyczajowy, nowa nomenklatura preferująca
czarnoskóre, samotne matki i otwarcie homoseksualistom drogi do kariery
zawodowej w amerykańskiej armii. Pozostaje jednak pytanie, dlaczego polska
lewica rewolucyjna ma być zainteresowana umacnianiem amerykańskiej armii przez
Clintona.
Wobec przyjęcia punktu widzenia radykalnych feministek i ruchów mniejszości
seksualnych jest sprawą oczywistą, że dla tych organizacji znika klasa
robotnicza jako wyróżniony obszar działalności i zainteresowań jako podstawowy i
ostateczny punkt odniesienia wszelkich działań. Działalność w związkach
zawodowych znika lub nie pojawia się wcale, zastąpiona płaskim recenzowaniem i
hurra-rewolucyjnymi postulatami. W zamian za to następuje koncentracja na
środowisku młodzieżowym, akademickim czy wręcz uczniowskim. Brak gotowości
przyjęcia tego trybu postępowania oceniany jest jako nietolerancja, męski
szowinizm i wszelkie inne grzechy, jakie może pomyśleć politycznie poprawna
mniejszość seksualna. To, że radykalne feministki bez żenady wysuwają postulat
cenzury "niewłaściwych" i "obraźliwych" poglądów i zachowań nie jest przedmiotem
refleksji ponoć antytotalitarnej lewicy.
W polskiej rzeczywistości najbardziej konsekwentnym przykładem organizacji
podejmującej wyżej wymienione działania są: Nurt Lewicy Rewolucyjnej,
Solidarność Socjalistyczna (polska filia SWP) oraz Spartakusowska Grupa Polski.
Grupy te potrafią werbalnie zdystansować się od feminizmu, jednak równie dobrze
czynią z hasła o równouprawnienie i tolerancję dla homoseksualistów centralny
przedmiot swej propagandy i kryterium oceny pozostałych organizacji politycznych
lewicy, bez względu na to, w jakiej skali te problemy rzeczywiście występują i
jakie jest zainteresowanie tymi sprawami wśród robotników.
Odrębnym, mniej widowiskowym przejawem zatracania samodzielności politycznej (i
racji bytu) jest stawka na lansowanie ruchów "narodowych" lub
nacjonalistycznych, uczynienie z akceptacji postulatów tych ruchów kryterium
oceny antyimperialistycznej i antynacjonalistycznej postawy innych organizacji.
Każda organizacja ma tu swoje preferencje wynikające z odległej dla polskiego
odbiorcy drogi, którą z braku innych określeń trzeba przez kurtuazję nazwać
drogą rozwoju. Nurt Lewicy Rewolucyjnej lansuje nacjonalizm ukraiński i Czarny
Islam jako nurty "narodoworewolucyjne", rzekomo zbieżne z rewolucyjnym
socjalizmem, który jest tutaj domorosłą definicją trockizmu na użytek Europy
Wschodniej. Solidarność Socjalistyczna i Ofensywa (polska filia Militantu)
ograniczają się tylko do reklamowania Czarnego islamu i Malcolma X w oparciu o
film rzadko oglądany w Polsce. Spartakusowcy za podstawowy uznali stosunek do
Romów i Sinti (dwie gałęzie narodu cygańskiego) nie przejmując się tym, jak
polscy rewolucjoniści mieliby znajdować czas na szukanie pośród polskich
obywateli właśnie Romów i Sinti, i oddawanie im nabożnej czci jako wyrazu
tolerancji i internacjonalizmu. Całość ma charakter jednoznacznie
gombrowiczowski i groteskowy. Podobnie dzieje się z karkołomną próbą odrodzenia
tradycji internacjonalizmu w Polsce przez uznanie za jedynie wartościowego w
polskim ruchu robotniczym udziału działaczy żydowskich. Dokonuje się to przy
całkowitym i rozbrajającym mijaniu się z prawdą historyczną. Czyni się, np. Różę
Luksemburg Żydówką, pomijając całkowicie to, co sama miała na ten temat do
powiedzenia. Jest to oczywiście stary chwyt, który polega na łączeniu rzekomej
żydowskiej świadomości narodowej Luksemburg z jej stanowiskiem w sprawie hasła o
niepodległość Polski. Jest ot przykład skandalicznego nieuctwa, dowód
niezrozumienia kategorii, takiej jak świadomość narodowa jednostki. Nawet tak
nieprzychylny lewicy publicysta, jak Bohdan Cywiński przyznał w Rodowodach
niepokornych, że Róża Luksemburg zachowywała się i odczuwała tak jak typowy
polski inteligent, co zostało udokumentowane w jej listach do Jogichesa, więc
ten typ argumentacji w sposób oczywisty - także z tego powodu - upada.. Jednak
spartakusowcy przyjęli bezmyślnie endecką i prawicowo-pepesowską argumentację,
dodając jej jedynie przeciwny znak. Jako podstawę teoretyczną przyjmują
wypowiedź Izaaka Deutschera, który pisał o Żydach Europy Wschodniej: "Byli oni a
priori wyjątkowi w tym, że jako Żydzi żyli na granicach różnych cywilizacji,
religii, kultur i narodów (...) Każdy z nich był w społeczeństwie i jeszcze nie
w nim, był z tego społeczeństwa i jeszcze nie z niego. To właśnie umożliwiło im
wznieść się w myśleniu ponad narody, ponad ich czasy i pokolenia, i otwierać się
umysłowo na szerokie nowe horyzonty i daleką przyszłość".
Takie mesjanistyczne rojenia są, oczywiście, w historii sprawą powszechną i
nijak nie są mądrzejsze przez to, że wypowiedział je sam Izaak Deutscher. O tym
wszystkim spartakusowcy nie mają pojęcia, podobnie jak o zjawisko "rojte
asymilacje", które występowało we wschodnioeuropejskim ruchu robotniczym, do
którego nie są w stanie się odnieść. Horyzont myślowy spartakusowców ogranicza
się do utożsamienia kategorii pochodzenia i kategorii przynależności narodowej,
przy całkowitym pominięciu samoświadomości narodowej. Jest to, niestety,
poziom... ustaw norymberskich. Zauważam, że dla faszystów być Żydem to źle, a
dla spartakusowców dobrze, ale poziom metodologiczny jest taki sam. Jednak dla
mnie ocena człowieka jako rewolucjonisty jest wyłącznie merytoryczna, bez
punktów za pochodzenie, upodobania seksualne, kulinarne, płeć, wiek, kolor oczu,
skóry, religię przodków i cokolwiek.
Jako swoiste curiosum należy odnotować określenie naszej grupy jako
piłsudczykowskiej w nagrodę za wyśmiewanie przez nasze pismo postulatu
uczynienia z prowadzonego przez "Solidarność" strajku górniczego arbitrem w
kwestii ustawy antyaborcyjnej. Zaiste wielkie nadzieje pokładać musieli w
"Solidarności" znani ze swej bezkompromisowej - i od zawsze - nienawiści do
"Solidarności", skoro mogli postawić taki postulat. Nie bez znaczenia dla obrazu
całości jest fakt, że oskarżenie rzucone przez spartakusowców jest analogiczne
do zarzutów stawianych przez Stalina wobec KPP. Degeneracja spartakusowców jest
aż nadto widoczna.
*
Dokonując prób transplantacji na polskie podłoże nurty Nowej Lewicy nie wchodzą
w żaden owocny kontakt z jakimkolwiek odłamem lewicy starej, robotniczej,
głównie z powodu zainteresowania odmiennymi obszarami działania i innymi
strategiami rozwoju organizacyjnego. Wyróżnienie grup nierobotniczych lub
nieklasowych, preferowanie problematyki odległej od jakichkolwiek związków z
codziennymi potrzebami klasowej walki robotników sprawia, że obie tendencje są
wzajemnie niekontaktowe, nawet - wydawałoby się - we wspólnej problematyce
antyklerykalnej. Po stronie Nowej Lewicy powoduje to powstawanie komfortowego
przekonania, że reakcyjna Polska nie dorosła do przyjęcia jedynie postępowych
tez, i jest to w jakimś sensie prawda, gdyż historia sprawiła, że grunt ten nie
przypomina mateczników Nowej Lewicy, że stosunki społeczne i problematyka nośna
społecznie są zupełnie inne, a schematy wypracowane za morzami powodują ślepotę
tutaj.
Brak zrozumienia i sukcesów powoduje frustrację, frustracja - agresję w
przejawach takich jak donosy, inwektywy, obrażanie się na rzeczywistość,
śmieszne próby zastąpienia dyskusji dyktatem i ultymatyzmem. Dyskusja jest
wymianą myśli i kłopot powstaje wtedy, gdy nie ma się nic do wymiany.
Oczywiście, wszystko jest uwarunkowane strategią organizacyjną, intelektualną i
finansową wobec centrali. Wiele może się zmienić, jeśli jakakolwiek centrala
dokonałaby przewartościowań całości swej strategii, w tym także swego
konkwistadorskiego nastawienia wobec krajów Europy Wschodniej. W innym wypadku,
polskim apostołom Nowej Lewicy pozostaje tylko oczekiwanie, że odpowiednia
centrala zainwestuje bardziej znaczące środki na polski odcinek.
Zasadniczym jednak sposobem przezwyciężania trudności może być jedynie wyjście
tych formacji z pozycji hybrydalnej - nowolewicowej w treści, a trockistowskiej
w pozostałościach - tradycji i nazewnictwa. Trzeba by wybrać - po męsku czy też
w inny sposób - albo opiera się na walce klas, albo na walce płci, albo Marks,
albo Przybyszewski. Trzeba wybrać - komunizm albo "rewolucyjny socjalizm" (ki
czort - eserowcy? Sawinkow? Kontrrewolucja?) Trzeba wybrać internacjonalizm albo
hołdowanie nacjonalizmom narodów ważniejszych czy wybranych. Trzeba dokonać
wysiłku i pójść w stronę rewolucyjnej, robotniczej lewicy, albo w kierunku
przystosowania się do oczekiwań i złudzeń warstw drobnomieszczańskich,
schlebiania ich przesądom narodowym czy rasowym (czarny rasizm!), walczyć o tzw.
rewolucję seksualną i pójść dalej, w nieskończone obszary radykalnego feminizmu
aż do New Age. Każdy wybór jest wyjściem z obecnej, pokracznej pozycji, ale
tylko jeden jest wartościowy. Jak sądzę, w żadnym z opisywanych przypadków nie
nastąpi on szybko (jeśli w ogóle nastąpi), gdyż wszystkie te formacje są grupami
filialnymi, decyzje mogą zapaść gdzieś daleko, a do tego tam sytuacja nie
dojrzała. Tam doświadczenia wschodnioeuropejskie nie stały się przedmiotem
zasadniczych przemyśleń. Dominuje postawa typu "zasłaniamy firankami okna i
jedziemy dalej".
(cyt. za: "Samorządność Robotnicza" nr 9/1994, ss. 14-15)