Zbigniew Partyka
Gniewne notatki przeciw utopii
Zarówno Piotr Kendziorek, jak i Zbigniew Marcin Kowalewski z niezrozumiałą
atencją traktują tekst Enzo Traverso "Auschwitz, Marks i nowoczesność"
(opublikowany w 21 nr "Dalej!" i skomentowany przez nich tamże, przedrukowany
wcześniej w "Zeszycie nr 1 Międzywydziałowego Stowarzyszenia Miłośników
Trzeciego Świata Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego" w pełniejszej
wersji jako "Odczytać Marksa w kontekście Auschwitz", a będący przedrukiem z nr
142 jesień 1995 "Critique Communiste" - kwartalnika francuskiej sekcji
Zjednoczonego Sekretariatu - Ligue Communiste Révolutionnaire). Czy naprawdę
uzasadnione są określenia, takie jak "interesujący przyczynek" (Kendziorek) lub
komplementy typu "podejmuje jedno z kluczowych zagadnień, a mianowicie sprawę
związków marksizmu z ideą postępu, i że czyni to otwarcie i odważnie" (Kowalewski)?
Nie jest moim zamiarem wkraczanie w zainaugurowaną przez obu publicystów
"Dalej!" polemikę, gdyż w luźnym tylko związku odnosi się ona zarówno do tekstu
Traverso, jak też ma niejakie trudności z wypracowaniem własnej, wspólnej,
przestrzeni dialogu (obaj autorzy chcą pisać o czym innym!). Bardziej pouczające
jest dla mnie skoncentrowanie się na istocie i sensie wystąpienia Enzo Traverso.
Głębia i moc analityczna Traverso nie jest przytłaczająca, skoro nie tylko
zarzuca on filozofom marksistowskim (wbrew faktom) milczenie wobec Auschwitz,
ale ponadto stwierdza, iż "milczenie to nie było ani najgodniejszym, ani
najbardziej owocnym sposobem złożenia hołdu marksistowskim działaczom i
myślicielom - a były ich tysiące - którzy stracili życie w obozach
koncentracyjnych i obozach zagłady hitlerowskiej Rzeszy". Otóż wypada zauważyć,
że "oddawanie hołdu" nie jest żadnym swoiście filozoficznie doniosłym lub też
swoiście marksistowskim działaniem, do bycia filozofem, marksistą i
rewolucjonistą ma się nijak, podobnie jak palenie fajki, wędkarstwo,
wegetarianizm czy pisanie wierszy. Swoiście filozoficzna i niezbędna
rewolucjoniście jest jednak wola i konsekwencja w poszukiwaniu prawdy. Trudno o
to u Traverso, który niemałą część swych wywodów poświęcił uwolnieniu się od
niewygodnego ciężaru prawdy. Za cel obrał sobie przeprowadzenie dowodu o
konieczności własnej reformy czy też odnowy marksizmu. Dla tego przedsięwzięcia
właściwe wydały mu się nie jakiekolwiek metody wniknięcia w istotę marksowskiej
myśli, lecz dwie proste techniki - zafałszowanie i dewaluacja dotychczasowego
dorobku marksizmu oraz przejęcie kryteriów wartościowania, właściwych dla
postmodernistycznego dyskursu filozoficznego.
Dewaluacja marksizmu przeprowadzona jest w sposób mało wybredny. Inspirujący
wielce Kowalewskiego "teoretyk" nie brzydzi się prostackimi chwytami
erystycznymi rodem z taniej, antykomunistycznej propagandy, podretuszowanymi
nieco aktualnym, pseudointelektualnym żargonem. Pod piórem Traverso Lenin staje
się osobnikiem ograniczonym przez nieuleczalny produktywizm, późnym spadkobiercą
cara Piotra Wielkiego, którego ledwie można nie obciążać za zbrodnie Stalina.
Znowu Róża Luksemburg, Antonio Gramsci i Lew Trocki także nie są bez winy,
wprawdzie krytykowali Kautskiego, ale ich podejście teoretyczne napiętnowane
jest silną tendencją produktywistyczną, a ich kosmopolityzm (nie
internacjonalizm, czegoś takiego w horyzoncie teoretycznym Traverso po prostu
nie ma!) "był bardzo często związany z żydostwem"! W ten miły sposób, na łamach
teoretycznego kwartalnika Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki i ich
polskich mutacji, analiza myśli marksistowskiej została zastąpiona, lub raczej
sprowadzona do poziomu myślenia autorów ustaw norymberskich! Jeśli do tego
dodamy odkrycie Traverso, że Marks wikłał się w sprzeczności, które dopiero on,
przy niemałym udziale Hanny Arendt, Adorno, Horkheimera i Marcusego, potrafi
rozwiązać, to obraz samozachwytu, tupetu i niekompetencji kwartalnikowego
wieszcza okaże się wystarczająco wstrząsający. Lecz to bynajmniej nie koniec. By
wrócić do samego tylko "kosmopolityzmu" trójcy Luksemburg-Trocki-Gramsci: wedle
Traverso był ów kosmopolityzm "ceną za oderwanie się od rosyjskich czy polskich
korzeni". Czytałem to z osłupieniem, pomijając samą wartość takich
pseudopsychoanalitycznych konfabulacji jako elementu dyskusji (czy
dyskredytacji) dorobku intelektualnego, to zupełnie nowa jest teza o polskim czy
rosyjskim, pradawnym charakterze rodzimej wyspy Antonia Gramsciego - Sardynii.
Ale skoro w Paryżu tak napisali i ani Kendziorek, ani Kowalewski tego nie
prostują, to musi być prawda. To się Tejkowski z Żyrynowskim ucieszą, jak się
dowiedzą o bezdyskusyjnym uznaniu przez Zjednoczony Sekretariat słowiańskiego
charakteru tej niemałej wysepki!
Kolejnym elementem karykaturyzacji marksizmu jest wyodrębnienie i
przeciwstawienie dwu szkół w marksizmie - "naukowego marksizmu II i III
Międzynarodówki", do którego zalicza się Kautskiego, Plechanowa, Lenina i
Bucharina, dodając jeszcze Jauresa, Bebla, Turatiego i Victora Adlera
(scharakteryzowanych jako nieradykalna opozycja wobec cywilizacji
kapitalistycznej i męscy szowiniści) oraz druga szkoła, która otrzymuje miano
"marksistów heretyckich", i gdzie znów trafia Luksemburg z Gramscim i Trockim.
Swoista jest ta ortodoksja, gdzie trafili tacy teoretycy, jak Jaures, Bebel i
Turati. Zabawne odkrycie - Jaures teoretykiem, marksistą i do tego
ortodoksyjnym! Co w tym towarzystwie robi Lenin? Rzekomym kryterium
przyporządkowania do "szkół" jest aprobata produktywizmu ("ortodoksi") lub jego
niekonsekwentne odrzucenie ("heretycy"), utożsamionego z dziedzictwem
Oświecenia. I tu dochodzi do drugiego aspektu strategii Traverso - oceny myśli
marksistowskiej wedle standardów niemarksistowskich. W pierwszym rzędzie, chodzi
tu o uczynienie ostatecznym sędzią i drogowskazem rozwoju marksizmu dorobku
"szkoły frankfurckiej", którą (po części) Traverso włącza do marksizmu, po
części sytuuje ponad nim, zaś Kendziorek i Kowalewski skwapliwie przyjmują
interpretację inkorporacyjną.
Zanim przejdę do dyskusji drugiego poziomu myśli Traverso wypada jednak
podsumować poziom pierwszy. Otóż widać doskonale, że myśliciel ów należy do
plejady intelektualistów robiących karierę na karykaturowaniu marksizmu.
Algorytm takiej twórczości można wydestylować bez trudu. Oto dwa przykładowe
hasła encyklopedii XXI wieku według Enzo Traverso:
"Karol Marks - XIX-wieczny filozof żydowski, jeden z zapomnianych prekursorów
Enzo Traverso".
"Włodzimierz Lenin - rosyjski rewolucjonista, męski szowinista, syn
gubernialnego inspektora szkolnego, skażony produktywizmem, nie zrozumiał
utopijnego potencjału zaszyfrowanego w dziełach Marksa. Ogniwa pośrednie między
carem Piotrem Wielkim a Stalinem, stworzył Związek Radziecki i zapoczątkował
jego elektryfikację, czym wielce zasmucił Enzo Traverso".
Jakież to wszystko proste! Problem w tym, że zajmując się obroną marksizmu czas
jakiś można być uodpornionym na takie uwodzicielskie wdzięki, znając je na nieco
lepszym (prof. Leszek Nowak) lub zdecydowanie wyższym (prof. Leszek Kołakowski)
poziomie i nie brać bezkrytycznie trzeciorzędnej tandety za naukowe objawienie.
Istnieją, oczywiście, w tekście Traverso treści krytyczne, które można by poddać
dyskusji, gdyby nie były one spłyceniem i wulgaryzacją znanych od dawna tez
Karla Korscha, czy swoistą recepcją dyskusji z czasu antypozytywistycznego
przełomu w naukach społecznych z początku naszego stulecia. Tę drugą
problematykę ukazał zresztą Michel Löwy w pracy "Pour une sociologie des
intellectuels révolutionnaires. L'évolution politique de Lukacs 1909-1929", lecz
jak widać z publikacji na łamach "Dalej!" dalsza ewolucja Löwy'ego dokonała się
w kierunku od Lukacsa do Blocha, czyli - w tym kontekście - od (jakkolwiek
rozumianej, skomplikowanej, ułomnej, pełnej dwuznaczności moralnych i
politycznych) praktyki rewolucyjnej do jakże bezpiecznego czczenia utopii.
Jednak skrajna nierzetelność Traverso - pomijanie niewątpliwych źródeł
inspiracji milczeniem lub ich faktyczna nieznajomość (trudno powiedzieć, co w
tym przypadku jest bardziej kompromitujące!) - zwalnia od konieczności
dyskutowania z bezsprzecznym hochsztaplerem i prostowania błędnych atrybucji
poglądów oraz pokracznych wizji historiozoficznych.
Jest jednak rzeczą konieczną, by przypomnieć kilka podstawowych tez, wskazać
nieco istotnych różnic między stanowiskiem marksistowskim a nowolewicowymi
mistyfikacjami. Fetyszyzm produktywistyczny rzeczywiście wielokrotnie
utożsamiany bywał ze stanowiskiem bolszewickim, czasami odbywało się to w wersji
szlachetnej poetycko ("Magnitogorsk, albo rozmowa z Janem" Broniewskiego),
czasem oznaczało po prostu utożsamianie budowy socjalizmu z wydobyciem kolejnej
tony węgla czy kolejnym wytopem surówki, bez względu na społeczne stosunki, w
których realnie się to odbywało. Takie tezy występują do dzisiaj w środowiskach
lewicowych, by wspomnieć niebywałe nadzieje wiązane przez niektórych ze wzrostem
gospodarczym ChRL. Nie ma jednak żadnych powodów, by jakakolwiek wypowiedź
Lenina, łącznie ze znaną fascynacją fordyzmem i tayloryzmem, dawała podstawy do
przypisywania Leninowi zmiany stanowiska z klasowego na nieklasowe,
fetyszystyczne, "produktywistyczne". Nie ma w stanowisku Lenina tendencji do
maskowania czegokolwiek, ukrywania słabości i trudności. Szczególnie dobitnie
kierunek leninowskiej analizy widać w jego ostatnich notatkach, gdzie kwestie
przyszłości państwa radzieckiego i jego charakteru stawiał w kategoriach
politycznych, a nie technologicznych. Krytyka nowolewicowa nie stawia sobie
jednak za cel tak szczegółowego rozróżnienia. Prawdziwie rewolucyjna krytyka
według Traverso dotyczy bowiem nie tylko stosunków społecznych, ale całości
cywilizacji, łącznie z odrzuceniem tzw. cywilizacji przemysłowej. I tu jest
sedno sprawy. Radykalna krytyka cywilizacji przemysłowej nie oznacza bowiem
powrotu do Rousseau, lecz jest substytutem walki klasowej. Jedyną drogą jawi się
tu rzeczywiście rozpaczliwe poszukiwanie cudu, czyli utopii. Nie można bowiem
arbitralnie zadekretować odstąpienia od istniejących technologii po to, by w
dowolnym momencie przejść bezkonfliktowo i bezkosztowo na lepsze i słuszniejsze.
Tego się po prostu nie da przewidzieć i każde zastosowanie nowych technologii
być musi w dowolnym systemie społecznym obciążone ryzykiem. Co więcej, próba
odrzucenia dotychczasowych technologii i powrót do technik przeszłości dać musi
efekt taki, jak panowanie Pol-Pota. Reszta to tylko utopia w najbardziej
wulgarnym tego słowa znaczeniu. Poza wielką falą utopizmu religijnego,
fundamentalistycznego, która zapewne na Traverso nie miała wpływu, istnieje
wszak potężny nurt New Age, który stawia sobie podobne cele, podobnie definiuje
idealne społeczeństwo przyszłości. Jednakowa jest też w New Age i u Traverso
tendencja do pójścia na łatwiznę, zastąpienia walki klasowej przez
czarodziejskie sztuczki, hokus-pokus, tym razem technologiczny, funkcjonowanie
ludzkości w ramach "jedynie słusznych" technik i technologii, które
determinowałyby braterstwo i równość. W koncepcji Traverso takie postępowanie
gwarantowałoby jednocześnie nieodwołalną niemożność recydywy Auschwitz i
stanowiłoby formę pokuty ludzkości, immunizowanej na takie pokusy, jak faszyzm.
Koncept w swej istocie szlachetny, powodowany dobrymi chęciami, lecz dziwnie
nieskuteczny. W polityce nie ma skutecznej odpowiedzi bez zmiany stosunków
społecznych. Sama technologia tego nie załatwi, to tylko złudzenia typowe dla
fabularnej publicystyki naśladującej prozę Herberta George'a Wellsa. Warto przy
tym zwrócić uwagę na inne, tym razem totalistyczne filiacje projektu
funkcjonowania ludzkości w harmonijnej jedności z arbitralnie zdefiniowanymi,
wymodlonymi technologiami czy ekotechnologiami. Takie postawienie sprawy stawia
na porządku dnia, w sposób niezbędny i oczywisty, etykietkowanie dorobku myśli
ludzkiej, w szczególności naukowej. Stanowisko dziwnie znajome, jeśli ktoś chce
pamiętać odrzucenie przez faszyzm zarówno psychoanalizy, jak i teorii
względności jako żydowskich miazmatów, tumaniących prosty, aryjski umysł, czy
stalinowska "krytykę" cybernetyki jako pseudonauki burżuazyjnej. Cóż, każdy ma
takie towarzystwo, na jakie go stać w wędrówce myśli.
Istnieją dwie możliwości interpretacji faktu zaistnienia postawy Traverso na
łamach teoretycznego pisma LCR. Albo problemy teoretyczne nie mają dla tej
formacji żadnego znaczenia i dlatego mogą się tam bez krytyki pojawiać teksty o
dowolnej wymowie, co oznacza, że LCR stała się organizacją całkowicie bezideową,
całkowicie "pragmatyczną". Albo też, mamy do czynienia z zasadniczym zwrotem,
przejściem od poszukiwań rewolucyjnej strategii w ramach marksizmu (czyli
rewolucyjnej myśli naukowej) do poszukiwań w ramach myśli mieszczańskiej,
nienaukowego, utopijnego rewolucjonizmu. W tym drugim przypadku, logicznym byłby
wkrótce krok następny, negujący utopizm, ale już na poziomie myśli
mieszczańskiej, czyli poprzez powrót do matecznika socjaldemokracji. Taka droga
zawarta jest już w strukturze myśli Traverso, który dowolnie dzieli marksizm,
dopisuje doń "szkołę frankfurcką" i dokonuje swobodnych manipulacji ideowych. W
ślad za rozterkami myśli mieszczańskiej Traverso przyjmuje jej alternatywę -
albo naiwna wiara w samonapędzający się postęp, taka dostosowana do postrzegania
postępu komfortu karykatura heglizmu, albo radykalna krytyka cywilizacji,
negacja całego rozwoju od czasów Oświecenia, różne takie "Nowe Średniowiecza"
itp., itd. W takiej analizie nie ma miejsca na marksizm, znika on w
mieszczańskiej myśli "postępowej", do czego przez wiele dziesięcioleci
redukowała go wykładnia stalinowska. Stąd mechanizm myśli Traverso - po
zredukowaniu marksizmu do burżuazyjnej myśli oświeceniowej - obciąża się go
odpowiedzialnością za grzechy tejże, potem zaś stara się to przezwyciężyć
konstruując nowego, filozoficznego Frankensteina - utopijny "marksizm"
niepostępowy. Wybitny wkład w rozwój folkloru filozoficznego końca dwudziestego
wieku.
(cyt. za: "Samorządność Robotnicza" nr 16/1996, ss. 18-19)