Ewa Balcerek

Słoń pod mikroskopem,
czyli o warsztacie naukowym

 


"Tygodnik Robotniczy" (nr 38) przyniósł drugą już z kolei zadzierzystą polemikę rozpętaną przez tego samego autora, Roberta Dymkowskiego. Sama zdolność rozsierdzenia szacownego grona świadczy o niemałym talencie, docenionym zresztą faktem publikacji na łamach pisma. Oba artykuły Dymkowskiego wyrażają niepokój wspólny większości ludzi pracy, zwłaszcza robotników, ponoszących główny ciężar społecznych kosztów reformowania gospodarki. Dymkowski nie pozostaje jednak przy niepokoju, lecz usiłuje nadać mu podbudowę teoretyczną, rzetelnie uargumentowaną.
Pierwszy polemista Dymkowskiego, red. Ł. Fidos, czyni wrażenie kogoś, kto nie zrozumiał, o co idzie autorowi (swoją drogą słusznie wytykając mu niejasność sformułowań). Pewność siebie i optymizm polemisty, jak i większości optymistów, bierze się w naszym kraju z zaufania pokładanego w ekspertach od ekonomii.
Jako drugi odezwał się więc, wywołany zresztą obcesowo przez Dymkowskiego do tablicy, sam ekspert. Jako kolejny "plus" dla Dymkowskiego należy policzyć to, że wykazuje on dobry gust w doborze oponentów.
Doc. Marek Dąbrowski jest autorem poważnej rozprawy o samorządzie pracowniczym. Temat ten, od paru lat, stracił znacznie na popularności w potopie skrajnie menedżerskiej optyki reformistycznej. Zdaje się, że p. Dąbrowski uległ, niestety, tej fali. W jego rozprawie habilitacyjnej taka ewolucja nie była z góry przesądzona.
Szczególną cechą wspólną obu polemik z artykułami R. Dymkowskiego jest oskarżenie go o posługiwanie się niestrawnym językiem okresu "błędów i wypaczeń", jak go wdzięcznie nazwał p. Ł. Fidos - "późnostalinowskim slangizmem akademijnym". I tu leży pies pogrzebany. Oskarżenie to podchwycił p. Dąbrowski i uderzył z całej siły..., ale nie w Stalina, lecz w podstawowe tezy K. Marksa. Tej podmiany desygnatu określonej kategorii (by wspiąć się na wyżyny naukowego "żargonizmu") mógł p. Dąbrowski dokonać z pewnością siebie wynikającą ze świadomości, że w naszym kraju, poza garstką hobbystów, nikt nigdy nikogo nie nauczał marksizmu. Obawiam się jednak, że ostatnio sytuacja społeczna sprzyja krążeniu widm po Europie... Można, rzecz jasna, mieć pogląd, że stalinizm jest marksizmem, ale, niestety, przekonanie nie zastępuje dowodu. Zarzucając Dymkowskiemu jednocześnie stalinizm i utopizm (czynią to obaj polemiści), p. Dąbrowski sugeruje, że stalinizm był autentyczną próbą upodmiotowienia klasy robotniczej, tyle że... ideą utopijną samą w sobie. To stanowisko dziwi tym bardziej, że p. Dąbrowskiemu nieobca jest wiedza o przebiegu walki klasy robotniczej o upodmiotowienie, o niszczeniu tego upodmiotowienia właśnie w ramach systemu stalinowskiego, niezależnie od tego, czy był to stalinizm "centralistyczny", czy też jego "rynkowa" odmiana.
I tutaj dochodzimy do sedna tego palącego, do dziś leżącego odłogiem, problemu stalinizmu w naszym kraju i jego wpływie na rozwój nauki polskiej. Nie istnieje rzetelna analiza tego zjawiska, które można by umownie nazwać "teorią stalinizmu". Nie istnieje po części ze względu na brak swobodnego dostępu do materiałów źródłowych - chociaż ten czynnik nie ma decydującego znaczenia, przede wszystkim zaś z powodu braku zainteresowania zainteresowanych.
Usiłując uchwycić najogólniej istotę stalinizmu jako koncepcji teoretycznej, należy zwrócić uwagę na aspekt rozwojowy. Stalinizm nie bierze się z próżni. Nie wdając się w śliskie wartościowania, zauważmy tu pewną pierwotną tendencję, u samych podstaw sprzeczną z marksizmem, ujmowania zjawisk społecznych jako wtórnych wobec spetryfikowanego systemu praw historycznych, ekonomicznych czy socjologicznych, neutralnych i manipulowalnych w ten sposób, że ich nieugięty obiektywizm można wykorzystywać do własnych celów, pod warunkiem podporządkowania się im. Pobrzmiewa tu echo tez Engelsa, jednakże, co ma niebagatelne znaczenie, odnosiły się one do społeczeństwa komunistycznego, którego warunkiem podstawowym nie był stosunek człowieka do przyrody, ale stosunek człowieka do człowieka, czyli stosunek społeczny. Jest to abecadło marksizmu i nie należy traktować "bryków" obowiązujących 20 lat temu jako wyroczni na całe życie. P. Dąbrowski nigdy przecież nie doszedłby do tytułów naukowych, gdyby chciał poprzestać na tej wiedzy ekonomicznej, którą wyniósł ze studiów. Rozumiem, że zniesienie specjalizacji zawodowej jest jeszcze "pieśnią przyszłości wygrywaną na trąbce dziecięcej", ale zagadnienie stalinizmu ma znaczenie podstawowe dla samoidentyfikacji każdego człowieka chcącego parać się w Polsce nauką, a zwłaszcza ekonomią polityczną.
Dyskusje nad pragmatyką praw ekonomicznych trwały od zarania nowego społeczeństwa w Rosji, przybierając w latach 30-tych szczególnie dramatyczną postać. (Wszak p. Dąbrowski postuluje wyższość kryterium pragmatycznego w ekonomii nad ideologicznym - jest to taki slogan uwewnętrzniony przez większość przedstawicieli nauki całkiem bezmyślnie, na zasadzie - pragmatycznej - znajomości skutków upartego powtarzania hasła, aż do wyczerpania umysłowego. Wystarczy uświadomić sobie, że nie jest "złem" ideologia jako taka, ale zawsze należy pytać: jaka ideologia? Bez ideologii, czyli bez założeń epistemologicznych, nie może zaistnieć naukowe poznanie).
Dyskusje o statusie prawa wartości w gospodarce socjalistycznej kulminują w pracy Stalina Ekonomiczne problemy socjalizmu w ZSRR. Jest to zwycięstwo linii "pragmatycznej". I to zwycięstwo ciągnie się za nami od ponad 30 lat, falsyfikując się z nieustającą konsekwencją w kolejnych, nieudanych, próbach reform gospodarczych. Chcę tu jasno powiedzieć, że szafowanie oskarżeniami o stalinizm jest chwytem za bumerang. Ktoś nazwał podobny stan ducha buntem kwiatów przeciwko korzeniom.
W dyskusji ekonomicznej z 1956 r., rozpoczętej artykułem W. Brusa, nastąpiło rozwinięcie "genialnych" wątków myśli Stalina, a przede wszystkim logiki jego rozumowania. A więc: oderwanie abstrakcyjnie pojętych mechanizmów gospodarki kapitalistycznej od jej podłoża społecznego, czyli traktowanie konkretnych przejawów gospodarki światowej jako nieistotnych przypadłości nie mających wpływu na mechanizm rynkowy, na kumulowanie się skutków konkurencji (na co zwracał uwagę Dymkowski w pierwszej polemice). W dyskusji tej zrozumienie dla szerszego ujęcia gospodarki kapitalistycznej zaprezentował jako jedyny bodajże prof. E. Lipiński. Natomiast "odchodzenie od stalinizmu", rozumiane jako dogmatyczne zafiksowanie koncepcji kapitalizmu i, nie mniej dogmatyczne, zanegowanie - właśnie na zasadzie "ideologicznej" - w teorii tez o podmiotowości klasy robotniczej, trwa do dziś. Z pełnym sukcesem. O ile sukcesem można nazwać chroniczny kryzys gospodarczy.
Ten właśnie zasadniczy brak umiejętności samoidentyfikacji wśród przedstawicieli polskiej nauki każe powątpiewać w rzetelność ich warsztatu i daje prawo do zadania im pytania: "Z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie!"
Zajmijmy się teraz bliżej atakami p. Dąbrowskiego na tezy marksowskie.
1.Klasa robotnicza. P. Dąbrowski bierze ją w cudzysłów jako pojęcie nie mające ostro wyróżnionego desygnatu w rzeczywistości. Jest to koncepcja, której szczyt popularności na Zachodzie należy już do suwenirów w stylu retro. Problem należy do tego samego gatunku, co pomysł z "przestarzałością" przemysłu we współczesnej strukturze gospodarczej świata. P. Dąbrowski popełnia tutaj błąd "pars pro toto", nie zauważając, że kraje Trzeciego Świata stoją dopiero u progu fazy industrialnej, a skuteczne blokowanie ich rozwoju ekonomicznego przez struktury międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy sprawia, że długo jeszcze ekonomiści "peryferii" nie będą podzielali niepokojów metodologiczno-warsztatowych p. Dąbrowskiego. Obawiam się, że także i w Polsce alarm jest przedwczesny.
Z tego samego podstawienia obszarów badania bierze się optymizm p. Dąbrowskiego co do zniesienia podziału na pracę fizyczną i umysłową. Współcześnie podział ten przybrał postać jeszcze bardziej wysubtelnioną, mianowicie w ramach pracy umysłowej nastąpiła specjalizacja pomiędzy krajami na kraje specjalizujące się w prostej pracy umysłowej i takie, które specjalizują się w pracy intelektualnej, czyli o charakterze twórczym. Oznacza to powiększenie dystansu w stosunku do krajów, które nie są nawet konkurencyjne w pracy umysłowej prostej.
Wole podmiotowości klasa robotnicza wykazywała w Polsce nie raz i nie dwa razy. Powtórzmy więc za Marksem, że w tej kwestii siłę argumentu uznamy za nieistotną wobec argumentu siły.
2.Wyzysk. P. Dąbrowski wmawia Dymkowskiemu, że jest socjalistą utopijnym, pragnącym oddać robotnikowi "nieokrojony produkt jego pracy". Znowu mamy tu do czynienia z metodologią stalinowską, postrzegającą kategorie jedynie w ich ujęciu abstrakcyjnym. Nie zauważa tego, że Dymkowski postuluje prorobotnicze użycie wypracowanego dochodu narodowego, nie zaś jego rozpisanie na indywidualne dochody, choćby nawet z uprzywilejowaniem tej klasy społecznej. P. Dąbrowskiemu nie jest zapewne obce pojęcie: społeczny fundusz spożycia. Otóż klasa robotnicza jest najbardziej zainteresowana w utrzymaniu i rozwoju tej formy podziału dochodu narodowego, gdyż jest to forma najwygodniejszego dostępu do podstawowych usług dla człowieka nie mającego możliwości wykorzystywania godzin pracy dla celów prywatnych, nie mówiąc już o ich odpłatności.
Z ekonomicznego punktu widzenia, społeczne fundusze spożycia są adekwatną formą wpływania na reorganizację poprzerywanych więzi społecznych i gospodarczych. A przede wszystkim, na powstrzymywanie ich dalszego rozpadu. Odbudowa więzi na podstawie szeroko zakrojonej reprywatyzacji jest utopią z tego względu, że warunkiem powodzenia "inicjatyw prywatnych", o ile nie są one z założenia nakierowane na wykorzystywanie procesu rozpadu, jest dynamiczny rozwój całości, o czym pouczają nas już klasycy ekonomii (Smith i Ricardo). Odwrotna zależność nie jest udowodniona.
Wyzysk, którego nie potrafi dostrzec p. Dąbrowski z przyczyn warsztatowych, nie jest kategorią jednostkową, lecz społeczną. Według Marksa, wyzysk jest uniemożliwieniem klasie uciskanej korzystania z owoców pracy społecznej. Swą dynamikę kapitalizm "zawdzięcza" stojącemu w sprzeczności z nim prywatnemu charakterowi zawłaszczania. Dlatego też, byłoby nieracjonalnym wycofywanie całości wartości dodatkowej przez robotnika. Tak samo nieracjonalnym jest wycofywanie przez kapitalistę zysku ze społecznego procesu podziału. Zarówno jeden, jak i drugi akt rozrywa jedność procesu wytwarzania i reprodukcji. Z tym, że taka sytuacja w odniesieniu do klasy robotniczej nie zachodzi.
Proponowanie rozwiązań opierających się na zasadzie akcjonariatu jest właśnie koncepcją wyrażającą niezrozumienie dla społecznego charakteru produkcji. Ponadto, w warunkach polskich obecnie, te rozwiązania mogą mieć tylko wpływ na pogłębienie istniejących trudności gospodarczych.
Prof. E. Lipiński, w 1956 r., pisał o tendencji do wytwarzania się sytuacji stwarzających pozory rentowności tych przedsiębiorstw, które znajdują się w lepszym położeniu z racji swej sytuacji monopolistycznej. Osiągają one "rentowność" kosztem innych przedsiębiorstw w branży, nie uprzywilejowanych pod względem wyposażenia w nowoczesny aparat produkcyjny, z dużą dekapitalizacją, nie mających dostępu do limitowanych (bariera niemożliwa do przekroczenia, choćby i w 125 etapie reformy) surowców i energii itd., itp.
Takie są obiektywne warunki, w których robotnicy poszczególnych przedsiębiorstw będą konkurowali o podnoszenie wpływów z dywidend.
Należałoby, i p. Dąbrowski ma do tego odpowiednie kwalifikacje, zilustrować postulaty akcjonariatu przykładami z obszarów, w których te rozwiązania zostały przetestowane. Na świecie idea się nie przyjęła w szerszej skali. Robotnicy nigdy nie zaakceptowali tego rozwiązania, chociaż próby jego wprowadzenia są równie stare, jak i społeczeństwo burżuazyjne. Trudno oczekiwać innego stanowiska, jeśli próby te sprowadzały się nieodmiennie do usiłowań przerzucania na klasę robotniczą finansowania gry konkurencyjnej przedsiębiorców. M.in. drastycznie ujawniało się to w sytuacjach dobrej koniunktury, gdy pracownicy najemni sąsiednich firm wywalczali sobie podwyżki płac, a robotnicy-"współwłaściciele" przedsiębiorstwa byli zmuszani do wysiłku finansowania kosztów rozwoju firmy w przyszłości, w celu rozwinięcia jej ekspansji. Pieniądze wykładane przez robotników zwracały się im po 20-25 latach, o ile firma nie splajtowała wcześniej. Przez ten czas nacisk na podwyżki płac podstawowych był odpowiednio mniejszy. W sumie, w najlepszych sytuacjach, robotnicy otrzymywali ledwie to, co i tak otrzymaliby w ramach normalnego nadążania za inflacją.
Samodzielność przedsiębiorstw opierająca się na zasadach akcjonariatu ma to zasadnicze ograniczenie, że wysiłek robotnika może łatwo ulec zmarnotrawieniu w skali ogólnogospodarczej. Efekty jego pracy nie są bowiem przez nikogo kontrolowalne. Biorąc pod uwagę miejsce Polski w międzynarodowym kapitalistycznym podziale pracy nie mamy raczej szans na narzucanie partnerom zagranicznym takiej kooperacji, która gwarantowałaby zabezpieczenie interesów polskiego produktu finalnego, tj. takiej struktury produkcji, która odpowiadałaby strukturze narodowych potrzeb. Raczej ta struktura kształtuje się jako odbicie potrzeb obcego produktu finalnego. Trudności te mają nie tylko kraje w tak ciężkiej sytuacji gospodarczej, jak Polska. Walka ekonomiczna, tocząca się na świecie, wyraża właśnie to pragnienie narzucenia własnych potrzeb jako określających dla reszty świata. Ostatnio problem ten zaczął nurtować Japonię. Ale nie pocieszajmy się tak "zaszczytnym" sąsiedztwem, albowiem wbrew optymizmowi p. Fidosa, "druga Japonia" grozi nam jedynie pod warunkiem, że tam zbudują "drugą Polskę".
Możliwości wyzysku są praktycznie nieograniczone do momentu, gdy klasa robotnicza nie ukonstytuuje się jako podmiot. Dostrzeżenie ich jest zależne jedynie od wyobraźni, o której mówią, że jest najniezbędniejszą cechą potrzebną naukowcowi. Niestety, czasami ta wyobraźnia bywa zabijana systematycznie dogmatyczną metodologią. Decydujące znaczenie ma więc jednak kwestia warsztatu, jego odpowiedniego doboru. Trudno przecież dostrzec słonia pod mikroskopem.