Tekst ten można znaleźć na stronie Nowej Lewicy http://www.nowalewica.org.pl .Zamieszczamy też sprostowanie Michała Nowickiego, który został w artykule wymieniony.
"Grupę skupioną wokół Michała Nowickiego" o której napisał Zbigniew Partyka stanowili byli członkowie OA zaprawieni w bojach z faszystami i pseudo lewicą. Konkretna współpraca na ulicy okazała się na szczęście dla Nowej Lewicy ważniejsza niż dziesiątki apeli, oświadczeń nawołujących do bojkotu nas. Mieliśmy współpracować przy zatrzymywaniu SLD-owskiego pochodu. Niestety postawa NL była niekonsekwentna. Zamiast ustalić jeden plan 1 majowej akcji - NL czekała na wynik rozmów Ikonowicza z Dyduchem. A zamiast konsekwentnie antyrządowej akcji stało się to co się stało. Plany były wielkie. Od początku mówiliśmy Partyce, że dyskusja z liberałami z SLD nie ma sensu - i tylko siła naszych pięści może ich zatrzymać. Ale akcja nie wypaliła też, ponieważ Partyka źle ocenił stosunek sił. Zapowiadał, że stosunek między pochodem NL a SLD będzie jak 1:2 lub 1:3 (w liczbach miało to wyglądać 500 przeciw 1000). Partyka nie działał kilka lat i to była chyba przyczyna jego zbyt optymistycznych wyliczeń. Uwierzył, że NLR wystawi 50 osób. Uwierzył, że będzie kilkudziesięciu działaczy WGR z własnym nagłośnieniem. W końcu spodziewał się, że do demonstracji przyłączą się "zwykli ludzie" zachęceni plakatami. Otóż plakatów NL było znacznie mniej, a w dodatku były one mało czytelne w porównaniu do plakatów SLD-owskich. Trudno dokładnie ocenić proporcje między NL a SLD, ale najprawdopodobniej były one mniej więcej wielkości 1:20 (150 do 3000). Ale i tak można było zrobić więcej. Zamiast zapraszać Dyducha do dyskusji co cały czas robił Ikonowicz, można było od początku postawić na konfrontację. Ale to już jest gdybanie. Pozostaje życzyć sekretarzowi generalnemu Nowej Lewicy więcej realizmu i krytycyzmu, gdy negocjuje z sekciarzami. Bo jeśli ktoś wierzy, że sekty spod znaku NLR i WGR zmobilizują łącznie 100 osób (było może 5 nurtowców i żadnego członka WGR) to jest, mówiąc dosłownie po prostu frajerem. Radzę przeprowadzić lepsze rozpoznanie gruntu na którym się działa. Szkoda też, że personalne ambicje działaczy NL i PD okazały się ważniejsze niż święto pracy. Miejmy nadzieje, że za rok wyciągnięte będą wnioski.
Jeszcze dwa słowa apropo "mojej grupy". Otóż na razie żadnej grupy nie tworzę. Jeśli taka grupa kiedyś powstanie, na pewno poinformujemy o tym na łamach LBC.
Michał Nowicki
Zbigniew Partyka
1 Maja 2003 starej i Nowej Lewicy w
Warszawie
W pierwszych dniach kwietnia dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że kierownictwo
OPZZ nie zamierza organizować w tym roku manifestacji pierwszomajowej w
Warszawie, pozostając w przekonaniu, że ciężka sytuacja pracujących nie
usprawiedliwia organizowania Święta Pracy. Zamierzaliśmy od dawna zorganizować
własne obchody, gdyż dla nas, dla Nowej Lewicy, jest to od zawsze dzień
Międzynarodowej Solidarności Robotniczej, dzień w którym związki zawodowe i
partie występują w zasadniczych sprawach, prezentując swe punkty widzenia i
hasła. W tej j sytuacji nie mogliśmy pozwolić, by Warszawa pozostała bez
silnego, czerwonego pochodu i 7 kwietnia zarejestrowaliśmy tradycyjną
trasę(Rondo de Gaulle’a - Nowy Świat- Krakowskie Przedmieście - Królewska-Plac
Grzybowski, zbiórka godzina 10.00), w imieniu międzyorganizacyjnego komitetu, by
nikomu nie blokować wejścia nazwą własnej organizacji. Jednościowej inicjatywy
nie udało się zrealizować, gdyż Pracownicza Demokracja zarejestrowała własny,
separatystyczny pochód jako Inicjatywa Stop Wojnie, po trasie manifestacji
antywojennych – Plac Zamkowy-Krakowskie Przedmieście – Pl. Trzech Krzyży – Aleje
Jerozolimskie do Ambasady USA start o 11.00. Odczuwaliśmy, tak jak inni
absurdalność takiego stawiania sprawy, rozumianą przez nas jednocześnie jako
próbę zmiany desygnatu manifestacji pierwszomajowej jak też próbę, naszym
zdaniem z góry skazaną na niepowodzenie, zdyskontowania przemijającego sukcesu
manifestacji antywojennych, ale po podjęciu decyzji przez PD nawet nie
traciliśmy czasu na przekonywanie Filipa Ilkowskiego.
Wobec groźby utraty twarzy SLD zarejestrowała w pośpiechu własny przemarsz,
idący pod prąd tradycji i naszej manifestacji – o 9.30 spod OPZZ Nowym Światem,
Placem Trzech Krzyży i Wiejską pod Sejm. Ze spokojem, choć w mozole
realizowaliśmy przygotowania do manifestacji (kontakty, mobilizacja członków,
pomysł, finansowanie, druk i lepienie plakatów) gdy zaczęły dochodzić informacje
o nerwowości SLD. Po raz pierwszy w dziejach III RP doszło 29 kwietnia do
dziwnych negocjacji w sprawie pochodu między organizatorami w Wydziale
Zarządzania Kryzysowego Urzędu M. St. Warszawy, gdzie Nową Lewicę reprezentowali
Zbigniew Partyka i Patryk Kisling a SLD Edward Kuczera z dwojgiem
przedstawicieli młodzieżówek. Zgodziliśmy się na przepuszczenie pochodu SLD na
rondzie, wiedząc, że nazajutrz dojdzie do kolejnej rozmowy między Piotrem
Ikonowiczem i sekretarzem SLD Markiem Dyduchem. O istocie naszej koncepcji
poinformowaliśmy uprzednio zarówno Pracowniczą Demokrację jak i te formacje,
które przyjęły pierwszomajowe zaproszenie – Konfederację Pracy, Nurt Lewicy
Rewolucyjnej, KPP, Walczącą Grupę Rewolucyjną, redakcję Jedności Pracowniczej,
grupę skupioną wokół Michała Nowickiego oraz zwolenników Lewicowej Alternatywy.
Dyduch na spotkaniu z Ikonowiczem zobowiązał się do zatrzymania pochodu SLD na
rondzie i wspólnego wiecu, gdzie pękłyby policyjne kordony, możliwy byłby
kolportaż, a przedstawiciele obu stron zabieraliby głos z jednego miejsca i
wspólnego nagłośnienia, po czym pochody rozdzieliłyby się. SLD poszłoby
manifestować pod Sejm przeciwko arogancji elit władzy, a my czekając na szybkie
przybycie pochodu Stop Wojnie poszlibyśmy razem pod ambasadę, albo jeszcze
dalej, pod Kancelarię Premiera.
Większość ekip dopisała, doszła czy dojechała; na placyku pod pomnikiem
Partyzanta AL trwał kilkusetosobowy wiec, gromadzący zarówno warszawiaków jak
przedstawicieli NL z Ełku, Łodzi, Poznania, Włocławka, Torunia, Kostrzynia,
Trójmiasta, Śląska, Białegostoku, i innych miejsc, gdy około 11 dotarł
ponadtysięczny pochód SLD. Wcześniej, pod siedzibą OPZZ przemawiał Leszek Miller,
który następnie natychmiast zdezerterował i Maciej Manicki, który odczytał
uchwałę kierownictwa OPZZ, o tym, że OPZZ manifestacji nie organizuje(choć sam
podpisał faxy do organizacji zakładowych, aby przyszły).Prowadzący pochód Marek
Dyduch dotarł do naszego nagłośnienia, powiedział kilka mało zbornych zdań, w
zamierzeniu chyba jednościowych, lecz nie nawiązał kontaktu z uczestnikami
manifestacji i pod presją niechętnych zebranych oddalił się szybko, nie
nawiązując dialogu ani nie broniąc swych racji. Jego koledzy zatrzymali się
tylko na moment, nie doszło do połączenia manifestacji, pochodowy zapiewajło z
wymuszonym entuzjazmem deklamował swoje, w zasadzie ignorując nasz wiec jak i
Dyducha, wtrącając jedynie konwencjonalne pozdrowienia dla innej lewicy. Policja
oddzielała nas tak szczelnie, że nawet Dyduch miał kłopoty z przedostaniem się
do swoich, którzy bieżąc dziarskim krokiem pokazali nam plecy podczas
wystąpienia Ikonowicza. Odchodzący słusznie zostali okrzyczani jako kawiorowa
lewica.
Nie mogąc się doczekać na dotarcie Inicjatywy Stop Wojnie zaniepokojeni
ruszyliśmy w ich kierunku, przy akompaniamencie włoskich, hiszpańskich i
polskich pieśni rewolucyjnych. Skromną, stuosobową i mało dynamiczną grupę
prowadzoną przez Ilkowskiego spotkaliśmy dopiero na Krakowskim Przedmieściu, tuż
przy kościele Św. Anny. Ilkowski próbował nie połączyć pochody, ale przyłączyć
nasz pochód do swojego, krzycząc, aby jego transparenty tworzyły czoło, ale
nijak nie udawało się schować symboli Nowej Lewicy. Pod ambasadę dotarliśmy
jednak bez incydentów, gdzie Ilkowski i przedstawicielka KPP poświęcili swe
wystąpienia w całości problematyce wojny w Iraku; jedynie Piotr Ikonowicz
skoncentrował się na krajowej problematyce społecznej, wiążąc ją ze sprawą
amerykańskich agresji. Ustna zgoda policji, udzielona nam na Rondzie de Gaulle’a
na przemarsz pod Kancelarię Premiera została pod ambasadą ustnie odwołana, wiec
dogasał, nastrój i topniejąca liczba uczestników nie pozwalała na żadne kolejne
działania.
Nowa Lewica nie udała się już na żadną inną manifestację czy fetę, musieliśmy w
tym dniu załatwić niezbędne sprawy organizacyjne. Po raz pierwszy zebrała się
Tymczasowa Rada Krajowa NL, która dokonała podsumowania dotychczasowych działań
Nowej Lewicy, przedyskutowała najbliższe plany i dokonała wyboru władz.
Przewodniczącym Nowej Lewicy wybrano Piotra Ikonowicza, sekretarzem generalnym
Zbigniewa Partykę, skarbnikiem Patryka Kislinga a członkami Tymczasowego
Krajowego Komitetu Wykonawczego NL Barbarę Radziewicz i Macieja Roszaka.
Dokonano także wyboru członków Sądu Partyjnego NL i Komisji Rewizyjnej NL.
Zmęczeni, aż nadto świadomi wszystkiego tego, co nam nie najlepiej wyszło,
zadowoleni kończyliśmy dzień. Manifestacja miała w odróżnieniu od SLD-owskiej
jakiś sens, manifestowaliśmy międzynarodową solidarność robotniczą w walce o
pokój, przeciw amerykańskiej ale i polskiej agresji, w walce z bezrobociem, w
walce o minimalny dochód gwarantowany. Wykonaliśmy gesty w kierunku manifestacji
SLD-wskiej, nie dając zepchnąć się z trasy ani też zepchnąć się na pozycje Ligi
Republikańskiej, przeciwstawiając własny polityczny komunikat, który nie był
wcale „przekazaniem sobie znaku pokoju” jak to zapowiedział Kuczera w
„Trybunie”. Wykonaliśmy jednościowy gest w kierunku manifestacji
„pacyfistycznej”, starając się posklejać to, co się dało. Okupiliśmy to
rezygnacją z własnej trasy, ale taka jest czasem cena politycznej inicjatywy,
nie dla siebie, dla większej sprawy walczymy.
Zbigniew Partyka