WSTĘP

 

W 1968 roku jeden z autorów tej książki przez trzy miesiące relacjonował wojnę w Wietnamie dla BBC. Dziesięć lat później byliśmy wspólnie pierwszymi dziennikarzami BBC, którzy otrzymali wizy od zwycięskiego rządu Socjalistycznej Republiki Wietnamu oraz pozwolenie na odwiedzenie Hanoi i miasta Ho Chi Minha (dawny Sajgon) i nakręcenie specjalnego reportażu filmowego dla “Panoramy”. Właśnie wtedy przedstawiono nas kapitanowi Nguyen Thanh Linh, który dowodził partyzantami w tunelach dystryktu Cu Chi. W byłej kwaterze głównej w Phu My Hung po raz pierwszy zobaczyliśmy tunele i ludzi, którzy w nich walczyli.

Później otrzymaliśmy zgodę na powrót do Wietnamu - już nie jako dziennikarze, ale autorzy książki - by dokładniej zapoznać się z tunelami i historią prowadzonej w nich wojny. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Hanoi nie tylko zezwoliło nam zwiedzać tunele Cu Chi, kiedy tylko zechcemy, ale wyraziło również zgodę na kontakt z wyższymi dowódcami Ludowej Armii, którzy poprzednio służyli w komunistycznych oddziałach w Południowym Wietnamie.

Zostaliśmy zaproszeni na odprawy w dowództwie VII Okręgu Wojskowego w mieście Ho Chi Minha, obejmującym również dystrykt Cu Chi. Spotykaliśmy się z oficerami, którzy nigdy dotąd nie rozmawiali z gośćmi z Zachodu i pozwolono nam spędzać nieograniczoną ilość czasu z pułkownikiem Nguyen Quang Minhem, który nie­gdyś był oficerem sztabowym Armii Narodowo-Wyzwoleńczej (jak nazywano wszystkie komunistyczne oddziały walczące na Południu), obecnie zaś głównym historykiem wojskowym VII Okręgu Wojskowego (oficjalna komunistyczna historia wojny wciąż jest opracowywana). Na innych odprawach w Cu Chi, w Song Be, Tay Ninh, oficerowie Ludowej Armii cytowali obszernie wciąż jeszcze utajnioną relacje z wojny zatytułowaną “Tymczasowe wnioski z doświadczeń antyamerykańskiej walki o narodowe ocalenie na polach bitwy w południowo wschodnim Wietnamie i południowej części centralnego Wietnamu (Strefa B2)”.

Udostępniono nam oryginalne mapy systemu tuneli oraz szkice i wykresy ich planów budowlanych.

W wioskach i przysiółkach Cu Chi i przyległych re­gionów spotkaliśmy licznych bojowników z tuneli - niektórzy wciąż byli w mundurach, inni wrócili na wieś i pracowali w rolnictwie. Odnaleziono i sprowadzono na spotkanie z nami do miasta Ho Chi Minha również innych ważnych świadków. Poznaliśmy przewodniczącego miejskiego komitetu partii, Mai Chi Tho, brata Le Duc Tho, który podpisał w imieniu Wietnamu Północnego układ o zawieszeniu broni. Mai Chi Tho wydawał polityczne dyrektywy w czasie wojny w rejonie Sajgonu i osobiście składał meldunki komunistycznemu kierownictwu w Wietnamie Południowym.

Wszystkie wywiady były w pełni dokumentowane. Każdy z nich był rejestrowany na taśmie, następnie tłumaczony i przepisywany w Londynie.

O wiele większe trudności napotykaliśmy w czasie poszukiwań amerykańskich weteranów. Charakter ludzi walczących w tunelach wyklucza raczej uczestnictwo w klubach albo wstępowanie do stowarzyszeń weteranów. Wielu z tych samotnych mężczyzn było zawiedzionych życiem po zwolnieniu ze służby. Niespokojni z natury, często zmieniali pracę, nie pozostawiając wyraźnych śladów. Kilku utrzymywało kontakty z dawnymi towarzyszami broni. Spośród tych, którzy walczyli w tunelach i ocaleli, udało się znaleźć jedynie kilkudziesięciu, którzy chcieliby opowiadać swoje historie z przeznaczeniem do publikacji. Większość jednak zgodziła się na spotkania z nami.

Jest to opowieść o bohaterach walczących po obu stronach.

 

 

PODZIĘKOWANIA

 

Chcemy serdecznie podziękować wielu ludziom, którzy poświecili nam swój czas, udostępnili dokumenty i fotografie oraz w ogromnym stopniu przyczynili się do powstania tej książki. Przede wszystkim kierujemy nasze wyrazy wdzięczności do najważniejszych osób - tych w Wietnamie i Stanach Zjednoczonych, z którymi przeprowadziliśmy wywiady i których nazwiska i relacje pojawiają się w tej książce.

Poza tym, pragniemy podziękować:

W Hanoi: Vo Dang Giangowi, wiceministrowi spraw zagranicznych Socjalistycznej Republiki Wietnamu, pułkownikowi Nguyen Phuong Namówi z Ludowej Armii; tłumaczom Tran Van Vietowi i Nguyen Chinhowi.

W Waszyngtonie D.C.: Robertowi Finkowi, dzięki którego błyskotliwym i wnikliwym poszukiwaniom dotarliśmy do ludzi i archiwów, o których sądziliśmy, że są nieosiągalne; Bettie Sprigg z Kierownictwa Informacji Obronnej w Pentagonie; Wandzie Radcliff z Waszyngtońskiego Centrum Archiwów Narodowych; personelowi Historii Wojskowej Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych; Catherine Morrison za jej uprzejmość i pomoc.

W innych miejscach Stanów Zjednoczonych: Joyce Wiesner z Centrum Archiwów Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych, pracownikom biur prasowych i bibliotekarzom z kolegiów Dowodzenia i Sztabu Generalnego w Fort Lewavenworth, w stanie Kansas; z Wojennego Kolegium Wojsk Lądowych w koszarach Carlisle, w stanie PennsyWania; Biurom szefostw wojsk inżynieryjnych w Fort Belvoir w stanie Wirginia; w koszarach Schofield i Forcie Shafter na Hawajach; w Fort Riley, w stanie Kansas; w Fort Carson, w stanie Colorado oraz w Fort McCel-lan, w stanie Alabama. Szczególnie wysoko cenimy czas poświęcony nam przez generałów w stanie spoczynku: Freda C. Weyanda, Ellisa W. Willamsa, Williama E. De-puy'a, Richarda T. Knowlesa i Harveya J. Mooneya.

W Sydney, badacz Chris Masters wyjaśnił nam rolę wojsk australijskich w wojnie.

W Paryżu, nieżyjący już Wilfried Burchett - jedyny mówiący po angielsku przedstawiciel Zachodu, który przebywał wśród Viet Congu w czasie wojny - łaskawie udzielił nam rad i udostępnił notatki. Wilfried Burchett zmarł we wrześniu 1983 roku.

W Londynie: Jesteśmy wdzięczni za pomoc sir Robertowi Thompsonowi, byłemu doradcy rządu Wietnamu Południowego i pułkownikowi Robertowi Scottowi, profesorowi chirurgii wojskowej w College'u Medycznym Królewskich Wojsk Lądowych (Royal Army Medical College). Niezawodną pomocą służyli dyplomaci z Ambasady Wietnamu w Londynie (a także delegacji tego kraju w Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku). Podobnie, koledzy dziennikarze i specjaliści zajmujący się problematyką Azji Południowo-Wschodniej: William Shawcross i Chris Mullin.

Mamy szczególny dług wdzięczności wobec naszego wietnamskiego tłumacza w Wielkiej Brytanii Van Minh Trana i naszej lojalnej współpracownicy przepisującej maszynopis, Heather Laughton. Książka ta jest owocem zawodowych talentów i poświęcenia naszego agenta literackiego - Jacąueline Korn z David Higham Associates i naszego wydawcy Roberta Loomisa z Random House i łona Trewina z wydawnictwa Hodder & Stoughton. Chri-stopher Capron, były dyrektor Programów Bieżących Telewizji BBC, uprzejmie pozwolił na napisanie tej książki i zachęcał nas do pracy.

T.C.M.

J.Y.G.P.

 

1

PODZIEMNA WOJNA

 

Usłyszał szczęk gąsienic transporterów opancerzonych zanim pojawiły się groźne chmury kurzu. Nam Thuan leżał nieruchomo, próbując ustalić ich liczbę, ale uszy i oczy rejestrowały jedynie odgłos stalowych gąsienic i zbliżające się kłęby pyłu, gdy amerykańska kolumna pancerna wyłaniała się z porannego słońca i kierowała prosto na niego.

Jako sekretarz partii komunistycznej w wiosce Phu My Hung i jej sześciu małych przysiółkach, Nam Thuan z urzędu był także komisarzem politycznym miejscowych sił samoobrony, małego oddziału, osłabionego już działaniami bojowymi. W składzie swojego plutonu miał dobrego zastępcę dowódcy i paru wioskowych chłopaków. Rozkazy były zupełnie proste. Miał obowiązek opóźniać natarcie na Phu My Hung, narzucając walkę nieprzyjacielowi. Powinien go zniszczyć, a jeżeli byłoby to niemożliwe to i tak prowadzone przez niego działania opóźniające dałyby dość czasu na ewakuację wioski i ukrycie partyzantów oraz broni.

Był sierpień 1968 roku i wojna z Amerykanami trwała już trzy lata. Wielka ofensywa Tet pochłonęła wprawdzie wiele istnień ludzkich, ale Wietnam Południowy wciąż nie zjednoczył się z Północą. W gruncie rzeczy - pomyśał Thuan- Amerykanie sprawiali wrażenie pewniejszych siebie i potężniejszych niż do tej pory. Ale przynajmniej ich działania były przewidywalne. Ta myśl była pewną pociechą, gdy niewielka kolumna pancerna ze szczękiem zbliżała się do niego. Amerykanie przybywali zawsze wtedy, gdy się ich spodziewano, pojawiali się z hałasem i z dużymi siłami.

Naliczył trzynaście transporterów M-113, więcej niż się spodziewał. Musiał działać szybko, jeżeli miał ścią­gnąć kolumnę na siebie i skierować w stronę tuneli. Miał zaledwie dwie zdalnie odpalane miny, które mógł zdetonować w odpowiedniej chwili oraz skrzynkę zdobycznych amerykańskich granatów M-26. W czasie zamieszania wycofa się i ucieknie w głąb tunelu, ale nie na tyle szybko, by Amerykanie go nie zauważyli.

Od samego początku szło nie najlepiej. Zbyt wcześnie odpalił pierwszą minę DH-10, która wybuchła tuż przed prowadzącym transporterem, nie powodując żadnych szkód. Druga w ogóle nie eksplodowała. Kolumna wciąż znajdowała się zbyt daleko, by Thuan mógł ją obrzucić granatami. Wstał, świadomie demaskując swoje stanowisko i zaczął niezgrabnie biec w stronę wejścia do tunelu - widocznego dzięki otwartej klapie włazu - trzymając w objęciach skrzynkę z granatami. Załoga pierwszego M-113 spostrzegła go i transporter zmienił kierunek jazdy, podą­żając jego śladem. Thuan zastanawiał się, czy Amerykanie otworzą do niego ogień z karabinu maszynowego zamontowanego w wieżyczce. Trafienie z podskakującego na wybojach kaemu w mały ruchomy cel było prawie niemożliwe. Z otwartego włazu tunelu wyłoniły się ręce, by odebrać skrzynkę granatów. Thuan wskoczył do szybu i zasunął klapę. Oślepiony przez gwałtowne przejście ze światła w ciemność, tkwił nieruchomo przez kilka chwil, skulony w studni o głębokości metra, łapiąc oddech. Obok zaczynał się osiemnastometrowy tunel łącznikowy. Thuan bez trudu wcisnął się w jego bezpieczną przestrzeń. Uświadomił sobie, że nie słyszy już hałasu gąsienic transporterów. Przewaga należała teraz do znajdujących się na powierzchni Amerykanów. Jeżeli transportery przejadą nad nim, nie będzie miał możliwości ponownego narzucenia im walki, zanim dotrą do Phu My Hung. A przecież otrzymał rozkaz, by do tego nie dopuścić.

Przez kilka chwil analizował swoje położenie. Właśnie wszedł do szybu, który łączył się z tunelem komunikacyjnym. Na jego końcu znajdował się inny szyb, schodzący kolejny metr w dół, a na jego dnie, następny tunel komunikacyjny. Gdyby przeczołgał się nim, dotarłby w końcu do podobnego szybu i systemu tuneli prowadzących w górę i na powierzchnię. Jednak wyjście z tamtego systemu znajdowało się w odległości około 36 metrów od miejsca, w którym widzieli go Amerykanie. Bardzo ważnym elementem planu było to, aby nieprzyjaciel nie odnalazł drugiego włazu. Był słabo zamaskowany, ale miał tam ukrytego człowieka, który w czasie, gdy Thuan znajdował się pod ziemią, mógł go szybko informować, co Amerykanie robią na powierzchni.

W tunelu wciąż panował chłód. Thuan ostrożnie wczołgał się do maleńkiej niszy wykopanej na głębokość około metra i dwudziestu centymetrów w ścianie pierwszego tunelu komunikacyjnego. Gdy skulił się w środku, usłyszał nad głową stłumioną eksplozję, poczuł podmuch i nagle w głąb szybu wdarł się snop przesyconego kurzem światła. Amerykanie trafili na wejście do tunelu i wysadzili klapę włazu. Zdarzyło się właśnie to, o co się modlił. Teraz kolumna musiała się zatrzymać i pozostać na miejscu, dopóki system tuneli nie zostanie całkowicie zbadany, a następnie zniszczony. Chociaż pył i okruchy ziemi szczypały w oczy, Thuan wpatrując się w mrok, sięgnął po swój automatyczny karabinek AK-47. Przytu­lając go do piersi, siedział cicho w niszy.

Oczekiwanie trwało ponad godzinę. Gdy usłyszał pierwszy amerykański śmigłowiec, wiedział, że przeciwnik nie podejmie próby wysadzenia tunelu dopóki go nie zbada. Gdy maszyna opadła na ziemię, Thuan uznał, że Amerykanie sprowadzili specjalny oddział żołnierzy, prze­szkolonych do walki w plątaninie podziemnych tuneli i pieczar ciągnących się pod warstwą gliniastej gleby dystryktu Cu Chi.

Obserwator, ukryty na powierzchni w drugim ukrytym wejściu do tunelu, wysłał tunelami łącznika do tkwiącego w niszy Thuana. Treść meldunku była łatwa do przewidzenia. Amerykanie rzeczywiście sprowadzili śmigłowcami ludzi. Mężczyźni byli niskiego wzrostu. Przybyli żołnierze tunelowi.

Pierwszy GI[1] przez godzinę nawet nie zbliżył się do otwartego wejścia do tunelu. Wcześniej Thuan słyszał fragmenty rozmów prowadzonych nad jego kryjówką, ale - przez mniej więcej trzydzieści minut - nic się nie działo. Cokolwiek się zdarzy, na dół będzie mógł zejść tylko jeden Amerykanin. Szerokość pierwszego szybu wejściowego jak i długiego tunelu komunikacyjnego wystarczała, by poruszał się nimi zaledwie jeden człowiek. Żołnierze tunelowi byli szczupli i walczyli dobrze, ale w przeciwieństwie do Nam Thuana i jego niewielkiego wioskowego plutonu komunistycznej partyzantki, nie spędzili wielu lat w głębi tunelów Cu Chi i nie stoczyli wielu bitew w ich mroku.

Thuan nawet nie brał pod uwagę możliwości niepowodzenia. Otrzymał już jeden Medal Zwycięstwa trzeciej klasy i jeden drugiej klasy. A teraz miał zasłużyć na kolejny. Niski, nawet według wietnamskich standardów, szczupły, Thuan nigdy nie doświadczył pokoju w swoim kraju. Jego ojciec walczył przeciwko Francuzom w podobnym systemie tuneli w Cu Chi, gdy Thuan był jeszcze dzieckiem. Pozwalano mu od czasu do czasu robić wy­cieczki do tunelów i bawić się tam z przyjaciółmi w wojsko. Przeciwnikami byli inni chłopcy z wioski, komicznie ucharakteryzowani na francuskich żołnierzy. Mieli wymalowane węglem wąsiki i uczernione przedramiona. Chcieli w ten sposób upodobnić się do wprawiających ich w podziw swoim owłosieniem ludzi Zachodu.

Kiedy dorósł, Francuzów zmienili Amerykanie, a ich owłosione ręce i potężne sylwetki nie były tematem żartów gromadki wiejskich dzieci, które partia komunistyczna uznała za wartych pełnego wykształcenia. Wkrótce zaczął nienawidzić Amerykanów. Przyjaciel z Hanoi opowiedział mu, że Amerykanie nazywają wiejskich bojowników - Viet Cong i uznał to określenie za obraźliwe i pogardliwe. Trzydziestotrzyletni, wciąż nieżonaty Thuan oczekiwał na wezwanie do regularnego wojska, ale partia świadomie trzymała go na stanowisku dowódcy wioskowych sił samoobrony. Był sprytny i bezlitosny, a przede wszystkim był jednym z niewielu funkcjonariuszy, którzy znali układ całej, liczącej prawie trzynaście kilometrów sieci podziemnych tunelów wykopanych w tym rejonie przez wieśniaków. Niekiedy okazywał się jedynym człowiekiem, który mógł służyć jako przewodnik bojownikom z Hanoi, którzy wędrowali tunelami przez Cu Chi. Ludzie z północy podziwiali fakt, że mogą bezpiecznie podróżować pod stopami Amerykanów.

Drobny strumyczek ziemi osypującej się z odsłoniętego włazu do tunelu ostrzegł Thuana, że pierwszy amerykański żołnierz schodzi w dół. Thuan specjalnie rozkazał, by pierwszy szyb miał głębokość jednego metra. Dzięki temu Amerykanin musiał wchodzić do niego nogami, a dopiero potem mógł z trudem obrócić się i wcisnąć do długiego tunelu komunikacyjnego, w którym czekał Thuan. Dawniej, w chwili gdy GI dotykał stopami dna, Thuan zadawał mu pchnięcie bagnetem w pachwinę. Tym razem, gdy pojawiły się czarnozielone dżunglowe buty, Thuan wychylił się z niszy i wystrzelił dwukrotnie w dolną część ciała żołnierza.

Teraz Amerykanie mieli problem. Nie mogli wrzucić do szybu granatów, ponieważ ich śmiertelnie ranny kolega zaklinował się w otworze - a poza tym, mógł przecież wciąż jeszcze żyć. Nie mogli też posłać w dół następnych żołnierzy, ponieważ skulony na dnie ranny blokował drogę. Będą musieli poświęcić co najmniej trzydzieści minut, by opuścić w dół liny, przesunąć je pod ramionami umierającego mężczyzny i wyciągnąć go na górę. Fakt, że Amerykanie tak bardzo troszczyli się o swoich poległych i rannych był wiecznym źródłem zdziwienia dla komunistycznych żołnierzy i bardzo im pomagał. Wszystko, co opóźniało działania przeciwnika, sprzyjało słabszej stronie, pozwalając na uzupełnienie amunicji, przegrupowanie i analizę sytuacji.

Thuan przewidywał, że gdy ciało Amerykanina zostanie wydobyte z szybu, jego koledzy wrzucą do otworu granaty, poczekają aż rozwieje się dym. Następnie zejdą do szybu i wczołgają się szybko do pierwszego tunelu komunikacyjnego, strzelając przed siebie z pistoletów. Tym razem będą sprytniejsi i bardziej wściekli. Nie zamierzał czekać na nich w tym samym miejscu.

Jego następne stanowisko bojowe znajdowało się w drugim szybie o głębokości około 120 centymetrów w miejscu, gdzie pierwszy tunel komunikacyjny łączył się z drugim, na niższym poziomie. Wejście do szybu zamykała klapa, ale Thuan, chcąc by jego następna akcja się udała, musiał ją usunąć. Modlił się, by Amerykanie akurat teraz nie użyli gazów. Jeżeli tego nie zrobią i będzie miał szczęście, pójdą za nim, oświetlając sobie drogę latarkami. Thuan ukrył się w drugim szybie, usunąwszy jego klapę. Skulił się, by stać się niewidzialny dla Amerykanów, przeciskających się tunelem komunikacyjnym w jego stronę. I rzeczywiście, świecili latarkami. Równie dobrze mogliby ogłaszać swoje zamiary przez megafon.

Żołnierze tunelowi nie rzucali granatów, ale strzelali salwami z pistoletów, chcąc w ten sposób oczyścić drogę przed sobą. Skulony w szybie na końcu tunelu Thuan spoglądał w górę i czuł spadające na jego twarz ostre okruchy gliny wykruszone pociskami uderzającymi w ścianki zakończenia tunelu nad otwartym szybem. Huk wystrza­łów był ogłuszający. Żołnierze wolno posuwali się na­przód. Gdy tylko w świetle swoich latarek dostrzegą otwarty właz do szybu, wturlają do niego granaty i Thuan zostanie rozerwany na strzępy. Teraz najważniejsze stało się wyczucie czasu. Doczekał chwili przerwy pomiędzy salwami pistoletowymi i wysunął z szybu głowę i ramiona. Dostrzegł przynajmniej dwie latarki. Ich promienie oślepiły go. Gdy rozległ się okrzyk w obcym języku, wystrzelił cały pierwszy magazynek ze swojego AK-47, po omacku załadował drugi i nacisnął spust. Tunel eksplodował hukiem, pomarańczowymi błyskami i krzykami rannych. Zanurkował z powrotem w głąb szybu, podniósł z dna klapę włazu i umieścił ją nad głową. Opuścił się na dno szybu i wślizgnął w głąb drugiego tunelu komunikacyjnego wystarczająco głęboko, by zapewnić sobie bezpieczeństwo w wypadku, gdyby Amerykanie zdołali usunąć klapę włazu i wrzucić do środka granaty. Leżał spocony, nie mogąc złapać tchu.

Ze swojej kryjówki położonej u wylotu drugiego szybu wejściowego i znajdującej się w odległości około 36 metrów od stanowisk Amerykanów, obserwator Thuana patrzył, jak ci wydobywali poległych lub rannych żołnierzy. Po ofiary przyleciały trzy śmigłowce. Thuan starannie zanotował informacje przyniesione mu przez łącznika. Zastępca był przekonany, że teraz Amerykanie wysadzą tunel. Thuan nie miał wcale takiej pewności. Była czwarta po południu i Amerykanie mogą teraz podjąć decyzję o wycofaniu się, noclegu w bazie Dong Zu obok miasta Cu Chi i porannym powrocie śmigłowcami. Wciąż nie odkryli drugiego, zamaskowanego wejścia, utracili element zaskoczenia, stracili ludzi. Mogą mieć nadzieję, że system tuneli jest wystarczająco duży, by warto go było zbadać w poszukiwaniu dokumentów albo sprzętu wojskowego.

Tej nocy Thuan miał lekką gorączkę i udał się do małej sypialnej niszy w tunelu. Była wystarczająco duża, by pomieścić jednego człowieka, a poza tym dysponowała luksusem w postaci przewodu wentylacyjnego prowadzącego do oddalonej o metr powierzchni. Wykorzystywano ją również do przechowywania rannych przed wyprawieniem ich tunelami w dłuższą drogę do podziemnego szpitala w Phu My Hung. I rzeczywiście, w niszy znajdowały się jeszcze zakrwawione bandaże. Od ostatniej bitwy partyzanci nie mieli okazji usunięcia ich. Operacje “wymiatania” przeprowadzane z silnie ufortyfikowanej bazy nieopodal Cu Chi przez wyposażone w broń pancerną pododdziały 25 dywizji od tygodni blokowały komunistyczne siły w tunelach. Niekiedy następowały zaskakujące wypady żołnierzy tunelowych, czasami ginęło wielu ludzi. Thuan, pocąc się przez całą noc w niszy, doszedł do wniosku, że nowi żołnierze tunelowi będą zapewne działać ostrożniej niż poprzednia drużyna. Teraz mógł odnieść sukces tylko dlatego, że Amerykanie nie znali układu tuneli i zapewne przypuszczali, że komuniści uciekli.

Tym razem pozwoli im bez przeszkód wczołgać się do środka i dotrzeć dalej niż poprzednio. Dotrą do dna pierwszego szybu i końca pierwszego tunelu, a potem w dół drugiego szybu (miejsca skąd zaatakował poprzedniego dnia) a nawet w głąb drugiego, dolnego tunelu. A wtedy znajdą się przy trzecim szybie, tym razem prowadzącym do góry. Żołnierze tunelowi również będą wiedzieli to, co wiedział Nam Thuan - że jest to najbardziej niebezpieczny, krytyczny moment każdej akcji w tunelu. Będzie na nich czekał.

Wezwał jednego z wioskowych chłopców i kazał mu napełnić worek ziemią. A potem sprawdził granaty. Te amerykańskie były nieskończenie lepsze od własnej, chałupniczej produkcji, czy nawet chińskich, ale tunele potrafiły niszczyć wrażliwe mechanizmy. W wojnie, którą Nam Thuan prowadził w tunelach, miało się tylko jedną szansę - nigdy drugiej.

Amerykanie przybyli -jak zawsze - tuż po ósmej rano. Grupa z przesadną ostrożnością czołgała się systemem tunelów, który poprzedniego dnia był miejscem masakry. Posuwali się centymetr po centymetrze, sprawdzając, czy w tunelu nie ma min pułapek. Thuan zdemontował wszystkie - chciał, żeby ci żołnierze zginęli. Poczekał, aż pierwszy błysk światła dał znać o ich obecności w drugim, dol­nym tunelu komunikacyjnym. Dowódca dotrze wkrótce do szybu na końcu tunelu. Zaświeci latarką w górę. Może nawet będzie miał dość czasu, by zobaczyć spadający granat, który zakończy jego życie.

W czasie pięciu sekund przed eksplozją granatu miał dość czasu, by zatrzasnąć dokładnie klapę, przycisnąć ją workiem z ziemią i swoim ciałem. Wybuch podrzucił pokrywę wraz z dodatkowym ciężarem. A potem zapadła całkowita cisza.

Zanim amerykańscy żołnierze zniszczyli tunel za pomocą ładunków - wydłużonych segmentów połączonych lontem detonującym - ludzie Thuana zdołali odnaleźć cztery sprawne pistolety kalibru .38 oraz dwie zepsute latarki porzucone przez Amerykanów. Jego pluton uciekł tajnym wyjściem. Wybuch zniszczył zaledwie około 21 metrów systemu tunelów i cały kompleks po kilku tygodniach znowu nadawał się do użytku.

Czternaście miesięcy później Nam Thuanowi zaproponowano wstąpienie do regularnych oddziałów i przyznano mu stopień oficerski. Ponosił teraz odpowiedzialność za obronę sześciu przysiółków wioski Phu An. Trzy lata później, w listopadzie 1973 roku, gdy Amerykanie odeszli i wojnę prowadziła wyłącznie armia Wietnamu Południowego, Thuan został członkiem rejonowego komitetu partyjnego. Siły partyzanckie z Cu Chi wzmocnione regularnymi oddziałami Wietnamu Północnego po raz pierwszy od pięciu lat przeszły do ofensywy i w ciągu miesiąca zlikwidowały czterdzieści siedem południowo-wietnamskich posterunków wojskowych. Dwa lata później, w marcu 1975 roku, Thuan znajdował się wśród żołnierzy, którzy zawiesili flagę Narodowego Frontu Wyzwolenia w mieście Cu Chi. Obecnie jest majorem Wietnamskiej Armii Ludowej.

 

Trzydziestoośmioletni plutonowy Arnold Gutierrez - 165 centymetrów wzrostu, 56 kilogramów wagi - siedział w zaroślach jedząc swoją rację żywnościową i przeklinając pecha. Przez dwadzieścia lat trochę służył, trochę nie służył - w 1945 roku wstąpił do piechoty morskiej, odsłużył swoje w Gwardii Narodowej stanu Nowy Meksyk, potem trochę w rezerwie Korpusu Piechoty Morskiej. Do armii wstąpił w 1962 roku. W ciągu dwóch lat awansował do stopnia plutonowego, a potem został sierżantem - w samą porę, by pojechać do Wietnamu i wziąć udział w prawdziwej akcji. Był kwiecień 1966 roku, wciąż nie było żadnych działań. Zamiast tego siedział z pododdziałem “zajęcy”, szperając naokoło w poszukiwaniu dziur w ziemi. Przy pomocy dziwnej mieszaniny niepokoju i przebiegłości zdołał zapanować nad swoją wojskową karierą. Wiedział, że prawdopodobnie w czasie wojny nie zdobędzie oficerskiego stopnia, ale przynajmniej zobaczy trochę akcji, zarobi parę Purpurowych Serc[2] i przekona się, jakim dobrym jest żołnierzem. Ale szukanie dziur - to robota dla terierów.

Nic w czasie szkolenia w 25 dywizji na Hawajach nie przygotowało go do tego rodzaju działań. Gutierrez brylował na wszystkich kursach, uczących sposobów walki w dżungli. Był wyjątkowo żylastym, silnym facetem urodzonym i wychowanym w Nowym Meksyku. Upał oraz dużą wilgotność powietrza znosił bez narzekania. Na Hawajach przygotowywano ich do wojny, jaką GI toczyli w Korei - z atakującymi falami wrzeszczących Chińczyków. Nikt nie wspominał o dziurach w ziemi. Gdy “dwudziesta piąta” przybyła wreszcie do Cu Chi - okazało się, że założyła swoją ufortyfikowaną bazę na byłej plantacji orzeszków arachidowych, która znajdowała się albo bezpośrednio nad, albo cholernie blisko czegoś w rodzaju podziemnego miasta. Z narastającym zakłopotaniem żołnierze 25 dywizji uświadamiali sobie, że nie są w stanie zabezpieczyć własnych linii obronnych. A teraz okazało się, że potrzebują małych facetów, którzy zeszliby w głąb tunelów i wywlekli stamtąd Charliego[3]. To właśnie sprowadziło Arniego Gutierreza do dżungli - jako podoficera dowodzącego kompanią A z 4 batalionu 25 dywizji piechoty zmechanizowanej.

Jak dotąd dzień układał się paskudnie, a była dopiero jedenasta trzydzieści. Wypatrywali tuneli Viet Congu, które były równie łatwe do odnalezienia jak trufle na polu w Kansas. Wejścia do tuneli były wspaniale zamaskowane, a jeżeli ktoś za bardzo się do nich zbliżył, snajper najczęściej trafiał idącego przodem. Wpadano w panikę, ale wciąż nie można było znaleźć włazu. Gdy udało się znaleźć odsłonięty właz, oficer mógł wywołać twoje nazwi­sko, a wtedy, czując w ustach słodkokwaśny smak strachu i oczekiwania, przygotowywałeś się by wpełznąć do środka. Dziury były albo “gorące” (używane), albo “zimne” (opuszczone). Arnie Gutierrez, jak do tej pory, nigdy jeszcze nie był w “gorącej” dziurze.

Dzisiejszy patrol nie przyniósł żadnych rezultatów i żołnierze w milczeniu żuli swoje racje żywnościowe. Była to pora dnia, w której człowiek przestawał już wierzyć, że może być jeszcze bardziej gorąco. Miało się wrażenie, że tlen w powietrzu zaczął się gotować. Niektórzy z nich, mocniejszej postury, znosili to bardzo źle. Chude kurduple podobne do Gutierreza, cierpieli zdecydowanie mniej. Nerwy napinały się coraz bardziej, w miarę jak rosła temperatura i Gutierrez również to odczuwał. Kapral, który siedział kilka metrów dalej, gapił się na niego już od jakiegoś czasu. Sierżanta zaczynało to nawet irytować, gdy ten nagle odezwał się cicho: - Szefie, niech pan nawet nie drgnie. Gutierrez zamarł. Był to albo wąż, albo mina i Arnie modlił się, by chodziło o węża. Kapral wyciągnął palec i rzekł: - Siedzi pan na bambusowym kołku, który jest do czegoś przywiązany. Albo to jest ładunek wybuchowy, albo mina. Niech pan spojrzy w prawo.

Gutierrez obrócił głowę, jakby była osadzona na dobrze naoliwionym łożysku kulkowym, w żaden sposób nie połączonym z barkami czy kręgosłupem. Kawałek bambusa był najwyraźniej elementem miny pułapki. Złą wiadomością był fakt, że nie zauważył jej siadając, dobrą - że o ile nie usiadł na minie eksplodującej pod wpływem zmiany nacisku, może uda mu się przeżyć.

- Musimy być gdzieś w pobliżu wejścia do tunelu -oświadczył zupełnie niepotrzebnie kapral, przysuwając się centymetr po centymetrze do Gutierreza, by obejrzeć bambusowy palik. - Zawsze ustawiają te rzeczy, żeby ochra­niać właz i zniechęcać nas do poszukiwań. - Starannie zbadał obszar wokół Gutierreza i wreszcie powiedział spoconemu jak mysz przełożonemu, że może wstać. Bam­busowy kołek nie był przywiązany, ale sam był elementem mechanizmu detonującego miny znajdującej się bezpośrednio pod nim. Obaj podoficerowie kazali drużynie odejść dalej i wykopali bagnetami niewielki okop. Gdy ukryli się w nim, kapral rzucił w bambusowy palik granatem. Mina eksplodowała z grzmotem i -jakby w nagrodę - odsłoniła wejście do tunelu. Kapral ponownie zajął się swoją niedojedzoną racją żywnościową.

Szczęśliwie, krótka kariera Arniego Gutierrez w roli żołnierza tunelowego trwała jednak wystarczająco długo, by skłonić go do zastanawiania się nad realiami działań w tunelach. Udawał, że jest myśliwym, ale tak naprawdę, był zwierzyną. W tych koszmarnie cuchnących dziurach niemal nic nie działało na jego korzyść i jedyną pociechą było to, że po nocy było w nich wciąż chłodno i wilgotno. A poza tym - wywoływały klaustrofobię, strach i zmęczenie. Przeżył wszystko i ani razu nawet nie spotkał w tunelu partyzanta, nie uczestniczył też w żadnej wymianie ognia. Jednak coś popychało go do zejścia w dół, coś zagrzewało do działania.

Wyciągnął swój osobisty pistolet kalibru .22, latarkę, trochę drutu i sznurka, mały patyk i bagnet. Zdjął hełm oraz bluzę munduru, zostając teraz jedynie w zielonym podkoszulku, butach i spodniach. Eksplozja miny wyrwała wielki, poszarpany otwór, odsłaniając aż trzy oddzielne małe wejścia w głąb. Każde z nich było na tyle duże, by mógł się w nie wcisnąć szczupły mężczyzna. Nie wiadomo dlaczego wybrał wejście z prawej. Tkwiący w nim gdzieś pod skórą tchórz wciąż powtarzał, że po wybuchu miny Charlie wyniósł się już dawno i jeżeli będzie miał szczęście, wycieczka będzie krótka. Ale mimo to, w tunelu należy spodziewać się pułapek. Będzie musiał używać latarki, aby wypatrzyć największe niebezpieczeństwo - stary amerykański przewód telefoniczny wykorzysty­wany przez Charliego w charakterze drutu naciągowego, który odbezpieczał pozostawiony tam granat. Po takiej eksplozji to, co zostawało z ofiary można było zmieścić w torebce.

Tunel łagodnie zakręcał w prawo. Powietrze było dobre, nie czuć było zapachu ciał ani odoru odchodów. Dopóki tunel zakręcał, Charlie nie był w stanie z dużej odle­głości dostrzec światła latarki. W ziemi ani w sklepieniu nie było pułapek i Gutierrez konsekwentnie stosował się do opracowanej przez siebie złotej reguły czołgania się po tunelach. Doszedł do wniosku, że Viet Cong już zorientował się, że niecierpliwi Amerykanie zawsze wybierają najkrótszą odległość pomiędzy dwoma punktami -ustawiali więc pułapki w miejscach, gdzie amerykański żołnierz mógł poczuć pokusę pójścia na skróty. Złota zasada Gutierreza polegała na trzymaniu się przez cały czas jednej strony tunelu: nigdy nie przechodzić na drugą stronę, nigdy nie przechodzić przez odnalezione pomieszczenie, ale okrążać je, trzymając się ściany.

Gdy czołgał się, czuł jak strach zaciska mu mięśnie odbytu, a ziemia i pot zaczynają dostawać się do oczu, zatrzymał się na chwilę, aby zastosować swoją złotą zasadę numer dwa - i robiąc to, poświęcił dwie minuty na ocalenie sobie życia. Tunel właśnie zaczynał się prostować. Musiał posługiwać się latarką, aby dojrzeć pułapki, ale jeżeli Charlie tam był, światło stanowiło idealny cel. Gutierrez wziął kijek i trochę drutu, przymocował latarkę do patyka i uniósł źródło światła w lewej ręce tak wysoko nad lewym uchem, jak pozwalał mu na to strop tunelu. Schował do pochwy bagnet, którym delikatnie badał sterczące z ziemi podejrzanie wyglądające korzenie, wyciągnął z kabury mały pistolet kalibru 5,6 mm i zacisnął go w prawej dłoni. Chyba nie było bardziej niewygodnego i trudnego sposobu poruszania się po tunelu, ale inny byłby niemożliwy. Sierżant zaklął, widząc krew sączącą się z kolana. Był zły, że nie zabrał ze sobą wykonanych własnoręcznie ochraniaczy. Czuł już, iż dotarł prawie tak daleko, jak to było możliwe bez wsparcia kolegi, który niósłby radio TR-12. Postanowił, że przejdzie jeszcze do następnego zakrętu tunelu, odnajdzie miejsce, w którym mógłby zawrócić i wycofa się.

Wtedy zobaczył Charliego, który zaczął do niego strzelać. Ujrzał jego twarz i błyski wystrzałów. Hałas był nie­wiarygodny i gdy huk eksplodował mu pod czaszką, pomyślał, że został trafiony w głowę. Oszołomiony i ogłuszony, upuścił latarkę, upadł i wystrzelił na oślep tam, gdzie dostrzegł twarz. Leżał, starając się odkaszleć kwaśny dym spalonego prochu i powoli dochodziło do jego świadomości, że nie tylko żyje, ale również nie jest ranny. Czemu Charlie nie zadał mi ostatecznego ciosu? Wciąż oszołomiony, zobaczył leżącą na ziemi, świecącą w dalszym ciągu latarkę. Poczekał, jakiś czas pozostając bez ruchu, a potem zręcznie do niej podpełzł i podniósł. Nikt już nie strzelał. Przez opadający pył widział w odległości dwudziestu metrów nieruchomą postać. Gdyby znajdował się tam drugi partyzant, Gutierrez już by nie żył, nic więc mu z tej strony nie groziło, ale może inny Charlie przed ucieczką zaminował ciało poległego kolegi? Może rozciągnięta nieruchomo na ziemi postać nie była mar­twa, ale po prostu czekała. Gutierrez starał się ustalić, ile czasu minęło od chwili strzelaniny. Jego możliwości działania były obecnie bardzo ograniczone. Mógł albo czo­łgać się do przodu, albo cofać rakiem. Ruszył do przodu. Pokonanie dwudziestu metrów trwało całą wieczność...

Trafił swojego przeciwnika w głowę. Pocisk zrobił niewielki otwór w jego skroni i rana przestała już krwawić. Mężczyzna jeszcze oddychał. Gutierrez wyjął drut, który wziął ze sobą i ostrożnie owiązał nim koniec lufy AK-47. Jeżeli broń została zaminowana, był to jedyny sposób, żeby się o tym przekonać. Schował do kabury pistolet i zaczął cofać się w głąb tunelu, rozwijając przewód i uważając by nie szarpnąć karabinka. Koledzy już szli, aby mu pomóc, gdy tyłkiem do przodu wyłonił się zza zakrętu. Syknął na kaprala, żeby się cofnął i w końcu jeden po drugim dotarli do światła i powietrza. Dopiero wtedy Gutierrez pociągnął przewód i wyciągnął na powierzchnię AK-47.

Wrócił w to samo miejsce niosąc ze sobą sznur. Drugi zawiązany miał na kostce, na wypadek, gdyby musieli wyciągać i jego. Centymetr po centymetrze wrócił do miejsca, w którym wciąż leżał ranny partyzant. Sprawdził, czy nie ma przy nim jakichś charakterystycznych drutów i dopiero potem założył leżącemu sznur na szyję. Nie miał zamiaru ryzykować podnoszenia ciała, by go mocować Charliemu pod ramionami. Jeszcze raz Gutierrez cofnął się tunelem, rozwijając sznur. Gdy wyszedł z dziury, kazał drużynie wyciągnąć partyzanta. Gdy ciało wyciągnięto z tunelu, mężczyzna już nie żył.

Gutierrez po raz ostatni zagłębił się w zespole tuneli. Nikt nie wiedział, co się tam znajduje. Przekonali się, że zabity był samotnym strażnikiem, pozostawionym w tym miejscu, by umożliwić ewakuowanie rannych z niewielkiego podziemnego szpitala znajdującego się na końcu tunelu komunikacyjnego. Drużyna Gutierreza znalazła dwa pomieszczenia, w których znajdowały się brudne ubrania i zakrwawione bandaże. Jak i gdzie uciekli ludzie, jak zawsze pozostawało zagadką. Gutierreza jednak to już nie obchodziło. Zapadał zmierzch i nadchodziła pora powrotu do bazy.

Siedział w milczeniu w środku transportera opancerzonego, podskakującego i kołyszącego się w czasie powrotnej jazdy do Cu Chi. Wszystko, czego do tej pory nauczył się o prowadzeniu walki zdawało się nie mieć żadnego związku z tym, co robił dzisiaj. Wszelkie kursy szkoleniowe piechoty, cała technika, wsparcie artyleryjskie i lotnicze, śmigłowce, które były w stanie w ciągu paru godzin przerzucić na pole walki, albo ewakuować z niego połowę dywizji -jaki miało to związek z wrogiem, którego nigdy nie widziało się żywym, który żył w dziurach w ziemi, a przeciwko któremu skutkowała jedynie brutalna siła oraz łut szczęścia?

Na Hawajach i w czasie specjalnego szkolenia na Alasce powtarzano mu, że jest to wojna przeciwko garstce komunistycznych terrorystów. Ale mimo wszystko, gdziekolwiek znalazła się jego jednostka, miał wrażenie, że boisko należy do nieprzyjaciela. Nawet amerykańska forteca w Cu Chi nie była bezpieczna. Jak to możliwe, skoro znajdowali się tak blisko samego Sajgonu? A właściwie, jak daleko są od niego? - Zaledwie trzydzieści dwa kilometry - odparł kapral. - A tunele ciągną się aż do granic miasta.

 

2

DYSTRYKT CU CHI

 

Podziemne tunele Cu Chi były najbardziej złożonym elementem systemu, który - w szczytowym okresie wojny wietnamskiej w połowie lat sześćdziesiątych - ciągnął się od przedmieść Sajgonu do granicy z Kambodżą (obecnie miasto Ho Chi Minha i Kampucza). Były to setki kilometrów tuneli łączących wioski, dystrykty, a nawet prowincje. Były tam pomieszczenia mieszkalne, magazyny, fabryki uzbrojenia, szpitale, stanowiska dowodzenia i niemal wszystkie inne obiekty, które można było umieścić pod ziemią, a niezbędne do prowadzenia wojny przez południowowietnamskich komunistów. Generał William Westmoreland, dowodzący amerykańskimi wojskami w Wietnamie od 1964 do 1968 roku oświadczył w swoich pamiętnikach: ,,Nikt dotąd nie zademonstrował jeszcze większej umiejętności ukrywania swoich obiektów niż Viet Cong. Byli ludźmi-kretami”.

Żaden wojskowy inżynier nie zaprojektował tego ogromnego labiryntu, ani - chociaż Vo Nguyen Giap sprawował w Hanoi naczelne dowództwo - żaden dowódca nie wydał rozkazu jego zbudowania. Tunele stały się naturalną obroną źle wyposażonych, miejscowych oddziałów partyzanckich przed nowoczesnym sprzętem i metodami prowadzenia walki w połowie dwudziestego wieku. Samoloty, bomby, artyleria i broń chemiczna zmusiły Viet Cong do życia i walki pod ziemią.

Dystrykt Cu Chi stał się najbardziej bombardowanym, ostrzeliwanym, zagazowywanym, defoliowanym i ogólnie niszczonym rejonem w historii wojen. Przez wiele lat większość Cu Chi traktowano jako “strefę swobodnego ataku”, co było losem nie do pozazdroszczenia. Termin ten oznaczał, że w nocy, od czasu do czasu, w nieprzewidzianych momentach, kierowany był tam ogień artyleryjski określany jako “nękający i izolujący”, natomiast pilotom bombowców zalecano, by przed powrotem do bazy zrzucali niewykorzystane bomby - odłamkowe, burzące i napalmowe - właśnie nad Cu Chi.

Rejon nagradzano zaszczytnymi tytułami, takimi jak Żelazny Kraj lub Kraj Ognia. Niemal każda wioska lub przysiółek nosiły tytuł bohatera, albo otrzymały jakieś odznaczenie. Pełno tu grobów poległych bohaterów obojga płci, zgromadzonych wokół pamiątkowych obelisków z napisem “Naród Pamięta”. W krótkiej historii niepodległego Wietnamu, z nazwą Cu Chi wiąże się magia i prestiż Azincourt i Bunker Hill. Wietnamczycy walczyli trzydzieści lat o jedność swojego kraju, by ostatecznie doprowadzić do zjednoczenia, ale wojna w Cu Chi stała się symbolem bohaterstwa i wytrwałości Wietnamczyków.

Dystrykt Cu Chi zarządzany z małego, targowego miasteczka o tej samej nazwie, jest obecnie częścią wielkiego miasta Ho Chi Minha w południowo wschodniej czę­ści kraju. Dawniej zwane Sajgonem, było stolicą Wietnamu Południowego od 1954 do 1975 roku. Na południe leży delta Mekongu, “misa ryżu” Azji Południowo-wschodniej, obszar pełen pól ryżowych, mokradeł i kanałów. Na południe od Sajgonu znajduje się górzysty grzbiet ciągnący się wzdłuż Wietnamu przez wytyczoną w 1954 roku linię demarkacyjną (znaną jako strefa zdemilitaryzowana) i dalej, w głąb terenów, które do 1975 roku stanowiły Wietnam Północny. Wzgórza są strome, poszarpane, pokryte gęstą dżunglą, nieurodzajne i słabo zaludnione. Pomiędzy deltą a górami znajduje się równina, znana jako taras Mekongu. Leży miedzy Sajgonem a granicą z Kambodżą jak wielki kawał tortu, którego wierzchołek tworzy była stolica. W węższej części tego trójkąta leży Cu Chi.

Mniej żyzny niż delta, ale gęsto zaludniony i intensywnie uprawiany dystrykt Cu Chi jest kompleksem wiosek rozmieszczonych po obu stronach Szosy Nr l, drogi łączącej Sajgon z Phnom Penh (w Kambodży). Dystrykt Cu Chi na północy zamyka rzeka Sajgon, za którą leży dystrykt Ben Cat. Rejon ten, podobnie jak Cu Chi zdobył sobie przerażającą reputację jako bastion Viet Congu. “Odnosiło się wrażenie, że komuchy zawsze mają Żelazny Trójkąt” - napisał Melvin Walthall, historyk 25 dywizji piechoty Stanów Zjednoczonych, czyniąc aluzje do obszaru w Korei, który nazwano tak w 1951 roku. Dystrykt Ben Cat - oraz sąsiednie regiony - stały się wietnamskim Żelaznym Trójkątem. Za nim, na północy znajduje się miasto Loc Ninh, które od wielu lat było całkowicie kontrolowane przez Viet Cong. Cu Chi i Żelazny Trójkąt leżą pomiędzy nim a stolicą Wietnamu Południowego, stanowiąc - według słów pewnego amerykańskiego generała - “sztylet wymierzony w Sajgon”.

Strategiczne znaczenie tej części Wietnamu Południowego jest oczywiste. Przebiegają przez nią główne drogi lądowe i wodne prowadzące do Sajgonu. W czasie wojny były to główne szlaki zaopatrzeniowe Viet Congu prowadzące z Kambodży. Po drugie, dystrykt Cu Chi obejmuje jedyne duże terytorium w Wietnamie Południowym, po którym oddziały i pojazdy zmechanizowane mogą poruszać się bez trudu nawet w czasie deszczów monsunowych. Znaczenie tego faktu nie umknęło uwadze żadnej z walczących stron i narodów, maszerujących przez Wietnam w czasie trzydziestoletniego konfliktu. Cały rejon pokryty był wojskowymi bazami i stanowiskami dowodzenia wszystkich uczestników walk. Przez armie Wietnamu Południowego, która podzieliła kraj na cztery strefy nazywany był strefą taktyczną III korpusu. Z kolei Viet Cong, nazywał cały obszar wokół Sajgonu swoim IV Okręgiem Wojskowym.

Mai Chi Tho spędził wojnę w kwaterze głównej. Brat członka Biura Politycznego w Hanoi Le Duc Tho, obecnie kieruje miastem Ho Chi Minha jako przewodniczący partii. Ale w 1965 roku był komisarzem politycznym Viet Congu w rejonie Sajgonu i przebywał w tunelach Cu Chi. “Cu Chi było bazą do ataku na Sajgon, czyli na mózg nieprzyjaciela - wspomina. - Było jak cierń kłujący go w oko. Wróg musiał znaleźć jakiś sposób, aby oczyścić całkowicie dystrykty Cu Chi i Ben Cat, Walki były zażarte. Wykorzystywaliśmy ten rejon, by przenikać do Sajgonu, Przerzucaliśmy tam naszych wywiadowców, funkcjonariuszy partyjnych, zespoły sabotażowe. Ofensywa Tet w 1968 roku (na Sajgon i inne miasta) została przygotowana w tunelach Cu Chi, w których zgromadzono niezbędne oddziały i zaopatrzenie. Amerykanie doceniali ich znaczenie, ponieważ bez przerwy zagrażały one bezpieczeństwu Sajgonu i ich kwaterze głównej. Skoro nie byli w stanie uporać się z problemem - jaki stwarzały tunele Cu Chi - w jaki sposób mogli rozwiązać problem Wietnamu?”

Mieszkańcy dystryktu Cu Chi mieli opinię ludzi tak aktywnie zajmujących się działalnością rewolucyjną i ruchem oporu, że Ngo Dinh Diem, były cesarski mandaryn[4], który był prezydentem Wietnamu Południowego od 1955 roku do zamordowania go w 1963, rozwiązał administrację dystryktu. W 1956 roku powołano nowe prowincje, a miasta i wioski celowo przemianowano, aby zniweczyć pamięć partyzanckiej walki przeciwko Francuzom. Cu Chi zostało podzielone pomiędzy prowincję Hau Nghia na południu i Binh Duong na północy. Jednak wietnamscy komuniści w dalszym ciągu używali starych nazw i swoje cywilne i wojskowe organizacje regionalne, dystryktowe i wiejskie opierali na dawnym nazewnictwie. Nazwy miejscowe przyprawiały wojskowych Stanów Zjednoczonych o ból głowy, dlatego dostosowali niektóre z nich i wymyślili inne. Mianem “Lasu Ho Bo” nazwali dwie niezwykle ważne wioski dystryktu Cu Chi - An Nhom Tay i Phu My Hung (w tej ostatniej znajdowało się stanowisko dowodzenia Viet Congu w rejonie Sajgonu). Wymyślono takie nazwy jak Strefa Wojenna C, Trapezoid, a naszpikowany tunelami obszar bazy Viet Congu określali mianem Tajnej Strefy Long Nguyen i zaczęli traktować ją z usprawiedliwionym respektem. Po zwycięstwie komunistów w 1975 roku nastąpiły dalsze przesunięcia granic prowincji i dystryktów oraz przemianowania miast i wiosek. Nazwy miejscowe użyte w tej książce należą do najczęściej stosowanych w czasie wojny.

Cu Chi było zielonym obszarem o rozwiniętym rolnictwie, obfitującym w pola ryżowe, sady, drzewa orzechowe i plantacje kauczuku. Mieszkańcy hodowali trochę kurcząt i świń, a bawoły ciągnęły pługi. Wieśniacy nosili czarne jedwabne piżamy i szerokie, stożkowe kapelusze. Wielka plantacja kauczuku Fil Hol leżała na północ od miasta Cu Chi wzdłuż rzeki Sajgon, zwrócona ku Żelaznemu Trójkątowi. Wielkie plantacje drzew kauczukowych stały się kryjówką Viet Congu. Dalej na północ, niedaleko Dau Tieng w prowincji Tay Ninh, leżała plantacja kauczukowa Michelina, która kontynuowała produkcję przez całą wojnę. Niektórzy francuscy plantatorzy posłusznie płacili podatki zarówno rządowi w Sajgonie, jak i nieoficjalnemu, podziemnemu rządowi Viet Congu. Ponieważ Francuzi wciąż się tam znajdowali, armia amerykańska oszczędzała plantacje. Partyzanci wykorzystali tę sytuację i założyli plantację w pobliżu bazy. W szczytowym okresie wojny wietnamskiej, Cu Chi zostało zamienione w bezpłodną, chemiczną pustynię, podziurawioną ogromnymi lejami po bombach, pozbawioną drzew. Amerykanie nazwali to miejsce białą strefą, ponieważ zwiad lotniczy był tu tak łatwy. Na mapach wojskowych, tam gdzie były wioski i plantacje, drukowali - raz za razem, z brutalną szczerością - słowo “zniszczone”. Mimo to, teren ten pozostał polem walki. Partyzanci Viet Congu przez większą część wojny operowali w tym rejonie, kryjąc się w systemie tuneli.

Wojskowe wykorzystanie tuneli w Wietnamie miało swoją historię również przed zaangażowaniem się Ameryki w konflikt. Wojna tunelowa miała swoje tło historyczne.

 

Tunele w Cu Chi zostały wykopane jako kryjówki Viet Minhu, narodowej partyzantki, która zwalczała kolonialną Francję w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Również wtedy komuniści zdominowali ruch niepodległościowy. Ho Chi Minh był jego niekwestionowanym przywódcą. Aż do śmierci w 1969 roku, “Wujek Ho” uosabiał uparte dążenie narodu do suwerenności i jedności. Jego twarz ze skąpą, białą bródką spogląda teraz niemal z każdej ściany w Wietnamie. W zależności od punktu widzenia - twarz wietnamskiego Lenina, lub Georgeła Washingtona.

W1940 roku francuscy koloniści umożliwili japońskiej armii cesarskiej korzystanie z portów i innych urządzeń niezbędnych w prowadzonej przez nią ekspansjonistycznej wojnie. W 1945 roku po kapitulacji Japonii, Ho Chi Minh przejął władzę w Hanoi i ogłosił niepodległość Wietnamu. Zwycięscy alianci z czasów II wojny światowej nie doszli do porozumienia w sprawie dawnych imperiów kolonialnych. Prezydent Franklin D. Roosevelt pragnął, aby znajdujące się do tej pory pod obcym panowaniem narody Azji, uzyskały niepodległość w powojennym świecie. Jednakże Francja, Wielka Brytania i Holandia uważały, że zachowanie władzy nad ich dotychczasowymi imperialnymi posiadłościami jest w pełni słuszne i uprawnione. Po śmierci Roosevelta w 1945 roku, polityka Stanów Zjednoczonych uległa zmianie. Objęcie władzy w Hanoi przez Ho Chi Minha doprowadziło do negocjacji z Francją. Zerwanie rozmów zapoczątkowało dziewięcioletnią wojnę o niepodległość. We wrześniu 1945 roku w Sajgonie wylądowały oddziały brytyjskie, aby dopomóc Francuzom w odzyskaniu władzy. Aby utrzymać porządek opóźniały rozbrajanie kapitulujących wojsk japońskich.

Stało się coś niezwykłego. Niedawno Europejczycy zostali pokonani przez Japończyków. Kapitulacja Singapuru stała się symbolem końca panowania białego człowieka na Wschodzie. Ho Chi Minh miał władzę w Hanoi. Od tej chwili wietnamscy nacjonaliści stali się nieustępliwi. Aby prowadzić wojnę partyzancką przeciwko wojskom francuskim działacze nacjonalistyczni o rozmaitej politycznej orientacji połączyli się, tworząc Ligę Viet Minh.

Tunele były kopane dla Viet Minhu - w celu utrzymywania łączności pomiędzy osadami, dzięki czemu partyzanci mogli unikać francuskich patroli lub samolotów obserwacyjnych. Major Nguyen Quot, niski, żylasty i wychudzony jak szkielet oficer, który najlepszą część życia spędził w tunelach Cu Chi, wyjaśnił ich pochodzenie. “Tunele zaczęto budować w rejonach czasowo okupowanych przez wroga. Wojska rewolucyjne były nieliczne. Nie bylibyśmy w stanie zachować naszych sił, gdybyśmy przyjęli otwartą walkę. Musieliśmy stworzyć sytuację, w której mogliśmy wybierać czas, miejsce i cel ataku. Do 1948 roku wykopaliśmy już cały system tunelów. Każda rodzina, każda osada miała tunel połączony z innymi”.

W październiku 1949 roku, dzięki zwycięstwu komunistów Mao Tsetunga w toczonej w sąsiednich Chinach wojnie domowej, generał Vo Nguyen Giap uzyskał bezpieczny azyl, gdzie mógł szkolić oddziały Viet Minhu, dozbrojone amerykańskim sprzętem artyleryjskim zdo­bytym na chińskich nacjonalistach. Pomimo historycznie uwarunkowanej antypatii Wietnamczyków wobec Chin (która ostatnimi czasy ponownie doszła do głosu), chińscy komuniści pomagali swoim rewolucyjnym współto­warzyszom. W rezultacie - CHRL dostarczała Wietnamowi Północnemu broń i wyposażenie w latach sześć­dziesiątych i na początku siedemdziesiątych.

W 1949 roku w Wietnamie Francuzi doznawali kolejnych wojskowych niepowodzeń, a Viet Minh przejmował pod kontrolę coraz większe połacie kraju. W czerwcu 1950 roku komunistyczna Korea Północna najechała są­siada z południa, wciągając Stany Zjednoczone oraz ich sojuszników w azjatycką wojnę z komunistami. W tym samym czasie Ameryka, zaniepokojona uznaniem przez Związek Radziecki i Chińczyków powstańczego rządu Ho Chi Minha, zaczęła pomagać Francuzom w wietnamskich zmaganiach udzielając wojskowej i ekonomicznej pomocy. Gdy w 1953 roku wojna w Korei dobiegła końca, komunistyczna pomoc dla Viet Minhu uległa zwiększeniu. Francuzi popełnili fatalny błąd, próbując doprowadzić do ostatecznego starcia z Viet Minhem w Dien Bien Phu. Wojska Giapa otoczyły i ostatecznie zdobyły fortecę i w ten sposób zakończyły francuską obecność w kraju. W czasie oblężenia, Viet Minh zbliżał się do francuskich rubieży tunelami i podkopywał się pod linie obronne. Zawodowi żołnierze, w tym również legendarna Legia Cudzoziemska, zostali pokonani przez azjatycką armię partyzancką - i była to lekcja na przyszłość, którą jednak niewielu Amerykanów wzięło pod uwagę.

W chwili przerwania ognia w 1954 roku zawarto w Genewie porozumienie pomiędzy światowymi mocarstwami a Viet Minhem. Wietnam był tymczasowo przepołowiony wzdłuż 17 równoleżnika. Ho Chi Minh był w stanie utrwalić władze komunistyczną w północnej części, podczas gdy na południu - przy hojnej pomocy Amerykanów - utworzono niepodległą republikę ze stolicą w Sajgonie. Jej pierwszym prezydentem został katolik Ngo Dingh Diem. Zgodnie z porozumieniem genewskim, w 1956 roku miano przeprowadzić ogólnokrajowe wybory. W tym czasie żołnierze i działacze Viet Minhu mieli się “przegrupować” do Wietnamu Północnego. Około 90 000 mężczyzn i kobiet aktywnie uczestniczących w walce z Francuzami po­wędrowało na północ, zakładając, że powrócą do domu po nieuniknionym zwycięstwie Ho Chi Minha i jego partii Lao Dong (robotniczej, - a w rzeczywistości - komunistycznej) w wyborach 1956 roku. Tysiące aktywnych działaczy Viet Minhu otrzymało polecenie pozostania na miejscu i kontynuowania działalności politycznej, a także magazynowania broni na wypadek, gdyby okazała się potrzebna w przyszłości.

W tym samym czasie, niemal milion Wietnamczyków wyznania katolickiego z Północnego Wietnamu wykorzystało stan zawieszenia broni i przeniosło się na południe. Wielu katolików z północy, którzy osiedlili się wokół Sajgonu, zostało urzędnikami rządowymi, albo oficerami w wojsku. Z północy pochodził na przykład marszałek lotnictwa Nguyen Van Thieu, który dowodził lotnictwem wojskowym Wietnamu Południowego, a później został prezydentem, potem zaś (od 1967 do 1975 roku) zastępcą prezydenta Nguyen Van Thieu. Większość komunistycz­nych kadrowych funkcjonariuszy i organizatorów, która

przybyła szlakiem Ho Chi Minha przez Laos, pochodziła z południa. Le Duc Tho, który w Paryżu prowadził negocjacje z Henry Kissingerem, był południowcem. Przywódcy Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu Południowego, tacy jak Nguyen Hou Yho - są obecnie ministrami w rządzie w Hanoi.

Amerykanie nigdy nie stawiali znaku równości pomiędzy partyzantką na Południu, a wojskami północnowietnamskimi, które ich zdaniem, “najechały” Wietnam Południowy i uznali ten kraj za ofiarę “agresji”. Związani z ruchem narodowym Wietnamczycy postrzegali rzecz odmiennie. Rewolucja społeczna, która dokonała się na północy, na południu nie została zakończona i jedynie obfita amerykańska pomoc podtrzymywała twór, który komuniści określali mianem “marionetkowego” rządu.

Wybory w 1956 roku nie odbyły się i Ho Chi Minhowi uniemożliwiono zjednoczenie Wietnamu. Diem utrzymywał, że władza Ho Chi Minha jest tak absolutna, że wybory na północy nie mogą być ani wolne, ani uczciwe. Zapewne miał rację, ale jego głębiej skrywane obawy -że Ho Chi Minh mógłby w zdecydowany sposób wygrać również na Południu - były na pewno uzasadnione. W miarę jak amerykańskie pieniądze, wyposażenie i doradcy wojskowi wpływały na wzmocnienie Sajgonu, Diem przystąpił do tworzenia swojego reżimu. Mówiąc krótko, pozwolił swojemu bratu Ngo Dinh Nhu, który kierował aparatem bezpieczeństwa państwowego, stworzyć państwo policyjne, którego zadaniem było zlikwidowanie wszelkiej opozycji. A według Nhu opozycją były nie tylko zbrojne bandy i uzbrojone sekty religijne, ale również ci, którzy organizowali się i walczyli przeciwko Francuzom w przewodzonym przez komunistów Viet Minh. Cu Chi zawsze było ośrodkiem działalności rewolucyjnej i policja Nhu brutalnie zajęła się tym rejonem. Dzisiaj oce­nia się, że aresztowano trzy czwarte członków Viet Minh, którzy pozostali w Cu Chi. Niektórych osadzono w więzieniach, torturowano i przetrzymywano w koszmarnych warunkach, innych publicznie ścięto na gilotynie, zgodnie z kolonialnym, francuskim obyczajem.

W grudniu 1958 roku kilkaset osób podejrzanych o działalność komunistyczną i dysydentów innego rodzaju zostało uśmierconych zatrutym chlebem w obozie karnym w Phu Loi, kilka kilometrów na wschód od Cu Chi za rzeką Sajgon. Ta masakra wywołała nastrój szczególnej wojowniczości. Słynny batalion Viet Congu, “Phu Loi” otrzymał to miano, by upamiętnić te tragedie. Prezydent Diem specjalną ustawą uznał byłych bojowników Viet Minhu za wyjętych spod prawa. Ruch oporu przeciwko Diemowi narastał. W wiosce Phuoc Hiep, położonej tuż na północ od miasta Cu Chi, znajduje się pomnik wzniesiony ku czci uczestników demonstracji w kwietniu 1961 roku zastrzelonych przez żołnierzy Armii Republiki Wietnamu (zazwyczaj określanej skrótem ARVN -Army of the Republic of Vietnam - wymawianym przez Amerykanów jako “Arvin”). Mieli oni ośrodek treningowy wojsk powietrznodesantowych, w położonej niedaleko Cu Chi, wiosce Trung Lap.

Ostatecznie, w 1960 roku komuniści uchylili zakaz prowadzenia zbrojnego oporu. Został utworzony Narodowy Front Wyzwolenia (NFW) - zdominowana przez komunistów koalicja ugrupowań antyrządowych - który miał nadzorować wznowienie wojny partyzanckiej na południu. Rozpoczęto skoordynowane ataki na posterunki wojska i policji i po raz pierwszy obnażona została słabość reżimu Diema. Posterunki były łatwo likwidowane, skutecznie zastraszane przez demonstrantów, albo rozbrajane przez mieszkańców wiosek. Źródłem ciągłej irytacji amerykańskich doradców był fakt, że jednostki Armii Republiki Wietnamu umyślnie unikały kontaktu z nieprzyjacielem i związanych z tym strat, W wioskach dystryktu Cu Chi i sąsiednich dystryktach, rozbrojono miejscowe oddziały Armii Republiki Wietnamu i skupiska te skutecznie wyszły spod kontroli rządu. Zdobyta w ten sposób broń była pierwszą i jedyną jaką posiadały powstające grupy Viet Congu. Przedsiębiorczy wieśniacy zajęli się rusznikarstwem, kładąc w ten sposób podwaliny znacznego, chałupniczego przemysłu zbrojeniowego w tunelach.

Podjęcie wojny partyzanckiej wiązało się z koniecznością uaktywnienia dawnych redut Viet Minhu. Francuzi używali samolotów do tropienia i bombardowania wietnamskich bojowników, armia Diema coraz częściej była transportowana amerykańskimi śmigłowcami. W wio­skach na całym obszarze Cu Chi, Tay Ninh, w Żelaznym Trójkącie i wszędzie, gdzie było to możliwe, remontowano starą sieć tuneli. “Kiedy otrzymaliśmy rozkaz założenia tu bezpiecznej bazy - relacjonuje jeden z ocalałych weteranów Cu Chi, były partyzant Ba Huyet - przede wszystkim zaczęliśmy kopać trzydzieści kilometrów podziemnych tuneli. To było w 1960 roku. Był to nie tylko jeden z najbardziej zbliżonych do Sajgonu posterunków, ale także nasze wysunięte stanowisko dowodzenia w okre­sie wojny. Amerykanie byli pewni, że coś się tu dzieje, ale nie orientowali się - co”. Weteran wojny w tunelach, major Nguyen Quot uważa, że czterdzieści osiem kilometrów tuneli wykopanych w czasie wojny z Francuzami, do chwili przybycia wojsk amerykańskich w 1965 roku rozrosło się do dwustu kilometrów. Po 1961 roku prace ziemne prowadzone do tej pory przez miejscową ludność zostały zintensyfikowane z myślą, by stworzyć ujednolicony system. Amerykanie nazwali go małym IRT, od nazwy części systemu kolei podziemnej miasta Nowy Jork.

Na partyzancką ofensywę Diem zareagował poszukiwaniem najlepszego sposobu na spacyfikowanie terenów rolniczych. Jako doradcę wynajął sir Roberta Thompsona, twórcę zastosowanej przez Wielką Brytanię strategii tworzenia “wsi strategicznych”, dzięki której pokonano-kierowany przez chińskich komunistów - ruch powstańczy na Malajach. Postępując zgodnie z jego sugestiami, Armia Republiki Wietnamu zaczęła gromadzić wiejską ludność w specjalnych umocnionych obozach, chronio­nych drutem kolczastym oraz palisadami z zaostrzonych bambusów, strzeżonych przez oddziały rządowe. Ngo Dinh Nhu osobiście nadzorował stworzenie w 1961 roku pierwszej wioski strategicznej w Dystrykcie Cu Chi. Większość ludności została tam przymusowo przeniesiona i odseparowana od wpływów partyzantów. Wyjątkiem były ( wioski w lasach Ho Bo, które w dalszym ciągu pozostawały “wyzwolone” i znajdowały się pod kontrolą Viet Congu. 2 lutego 1963 roku Armia Republiki Wietnamu przeprowadziła w przyległym dystrykcie Ben Cat operację “Sunrise”. Viet Cong nie nawiązał kontaktu bojowego i wieśniacy zostali przeniesieni do nowej, reprezentacyjnej wioski strategicznej w Ben Thuong. W rzeczywi­stości partyzanci Viet Congu zazwyczaj pozostawali na miejscu, ukryci w tunelach, gdy tymczasem ich rodziny były przesiedlane do “agrowiosek”. Zaopatrywanie partyzantów w ściśle racjonowany ryż i inne produkty żywnościowe stało się skomplikowaną operacją przemytniczą, która w razie wykrycia, pociągała za sobą surowe kary. Utworzono pogardliwe określenie Viet Cong, którym określano wszystkie południowowietnamskie grupy znajdujące się w opozycji do prezydenta Diema. Przypisano im bezwzględne, fanatyczne okrucieństwo. (Nazwy Viet Cong, VC, i Charlie - skrót od Victor Charlie - przetrwały wojnę i są obecnie używane bez pejoratywnego zabarwienia). Viet Cong popełniał morderstwa, ponieważ jego członkowie uważali, że toczą wojnę. Wykonywali egzekucje na wskazanych urzędnikach oraz sympatykach rzą­du, takich jak. na przykład, zarządca prowincji Cu Chi.

Wieśniaków nie trzeba było zmuszać terrorem do udzielania pomocy. Partyzanci z Viet Congu sami byli wieśniakami, najczęściej więc działali przy pełnej akceptacji i współpracy ludzi, wśród których żyli.

Prezydent John F. Kennedy objął urząd w 1961 roku i uznał, że zamierzona przez jego administrację konfrontacja z komunizmem powinna zostać rozpoczęta w Azji Południowowschodniej. Pragnąc uniknąć pomówień, że jest “miękki” w stosunku do komunistów, znalazł się w kłopotliwej sytuacji po niepowodzeniach z początkowego okresu prezydentury, takich jak klęska w Zatoce Świń na Kubie. Po nieudanym wiedeńskim spotkaniu na szczycie z Nikitą Chruszczowem, Kennedy oświadczył: “Mamy obecnie obowiązek uwiarygodnić naszą potęgę i Wietnam jest tym właśnie miejscem, gdzie tego dokonamy”. Wewnętrzne problemy reżimu Diema były postrzegane jako wynik działań komunistów w Azji. “Wietnam południowy - oświadczył Kennedy - jest sprawdzianem dla demokracji”. Zarówno on, jak i jego następca, Lyndon Johnson byli przekonani, że amerykańska potęga wojskowa może przerwać pasmo komunistycznych sukcesów. Obecność Stanów Zjednoczonych w Wietnamie zwiększała się coraz bardziej. Liczba amerykańskich doradców w Armii Republiki Wietnamu w połowie 1962 roku wzrosła do 12 000. W tym samym roku, ale wcześniej, w Sajgonie zostało utworzone Dowództwo Amerykańskiej Pomocy Wojskowej w Wietnamie (American Military Assistance Command Vietnam - w skrócie MACV, wymawiane “Macvee”). Kennedy świadomie angażował swój kraj w wojnę, przed którą francuski pre­zydent Charles De Gaulle ostrzegał go mówiąc, że “... jest to bezdenne, wojskowe i polityczne bagno”.

Program wiosek strategicznych upadł ostatecznie. Chłopi powrócili do swoich rodzinnych wiosek i Armia Repu­bliki Wietnamu nie była w stanie im przeszkodzić. W sierpniu 1963 roku Viet Cong zdobył nawet pokazową wioskę Ben Thuong niedaleko Ben Cat. Wojskowa kieska Armii Republiki Wietnamu przybierała na sile, pomimo że wojska rządowe dysponowały lepszym sprzętem, lotnictwem i amerykańskimi doradcami. Szczególnie ważne znaczenie psychologiczne miało zniszczenie - przez batalion Viet Congu”Phu Loi”, elitarnej jednostki Armii Republiki Wietnamu - batalionu “Czarnych Tygrysów”. Miało to miejsce 31 grudnia 1963 roku w Duong Long, około półtora kilometra na północ od wioski Ben Suc. “Czarne Tygrysy” cieszyły się ponurą sławą z racji swe­go okrucieństwa, gwałtów i rabunków. Wieść niesie, że jedli nawet wątroby zabitych partyzantów.

Kilka tygodni przed zabójstwem prezydenta Kennedy'ego w listopadzie 1963 roku, w czasie przewrotu zorganizowanego za zgodą Waszyngtonu został zamordowany prezydent Diem. Nastąpiło to po prowadzonej w miastach agitacji buddystów zaniepokojonych wzrostem katolickiej dominacji i doprowadziło do przedziwnej serii wojskowych junt w Sajgonie. Działalność Viet Congu do 1964 roku ulegała wzmocnieniu dzięki pomocy Wietnamu Północnego. Bojownicy, którzy po 1954 roku udali się na północ, zaczęli wracać do rodzinnych miejsc, przeszkoleni i propagandowo przygotowani do działań politycznych i wojny partyzanckiej. Razem z ni­mi przybyli pierwsi żołnierze północnowietnamscy, by walczyć wspólnie z Viet Congiem pod dowództwem ko­munistycznego naczelnego dowództwa na Południu -Biura Centralnego na Wietnam Południowy (Central Office for South Vietnam - COSVN).

Wkrótce po tym, jak amerykańscy żołnierze przybyli w 1963 roku, Viet Cong do tego stopnia nabrał pewności siebie, że przeprowadził paradę zwycięstwa w mieście Cu Chi. Tymczasem, miejscowa jednostka Armii Republiki Wietnamu, 49 pułk piechoty pozostawał w swoim forcie na plantacji Fil Hol. W tym samym czasie generał Giap przerzucał z Północy pododdziały, każdy w sile dywizji, chcąc przeciąć terytorium Wietnamu Południowego na pół. W miarę nasilającej się nieskuteczności Armii Republiki Wietnamu, możliwość przejęcia przez komunistów władzy na południu, stawała się w 1963 roku możliwością, z którą należało w poważnym stopniu się liczyć.

Otwarta interwencja wojskowa Stanów Zjednoczonych w wojnę w Wietnamie w sierpniu 1965 roku, wynikała bezpośrednio z niemożności powstrzymania przez Armię Republiki Wietnamu fali komunistycznych sukcesów. W tym właśnie roku dezercje w Armii Republiki Wietna­mu przewyższyły rekrutację - o 2 000 ludzi miesięcznie, . a amerykańscy doradcy odnotowali, że od 1954 roku został ranny zaledwie jeden starszy stopniem oficer Armii Republiki Wietnamu. W najgorszym momencie swojej działalności Armia Republiki Wietnamu traciła tygodniowo jeden batalion żołnierzy i stolicę dystryktu. Chcąc powstrzymać komunizm w Azji Południowowschodniej, prezydent Lyndon Johnson postanowił radykalnie zmienić stopień zaangażowania Stanów Zjednoczonych. W rezolucji w sprawie incydentu tonkińskiego, Kongres upoważnił go zarówno do bombardowania Wietnamu Północnego jak i wysłania wojsk na południe - bez wypowiadania wojny. Kongres nie przewidział, że w Wietnamie będą służyły miliony amerykańskich żołnierzy i że wojna będzie się ciągnęła jeszcze przez dziesięć lat.

W Wietnamie Południowym Viet Cong utworzył wielkie enklawy, w których dysponował niepodzielną władzą. Niektóre, takie jak te, które znajdowały się na granicy z Kambodżą, miały pozostać jego terytoriami niemal przez całą wojnę. Celem NFW nie było jednak wyłącznie zdobycie regionów, w których sprawowałby pełnie władzy. Dążył on do zrealizowania danej przez Ho Chi Minha obietnicy zjednoczenia i niepodległości, których nie dane im było uzyskać w wyniku odwołania wyborów w 1956 roku. Najważniejszymi wysuniętymi bazami Viet Congu miaty okazać się te, które znajdowały się najbliżej Sajgonu, w dystryktach Cu Chi i Ben Cat. Były to budzące lek twierdze Viet Congu, do któ­rych nie odważali się wejść żołnierze Armii Republiki Wietnamu. Gdy generał Westmoreland ocenił sytuacje i postanowił stosować taktykę “szukaj i niszcz”, właśnie na Cu Chi, Żelazny Trójkąt, lasy Tay Ninh i ich gigantyczne zespoły bunkrów oraz tuneli miała być rzucona cała, wyrafinowana technicznie, wojskowa potęga Stanów Zjednoczonych.

Pierwszymi poważniejszymi amerykańskimi jednostkami, które dotarły do Wietnamu, były pododdziały piechoty morskiej. Ich początkowym zadaniem była obrona przyczółków na wybrzeżu i lotnisk. Wkrótce potem przy­były duże zgrupowania wojsk lądowych i powstrzymały katastrofę spowodowaną przez załamanie się Armii Republiki Wietnamu. W połowie roku 1965 generał Giap próbował rozciąć Wietnam Południowy na pół, wzdłuż linii biegnącej od Pleiku na centralnym płaskowyżu, do wybrzeża. Zagrożenie to zostało zlikwidowane w październiku w wyniku krwawego starcia w dolinie La Drang. Brały w nim udział trzy pułki wojsk Wietnamu Północnego i l dywizja kawalerii powietrznej przerzucona śmi­głowcami na pole bitwy. Wydarzenie to stworzyło pewną regułę, która miała się stać jedną z najdumniejszych maksym wygłoszonych przez generała Westmorelanda -a mianowicie, że armia Stanów Zjednoczonych nigdy nie przegrała bitwy w Wietnamie. W obliczu przygniatającej przewagi ogniowej, zapewnianej również przez wsparcie lotnicze, komuniści zostali zmuszeni do innej taktyki -nękania wrogów w wybranym przez siebie miejscu i cza­sie, a w innych sytuacjach ukrywania się i unikania walki. Dopiero, gdy Amerykanie opuścili Wietnam, komuniści ponownie zaczęli prowadzić konwencjonalną wojnę manewrową -uwieńczoną ostatecznie sukcesem.

Pod koniec 1965 roku lądowa wojna w Wietnamie Południowym była głównym punktem amerykańskiej stra­tegii. Bombardowania Wietnamu Północnego przynosiły niewielkie rezultaty, podobnie jak dyplomatyczne naciski na Hanoi. Polityka tworzenia narodu, opracowanie projektów takich, jak melioracja, mających na celu pogo­dzenie sajgońskiego reżimu z chłopami nie mogły zlikwidować utrwalonych przez historię ksenofobicznych reak­cji. Najwyraźniej jedynym punktem, w którym Ameryka mogła odnosić sukcesy, było unicestwienie Viet Congu za pomocą techniki wojennej i przygniatającej, liczebnej przewagi jednostek. W rezultacie prowadzono wojnę na wyniszczenie, w której miarą sukcesu jest liczba zabitych nieprzyjaciół.

Generał Westmoreland, który stanął na czele Dowództwa Amerykańskiej Pomocy Wojskowej w Wietnamie od 1964 roku, uznał, że stale pogarszającą się sytuacje na Południu może zmienić jedynie zwiększanie liczebności wojsk. Amerykańskie zaangażowanie wzrastało przez cały rok 1965, a Pacyfik przekraczały całe dywizje liczące po 20 000 żołnierzy. Podstawowym celem Westmorelanda było zapewnienie bezpieczeństwa Sajgonowi, następnym - “spacyfikowanie” terytorium. Postanowił wiec otoczyć Sajgon pierścieniem wielkich baz. Nie było niczym dziwnym, że wybrane miejsca znajdowały się blisko rejonów, na których dominował Viet Cong i prowadził intensywną działalność. W Di An, na południe Żelaznego Trójkąta miało znaleźć się stanowisko dowodzenia l dywizji piechoty - “Wielkiej Czerwonej Jedynki”. Stacjonująca na Hawajach 25 dywizja (Tropikalne Błyskawice) miała znaleźć się koło miasta Cu Chi. Zanim założono te obozy, należało przeprowadzić operacje “wymiatania”, aby zabezpieczyć teren.

Jednak wielkie operacje wojskowe musiały być odłożone do pory suchej. Operacja “Crimp”, w styczniu 1966 roku, była pierwszym “wymiataniem”, jakie Amerykanie i oddziały sojusznicze przeprowadziły w enklawach Viet Congu w lasach Ho Bo i innych częściach dystryktu Cu Chi. Miała ona na celu “oczyścić i zabezpieczyć” rejony przylegające do planowanej nowej bazy. Zanim operacja się rozpoczęła, tereny te poddawano ostrzałowi artyleryj­skiemu, a bombowce B-52 przeprowadzały naloty “zmiękczające”. B-52 były skonstruowane z myślą o bombardowaniu strategicznym, albo nuklearnym, ale od 1965 roku ponad sto z nich zostało przystosowanych do przenosze­nia dziesiątków konwencjonalnych bomb o wadze 750 funtów (340 kilogramów). Startowały z baz na wyspie Guam i w północnej Tajlandii. Naloty B-52 były programowane z dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem i kierowane na cel w Wietnamie przez specjalnych oficerów naprowadzania. Samoloty latały na tak wysokim pułapie, że były prawie niesłyszalne dla tych, którzy stano­wili ich cel. Trzydziestotonowy ładunek materiałów kru­szących pozostawiał po sobie długi na półtora kilometra szlak zniszczenia i głębokich lejów.

Gdy ustały bombardowania, przybyli Amerykanie i ich sojusznicy. 7 stycznia 1966 roku ponad 8 000 żołnierzy l dywizji piechoty, 173 brygada powietrznodesantowa i pułk australijski zostały przerzucone droga powietrzną z Phu Loi do dystryktu Cu Chi. W sam środek kłopotów.


 

[1] Skrót oznaczający “Governement issue" - przydział rządowy, potoczne określenie żołnierza wojsk lądowych Stanów Zjednoczonych (przyp. tłum.)

[2] Odznaka za odniesione rany (przyp. tłum.).

[3] “Charlie" - popularnie stosowane przez amerykańskich żołnierzy określenie wietnamskiej partyzantki komunistycznej. Powstało z przyjętego sposobu literowania skrótu VC (Viet Cong). Litery te przy literowaniu podawane są jako “Victor Charlie".

[4] Ngo Dinh Diem był ministrem spraw wewnętrznych w rządzie cesarza Bao Daia w 1933 r.