7

URODZONA W TUNELU

 

 

Dang Thi Lanh urodziła się w Sajgonie w 1945 roku. Dwadzieścia dwa lata później, 23 lutego 1967 roku jej pierwsze dziecko przyszło na świat w tunelach Cu Chi Była to córeczka, której nadano imię Tranh Thi Hien. Jej miejscem urodzenia była dziura w ziemi w Phu My Hung, niedaleko rzeki Sajgon. Oddział położniczy mieścił się w podziemnej komorze. Pod sklepieniem zawieszony był nylon z amerykańskiego spadochronu, by ziemia nie spadała na położnicę. Tranh Thi Hien wyrosła na zdrową nastolatkę. Jej tłuściutka figurka i zdrowy wygląd sprawiają, że robi wrażenie dobrze odżywionej, wiejskiej dziewczynki. Nikt by nie przypuszczał, że była kiedyś chudziutkim, urodzonym w tunelu niemowlęciem, które urodziło się z krzykiem w czasie, gdy na powierzchni szalała bitwa.

Wojna bardzo szybko przyniosła śmierć rodzinie jej matki - Dang Thi Lanh. Jej matka i ojciec zostali zabici w odrębnych, ale przypadkowo przeprowadzonych w tym samym czasie atakach amerykańskich śmigłowców szturmowych. Jedyny brat poległ w czasie operacji Armii Republiki Wietnamu w Bau Lach w 1964 roku. Ale na twarzy Dang Thi Lanh, na której maluje się ów cień przyjaznego usposobienia, którego źródłem jest domieszka chińskiej krwi, nie ma śladu, jaki sprawiły jej te straty. Drobna i silna, po wojnie miała urodzić jeszcze jedną córkę.

“- Byłam w składzie zespołu kulturalnego działającego w tunelach: śpiewałam, tańczyłam i grałam w przedstawieniu zatytułowanym “Cay Chuong” (Bambusowe kołki), w całości opowiadającym o wojnie. Występowaliśmy w podziemnym pomieszczeniu i sztuka cieszyła się wielkim powodzeniem. Mój mąż, Tran Van Thien był wówczas asystentem lekarza i pracował w wiosce Phu My Hung. Czasami nie widywaliśmy się przez wiele miesięcy. Kiedyś byliśmy rozdzieleni przez cały rok, Zanim zniszczyli wioskę, mogło się zdarzyć, że on pracował na powierzchni, a ja pod ziemią i nie mogliśmy się spotkać.

Gdy byłam w ciąży, pracowałam przez cały czas. W czasie operacji “Cedar Falls” nie mieliśmy nic do jedzenia poza suchym ryżem i solą. W tym czasie bez przerwy żyłam pod ziemią. Przez piętnaście dni nie widziałam dziennego światła ani nie oddychałam świeżym powietrzeni. Kiedy Amerykanie byli dosłownie nad nami - ich żołnierze, czołgi i spychacze - wciąż występowaliśmy z naszym zespołem. Robiliśmy to każdego dnia i nawet udawało nam się prowadzić próby. Komora, w której prezentowaliśmy zazwyczaj nasze przedstawienia znajdowała się na pierwszym poziomie; byłam o wiele za gruba, by móc przecisnąć się przez włazy na drugi poziom. W miarę jak czas rozwiązania zbliżał się, czułam się coraz bardziej zmęczona i było mi bardzo gorąco. Mój dowódca zgodził się, abym mniej pracowała. Wiedziałam, że dziecko wkrótce się urodzi i obiecali mi, że lekarz będzie na miejscu.

Dzień przed narodzinami mojej córki, śpiewałam, tań­czyłam, a nawet udało mi się trochę kopać tunel krótką motyką od siódmej do dziesiątej wieczorem. Potem przez półtorej godziny gotowałam jedzenie dla trzydziestu sześciu członków naszej trupy. Poszłam spać około jedenastej trzydzieści i jak zwykle położyłam się w hamaku zawieszonym w pomieszczeniu, które dzieliłam z dziewięcioma innymi kobietami z zespołu. Następnego dnia, około dziesiątej rano poczułam bóle. Moi towarzysze wezwali lekarza. Przeszłam do innego tunelu i po drodze musiłam przeczołgać się przez odcinek o szerokości zaledwie metra. Zajęło mi to wiele czasu, było mi bardzo gorąco i źle się czułam z powodu braku powietrza. Potem jednak znalazłam się w pomieszczeniu, które nazywali chłodnym pokojem, ponieważ było w nim bardzo dużo otworów. Łóżka nie było, ale wisiał w nim hamak. Pokój miał powierzchnie osiem na osiem metrów i 1,8 metra wysokoci. Ściany, sufit i podłoga były pokryte amerykańskim nylonem ze spadochronów. Żeby coś zjeść, musiałam wstać z hamaka i położyć się na podłodze. W dalszym ciągu był to ryż i sól. Znajdował się tam pisarz Vien Phuong”.

Vien Phuong również dobrze pamięta to wydarzenie. “- Była bardzo dobrą tancerką i członkiem zespołu kulturalnego. Tańczyła w Nha Be, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że jest w ciąży, wezwaliśmy ją z powrotem do Cu Chi, ponieważ, choć trudno w to uwierzyć, w Cu Chi było bezpieczniej niż w Nha Be. Kiedy wróciła do Cu Chi, zasugerowaliśmy, że powinna wyjść na powierzchnie i żyć wśród ludzi, ale odmówiła. Powiedziała, że jest aktorką, a poza tym jest dobrze znana przez ludzi i marionetki [pracujące dla rządu południowo wietnamskiego]. Powiedziała, że gdyby mieszkała na terenie kontrolowanym przez wroga zostałaby aresztowana. Kobieta spodziewała się pierwszego dziecka. Wszyscy żyliśmy wówczas pod ziemią, na powierzchni nie ocalały już żadne domy. Gdy poczuła pierwsze bóle, pomyśleliśmy, że urodzi dziecko rano, a właśnie wtedy nieprzyjaciel zazwyczaj przeprowadzał swoje ataki. Wiedziałem, że nadeszła pora na sprowadzenie położnej, która odebrałaby dziecko, jedyna pielęgniarka w naszym odcinku tunelu nie mogła sama tego zrobić. Wyszedłem z tunelu, żeby ją sprowadzić. W górze krążył samolot, a ja biegłem i próbowałem się przed nim kryć. Wystarczyło, by zobaczyli choć jednego człowieka, a atak zacząłby się znowu. Wreszcie udało mi się : przesłać wiadomość do lekarza, w wojskowym szpitalu. Przybył, ale w ostatniej chwili”.

Dang Thi Lanh wspomina dalej: “- Mam wrażenie, że lekarz przybył około pierwszej. Zeszłam już z hamaka i leżałam na macie rozesłanej na podłodze. Tam właśnie i urodziła się moja córka. Była gorąca woda, lekarstwa i bandaże. Poród trwał około godziny. Był bardzo, bardzo bolesny. Nie było zmiany ubrania, dla dziecka mieliśmy tylko chustkę do nosa. Obawiałam się zakażenia, bo wszędzie naokoło było tak wiele ziemi, ale musiało tam być dość czysto, bo nic się nie stało. Położyli moją córkę w innym hamaku i mogłam dać jej trochę mleka z piersi, ale było go bardzo mało. Noworodek był przy mnie przez  dwadzieścia cztery godziny i pił trochę osłodzonej wody,  kiedy nie mogłam dać mu mleka. Kiedy wielka amerykańska operacja dobiegła końca, zabrali mnie i niemowlę do Trung Lap, gdzie opiekowało się nami miejscowe stowarzyszenie matek. W dzień teren kontrolowany był przez nieprzyjaciela, ale w nocy przez komunistów. Sześć miesięcy później wróciłam do tuneli i znowu tańczyłam i śpiewałam w dawnym zespole. Mój dziadek opiekował się Tran Thi Hien.

Pozostałam w tunelach do 1968 roku, wzięłam udział w ofensywie Tet, w Go Vap. Potem wróciłam do tuneli i byłam w nich do 1970 roku, a następnie przeniosłam się do Sajgonu, by pracować dla rewolucji. W lipcu schwytali mnie i na trzy miesiące posłali do więzienia. Byłam torturowana przez żołnierzy Armii Republiki Wietnamu i Amerykanina, który znajdował się w celi. Bili mnie i przepuszczali przez moje ciało prąd elektryczny. W końcu, 19 maja 1975 roku połączyłam się z moją córką. Miała wtedy już prawie osiem lat. Bardzo rzadko ją widywałam od chwili, gdy zostawiłam ją z moim dziadkiem. Utraciłam całe jej dzieciństwo. A potem połączyłam się z moim mężem. Był bardzo ciężko ranny i od tej pory nie mógł pracować. Otrzymujemy państwową rentę, mieszkamy w jednym pokoju. To co przeżyliśmy, było tego warte. Czy zrobiłabym to znowu? Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. To było bardzo cenne doświadczenie. Tranh Thi Hien ma obecnie szesnaście lat, chodzi do szkoły, uczęszcza na wieczorowe kursy i chce zostać lekarką. Moją drugą córkę Tranh Dang Minh Hien urodziłam w szpitalu. To było miłe. Poszło o wiele lżej”.

 

8

SZCZURY TUNELOWE

 

 

Tunele do rodzenia dzieci, do zakładania szpitali, do ukrywania się, do walki - amerykańscy dowódcy, którzy przybywali do Wietnamu nigdy dotąd nie zetknęli się z czymś podobnym. Po początkowych, bolesnych doświadczeniach stało się jasne, że aby skutecznie prowadzić wojnę w tunelach, będą musieli wypracować nowe, wojskowe umiejętności i - muszą zrobić to szybko.

W czasie operacji “Crimp” w styczniu 1966 roku, amerykańscy dowódcy byli zaskoczeni skalą i rozległością systemu tuneli Viet Congu, ale powinni być na to przygotowani. Już w 1963 roku Armia Republiki Wietnamu, która przegrywała wojnę z rosnącymi w siłę oddziałami Viet Congu, przestrzegała amerykańskich doradców, informując o istnieniu tuneli. Na przykład w prezydenckim pałacu w Sajgonie odbyła się odprawa Armii Republiki Wietnamu przeprowadzona przez oficerów ze strefy taktycznej III korpusu. Jej materiały zostały przetłumaczone na angielski i transkrybowane na żądanie szefa wywiadu w amerykańskim Dowództwie Pomocy Wojskowej w Wietnamie (MACV). Odprawa przedstawiła dwumiesięczne operacje Armii Republiki Wietnamu w Żelaznym Trójkącie oraz inne działania w lesie Ho Bo. Prowadzący odprawę oficer Armii Republiki Wietnamu był w posępnym nastroju: “Tunele zapewniają nieprzyjacielowi znaczne możliwości stawiania oporu i znajdują się w rejonach kontrolowanych przez Viet Cong. Żeby całkowicie zniszczyć system tuneli Viet Congu, musimy przeprowadzić długotrwałą operację i być przygotowani, że zapłacimy wysoką cenę”.

Podczas dwumiesięcznej operacji dwudziestu żołnie­rzy Armii Republiki Wietnamu zostało zabitych, a sześćdziesięciu rannych. Osiem pojazdów było uszkodzonych przez miny. Armia Republiki Wietnamu twierdziła, że zabito dziesięciu partyzantów Viet Congu. Operacja rzeczywiście okazała się kosztowna.

Prowadzący odprawę oficer mówił dalej ponuro: “- Musimy przyznać, że jest nam bardzo trudno wykrywać zamaskowane okopy i tunele Viet Congu, ponieważ są tak zręczie i precyzyjnie budowane. Krótkotrwałe operacje oczyszczające w rejonie bazy Viet Congu przeprowadzane przez jednostki, które nie dysponują wiedzą o terenie i dokładnymi informacjami, rzadko kiedy przynoszą oczekiwane rezultaty”. Oficer Armii Republiki Wietnamu z pewną dozą dokładności opisywał konstrukcje i systemy obronne, zwracając nawet uwagę, że “...wrzucanie granatów gazowych do tuneli jest bezcelowe, ponieważ są one zaopatrzone w przegrody, które powstrzymują dym”. “- Wojenne psy” Armii Republiki Wietnamu, powiedział, nie mają odwagi wchodzić do tuneli. Udzielił różnych porad na temat sposobów wykrywania tuneli, takich jak zwracanie uwagi na świeżo wykopaną ziemię, albo uprawy prowadzone w nieoczekiwanych miejscach. Mówił dalej: “Konieczne jest sondowanie zaostrzonym kijem poszczególnych grobów usytuowanych daleko od wiosek. Jeżeli kij nie uderzy w wieko trumny, możemy mieć pewność, że grób jest w rzeczywistości zamaskowanym wejściem do tunelu”.

Faktem, który z zadziwiającą jasnością ujawnił się w czasie odprawy było to, że żaden żołnierz Armii Republiki Wietnamu nigdy nie zapuścił się w głąb tunelu, by go zbadać lub nawiązać walkę z Viet Congiem. Oficerowie nie brali pod uwagę możliwości wysłania kogoś z takim zadaniem. Zostało to potwierdzone przez byłego partyzanta Viet Congu, kapitana Nguyen Thanh Linha, który powiedział, że żołnierze Armii Republiki Wietnamu nie tylko nigdy nie wchodzili do tuneli, ale nawet niekiedy wykrzykiwali do siedzących w środku partyzantów pozdrowienia, na przykład: “- Spijcie dobrze, chłopaki, żebyście mogli dziś w nocy pójść do roboty!” Czasami ukrywali nawet wejścia do tuneli przed swoimi przełożonymi, albo nie składali meldunku o swoim odkryciu, obawiając się, że otrzymają rozkaz wykonania następnego logicznego kroku, czyli zbadania znalezionych obiektów. W czasie odprawy w 1963 roku wspomniano o “zwalczaniu tego sposobu prowadzenia walki przez Viet Cong”, nie przekazując zarazem żadnej konkretnej sugestii - w jaki sposób to zrobić i ograniczając się jedynie do uskarżania na trudności. Jedyną proponowana taktyką było otaczanie wejścia do tunelu Viet Congu i oczekiwanie, by partyzanci sami wyszli. Nic więc dziwnego, że kiedy amerykańska armia przybyła w 1965 roku, Viet Cong był, mówiąc dosłownie, doskonale okopany, a jego tunele tworzyły rozległy, stały system.

Odprawa trafiła do pęczniejących akt MACV i odniesienia do niej pojawiają się w dokumentach napisanych wiele lat później. Generał brygady Richard Knowles, który w 1966 roku objął dowództwo 196 brygady piechoty, przypominał sobie odprawy prowadzone przed wyjazdem ze Stanów Zjednoczonych przez oficerów oddziałów specjalnych, którzy mieli doświadczenia z Wietnamu. “- Słuchaliśmy ich godzinami - powiedział. - Przy okazji dowiedziałem się sporo szczegółów o tunelach. Najwidoczniej południowo wietnamskie wojska pozostawiały je w spokoju. Zdawałem sobie sprawę z istnienia podziemnych obiektów, ale nie z ich znaczenia dla działań Viet Congu w Wietnamie Południowym. Dopiero później w pełni doceniliśmy to zjawisko”.

Generał brygady Ellis W. Williamson wprowadził M 173 brygadę powietrzno-desantową do Żelaznego Trójkąta w październiku 1965 roku i napisał później: “Żelazny B Trójkąt został dokładnie przeszukany i zbadany, a wszystkie nieprzyjacielskie oddziały i obiekty zniszczone”. Istotnie, jego oddziały wkroczyły do tego rejonu i zburzyły szereg budynków mieszkalnych i zabiły pewną ilość mieszkających tam ludzi. Ale jeden z dowódców kompanii Wlliamsona, kapitan Henry B. Tucker, dokonał bardziej realistycznej oceny: “Spaliliśmy budynki, ale nic nie mogliśmy zrobić z umocnieniami. Były cholernie głęboko wkopane”, Dowód, że generał Williamson się mylił, można znaleźć w fakcie, że rok później, dokładnie w tym samym rejonie trzeba było przeprowadzić potężną operację - “Cedar Falls”, I nawet po zniszczeniu i wyludnieniu terytorium spowodowanym w 1967 przez działania o charakterze “szukaj i niszcz”, główne uderzenie na Sajgon w czasie ofensywy Tet w 1968 roku, zostało wyprowadzone właśnie z Żelaznego Trójkąta.

W wojskach lądowych Stanów Zjednoczonych, dowódca po każdej operacji musiał załączyć do swojego meldunku l po walce notę zatytułowaną “Zdobyta wiedza”. Operacja “Crimp” przeprowadzona w dystrykcie Cu Chi na począłku 1966 roku, okazała się otrzeźwiająca nauczką. Pomimo optymistycznego (jeżeli nie życzeniowego) tonu tych meldunków i powtarzanych zapewnień o odniesionych sukcesach, które później okazały się iluzoryczne, informacje o tunelach dowodzą, jak poważnym i nieprzewidzianym problemem się okazały. Z meldunku 173 brygady powietrznodesantowej Williamsona:

 

System fortyfikacji w obrębie SO [strefy operacyjnej] był rozległy i skomplikowany w stopniu, z jakim brygada nigdy się nie zetknęła. W jego skład wchodziły wzajemnie wspierające się okopy i bunkry, oraz labirynt wielopoziomowych tuneli, z których część została zbudowana z żelazobetonu. Tunele były chronione kontrolowanymi przez operatora minami odłamkowymi kierunkowego działania, a w rejonach podejść i włazów znajdowały się liczne miny-pułapki. Wiele z tych systemów okopów mogło pomieścić batalion Viet Congu. Tunele były wznoszone przez długi czas i są odporne na uderzenia artyleryjskie i bombowe - z wyjątkiem trafień bezpośrednich. Są znacznej długości i posiadają tak wiele wejść, że całkowite ich zniszczenie wymagałoby użycia dużych ilości wojsk oraz przynajmniej jednego miesiąca intensywnego stosowania środków do tłumienia zamieszek i materiałów burzących.

 

Z pośpiechem, zaledwie dwa miesiące po zakończeniu operacji “Crimp” MACV opublikował tajny raport zatytułowany “Operacje przeciwko kompleksom tuneli”, rozprowadzony następnie wśród wszystkich amerykańskich dowódców w Wietnamie. Bazował na doświadczeniu zdobytym przez australijskie i amerykańskie jednostki w czasie niedawnych operacji w strefie taktycznej II korpusu. Podkreślał problemy związane z wykrywaniem i badaniem “bojowych” zespołów tuneli w “strefach wojennych” i “rejonach baz Viet Congu”. Ów tajny raport wykazuje, że po roku zaangażowania w Wietnamie w umysłach analityków wojskowych budziła się już świadomość, jak trudna jest ta wojna. Napisali oni, co następuje:

 

Te kompleksy stanowią groźne i niebezpieczne przeszkody dla obecnych operacji, z którymi należy się uporać w systematyczny, staranny i profesjonalny sposób... Przesłuchania jeńców wskazują, że wiele kompleksów tuneli jest wzajemnie ze sobą połączonych, ale łączniki zabezpieczone klapami albo zablokowane przez metr lub półtora ziemi, są znane jedynie wybranym osobom i używa się ich jedynie w sytuacjach alarmowych. Poszlaki wskazują również na istnienie wzajemnych połączeń o poważnej długości, np. 5-7 kilometrów, którymi stosunkowo duże grupy ludzi mogą być przerzucane z jednego rejonu do drugiego, zwłaszcza z jednego “bojowego” kompleksu do drugiego. Tunele “bojowych” kompleksów kończą się w dobrze umocnionych schronach bojowych, które w wielu przypadkach mają w polu ostrzału lądowiska w strefie wojennej lub naszej bazy...Istnienie kompleksu tuneli w pobliżu rejonu operacji stwarza ciągłe zagrożenie dla całego personelu przebywającego w tym rejonie. Żadna strefa zawierająca kompleksy tuneli nie może być” nigdy uważana za całkowicie oczyszczoną.

 

W operacji “Crimp” badania oraz likwidacja tuneli były głównie improwizacją. Nie dysponowano wiedzą i do- świadczeniami, z których można by było skorzystać. Żołnierze sami opracowywali sposoby pomiaru i czołgania się tunelami, niektórzy dusili się pod ziemią w wyniku stosowania granatów dymnych, inni ginęli na minach i w pułapkach zakładanych przez Viet Cong. Raport MACV wymienia zagrożenia związane z badaniem podziemnych konstrukcji. Głównym zaleceniem było stworzenie wyspecjalizowanych pododdziałów o nowych umiejętnościach wojskowych, dostosowanych do potrzeb wojny wietnamskiej:

 

Wyszkolona grupa tunelowa jest niezbędna do prowadzenia szybkiego i dokładnego badania oraz neutralizowania tuneli Viet Congu. Grupy tunelowe powinny znajdować się w stanie ciągłej gotowości, aby zapewnić natychmiastową, specjalistyczną pomoc. Członkowie grup tunelowych powinni być ochotnikami. Klaustrofobia i panika może spowodować niepowodzenie misji, lub śmierć jej członków.

 

Stworzenie tych pododdziałów miało okazać się jednym z fenomenów w historii amerykańskich sił zbrojnych: powstania piechoty, która chlubiła się niezbyt atrakcyjną, ale groźną nazwą “Szczurów Tunelowych”.

O ile sierżant Stewart Green był pierwszym niechętnym badaczem tuneli w Wietnamie, kapitan Herbert Thornton był pierwszym z nowych szczurów tunelowych. Chociaż 25 dywizja piechoty początkowo nazywała ich tunelowymi gońcami, a w australijskiej armii mówiło się o nich jako o “fretkach”, określenie “szczury tunelowe” stało się ostatecznie oficjalnie uznanym mianem tych ludzi w siłach zbrojnych na Zachodzie. Ta zdecydowanie pozbawiona negatywnej konotacji nazwa stała się źródłem ich dumy i ducha bojowego. Thornton w chwili przybycia do Wietnamu w 1965 roku był oficerem chemicznym “Wielkiej Czerwonej Jedynki” i stacjonował w Di An, tuż na południe od Żelaznego Trójkąta, na wschód od rzeki Sajgon. Herbert Thornton w 1966 roku był czterdziestoletnim, łysiejącym południowcem o okrągłej twarzy. Miał szczęście, że dożył do dzisiaj. Pewnego razu czołgał się tunelem za żołnierzem z 25 dp, który uruchomił minę-pułapkę. Podmuch wyrzucił Thorntona z tunelu w powietrze. Nie został ranny, ale ogłuchł na jedno ucho. Jego towarzysz został pogrzebany pod ziemią i nigdy go nie odnaleziono.

Pluton chemiczny Thorntona został obarczony szczególną odpowiedzialnością za niszczenie tuneli i w tej właśnie roli brał udział w operacji “Crimp”. Piechota uznała, że gaz CS - użyty razem z materiałami wybuchowymi - będzie najlepszym sposobem uniemożliwienia nieprzyjacielowi korzystania z jego podziemnych kryjówek. Gdy zawierający sproszkowany CS granat eksplodował, kryształki substancji osadzały się w ścianach tunelu. Sublimujący się z nich gaz boleśnie drażnił skórę i płuca każdego, kto przechodził obok. Skuteczne działanie kryształków trwało około tygodnia, dopóki nie zmyła ich naturalna wilgoć. Innym sposobem uniemożliwiania korzystania z tuneli było pompowanie acetylenu przy pomocy dmuchawy ogrodowej “Sears Roebuck”, kompresora powietrznego stosowanego w kraju do rozpylania pestycydów na drzewa. Sprowadzano go w dużych ilościach do Wietnamu i przezwano już wcześniej “potężną kruszyną”. Acetylen podpalano, co powodowało wypalenie tlenu z powietrza. Dodatkowo używano ładunków wybuchowych do wysadzania poszczególnych odcinków tuneli.

Gdy oficerowie wywiadu zaczęli analizować znaleziska z tuneli - dokumenty takie, jak spisy podatkowe Viet Congu i spisy osobowe, mapy baz Stanów Zjednoczonych, na przykład: bazy lotniczej Bien Hoa oraz Cu Chi - taktyka niszczenia podziemnych obiektów została uznana za krótkowzroczną. (Premier Wietnamu Północnego Pham Van Dong powiedział kiedyś “Amerykanie lubią zdobyte dokumenty, zadbaliśmy, żeby mieli ich mnóstwo”). W konsekwencji, kapitan Thornton oraz jego ludzie otrzymali rozkaz badania tuneli przed ich wysadzeniem.

Zadanie to wymagało nie tylko specyficznych umiejętności, ale również - co zostało zauważone i docenione - szczególnego typu temperamentu i odwagi. Szczury tunelowe miały obowiązek wykonywać najmniej wdzięczne i stresujące zadania: setki metrów czołgania się po ciemnych jak sadza, wąskich i niskich tunelach wykopanych pod ziemią, ze świadomością, że w każdej chwili grozi im nagła śmierć. Silnie uzbrojone jednostki Viet Congu j kryły się w swoich podziemnych schronach przez większą cześć dnia. Dodatkowo w każdym tunelu znajdowało się mnóstwo min i pułapek. Były tam ogniste mrówki, szczury (prawdziwe) i inne stworzenia. W wilgotnych, czarnych dziurach wykopanych dla drobnych i szczupłych Wietnamczyków, większość Amerykanów z trudem była w stanie opanować klaustrofobię. Generał Bernard Rogers, wówczas zastępca dowódcy “Wielkiej Czerwonej Jedynki” opisał zadania szczurów: “- Zgrzany, brudny, łapiący powietrze, przeciskał na czworakach ciało przez wąskie i płytkie otwory, nigdy nie wiedząc, czy tunel nie zawali się za nim, ani, co może znaleźć za następnym zakrętem - czując przypływ adrenaliny przy każdym dźwięku. Niewątpliwie, taki współczesny bojowy grotołaz należy do szczególnego gatunku”.

Generał Fred Weyand, który w 1966 roku dowodził f 25 dywizją piechoty, powiedział o tych ludziach: “- Nie ma nikogo bardziej ciekawskiego niż amerykański żołnierz, zwłaszcza jeżeli podejrzewa, że gdzieś na dole jest nieprzyjaciel. Przekonałem się, że w każdej kompanii, która znalazła się w rejonie tuneli, szczur tunelowy stawał się swego rodzaju szajbniętym bohaterem. Mieliśmy tam facetów, którzy byli cholernie dumni demonstrując swoim kumplom, że to oni odznaczają się taką niezwykłą odwagą. Zadziwiające, na co ludzka istota może K się zdobyć w tego rodzaju sytuacji”. Herbert Thomton: “-To wymaga specyficznej osobowości. Trzeba mieć badawczy umysł, cholernie dużo odwagi i wiele prawdziwej smykałki, jeżeli chodzi o świadomość tego, czego można dotknąć, a czego nie, jeżeli chce się zostać przy m życiu. Możesz się tam wysadzić w powietrze w mgnieniu oka, jeżeli nie będziesz przez cały czas czujny i ostrożny. Tam nie było złych dni. Wszystkie były dobre, jeżeli się i je przeżyło”.

Dlaczego Thornton sądził, że specjaliści tunelowi byli potrzebni? “- Początkowo próbowaliśmy zorganizować i zespoły tunelowe w całej dywizji i w rezultacie nasi ludzie obrywali, ponieważ nie mieli dość wiedzy, aby umiejętnie wejść do tunelu”. Jak twierdził, nikt w jego plutonie chemicznym nie zginął w czasie roku, który spędził w Wietnamie podczas tego przydziału. Ale inni żołnierze piechoty ze zwykłych kompanii liniowych, ochotnicy lub działający na rozkaz, ginęli w tunelach - niekiedy w straszliwy i zdumiewający sposób. Jednym ze sposobów walki Viet Congu było poderżnięcie żołnierzowi gardła lub uduszenie go garottą, w chwili gdy przechodził przez właz łączący dwie sekcje tuneli. Thornton brał do swojego oddziału jedynie ochotników. Jeżeli rozkazałeś człowiekowi, żeby wszedł do tunelu - mówił - wychodził stamtąd j prawie natychmiast i meldował, że ma długość zaledwie trzech czy czterech metrów, nawet jeżeli w rzeczywistości był o wiele dłuższy. Ale nawet doświadczeni ochotnicy mogli utracić pod ziemią zimną krew, wpaść w panikę i z krzykiem wyskoczyć pospiesznie z włazu. Wtedy zwalniano ich od dalszych zadań penetrowania tuneli.

“- Nie lubiłem, gdy moi ludzie znajdowali się pod ziemią zbyt długo - wspomina pułkownik Hylton, który zastąpił Herberta Thomtona na stanowisku oficera chemicznego. - Jeżeli zaczynali panikować, jak to się niektórym zdarzało, mówiłem im tylko “- Wynoś się stamtąd do diabła!” Można było się zorientować kiedy wpadają w panikę, ponieważ dzwonili i mówili: “- Nie mogę iść dalej, muszę się stąd wydostać”. Przez cały czas miałem na górze sierżanta i jeżeli zdarzyło się, że łączność ulegała zerwaniu, schodziliśmy na dół, aby sprawdzić, co się dzieje. Wychodzili; niektórzy płakali i chociaż byli ochotnikami, nie pozwalałem im wracać, dopóki nie odpoczęli trochę. Ale musieli sami do mnie przyjść i powiedzieć: “- Pułkowniku, chcę znowu iść!” To jest robota, do której nie można ludzi zmuszać. Sądzę, że zgłaszali się na ochotnika, bo było to na swój sposób podniecające. Widzieli, jak robię to ja, stary, siwy facet. Dochodzili do wniosku, że jeżeli ja mogę to robić, to oni tym bardziej! Gdy przyjechałem do Wietnamu jako oficer chemiczny, nigdy nie podejrzewałem, że będę się czołgał na kolanach i łokciach pod ziemią”.

Martwych lub rannych szczurów tunelowych wyciągano na zewnątrz przy pomocy sznurów albo kabla telefonicznego, lub też przy pomocy strażackiego chwytu, przy którym związane dłonie rannego zakładano na szyję pełznącego ratownika. Nie pozostawiono w tunelu żadnego poległego, ale wydobywanie ciał narażało innych ludzi na niebezpieczeństwa. Większość - ale nie wszystkie szczury tunelowe - byli drobnymi ludźmi, którzy bez trudności wciskali się w wąskie włazy i poruszali w ciasnych korytarzach. Wielu z nich było hiszpańskojęzycznymi Amerykanami - Portorykańczykami albo Meksykanami.

Działający w bazie Di An wywiad wkrótce poinformował Viet Cong o specjalnych zadaniach realizowanych przez kapitana Thorntona. Chociaż miał stosunkowo niską rangę, uznano go za cel godny uwagi. Komuniści rozkolportowali informacje o nagrodzie za zabicie Thomtona. Za głowę eksperta od tuneli wyznaczono cenę. Mimo to zdołał przeżyć i stał się tunelowym guru. W marcu 1966 roku otrzymał polecenie przeszkolenia żołnierzy z nowo przybyłej dywizji “Tropikalnych Błyskawic” w “szkole tunelowej” w bazie w Cu Chi. W 1967 roku, po operacji “Cedar Falls” obowiązki szczurów tunelowych w “Wielkiej Czerwonej Jedynce” zostały przekazane l batalionowi inżynieryjnemu. Pododdział chemiczny zajmował się wówczas działaniami defoliacyjnymi, natomiast saperzy mieli doświadczenie w wysadzaniu obiektów. W następnych latach poczucie więzi szczurów tunelowych wzrosło do tego stopnia, że mieli nawet swoją odznakę i (nieoficjalne) naszywki naramienne. Na odznace przedstawiony był szary gryzoń trzymający pistolet oraz latarkę, a także motto w kuchennej łacinie Non Gratun Anus Rodentum (Niewart szczurzej dupy).

Szczury z 1 inżynieryjnego działały w grupach mniej więcej dwunastoosobowych dowodzonych przez porucznika albo podoficera. Jednym z nich był “zwiadowca Kita Carsona”, były partyzant Viet Congu, który przeszedł na stronę rządową i znał tunele z własnego doświadczenia. Młodsi oficerowie z “Wielkiej Czerwonej Jedynki” zdobywali wyróżnienia i odznaczenia wykonując zadania szczurów tunelowych. W 25 dywizji (“Tropikalnych Błyskawic”) stacjonującej tuż za rzeką Sajgon w Cu Chi, obowiązywała zasada, że oficerom nie pozwala się na badanie tuneli. W dywizji tej, w każdej kompanii był ochotnik - szczur tunelowy, zazwyczaj w stopniu szeregowca. Cieszył się prestiżem wśród kolegów, ale nie posiadał specjalnego statusu.

Do służby szczura tunelowego zgłaszano się z różnych powodów - niekiedy, by zrekompensować sobie życiowe problemy w domu, albo by potwierdzić swoja męskość w najtrudniejszych warunkach. Gdy udało się im wreszcie pokonać strach i dojść do przekonania, że przeżyją niektórzy nawet polubili to zajęcie. Godzili się z milczącą ciasnotą tuneli, gdzie cała wojna wietnamska została sprowadzona do ostatecznego starcia, walki jednego przeciwko jednemu. Dla szczurów światełko w tunelu zazwyczaj oznaczało partyzanta ze świecą. Pułkownik Thomas Ware, z dwudziestej piątej, wspomina jednego ze swoich ludzi; “- Był taki jeden blady, pryszczaty facet, który właził wszędzie. Pamiętam, że kiedy pewnego razu był na dole, usłyszeliśmy strzał. Wyciągnęliśmy go na górę i okazało się, że jest ranny. Poszedłem odwiedzić go w szpitalu a on nie mógł doczekać się kiedy wróci do oddziału. Następnym razem, kiedy go zobaczyłem, znowu był w tunelu”. Major William Pelfrey również z 25 dywizji piechoty, był dowódcą pochodzącego z Zachodniej Wirginii szczura tunelowego, szeregowca Shorta.

“- Znajdowaliśmy się na północ od Cu Chi - wspomina Palfrey - i natrafiliśmy na zespół bunkrów. Wysadziliśmy go, otworzyliśmy dziurę i Short zszedł na dół, żeby ją sprawdzić. Przeszedł jakieś dziesięć, dwanaście metrowi i znalazł właz prowadzący na niższy poziom. Podniósł klapę, a wtedy wybuchła mina-pułapka i tunel zawalił się na niego. Został zasypany twarzą do dołu. Przeczołgaliśmy się do niego, przywiązaliśmy liny do jego stóp i próbowaliśmy go wyciągnąć, ale nie udało się. Musieliśmy więc przekopać się do niego od góry. Znajdował się na głębokości czterech metrów. Zajęło nam to trzydzieści minut niezłego uwijania się. Gdy zobaczyliśmy jego stopy, poruszał nimi. Był w stanie oddychać, ponieważ miał dłonie pod twarzą. Kiedy go wydostaliśmy, był na wpół przytomny. Poszedł do szpitala, ale sam się wypisał. W szpitalu pomyśleli, że się urwał i wysłali żandarmerię, żeby go szukała. A w rzeczywistości wrócił prosto do jednostki. Jego koncepcją R&R (rekonwalescencja i odpoczynek) było przyłączenie się do mnie na patrolu. Po prostu nie dało utrzymać się tego faceta z dala od tuneli”.

Byli szczególnym gatunkiem ludzi, których specjalne i przerażające zadania wyodrębniały spośród innych. Wśród amerykańskich żołnierzy w Wietnamie jedynie piloci śmigłowców i członkowie LRRP (long - rangę reconnaissance teams - patroli zwiadowczych dalekiego zasięgu) tak konsekwentnie stykali się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem i cieszyli się podobną reputacją. Szczury byli zawodowcami, którzy nie wahali się zabić, samotnikami, którzy uzyskiwali satysfakcję podejmując się zadań, o jakich żaden inny żołnierz nie miałby ochoty nawet myśleć. Niektórzy byli ludźmi niezwykle agresywnymi o mrocznych i zaskakujących motywach działania, odnajdującymi swoje prawdziwe powołanie w podziemnych przejściach. Inni byli zupełnie zrównoważonymi osobnikami, którzy zostali tak okaleczeni przeżyciami, że teraz chcieli wyrzucić je z pamięci.

Harold Roper był szczurem tunelowym w 25 dp w początkowym okresie wojny w 1966 roku. “- Czułem wówczas większy strach niż kiedykolwiek później lub potem - wspominał. - Viet Cong zbierał po bitwie swoich zabitych i składał ich na dole, w tunelach. Nie chcieli, żebyśmy policzyli ich poległych. Wiedzieli, że zależy nam na takiej statystyce. Znalezienie ich nie było przyjemne, ale zabiliśmy ich, więc nie miało to znaczenia. Gorzej, jeżeli leżeli tam od tygodnia - śmierdziało koszmarnie! Wszystko tam gniło bardzo szybko z powodu wilgoci. Kilkakrotnie trafiłem na rozkładające się ciała. Nie brzydziłem się. Byłem po prostu zwierzęciem - wszyscy byliśmy zwierzętami, byliśmy psami, wężami, brudem. Nie można nas uznać za istoty ludzkie - ludzie nie robią takich rzeczy jak my. Bytem szczurem-mordercą o zatrutych zębach. Wyszkolono mnie bym zabijał - i zabijałem. Kiedy to wspominani, wszystko wydaje mi się zupełnie nierzeczywiste. Nienaturalne. Mam niemal wrażenie, jakby robił to ktoś zupełnie inny. To nie byłem naprawdę ja, ponieważ teraz nawet bym nie pomyślał, żeby zrobić ponownie coś podobnego”.

Roper został poważnie ranny przy wybuchu miny, umieszczony w szpitalu, a następnie ewakuowany do kraju. Przez wiele lat cierpiał na koszmary senne. Jak wielu innych szczurów tunelowych, niemal przez dziesięć lat nie mógł się zmusić do opowiadania o swoich przeżyciach. Zbiorowe doświadczenie wojny w tunelach zostało niemal utracone. Dopiero teraz niektórzy z nich zgadzają się wspomnieć - często z bólem - co wtedy robili.

 

9

NIEWART SZCZURZEJ DUPY

 

 

Tunelowy szczur wyróżniał się - dumny i samotny - z szeregów najlepiej wyposażonej armii świata. Nie dla niego był standardowy ekwipunek piechoty: stalowy hełm, kompletny mundur polowy, kamizelka kuloodporna, lekkie buty dżunglowe, pas z szelkami, manierka, automatyczny karabin M-1 albo M-16 i zapasowa ładownica z amunicją. Wręcz przeciwnie, szczur tunelowy wiedział, że im mniej bierze ze sobą w duszną ciemność, tym większe ma szansę przeżycia. Im bardziej próbowano go uzbrajać, tym silniej uświadamiał sobie, że ani siła ognia, ani uzbrojenie czy nowoczesna technika, nie da mu przewagi nad niewidzialnym wrogiem.

Po operacji “Crimp”, gdy zaczęli pojawiać się ochotnicy - szczury tunelowe, praktyka wkrótce wykazała, że nóż, pistolet i latarka są podstawowymi instrumentami walki i przeżycia w tunelach Cu Chi. Na dobrą sprawę w nielicznej grupie żołnierzy tunelowych zachodził wyraźny odwrót od wysoko rozwiniętej techniki wojennej. Musieli ponownie nauczyć się, w jaki sposób starannie planować walkę prowadzoną twarzą w twarz - jak to określali: jeden na jeden - bez wsparcia ogniowego ani przewagi w uzbrojeniu. Stawali się niemal obsesyjnie dbali o najdrobniejsze nawet szczegóły wyposażenia, uznając tylko jeden typ pistoletu, albo pedantycznie porównując klingi różnych noży. Odkryli na nowo satysfakcję, jaką daje klasyczna walka bez broni, w której siła, odwaga i spryt miały większe znaczenie niż potężne wsparcie powietrzne i artyleryjskie.

Każdy szczur miał latarkę, którą nosił w specjalny sposób, by nie stać się oświetlonym celem. Jeżeli upuściło się latarkę i stłukło żarówkę, bardzo łatwo było wpaść w panikę, dlatego nauczyli się zmieniać żarówkę po omacku, w ciemności, siedząc w kucki, klęcząc lub leżąc.

Żaden ze szczurów nie akceptował standardowego wojskowego modelu Colta .45 (11,43 mm). Był zbyt duży, nieporęczny i głośny. Dokonanie wyboru własnej broni krótkiej było przywilejem szczura tunelowego i każdy szukał takiej, która najbardziej by mu odpowiadała. Różnili się w poglądach w sprawie tłumika. Niektórzy bez niego by nie wystrzelili, z powodu ogłuszającego huku wystrzału. Inni nie chcieli używać tłumika, ponieważ przedłużał lufę, co utrudniało szybkie wydobycie broni.

Szeregowiec Harold Roper kupił Smith & Wessona .38 (9,6 mm) za dwadzieścia pięć dolarów od pilota śmigłowca i kiedy trzeba, używał go obok strzelby śrutowej. Większy rozrzut śrucin, jaki dawała strzelba czynił z niej potencjalnie celniejszą broń, choć może niekoniecznie równie zabójczą jak pistolet. Starszy sierżant Flo Riviera “załatwił” sobie niemieckiego Lugera i udało mu się zapewnić oficjalny przydział strzelby do tłumienia rozruchów. “- Ta śrutówka była rzeczywiście poręczna, huk rozwalał bębenki w uszach, ale jeżeli było coś przed tobą - na pewno trafiłeś”. Plutonowy Gilbert Lindsay, Amerykanin pół krwi japońskiej, nosił własny .38, ale gdy znajdował się w tunelu, zawsze trzymał go w lewej ręce”. “- Robiłem to na wypadek, gdyby facet miał zamiar obciąć- mi dłoń. W takim wypadku wciąż miałbym zdrową rękę, którą mógłbym pisać, podetrzeć tyłek, no wiecie, cokolwiek robić. Utrata prawej ręki wydawała mi się czymś równym utracie przyjaciela. Byłem przerażony taką możliwością”. Major Randy Ellis również wolał Smith & Wessona .38 bez tłumika, ale martwił się, ze daje za małą siłę ognia w porównaniu z AK-47 Viet Congu. Zorganizował więc sobie karabinek M-2 ze “spadochroniarską” kolbą, który po jej złożeniu miał długość około pięćdziesięciu pięciu centymetrów. Tę broń nazywano “armatą”, i jeżeli Ellis prowadził do dziury drużynę szczurów tunelowych, zawsze niósł ją numer trzeci. Jeżeli szpica (żołnierz który posuwał się pierwszy) podejrzewał, że przed nim znajduje się partyzant, prosił, by mu podano “armatę”. Sierżant Bernard Justen odrzucił specjalnie wytłumiony .38 z unikatowym celownikiem o zwiększonym poborze światła, na rzecz własnej, prostej Beretty .25 (5,5 mm) Jeżeli szczur kiedykolwiek brał pod ziemię karabinek, był to zdobyczny AK-47; w założeniu miał on dezorientować partyzantów swoim charakterystycznym odgłosem strzałów.

Chociaż żołnierze-szczury byli zadowoleni z nowo wyuczonych, staroświeckich umiejętności bojowych, ich dowódcy bez przerwy tęsknili do nowych technicznych rozwiązań problemu. Wymagały one jednak bardziej zdrowego rozsądku niż krzemowych czipów. Tymczasem w kraju naukowcy z entuzjazmem przygotowywali nowe systemy uzbrojenia, z których wiele na nic się nie przydało.

W 1962 roku zostało w Maryland założone Laboratorium Wojny Ograniczonej (Limited Warfare Laboratory - znane jako LWL), którego zadaniem było (w ramach przyspieszonego programu) przygotowanie sprzętu przeciwpartyzanckiego, który byłby w stanie sprostać operacyjnym potrzebom armii w wojnie ograniczonej. W 1967 roku dziewięćdziesiąt procent projektów było adresowane na wietnamski teatr wojenny. Niektóre okazały się przydatne: skuteczny środek przeciwko pijawkom, radar przenikający listowie, posiłek zawierający tysiąc kalorii w dwustuosiemdziesięciogramowym pakiecie. Jednak duża cześć “nowinek”, przeznaczonych bezpośrednio do walki w tunelach, okazała się niewypałami.

7 sierpnia 1966 roku w wyniku poważnych badań na temat przewidywanych wymogów nowego rodzaju wojny w tunelach, LWL opracował i przekazał zarówno do l, jak i 25 dywizji Tunelowy Zestaw Eksploracyjny do praktycznego przetestowania. Składał się on z trzech przedmiotów: po pierwsze, zamiast powszechnie stosowanej standardowej latarki, rewolucyjna lampa umocowana na czapce. Aby szczur tunelowy miał obie ręce wolne, lampę zaopatrzono w specjalny uruchamiany zębami przełącznik. Po drugie, zestaw zawierał system łączności zaopatrzony w czuły mikrofon o “kostnym przewodzeniu dźwięku”, mocowany w tyle głowy, lub na taśmie wokół gardła. Odbiór zapewniała słuchawka w uchu, niezbędne przewody miały być prowadzone najpierw do pasa, a potem do szpuli z przewodem. Trzecim elementem był rewolwer kalibru 0.38 o lufie długości dziesięciu centymetrów z integralnym tłumikiem i małym, służącym do celowania, źródłem bardzo intensywnego światła. Do kompletu w zestawie znajdowały się zatyczki, które należało wkładać do uszu w czasie strzelania.

Wzruszone taką troską o ich dobro i pomyślność działań, szczury tunelowe ostrożnie i podejrzliwie zaczęli badać zestaw w warunkach bojowych. Od samego początku wszystko zaczęło iść pod włos. Uruchamiany naciskiem zębów przełącznik źle działał, sama lampa, mocno przytwierdzona do czapki, szybko zsuwała się szczurowi na oczy, ponieważ bez przerwy ocierała się o strop tunelu. Sytuacja pogarszała się, gdy nieszczęsny szczur zaczynał się pocić - co było nieuniknione, gdy schodził do tunelu. Wkrótce okazało się też, że słuchawka systemu łączności nie ma zwyczaju trzymania się mocno w uchu, ale wciąż z niego wypada, a przewody zaczepiają się o podłoże tunelu albo o zakręty.

Specjalnie przystosowany rewolwer .38 okazał się totalną katastrofą. Z umocowanym tłumikiem i źródłem światła był zdecydowanie za długi i nieporęczny. Światło celownicze okazało się nieskuteczne, lub wręcz bezużyteczne, ponieważ było rozpraszane i tłumione przez większą oraz mocniejszą latarkę na czapce (o ile ta nie zjechała na twarz). Tłumik również nie spełniał założonego zadania, a kabura rewolweru okazała się zbyt duża, by stosować ją w podziemiach. Tunelowy Zestaw Eksploracyjny został z wyrazami wdzięczności zwrócony do LWL i nigdy już o nim nie słyszano. Jednak pewien jego element - zestaw łącznościowy - w równie niesławny i krótki sposób pojawił się ponownie trzy lata później. Został wynaleziony radiotelefon przeznaczony specjalnie do stosowania w tunelach. Jego dość pompatyczna nazwa brzmiała TELCAS (Tunnel Explorer, Locator, & Communications System - Tunelowy system badania, lokacji i łączności). Drużyna szczurów tunelowych l dywizji otrzymała rozkaz wypróbować i ocenić ten złożony system, którego przeznaczeniem było zarówno umożliwienie prowadzenia rozmowy między znajdującymi się w tunelach i tymi, którzy czekali na powierzchni, jak i elektroniczne śledzenie szczurów pełzających po tunelach.

Ci zaś bardzo szybko zorientowali się, że system zniekształca głos do tego stopnia, że nie sposób, by ktokolwiek coś zrozumiał, a sposób śledzenia jest zbyt czasochłonny, a przez to niebezpieczny. A potem odkryli jeszcze drobiazg, który producent powinien był uwzględnić, i zanim w ogóle zabierał się do projektu - urządzenie było zbyt duże, by przenieść je przez włazy w tunelach.

Podpułkownik James Bushong, który w stopniu kapitana był wówczas, w marcu 1966 roku, oficerem chemicznym 2 brygady l dywizji, nie zostawił suchej nitka na tym urządzeniu: - Zestaw łączności był zupełnie nie zadowalający. Musiałeś ciągnąć za sobą całe te metry przewodu. A poza tym, jedną z rzeczy, którą źli chłopcy lubili używać przy sporządzaniu swoich pułapek, był nasz przewód telefoniczny. A kiedy jesteś w ciemno - jeden kawałek przewodu jest taki sam jak drugi. Zorientowaliśmy się, że przekazywanie informacji z ust do ust jest o wiele skuteczniejsze i ma lepsze działanie psychologiczne.

Potem podsunęli nam lampy górnicze. Wspaniałe, dopóki jesteś na dole sam. Ale jeśli na dole jest również ktoś, kto ma ochotę zrobić ci coś przykrego, to lokowanie na swojej czaszce jasnego punktu, w który można celować nie jest na dobrą sprawę czymś, co mogło by dać d przewagę”.

Dwa lata później, w lipcu 1969 roku, Laboratorium Wojny Ograniczonej wynalazło nową broń dla szczurów tunelowych: bezgłośną broń ręczną, zdolną do “rażenia ruchomych celów ogniem niecelowanym”, Zaproponowano mianowicie “wyważony, zwarty konstrukcyjnie, sześciostrzałowy, bębenkowy, z odsłoniętym kurkiem i systemem samonapinającym, zmodyfikowany rewolwer Smith & Wesson .44 (11 mm) magnum o wadze 1085 gramów”. W rewolwerze stosowany był specjalny pocisk zawierający 15 śrucin o polu rażenia zbliżonym do naboju strzelby śrutowej, ale prawie całkowicie bezdymny i nie dający płomienia wylotowego. Nazwany Bronią Tunelową zasługiwał na lepszy los niż go spotkał, ale w 1969 roku walka w tunelach stała się tak wyrafinowana, że nawet potencjalnie pożyteczny, nowy rewolwer nie zainteresował wyjątkowo konserwatywnych szczurów tunelowych.

Dwaj prowadzący prezentacje pracownicy, latający do Wietnamu z ramienia LWL, aby sprzedawać broń, od samego początku zdawali sobie sprawę, że będą mieli duże kłopoty z przekonaniem szczurów, iż broń jest rzeczywiście śmiercionośna. Mieli rację. Szczury, które używały jej w walce, ogromnie polubiły jej wymiary. Rewolwer pozwalał pokonywać szybko zaokrąglone zakręty w tunelach i strzelać, odsłaniając zaledwie dłoń i broń. Odgłos strzału przypominał pistolet na kapiszony (co było dobrą rzeczą) - ale trafienia nie zawsze były śmiertelne co, dla odmiany, dobre nie było). W rzeczywistości zdarzyło się kilka wypadków, kiedy nawet nie zdołały obezwładnić trafionego przeciwnika. Używane przez niektóre i szczury strzelby śrutowe zawsze przynajmniej poważnie kaleczyły. Amunicja miała również niepokojąco wysoki procent niewypałów.

Według demonstratorów, odmienne techniki stosowane przez szczury z l i 25 dywizji, również utrudniały ocenę prób. W “Wielkiej Czerwonej Jedynce” szczury często oddawały trzy wystrzały w wejście do tunelu, a potem za każdy ostry zakręt. Podobna procedura stosowana była, gdy napotykali na właz albo fałszywe ściany. Natomiast w 25 dp miano zwyczaj wrzucać do włazów granaty, miny i gaz “aby zniechęcić nieprzyjaciela do ostrzeliwania personelu eksplorującego”. Prawda jednak była taka, że techniki stosowane przez szczury w ogóle nie były standardowe. Do 1969 roku sposoby prowadzenia wojny w tunelach udoskonaliły się i zasadniczo unikano niszczenia tuneli, dopóki nie wydobyto na powierzchnię broni, dokumentów i od czasu do czasu, wziętych do niewoli partyzantów. Istotnie, Nowa broń nie zrobiła większej kariery wśród szczurów, którzy byli już zirytowani wszystkimi nieudanymi nowinkami technicznymi podrzucanymi im przez LWL. Broń Tunelowa podzieliła los Tunelowego Zestawu Eksploracyjnego, aczkolwiek historia ta ma pewne zadziwiające uzupełnienie.

Według Richarda Keoga, który był oficerem amuni­cyjnym l dywizji, LWL rozwiązało problem amunicji i rzeczywiście przedstawiło nowy, o bardzo dużej mocy obalającej pocisk do krótkolufego .44. “- Był to pocisk rozpadający się na cztery segmenty, co zwiększało powierzchnie rażenia - wspominał. - Nie robił małej, zgrabnej dziurki. W rzeczywistości po prostu rozszarpywał trafionego człowieka. Był bardzo dobry na krótkich dystansach. Lufa .44 została skrócona do 7,6 cm i dodano połączenie obrotowe. Wyprodukowano około siedemdziesięciu pięciu sztuk tej broni; stosowano ją przez sześć miesięcy, a potem nagle wycofano. Prawdopodobnie nowe, śmiercionośne i ciche “segmentowe” pociski, które zastąpiły mniej skuteczne 15 śrucinowe, były sprzeczne z postanowieniami Konwencji Genewskiej określającymi, jaka broń jest “dopuszczalna”.

To, jak sprawnie ręczna broń może zabijać, zaczęło mieć ogromne znaczenie dla szczurów tunelowych z chwilą, gdy uświadomiono sobie, że nic i nigdy nie skłoni przebywających w tunelach partyzantów do poddania się. Major Ellis wspomina, że jego drużyna otrzymała megafony, aby za ich pośrednictwem namówić partyzantów do opuszczenia tunelu. “- Doszliśmy do wniosku, że jest to o wiele mniej niebezpieczne niż schodzenie na dół. Ale nigdy nie zdołaliśmy kogokolwiek nakłonić do wyjścia z tuneli. Ostatecznie zacząłem więc uważać, że jeżeli spotkamy w tunelu człowieka, będziemy musieli mieć całkowitą pewność, że go zabijemy. Zranienie partyzanta nic nie dawało. Pewnego dnia pojawiło się paru facetów z nową amunicją .44 magnum. Pocisk z nierdzewnej stali był nieduży, a w jego dolnej części było coś w rodzaju małych dziurek. Miał napęd gazowy. Wyrzucał śruciny i jego zasięg wynosił mniej więcej siedem metrów. Pokazali nam go i strzelaliśmy na górze do sylwetek, ale to nie była broń, która zabijała”. W 25 dp sierżant Robert Baer, doświadczony szczur tunelowy, także przekonał się, że znajdujący się w tunelu członkowie Viet Congu po prostu odmawiają poddania się, nawet wówczas, gdy są w oczywisty sposób zablokowani i daleko od jakiegokolwiek tajnego wyjścia. Opracował sposób wyganiania ich na otwartą przestrzeń wrzucając do tunelu granaty dymne lub rakiety oświetlające. Wypalały one cały znajdujący się tam tlen i niekiedy doprowadzały do wymuszonego złożenia broni przez nieprzyjaciół. Najczęściej jednak partyzanci woleli samobójczą śmierć od niewoli.

W maju 1969 roku Baer został doprowadzony do płytkiego tunelu przez wziętą do niewoli pielęgniarkę wojsk pómocnowietnamskich. W dziurze były jeszcze dwie pielęgniarki z WAL i jeden komunistyczny żołnierz. Miejscowy zwiadowca z plutonu Baera starał się skłonić ich do wyjścia. Prowadzenie rozmowy pomiędzy powierzchnią i takim małym podziemnym schronem przychodziło bez trudu. Jedenastoosobowa drużyna Baera czekała poza linią strzału z tunelu. Przez prawie pół godziny zwiadowca próbował bezskutecznie namówić całą trójkę do poddania się. W końcu Baer rozkazał obrzucić kryjówkę granatami odłamkowymi. Po ostatecznym ostrzeżeniu trójki w tunelu, Baer usłyszał pojedynczy wystrzał. Amerykanie wrzucili do dziury granaty. Gdy było już po wszystkim i wydobyto ciała, przekonano się, że kobiety strzeliły towarzyszowi w plecy, aby osłonić się jego ciałem przed granatami.

Nóż i bagnet stały się najlepszymi przyjaciółmi szczura tunelowego. Broń, równie stara jak sama wojna, powróciła do łask w ciemności, gdzie dotyk i silne nerwy decydowały, czy ktoś przeżyje, czy nie. Nóż używany był jako sonda albo narzędzie bezgłośnego zabijania. Trzeba było w absolutnej ciemności odnajdować miny-pułapki, po omacku, delikatnie sondując podłogę, boki oraz sklepienie tunelu, zdając się na instynkt - poszukiwać cienkich, charakterystycznych drucików, albo korzeni drzew, które “nie pasowały” w tym miejscu. W ciemności, w której najgłośniejszym dźwiękiem było brzęczenie moskitów, słuch stawał się niemal idealnie wyczulony. Szczur tunelowy posuwał się zazwyczaj groteskowo powoli, na każdym bowiem pokonywanym centymetrze kryło się niebezpieczeństwo nagłej eksplozji, ostatniego, straszliwego błysku przed śmiercią. W stawianiu czoła wyzwaniu, którego zasady były bezwzględne, kryło się coś więcej niż tylko element perwersyjnej satysfakcji, czy nawet podniecenia. Uczucie odosobnienia w tych niekończących się, czarnych dziurach było często mile widziane. Wielu szczurów odmawiało zabierania ze sobą sprzętu łączności, a wielu, którzy to robili, nie używało go. Co można było powiedzieć i co warto było usłyszeć z powierzchni tutaj, na dole, gdzie najdrobniejszy nawet szelest wymagał natychmiastowego zinterpretowania i reakcji?

Porucznik Jack Flowers z typową dla szczurów pogardą traktował wszelkie próby zorganizowania łączności pomiędzy tunelem a powierzchnią. “Nigdy nic nie działało - powiedział. - Kiedy trzeba było, mówiliśmy do siebie, Gdy nawiązano kontakt, ten który to zrobił strzelał pięć razy. W ogóle, jeżeli było więcej niż trzy strzały, wiedzieliśmy, że ma kłopoty. Jeżeli wystrzelił sześć razy, wtedy zdawaliśmy sobie sprawę, że kłopoty są poważne, bo nie miał czasu ponownie naładować broni”. Plutonowy Arnold Gutierrez posługiwał się swoim sprzętem łączności, ale nie do rozmawiania. Opracował “Język klikowy”, w którym włączenie aparatu - pojedyncze, dwukrotne, albo wielokrotne - zgodnie z ustalonym kodem, przekazywało na powierzchnię najbardziej podstawowe informacje. Niekiedy dmuchał, albo cicho gwizdał w mikrofon, ale odżegnywał się od mówienia i nie zez walał na dwustronną łączność.

Jednak jej brak powodował inne zagrożenia. Spocony, ubrudzony ziemią, bez koszuli i nakrycia głowy, niewielki szczur tunelowy wyskakujący nagle z niewykrytego do tej pory włazu, często stawał się celem własnych wojsk. Sierżant Gilbert Lindsay przeżył właśnie coś takiego. “- Wciąż powtarzałem drużynie, która czekała na powierzchni: - Słuchajcie, kiedy stamtąd wyjdę, będę miał brudne włosy i mogę wyglądać jak Charlie”. Na to oni odpowiadali: “- Nie martw się Larry, będziemy na ciebie czekali. No cóż, kiedy siedziałem tam na dole, bawiłem się w kreta, i tak dalej, nadeszła dla nich pora żarcia. No i co zrobili? Zostawili tę pieprzoną dziurę, usiedli sobie i zaczęli jeść swoje racje żywnościowe. A wtedy na zmianę przyszli zupełnie nowi ludzie z całkiem innej jednostki. Zacząłem wyłazić i krzyczę: - “Okay, wyłażę -proste jak parasol. No dobra. Nagle wyłażę, wystawiam głowę, rozglądam się i co ja widzę? Lufę M-16 wycelowaną prosto w moją czachę i cholernie dużo bardzo nieprzyjaznych twarzy za tym M-16. Serce nagle zaczęło mi łomotać, ale trzeba się było uśmiechać i wołać: “- Hej, jestem swój, jestem Amerykaninem. Ale oni wciąż się nie uśmiechają; no to mówię im, kto wygrał ligę baseballa ;  w 1962, kto był prezydentem Stanów, i całe to gówno. Wtedy oni zaczynają się śmiać, a mnie wcale nie było do śmiechu”.

We wczesnym okresie badań tuneli, podejmowano próby sporządzenia ich planu, ale łatwiej byłoby zrobić mapę wydm na Saharze. Plutonowy Bernard Justen brał ze sobą na dół kompas, ale nawet wtedy szybko tracił poczucie kierunku. Harold Roper posługiwał się bardziej naukowymi metodami. Zostawiał na górze dwóch żołnierzy ze swojej drużyny. Jeden z nich miał przenośne radio “walkie-talkie”, a drugi kompas i pióro. Roper brał także ze sobą do tunelu radio z wciśniętym na stałe przyciskiem nadawania, dzięki czemu mógł bez przerwy do niego mówić. Miał ze sobą kompas oraz pistolet i czołgając się tunelem, bez przerwy przekazywał wskazania kompasu. “- Przypominało to zawieszenie w wodzie, kręcenie się i obracanie z zamkniętymi oczami. Całkowicie traciło się poczucie kierunku”.

“- Próbowaliśmy system kompas-radio. Nie wiedzieliśmy, co właściwie robimy - wyznał major Herbert Thornton. - Schodziliśmy na dół zawsze parami; jeden posuwał się z przodu wyszukując miny i pułapki, drugi mówił do mikrofonu, sprawdzał wskazania kompasu a jednocześnie starał się powiedzieć tym na powierzchni, jak wygląda mapa tuneli. A ci tam na górze usiłowali wyrysować to wszystko na planszy i powiązać z innymi, odnalezionymi poprzednio włazami. Po jakimś czasie nie byliśmy w stanie określić, czy przesunęliśmy się o dziesięć metrów, czy dziesięć mil”.

Ostatecznie najlepszym elementem wyposażenia szczura tunelowego okazało się jego niemal perfekcyjnie przystosowane ciało, którego każdy element miał gwarancje jakości. Skutecznie działający szczur musiał na ochotnika zejść na dół i pozostawać tam, stawiając czoła zagrożeniom nie porównywalnym z niczym, z czym mógłby się kiedykolwiek zetknąć na powierzchni. Nawet, jeżeli według amerykańskich standardów był mikrusem, w tunelach komunikacyjnych musiał pokonywać zakręty, przez które mógł się przecisnąć jedynie szczupły Wietnamczyk. Musiał opanować odruchową skłonność do hiperwentylacji i pamiętać, że zwycięstwo może osiągnąć jedynie wtedy, gdy opanuje własny strach. Czubki palców i słuch stawały się dla niego tym samym, co laska dla niewidomego. Po jakimś czasie był w stanie “wywąchać” znajdującego się przed nim nieprzyjaciela, czując nie tylko zapach ciała, ale również jego obecność. Przypominał w tym momencie nietoperza, stworzenie, które posługuje się prymitywnym sonarem do wykrywania obiektów w ciemności. Major Jack Pryor zabraniał swoim szczurom tunelowym palenia, żucia gumy i jedzenia cukierków, ponieważ to nie tylko narażało ich na wykrycie, ale również zmniejszało ich zdolność wyczuwania nieprzyjaciela.

Arnold Gutierrez najsugestywniej przekazał to, co naprawdę działo się z zawodowym szczurem w tych, wywołujących napięcie nerwowe i poczucie samotności, tunelach. “-Mogłem wywąchać partyzanta, słowo daję, potrafiłem wyniuchać Charliego. I nie chodzi tu tylko o pot czy mocz. Były momenty, kiedy słyszałem oddech, naprawdę bardzo cichy. Słyszałem go, wiedziałem, że tam jest i nie szedłem dalej. Po prostu powtarzałem sobie: W tym ciemnym zakamarku tunelu jest dom zwierzęcia, gryzonia. Tak, potrafiłem wywąchać Charliego. A on mnie. Woda kolońska, płyn po goleniu - wtedy właśnie przestaliśmy ich w ogóle używać”. Ale istniało coś więcej. Węchowy trop, który mówił ci, że ktoś jest w tunelu. Po jakimś czasie byliśmy tak wyczuleni, że kiedy tamten ktoś mrugnął powieką, naprawdę wiedziałeś, że jest tam, za rogiem i wcale się już nie kryje. Po prostu siedzi i czeka. Byli tymi, których nigdy nie zabijałeś. Po prostu cofałeś się, wychodziłeś na górę i mówiłeś tym na powierzchni. że tunel jest “zimny”.