13
W Boże Narodzenie 1966 roku artysta Pham Sang podnosił morale Viet Congu w tunelu pod dystryktem Cu Chi, w zasięgu ognia artyleryjskiego z bazy, a w tym samym czasie Bob Hope robił to samo w 25 dywizji piechoty. Pham Sang zadbał, by funkcjonariuszom partyjnym i partyzantom przekazano ustne zaproszenia do wzięcia udziału w niewielkim przedstawieniu w podziemiach,
Na powierzchni - tysiące GI siedziało z puszkami piwa w rękach w świetle słonecznym, na tej samej wietnamskiej ziemi, wznosząc przeraźliwe okrzyki na widok wdzięków kolejnej Miss Świata. Śmiechem i wiwatami przyjmowali dowcipy i patriotyczne wypowiedzi najbardziej lubianego w wojsku komika, ubranego w groteskowo obwieszony odznaczeniami mundur polowy i uzbrojonego w kij golfowy. “Kiedy wylądowałem w Tan Son Nhut - dowcipkował - powitano mnie salutem z dziewiętnastu dział. Jedno z nich było wasze”. Przy akompaniamencie wybuchów śmiechu, mówił dalej: “Mamy dziś w Cu Chi bardzo mieszaną widownię”. Uśmiech, znajome zawieszenie głosu, i pointa: “ Jesteśmy tak blisko od miejsca, gdzie toczą się walki, że musieliśmy dać Viet Congowi połowę biletów”! Klasyczny dowcip, niezbyt odległy od prawdy. Dziesięć minut po rozpoczęciu występu Boba Hope, dwaj partyzanci, którzy prześlizgnęli się przez linie obronne Cu Chi zostało zabitych, a jeden wzięty do niewoli. Aktor słyszał strzelaninę.
W zespole Hope'a znajdowały się również “Golddiggers”, trupa trzynastu długonogich artystek, które śpiewały i tańczyły przy akompaniamencie Lesa Browna i jego “Band of Renown”. Wystarczyło, by supergwiazdy takie jak Rachel Welch czy Jill St. John weszły jedynie na scenę w modnej wówczas minispódniczce, a publiczność dostawała amoku. Piosenkarki takie, jak Connie Francis i Nancy Sinatra, wyśpiewywały najnowsze przeboje.
Pham Sang w teatrze ziemi, w tunelach występował z takimi pieśniami jak: “Ten, który przyjdzie do Cu Chi, spiżowej fortecy ziemi z żelaza, policzy zbrodnie wyrządzane wciąż przez wroga”. Jego widownia wstawała wówczas, jeżeli wysokość pomieszczenia na to pozwalała. Szczególnie popularne były dwie pieśni czasu wojny. Jedną była miłosna piosenka: “Róża Ziemi z Żelaza”, drugą zaś satyryczna, o sajgońskich poborcach podatkowych, zatytułowana “400 piastrów podatku”. Zarówno on, jak i Bob Hope znaleźli się tu, aby podtrzymać bojowego ducha zmęczonych i tęskniących za domem chłopaków. Przedstawienie Hope'a było wystarczająco wielkie i profesjonalne, by sfilmowała go amerykańska sieć telewizyjna. Tunelowi artyści Viet Congu występowali natomiast w ciasnych komorach podziemnych, na nagim klepisku. W czasie, gdy scenę Bob Hope'a oświetlało zachodzące wietnamskie słońce, jedynymi światłami w czasie występu Pham Sanga były małe lampki wykonane z trzciny bambusowej, wypełnione olejem kokosowym i zaopatrzone w spalający się wolno knot.
Wietnamscy artyści tunelowi byli jedyną w swoim rodzaju grupą aktorów, którzy na ochotnika dzielili życie mieszkańców tuneli. Byli oni przeważnie członkami partii komunistycznej, zdecydowanie sprzeciwiający się temu, co uważali za świadome rozmywanie tradycyjnej wietnamskiej kultury przez rząd Diema. Artyści ci byli zwerbowani przez Narodowy Front Wyzwolenia już w 1960 roku. W czasie następnych pięciu lat, przybycie amerykańskich żołnierzy z ich odmiennymi tradycjami kulturowymi i ciągłe zaniedbywanie wietnamskiego dziedzictwa historycznego przez kolejne rządy w Sajgonie, spowodowały dalsze zamieszanie, wykorzystane przez komunistów. Partia była przekonana, że Wietnamczykom trzeba przypominać o ich kolonialnej przeszłości i związanej z nią obcej dominacji i wyzysku. Łącząc swoją odmianę socjalizmu z tradycyjnym wietnamskim nacjonalizmem, mieli nadzieje stworzyć nową kulturę. W tunelach ważne było nie tylko zafascynowanie widowni, ale przede wszystkim podniesienie morale walczących. To, co Bob Hope robił w kwaterze głównej 25 dp należało wykonywać również w tunelach - z podobnych powodów i często z analogicznymi rezultatami.
To właśnie rumiany i pełen entuzjazmu Pham Sang otrzymał polecenie stworzenia teatru i zespołu pieśni i tańca w Phu My Hung, w dystrykcie Cu Chi, gdzie pracował jako urzędnik. Najpierw przeniesiono go do wydziału propagandy w komitecie dystryktowym Hoc Mon i wkrótce został sekretarzem dystryktowego komitetu frontowego. Pham Sang zaczął wojnę, chociaż jej nie zakończył, jako partyjny robol. Jest jednym z bardzo niewielu czołowych tunelowych artystów, któremu udało się przeżyć, Nie miał wcale teatralnej przeszłości. W1955 roku siedział w więzieniu za polityczne przestępstwa przeciwko nowemu rządowi prezydenta Diema. Z nudy nauczył się pisać sztuki o wojnie partyzanckiej. W przeciwieństwie do przedstawień tworzonych w dominującym politycznym stylu, jego dzieła nie były trzygodzinnymi wielkimi rozprawami polemicznymi, ale niezwykle zwartymi piętnastominutowymi scenkami. Była to forma dramatyczna, najodpowiedniejsza w czasie tunelowych spektakli, często przerywanych przez ostrzał artyleryjski, bombardowania czy ataki piechoty.
Komitet dystryktowy uznał Sanga za najbardziej obiecującego i płodnego autora tekstów piosenek i dramatopisarza rejonu. Wkrótce sąsiednie prowincje Tay Ninh i Binh Duong zaczęły wystawiać jego utwory. Kierowanie grupą artystyczną Phu My Hung dało byłemu urzędnikowi wyjątkową szansę na nową karierę. Jako zarządzający, pisarz, przyjmujący do pracy i zwalniający artystów, był w bardzo dogodnej sytuacji umożliwiającej wystawianie własnych utworów. Do 1965 roku i przybycia Amerykanów do Wietnamu, jego zespół rozrósł się do stu młodych mężczyzn i kobiet. Front polecił mu podzielić grupę na trzy trupy po trzydzieści osób. Następnie, w miarę jak pod powierzchnią zaczęło być coraz ciaśniej i nieprzyjemnie, trupy te dzieliły się na dalsze, jeszcze mniej liczebne zespoły.
Rosnąca sława i znaczenie Pham Sanga jako aktora, kierownika i pisarza sprawiały, że tam gdzie się udawał, miejscowa ludność kopała dla niego specjalne komory w tunelach, by zechciał pozostać w nich i pisać dalsze pieśni i sztuki. W podziemnym społeczeństwie, którego właściwie nie stać było na udzielanie jakichś przywilejów politycznych czy związanych z warunkami życia, był to rzadko spotykany zaszczyt.
W 1966 roku Pham Sang mógł na dobrą sprawę pracować jedynie w tunelach, ponieważ na powierzchni stało się zbyt niebezpiecznie. Pod ziemią pisał bez końca przy świetle przerobionej z buteleczki na penicylinę lampki oliwnej. Jak wszyscy twórcy toczył ciągłą walkę z tymi, których uważał za biurokratów, na przykład z tunelową strażą bezpieczeństwa. Można było odnieść wrażenie, że bardziej obchodzi ich jego lampka niż pieśni i sztuki. Polecili mu wykonać do niej abażur, a kiedy już to zrobił, rozkazali mu zakryć płomień całkowicie materiałem, pozostawiając jedynie maleńki otwór o wymiarach monety, przez który padało światło. Artysta prawie nie mógł pisać w tych warunkach i uskarżał się na nie z goryczą. Ale ludzie ze służby bezpieczeństwa wciąż go upominali, ostrzegając, że technika rozwinęła się w stopniu, który bardziej zakrawa na fantazję, niż jego sztuki. Mówili o latających nisko amerykańskich samolotach zwiadowczych, które są w stanie wykryć maleńkie źródło światła, niewidoczne nawet dla ludzkiego oka i o amerykańskich nocnych celownikach zdolnych spotęgować istniejące światło 70 000 razy. Phang Sang nie bardzo mógł w to uwierzyć. Przecież w końcu był pod ziemią., - Jak mogę pisać, jeżeli nie mogę mieć światła? - mruczał pod nosem. Wszystkie moje najlepsze sztuki przeciwko Amerykanom są napisane w nocy, w tunelach, czyli tam, gdzie najbardziej jest mi potrzebne światło”. Podobnie jak w przypadku wielu jego kolegów-artystów, scena stała się jego światem. A walka? No cóż, walka była dla żołnierzy.
Jego dzieła wkrótce zaczęły być wystawiane przed mieszanymi widowniami składającymi się z żołnierzy i cywilów, którzy podejmowali ogromne ryzyko przedostając się do tuneli. Występy odbywały się najczęściej w pomieszczeniach konferencyjnych tuneli, albo nawet w specjalnie wykopanych salach teatralnych, w których mogły się pomieścić dziesiątki ludzi. Jeżeli w czasie przedstawienia rozpoczął się ostrzał artyleryjski albo bombardowanie, widzowie mogli przenieść się do mniejszych i bezpieczniejszych tuneli komunikacyjnych. Niektórzy wczołgiwali się do specjalnych schronów przeciwlotniczych w tunelach, posiadających specjalnie wzmocnione, stożkowe sklepienia. Niekiedy, w czasie przerw pomiędzy operacjami nieprzyjaciela, lub gdy Amerykanie przechodzili z działań dziennych do nocnych, zespół Pham Sanga mógł prowadzić próby na powierzchni. Ale ogólnie rzecz biorąc, ostrzały były przeszkodą dla ciągłości przedstawień Sanga. W 1967 roku tylko 25 dywizja piechoty wystrzeliwała na dystrykt Cu Chi niemal 200 000 pocisków miesięcznie.
Najwdzięczniejszą widownię tworzyli ludzie z 267 pułku (Quyet Thang), regionalnej jednostki, która broniła rejonu Cu Chi. Phan Sang cieszył się popularnością wśród wielu młodych żołnierzy, dla których jego piosenki były jedynymi momentami wytchnienia w następujących po sobie okresach monotonii i zagrożenia.
Właśnie przy pomocy przyjaciół z 267 pułku Phan Sang wpadł na pomysł, który wszyscy uznali za mądry i zuchwały plan. Razem ze swoim bliskim kolegą Bay Lap, który wówczas kierował zespołem muzycznym dystryktu Cu Chi, Pham Sang uznał, że nadeszła pora dać nieprzyjacielowi szansę docenienia jego pieśni i sztuk. Nadszedł również czas dokonania czegoś więcej, aby nawrócić “marionetki”, a Sang był przekonany w granicach rozsądku, że jego sztuka zdoła przerzucić most nad polityczną przepaścią. Niektóre przedstawienia w tunelach miały miejsce w odległości zaledwie 200 metrów od nieprzyjacielskich posterunków. Pham Sang nabrał przekonania, że mógłby zorganizować przedstawienie na powierzchni, niedaleko od posterunku Armii Republiki Wietnamu, który strzegł strategicznej wioski. Przecież trudno wykluczyć, myślał Sang, że sama tylko jakość rewolucyjnego przedstawienia może przeciągnąć niektórych zdezorientowanych żołnierzy Armii Republiki Wietnamu na stronę komunistów. Takie wydarzenie nie przeszło by bez echa w kwaterze głównej dystryktu, a może nawet regionu.
Najpierw musiał wyszukać razem z Bay Lap odpowiednie miejsce. Powinno znajdować się kilkaset metrów od posterunku Armii Republiki Wietnamu, ale oprócz tego mieć osłonę z odpowiednio bujnej roślinności i być położone blisko wejścia do tunelu, co w razie konieczności zapewniłoby możliwość szybkiego odwrotu. Gdy tylko znaleziono takie miejsce, Pham Sang posłużył się swoimi przyjaciółmi z pułku, by uzyskać bezcenne głośniki, mikrofony i prądnice. Władza Bay Lap była tu niezbędna, by nakłonić inne sekcje tuneli do wypuszczenia na kilka godzin ze swoich rąk bezcennego sprzętu. Ostatecznie, całe niezbędne wyposażenie zostało zebrane i śpiewacy czekali w tunelu, Sang wybrał porę występu na czwartą trzydzieści po południu, kiedy światło jest jeszcze odpowiednie, a powietrze staje się nieco chłodniejsze. Sprzęt został ostrożnie wyniesiony na zewnątrz i rozmieszczony w ukryciu, jakieś 150 metrów od posterunku wartowniczego Armii Republiki Wietnamu. Śpiewacy ukradkiem przeszli na stanowiska. Garstka chłopców z 267 pułku przeczołgała się w zarośla, by ochraniać artystów. Na sygnał Pham Sanga włączono prąd i głośniki pełną mocą ryknęły patriotyczną pieśń w stronę zaskoczonych żołnierzy Armii Republiki Wietnamu. Pomiędzy dwoma pieśniami wygłoszone zostały polityczne apele, wzywające południowych Wietnamczyków, by przyłączali się do komunistów. Teraz, spoglądając wstecz, Pham Sang przyznaje, że było to nieco naiwne przedsięwzięcie. W rezultacie, po krótkiej przerwie artyści otrzymali odpowiedź. W ich stronę poleciała lawina ognia z broni małokalibrowej i ręcznej. W czasie późniejszego, niezbyt dostojnego odwrotu do bezpiecznego wnętrza tuneli i starań by ocalić wyposażenie, utracono sporo dumy i kilka głośników. Eksperymentu już nie powtórzono, a przyszłość polityczna Pham Sanga przez jakiś czas pozostała na niezmiennym poziomie.
W samych tunelach przedstawienia trwały pięć minut, potem gaszono wszystkie światła, by umożliwić wymianę powietrza przez otwory wentylacyjne, a potem spektakl trwał dalej. Czasami powietrze było tak ciężkie, że widowni zabraniano przyłączania się do patriotycznych pieśni, aby oszczędzać resztkę tlenu. Gdy amerykańskie samoloty przelatywały nad nimi, straż bezpieczeństwa polecała wstrzymać spektakl, ale widownia czekała cierpliwie na zakończenie alarmu. Niektórzy ludzie szli ponad dziesięć kilometrów przez nieprzyjacielski, opanowany przez Armię Republiki Wietnamu teren, tylko po to, aby go obejrzeć.
Najpopularniejsza pieśń tego okresu - dzieło Pham Sanga - nosiła tytuł “Cu Chi, bohaterski kraj”. Jej słowa brzmiały:
Jesteśmy ludźmi z Cu Chi, którzy idą naprzód, by zabijać
wrogów.
Idziemy przez niebezpieczeństwa, kule i ogień, by walczyć
za rodzinną ziemię.
Nasz kraj jest fortecą stawiającą opór Amerykanom,
Cu Chi jest bohaterskim krajem.
Sadzimy maniok na wszystkich kraterach i niech się pokryją
zielenią.
Zabijamy Amerykanów ich własnymi pociskami i bombami,
Zabijamy wrogów i zwiększamy produkcje
Oto nasze wspaniałe zwycięstwa.
Niektóre pieśni były piosenkami miłosnymi. Ale Bay Lap, surowiej przestrzegający linii partii niż Pham Sang, upierał się, że nawet pieśni miłosne powinny zawierać aktualne przesłanie. Pham Sang napisał więc mieszany tekst - jak sam przyznaje, nienajlepszy - którego pierwsza linijka brzmiała: “Kocham cię, i czekam na ciebie, bojowniku wolności, wspólnie walczmy dalej z wrogiem”. Bay Lap miał głębokie przeświadczenie, że głównym zadaniem tej pieśni jest skłonienie żołnierzy, by dzielniej walczyli, a dziewcząt, by ciężej pracowały. Pham Sang, który zaczął uświadamiać sobie istotę artystycznej niezależności chciał, aby pieśń miała przede wszystkim romantyczny charakter. Przegrał. Bay Lap jest obecnie zastępcą dyrektora wydziału kultury miasta Ho Chi Minh, Pham Sang nie pracuje już w przemyśle rozrywkowym.
Stopniowo zaczęły narastać konflikty pomiędzy Sangiem a partią. Uważał, że jego artyści nie zawsze traktowani są sprawiedliwie. Nie lubił, by nakazywano mu, co ma pisać - w końcu w teatrze musiało być miejsce na nieco swobody. I wydaje się, że zaczął mieć pewne drobne wątpliwości, co do ogólnego kierunku rewolucji. Według niego: “- Komitet Dystryktu Cu Chi sprawował patronat nad zespołem kulturalnym Cu Chi, ale członkowie trupy nie posiadali sprecyzowanego statusu, jakim cieszą się obecnie, w latach osiemdziesiątych, aktorzy i artyści. Były chwile, kiedy musieliśmy znosić wiele trudności. W czasie pory suchej, kiedy tylko było to możliwe, dawaliśmy przedstawienia. W czasie pory deszczowej i ciężkich walk nie zawsze mogliśmy występować. Wtedy byliśmy zmuszeni zarabiać na życie pracą fizyczną.
Moi aktorzy i aktorki stawali się robotnikami sezonowymi, którzy orali, siali i zbierali ryż w “bezpiecznych” strefach. Byli prawdziwymi aktorami, a teraz musieli wykonywać tego rodzaje prace. Musieli nawet pracować po kolei jako robotnicy najemni. Nie było takich przepisów, jakie mamy obecnie. Teraz artyści i aktorzy mogą otrzymywać swój miesięczny przydział ryżu. Front karmił nas tylko wtedy, gdy byliśmy w rozpaczliwej sytuacji. Niektórzy moi koledzy, na przykład Ut Tho - jest teraz kierownikiem kina w Dystrykcie 5 - pracowali jak niewolnicy, aby utrzymać siebie i swoich towarzyszy. Ut Tho pracował rok po roku jako robotnik fizyczny tylko po to, żeby utrzymać się przy życiu”.
W 1968 roku polecenia COSVN stanowczo głosiły, że tunele mają służyć przede wszystkim prowadzeniu walki. Wykorzystywanie ich do celów rozrywkowych nie znajdowało się wysoko na liście priorytetów. Aby w ogóle mieć możliwość wykorzystywania tuneli do występów, Pham Sang dawał przedstawienia pod ziemią wyłącznie dla przedstawicieli hierarchii partyjnej, urzędników i żołnierzy. Główna publiczność - przyjaciele, chłopi niedzielni robotnicy - musiała zajmować miejsca w teatrach na świeżym powietrzu. Wykorzystywano w tym celu leje po bombach zrzucanych z B-52 o głębokości do dziesięciu metrów, które były bardzo wąskie na dole i bardzo szerokie na górze. Pham Sang uświadomił sobie ich architektoniczny potencjał - były miniaturowymi amfiteatrami. Ich główną zaletą było to, że można było z nich korzystać bez ciągłych zastrzeżeń ze strony funkcjonariuszy partyjnych. W twardej ziemi na dnie leja po bombie żłobiono maleńką scenę. Ściany miały na tyle łagodny spadek, że można było tam siedzieć, a na krawędziach lejów drążono specjalne, płytkie podziemne schrony.
Rozpoczęło działalność kilka najniezwyklejszych scen w historii teatru - świadectwo wytrwałości i pomysłowości aktora , nadające nowe znaczenie najstarszej dewizie teatralnej: “Przedstawienie musi trwać”. Chociaż nie było kulis, kurtyn i świateł, spektakle odnosiły ogromne sukcesy. Było tu więcej powietrza i na swój sposób przedstawienia stanowiły rodzaj zuchwałego symbolu. Pham Sang cieszył się swoją sztuką, a Bay Lap - politycznym uznaniem. Zasady bezpieczeństwa były mniej surowe, a widownia niemal z pogardą traktowała ostrzał artyleryjski. Dopóki pociski padały w odległości mniejszej niż sto metrów od amfiteatru, wszyscy zostawali na miejscach, a dopóki pozostawali widzowie - artyści grali nadal. Jeżeli wybuchy zbytnio się przybliżały, ludzie chowali się w tunelach leja i czekali, ale i wówczas często dalej śpiewali pieśni. Były to wspaniałe noce i do dzisiaj ci, którzy pozostali z dawnego zespołu Cu Chi, zbierają się na dorocznych spotkaniach w mieście Ho Chi Minh i łzy kręcą im się w oczach na wspomnienia tych wspaniałych chwil.
Pod koniec 1969 roku Pham Sang przekonał się, że coraz trudniej jest wędrować z kurcząca się stale grupą po rejonie, który sta! się sceną zaciekłych amerykańskich nalotów lotniczych i artyleryjskich. Ofensywa Tet nie zdołała zakończyć wojny i sytuacja komunistów zdecydowanie się pogorszyła. Teraz zahartowana w bojach 25 dywizja piechoty przeprowadzała na całym terenie wielkie operacje wymiatające przy użyciu dużych jednostek zmechanizowanych. Sang również się zmieniał. Na początku był jeszcze partyjnym “robolem”. Był zadowolony z życia. Zwycięstwo Viet Congu wydawało się wówczas nieuniknione. Po nim nastąpiłyby polityczne awanse i Sang nie mógł sobie wyobrazić, by wdzięczna partia o nim zapomniała. Ale do 1969 roku jego postawa się wykrystalizowała. Sang miał temperament artysty i nigdy nie czuł wojskowych ciągotek. Dla niego odgłos trąbek oznaczał bardziej podniesienie kurtyny, niż wezwanie do broni. Jednak walka i wspólnie znoszone trudy, krzyki rannych w tunelach, pełne udręki spojrzenia młodych żołnierzy wywarły na nim wrażenie. Jak dawniej nienawidził Amerykanów, ale dostrzegał również hipokryzję i niekonsekwencje wewnątrz partii. Bay Lap - były przyjaciel - uosabiał w oczach Pham Sanga wszystkich tych, którzy byli zdolni wiązać swoje kariery z niekończącą się, straszliwą wojną. Jak daleko sam zaszedł tą drogą? Jak to się stało, że po czterech latach walk, wciąż nie brał udziału w walce? Czy same tylko patriotyczne pieśni zdołają w końcu wypędzić Amerykanów? Te pytania wciąż go dręczyły.
Był kierownikiem Zespołu Kulturalnego Podstrery l Cu Chi, żałośnie niewielkiej i pstrej grupki około trzydziestu artystów, gdy otrzymał rozkaz (zazwyczaj zgłaszał się na ochotnika) wystawienia spektakli we wsiach Phuoc Hiep i An Tinh, niedaleko Trang Bang. Aby do nich dotrzeć, musiał poprowadzić swoją trupę przez Szosę Nr l na północ od Suoi Cut i pokonał całą tę trasę bez przeszkód. Wszyscy przybyli do An Tinh tuż przed północą i zdołali zorganizować sobie noclegi w chatach wieśniaków. Jednak o siódmej rano Amerykanie wylądowali śmigłowcem na drugim końcu wioski, co spowodowało natychmiastowe odwołanie przedstawienia Pham Songa. Przypadkiem, jego własna siostrzenica, Vo Thi Mo, dowodziła składającym się wyłącznie z kobiet wioskowym plutonem samoobrony. Pham Song spotkał się z nią, aby omówić sytuację. Oświadczyła, że kobiety oczywiście zostaną i będą walczyć. Tym samym nie było nic, co uniemożliwiałoby wujkowi Phamowi i jego artystom włączenie się do walki. Sang zrobił unik, oznajmiając w niezbyt taktowny sposób: “Jak możecie walczyć? Przecież jesteście tylko garstką kobiet. Jeżeli zaczniecie strzelać ze swoich karabinów, Amerykanie przyjdą i skręcą wam karki”. Obraźliwe stwierdzenie, że kobiety nie zasługują na śmierć od kuli, było oczywiście niesprawiedliwe, tym bardziej że sam Pham Sang zaczął długi odwrót.
Zebrał swój zespół i ponownie przekroczył Szosę Nr l kierując się do Suoi Loi w przysiółku Vuon Trau, który stanowi część wioski Phuoc Hiep. Tłumaczył się, twierdząc, że jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo artystów, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że do ucieczki skłaniało go jeszcze inne uczucie. Próbując jak najbardziej oddalić się od Amerykanów, wpadł na dowódcę 7 pułku wojsk Wietnamu Północnego, który oczywiście uznał, że Pham Sang i jego trupa przybyli, aby zapewnić rozrywkę jego ludziom. “Tak się cieszymy, że jesteście -powiedział Sangowi. - Zostańcie, proszę, na noc i wystąpcie dla nas jutro wieczorem”. Pham Sang odparł: .Amerykanie wylądowali za drogą. To nie jest odpowiednia pora na wystawienie sztuki”. Ale dowódca nie chciał nawet o tym słyszeć. “Wiesz jakimi dysponujemy siłami? Nie powinieneś się bać. Mamy tu dwa pułki. Uważasz, że nie zdołamy obronić twojego zespołu”? Tak wiec, Sang i jego grupa zatrzymali się na nocleg, a żołnierze LAW nakarmili ich.
Następnego ranka samotny samolot zwiadowczy zaczął krążyć nad nimi. Dwadzieścia minut później Amerykanie wylądowali w dwóch rzutach po osiemnaście śmigłowców w każdym. Czołgi i wspierana przez artylerię piechota również ruszyła się i siły te otaczały teraz przysiółki Mit Mai, Vuon Trau i Suoi Loi. Nagle pełne optymizmu zapewnienia pułkownika LAW zaczęły brzmieć niewiarygodnie. Nawet dwa pułki Wietnamczyków nie byłyby w stanie przeciwstawić się siłom, które Amerykanie rzucili do walki.
Trzydziestoosobowa grupa Pham Sanga rozproszyła się, on zaś na jakiś czas wycofał się do podziemnego schronu, który został specjalnie dla niego wykopany - w uznaniu jego statusu i sławy. Odszukał go tam dowódca LAW i - pomijając milczeniem własne rady z poprzedniego dnia - zasugerował, że może byłoby bezpieczniej dla Pham Sanga, gdyby spróbował odejść, ponieważ za chwilę rozpocznie się długa i zażarta bitwa. Po raz kolejny Pham Sang przygotował się do ucieczki.
“Ruszyłem sam i wkrótce spotkałem młodszego mężczyznę. Zapytałem go, czy dobrze zna okolice. Odpowiedział; - Doskonale znam ten rejon - tu jest moja rodzinna wioska. Powiedziałem: - Wydostańmy się stąd razem. Pozwoliłem mu więc prowadzić, bo powiedział, że zna tę okolicę. Wyprowadził nas prosto do miejsca, skąd wyjeżdżały amerykańskie czołgi. Zapytałem go: - Czy nie znasz innej drogi? - ale nie zareagował. Zaproponowałem, żebyśmy się ukryli w kępie bambusów, doczekali ciemności, a potem poszukali drogi ucieczki. I chociaż wszędzie naokoło było dużo miejsca, jeden czołg skierował się prosto w stronę naszej kryjówki, jakby wiedział, że tam jesteśmy. Gdybym nie odskoczył na bok, przejechałby mi prosto po brzuchu. Mój towarzysz drżał jak liść. Przyciągnąłem go do siebie, ale nie mógł powstrzymać dreszczy. Powiedziałem mu: - Kurwa twoja mać! Nasi żołnierze walczą, poświęcając swoje życie, a my nie robimy nic, tylko się ukrywamy. Jeżeli mamy tu umrzeć, niech się tak stanie. Ale kiedy wygłosiłem te, jak sądziłem, bohaterskie słowa, podniosłem głowę i zobaczyłem amerykański czołg tak blisko, że mogłem dostrzec na gąsienicy plamki rdzy, maleńkie jak źdźbła trawy. Amerykanin przy karabinie maszynowym obracał go i mój towarzysz zerwał się, krzycząc: - Poddaję się! Pomyślałem sobie: - To już koniec ze mną”.
Właśnie w tym momencie swego życia, gdy leżał z twarzą wciśniętą w ziemię, upokorzony i o włos od śmierci, po raz pierwszy w tej wojnie Pham Sang zdobył się na odwagę. Działacz partyjny, autor pieśni i sztuk, które miały zachęcać do walki innych, nagle odnalazł własną motywację. Mógł się poddać, mógł umrzeć, albo uczynić to, do czego od tak dawna zachęcał innych. Mógł stawić opór.
Udało mu się zobaczyć i usłyszeć, jak jego nieszczęsny towarzysz jest brutalnie przesłuchiwany przez Amerykanów. Kiedy GI zajmowali się swoim jeńcem, Pham Sang zdołał się niepostrzeżenie przeczołgać do znajdującej się w pobliżu kępy bambusów. W zaroślach zostawił małe radio, ubrania w worku i większą część swojej przeszłości. Zabrał ze sobą karabin, dwa granaty i płachtę maskującego materiału z amerykańskiego spadochronu. Ale kiedy odpełzał centymetr po centymetrze, usłyszał, że jego towarzysz wymienia jego nazwisko. Amerykanie pobiegli, by przeszukać kępę bambusów, odszukali porzucone wyposażenie, ale nie znaleźli człowieka. Wrócili, by z nowym zapałem zająć się nieszczęsnym jeńcem.
Gdy Pham Sang nieco się oddalił od Amerykanów, z niepokojem uświadomił sobie, że ci przygotowują się do utrzymania terenu i pozostają tu na nocleg. Dalsze poruszanie się byłoby szaleństwem i Sang przez jakiś czas pozostał w tym samym miejscu. Jeden GI podszedł wyjątkowo blisko do jego kryjówki i zaczął kopać okop na noc. Sang wyjął zawleczki z obu granatów i trzymał je w pogotowiu. Gdyby został odkryty, zabrałby ze sobą Amerykanina, albo rzuciłby jeden granat, zacząłby uciekać, a potem rzuciłby drugi w prześladowców. Nie do wiary, ale nieprzyjaciel go nie zauważył. Wietnamczyk spostrzegłby mnie już dziesięć razy, pomyślał Sang, muszą mieć bardzo zły wzrok. Żołnierz, skończywszy okop, wyciągnął spray do odstraszania moskitów i obficie spryskał wszystko dookoła. W pewnym momencie znalazł się tak blisko Pham Sanga, że gdy palący płyn prysnął mu w twarz, dramaturg jedynie nadludzkim wysiłkiem zdołał powstrzymać kaszel i wymioty.
Gdy żołnierz odszedł, by przyłączyć się do towarzyszy, Sang ostrożnie włożył znowu zawleczki do granatów i spróbował przeczołgać się na nowe miejsce. Mógłby się poddać; mniej by cierpiał. Zamiast tego jednak, przez następne sześć godzin, od siódmej wieczorem do pierwszej w nocy, Pham Sang, wielki komunistyczny aktor i kierownik zespołu przedzierał się przez amerykańskie linie. Krwawiąc z licznych ranek i zadrapań, na wpół oszalały z pragnienia, niosąc teraz ze sobą jedynie narzędzia do zabijania, albo popełnienia samobójstwa, jak wielki robak pełzał po wrogim terenie, aż wreszcie znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, w którym rozpoczął wlokącą się bez końca dobę - w Suoi Loi. Powrócił tam w chwili, gdy oba komunistyczne pułki przygotowywały się do wyjścia z amerykańskiej pułapki. Po godzinie zaczął się kontratak przeprowadzony na odcinku o długości 500 metrów. Przebiegał po mokradłach, gdzie Amerykanie nie mogli w pełni wykorzystać czołgów.
Całkowicie wyczerpany Pham Song mógł teraz tylko dokuśtykać do małego tunelu, który wykopano dla niego poprzedniego dnia. Przede wszystkim musiał się przespać. Z ulgą osunął się w cuchnąca jamę, która miała go osłonić i ukryć przez pozostałą część nocy. Zaledwie jednak zamknął oczy, usłyszał zbliżające się na powierzchni kroki. Tylko on i mała grupka partyzantów-kopaczy wiedziała o istnieniu tego tunelu - wszyscy inni przebijali się przez amerykańskie linie. Drobne kawałki ziemi spadły na twarz Pham Sanga. Ktoś próbował podnieść klapę. To mogli być tylko Amerykanie.
Sang ponownie wyciągnął zawleczkę z granatu i zacisnął broń w dłoni. Drugą ręką chwycił blokadę klapy, zwykły kij przeciągnięty przez drucianą pętlę. Jeżeli przegra tę milczącą walkę i klapa się otworzy, albo drut pęknie - rzuci granat. Zlany potem, z zakrwawionymi palcami, w tej coraz bardziej nierównej walce, która trwała już prawie piętnaście minut, Sang cofnął wreszcie rękę i pozwolił klapie się otworzyć. Gdy przygotował się do rzucenia granatu, odezwał się głos, mówiący po wietnamsku: “To ja, to ja, wujku Pham”. Był to jeden z młodych partyzantów, który otrzymał rozkaz obrony tyłów. Widział jak Pham Sang chowa się w tunelu, a teraz prosił o schronienie - dla siebie i aż ośmiu swoich towarzyszy.
Mały tunel Sanga mógł pomieścić jedynie czterech i to z ogromnym trudem, a wtedy byłoby tam wyjątkowo ciasno. Gdyby klapa była zamknięta, wszyscy by się podusili, jeżeli zostanie otwarta i amerykańska piechota przyjdzie i zobaczy ją, zostaną schwytani lub zabici. Ktoś musiałby pozostać na straży, nie spać i pilnować całą noc, pozwalając młodym partyzantom przetrwać pod ziemią. Sang powiedział ludziom: “Jesteśmy w trudnej sytuacji. Dam wam schronienie, ale sam będę pilnował włazu. Nie pozwolę nikomu innemu pełnić warty. Zostanę na powierzchni i pozwolę wam spać. Jeżeli nieprzyjaciel nadejdzie, zaniknę właz. Nawet gdybyście mieli się udusić i umrzeć pode mną, musicie siedzieć cicho. Jeżeli któryś z was krzyknie, zdetonuję granat i wszyscy zginiemy”. Żołnierze zgodzili się. Był to drobny gest, ale dla Pham Sanga miał wyjątkowe znaczenie. Pompę i rewolucyjną retorykę, która tak wspaniale brzmiała ze sceny, zastąpiła przyziemna rzeczywistość walki o życie.
Następnego dnia, gdy słońce wstało nad polem bitwy i zmęczeni ludzie wyszli z tunelu, Sang zajął się wraz z nimi poszukiwaniem i identyfikacją ciał zabitych i rannych. Przez kilka godzin pracowali tak intensywnie, że nie uświadomili sobie, że Amerykanie odchodzą. Bitwa się skończyła. Jego zespół pieśni i tańca, któremu udało się wyniknąć z amerykańskiej pętli z o wiele mniejszymi niż on kłopotami, uznał, że został zabity. Wysłali nawet wóz zaprzężony w wołu, z miejscowym woźnicą, aby odnalazł i przywiózł ciało Pham Sanga z pola bitwy. Pisarz nie skorzystał jednak z wysłanego po jego ciało wozu i na piechotę wrócił do bazy w Phu My Hung. Gdy ponownie spotkał się ze swoimi artystami, płakali, widząc go żywym. Pham Sang również uronił łzę.
W 1972 roku wszystkie skecze Pham Sanga, nuty pieśni i notatki zostały utracone, gdy skrzynka w której się znajdowały, została zagrzebana w tunelu trafionym bezpośrednio bombą z B-52. Nieszczęścia prześladowały go nawet po powrocie z wojny w 1975 roku. Jego żona miała kochanka, który był “marionetką”, informatorem policyjnym. Mężczyzna ten został aresztowany przez zwycięskich komunistów, ale później uwolniony. Wkrótce ożenił się z żoną Sanga.
Do 1979 roku Pham Sang pracował w Wydziale Kultury i Informacji miasta Ho Chi Minh. Ale ziarna uporu i wątpliwości zasiane w Suoi Loi nie znikneły. Nie był tak naiwny, by wyobrażać sobie, że pokój przyniesie rozwiązanie wszystkich problemów Wietnamu. Wciąż pozostawały zasadnicze pytania o dalszą drogę nowego, zjednoczonego narodu. Z czasem, gdy różnice zdań pomiędzy Pham Sangiem i jego przełożonymi stawały się coraz wyraźniejsze, poprosił o zwolnienie z Wydziału Kultury i Informacji. Znalazł się poza przemysłem rozrywkowym.
Po latach większość jego artystów zmarła, lub się rozproszyła. Gorączka wojny przerodziła się nieuchronnie w nudę pokoju. Poza tym Hanoi potrzebuje teraz innych pisarzy, by realizowali inne cele, mobilizowali naród przeciwko nowym wrogom państwa. Pokój nie przyniósł wolności kulturalnej, ale Pham Sang pozostaje optymistą. Odwrócił się od teatru. Zbyt wiele dowiedział się o prawdziwym świecie, by dalej wierzyć w scenę.
Ożenił się ponownie i jest inspektorem podatkowym w dystrykcie Binh Thanh.
14
OPERACJA “CEDAR FALLS
Do 1967 roku tunele Cu Chi były dla Amerykanów źródłem ciągłych kłopotów. Viet Cong tak zorganizował swoje miejscowe i regionalne oddziały, że zagrożone atakami były nie tylko bazy, takie jak Cu Chi, ale i bezpieczeństwo samego Sajgonu stało się problematyczne. Generał Westmoreland musiał w końcu zająć się tą coraz trudniejszą sytuacją. Większa cześć dystryktu Cu Chi w dzień była kontrolowana przez Armię Republiki Wietnamu i Amerykanów, ale w nocy panował tam Viet Cong. Partyzanci nie pojawiali się z powietrza - musieli mieć schrony, żywność i uzbrojenie. Większość potrzeb zaspokajały dostawy z rejonu przyległego do Cu Chi, wielkiej bazy Viet Congu położonej tuż obok Sajgonu, o groźnej nazwie Żelaznego Trójkąta. Przez dwa lata Amerykanie traktowali Trójkąt z respektem i ostrożnością, ale w 1967 roku Westmoreland postanowił przeprowadzić największą i najbardziej niszczącą operację tej wojny. Zamierzał zdobyć Żelazny Trójkąt i jego tunele by zlikwidować zagrożenie Sajgonu i otaczających go baz, takich jak Cu Chi.
Trójkąt był naturalną fortecą o powierzchni ponad stu kilometrów kwadratowych porośniętych dżunglą i kolczastymi krzewami, pod którymi znajdowała się plątanina tuneli i bunkrów Viet Congu. Jego wierzchołek znajdował się u zbiegu rzek Sajgon i Thi Tinh, tworzących obydwa boki figury. Podstawą była linia przebiegająca od wioski Ben Suc na wschód, do stolicy dystryktu Ben Cat. Podobnie, jak leżący po drugiej stronie rzeki Sajgon, dystrykt Cu Chi - Żelazny Trójkąt panował nad prowadzącymi do Sajgonu strategicznymi drogami lądowymi i wodnymi. W 1967 roku był już od dwudziestu lat miejscem schronienia partyzantów i opierał się wszelkim próbom zdobycia go przez przeciwnika. Była to komunistyczna enklawa położona niecałe czterdzieści kilometrów od stolicy. Nazwę tę nadał jej Peter Amett, korespondent Associated Press, który pierwszy zauważył, że teren ten pod względem koncentracji sił przeciwnika, przypomina Żelazny Trójkąt z czasów wojny koreańskiej. Zanim przybyli tu w 1965 roku Amerykanie, Armia Republiki Wietnamu przeprowadzała okresowe wypady na ten obszar, nie odnosząc żadnych sukcesów. Operacja “Sunrise” w 1963 roku stanowiła próbę zapędzenia ludności do wiosek strategicznych. Całkowicie spaliła na panewce i Viet Cong zaczął ponownie sprawować kontrolę nad całym regionem.
W listopadzie 1964 roku cały pułk Armii Republiki Wietnamu wspierany przez lotnictwo i artylerię przez dziesięć dni na próżno przeczesywał dżungle w Trójkącie. Wkrótce potem Westmoreland zaprosił na rodzinny obiad do swojej willi w Sajgonie amerykańskiego kapitana, który brał udział w tej operacji jako doradca. W czasie tego wieczornego spotkania młody oficer przedstawił trudności związane z wyparciem tak doskonale okopane-go przeciwnika z jego pozycji. Jedynym rozwiązaniem -stwierdził - wydaje się być wypalenie wszystkiego na całym terytorium. Westmoreland przypomniał sobie radę, jaką udzielił mu w 1964 roku legendarny generał Douglas MacArthur: “Żeby zwyciężyć partyzantkę będzie pan musiał sięgnąć po taktykę spalonej ziemi”. Westmoreland postanowił zastosować tę właśnie metodę.
Na początku następnej pory suchej polecił, by terytorium zostało spryskane z powietrza niszczącym roślinność chemicznym defoliantem, znanym pod nazwą “Agent Orange”. Dwa miesiące później Żelazny Trójkąt przekształcił się w suchą jak pieprz ogniową pułapkę. Za pośrednictwem ulotek i umieszczonych na śmigłowcach głośników, ostrzeżono ludność cywilną i nakazano, aby opuściła teren. Następnie oblano wszystko z powietrza benzyną i natychmiast podpalono napalmem i bombami zapalającymi. Płomienie strzeliły wysoko w niebo. A potem miało miejsce niewiarygodne zjawisko. Wysoka temperatura spowodowała w wilgotnym, tropikalnym powietrzu procesy, które skutkowały gigantycznym oberwaniem chmury. Jak opisywał to “Time”: “Straszliwa ulewa. .. zgasiła pożar lasu i Viet Cong - bezpieczny i nietknięty ogniem - pozostał dalej ukryty w swoich pieczarach”. Deszcze monsunowe wkrótce przywróciły życie dżungli.
Wyprawa 173 brygady powietrznodesantowej do Żelaznego Trójkąta pod koniec 1965 roku zadała pewne straty przeciwnikowi, ale po raz kolejny udowodniła, jak trudno jest uniemożliwić powstańcom korzystanie z ich umocnień. Od tej pory jednostki amerykańskie trzymały się daleko od tej strefy. Gdy Westmoreland zorientował się, że Żelazny Trójkąt wciąż funkcjonuje jako komunistyczny bastion, postanowił przeprowadzić potężne i ostateczne natarcie, które całkowicie zniszczy tę fortecę. Miał to być podręcznikowy przykład taktyki “szukaj i zniszcz”.
“Nieszczęśliwie się złożyło - napisał Westmoreland -że amerykańska strategia w Wietnamie stała się znana jako strategia “szukaj i zniszcz”. Być może dlatego, że określenie to stało się synonimem bezcelowego pętania się po dżungli i bezładnego niszczenia, Westmoreland wprowadził inne zwroty, takie, jak “ofensywne wymiatanie”, czy “rozpoznanie walką”. Zasada jednak pozostawała la sama. Duże, zmechanizowane siły szukały przeciwnika, aby narzucić mu walkę, obiektów, by je zniszczyć - albo też jednego i drugiego. Potem amerykańskie wojska przesuwały się dalej, albo wracały do bazy. Przy tego rodzaju działaniach nie mogło być zdobyczy terenowych, w związku z tym jedyną miarą sukcesu stało się wyniszczenie: uzyskiwanie maksymalnej liczby zabitych wrogów i jednoczesne utrzymanie własnych strat na minimalnym poziomie. Stąd też wynikała wielkość sił zaangażowanych w operacje wymiatania w strefie taktycznej III korpusu i statystyczna obsesja liczenia ciał zabitych partyzantów Viet Congu. W wojnie na wyniszczenie - a Westmoreland z czasem zorientował się, że taką prowadzi - innego wyjścia nie było.
Operacje “szukaj i zniszcz” otrzymywały zazwyczaj nazwy amerykańskich miast, takich jak Attleboro czy Junction City. Wojska były przerzucane śmigłowcami lub transporterami opancerzonymi do rejonu, w którym podejrzewano obecność Viet Congu. Piechota rozsypywała się w tyralierę i szukała nieprzyjaciela, a starsi oficerowie krążyli w górze na pokładach śmigłowców, kierując działaniami przez radio.
Generał brygady Joseph A. McChristian był u Westmorelanda zastępcą szefa sztabu do spraw rozpoznania. W 1966 roku skrupulatnie zbierał i wprowadzał do komputera wszelkiego rodzaju dane wywiadu - poczynając od ilości sampanów przepływających rzeką Sajgon, kończąc na sprawdzaniu ilości wysyłanego do jakiegoś rejonu drewna do produkcji trumien. Tego rodzaju “analiza wzorów działania” w połączeniu z przesłuchaniami jeńców i zbiegów przekonała go, że w Żelaznym Trójkącie należy podjąć szybkie działania. W swojej pracy The Role of Military Intelligence 1965-1967 (Rola wywiadu wojskowego w latach 1965-1967), napisał: “Wietnam dostarczył wielu przykładów, jak wielkie znaczenie ma wywiad dla wsparcia operacji. “Cedar Falls” klasycznym był tego przykładem. Obmyśliłem tę operacje i zarekomendowałem ją generałowi Westmorelandowi”. McChristian wiedział, że dowództwo IV Okręgu Wojskowego Viet Congu (rejon Sajgonu) często przenosi się z miejsca na miejsce. Odniósł jednak wrażenie, że dzieje się to w “Trapezoidzie”, jak Amerykanie nazywali las Thanh Dien na północnym skraju Trójkąta. (Mylił się: zazwyczaj znajdowało się za rzeką Sajgon w dystrykcie Cu Chi). Wierzył, że szybko przeprowadzona operacja “szukaj i zniszcz” na obszarze Trapezoidu i Żelaznego Trójkąta zdoła zdemaskować i pokrzyżować plany Viet Congu związane z samym Sajgonem. W 1966 roku można było odnieść wrażenie, że sabotażyści Viet Congu są w stanie atakować niemal bez przeszkód. W tym okresie w Sajgonie miało miejsce więcej zamachów terrorystycznych, niż kiedykolwiek dotąd.
Operacja “Cedar Falls” (nazwana od miasta w stanie Iowa) została zaplanowana na 8 stycznia 1967 roku. Jej cele były okrutne i bezkompromisowe. W pierwszym etapie ludność wioski Ben Suc zostanie usunięta z miejsca zamieszkania, a sama miejscowość zrównana z ziemią. Wszystkie pozostałe wsie na terenie Żelaznego Trójkąta zostaną potraktowane w ten sam sposób. Głównym zadaniem operacji było zlokalizowanie usytuowanego w tunelach dowództwa IV OW, zbadanie kryjówek, a następnie zniszczenie ich wraz z innymi odnalezionymi tunelami. Gdy ludność cywilna zostanie ewakuowana z Żelaznego Trójkąta, cały teren zostanie pozbawiony roślinności i ogłoszony strefą swobodnego ataku.
Operację poprzedziły trwające tydzień “zmiękczające” naloty B-52. Wojna w Wietnamie zaczęła się jako działania przeciwpartyzanckie polegające na tropieniu partyzantów w dżungli. Natomiast “Cedar Falls” była operacją wielu dywizji, w której zaangażowano ponad 30 000 amerykańskich żołnierzy - największą, jaką do tej pory przeprowadzono w Wietnamie.
8 stycznia 1967 roku wioska Ben Suc - zamieszkała dotąd przez około 3 500 osób - została starta z powierzchni ziemi. Jej późniejsze odrodzenie się świadczy, jak wielkie znaczenie miały tunele w udaremnianiu Amerykanom realizacji ich celów w operacji “Cedar Falls” i w całej wojnie wietnamskiej. Tak długo, jak tunele nie zostały zlikwidowane, nie złamany został również ani duch, ani skuteczność działania partyzantów.
Bien Suc znajdowała się w strategicznym punkcie, na przeprawie przez rzekę Sajgon, na północnym brzegu, naprzeciwko Phu My Hung w dystrykcie Cu Chi. Był to zachodni wierzchołek Żelaznego Trójkąta. Wioskę uważano za zamożną. Większość jej mieszkańców pracowała na roli, hodując melony, grapefruity i orzechy nerkowca, Ponieważ codziennie odbywał się tu targ, miejscowość mogła się poszczycić również wieloma sklepami, apteką i kilkoma restauracjami. Gdy Narodowy Front Wyzwolenia przeszedł w 1960 roku do ofensywy, sterroryzował niewielki posterunek Armii Republiki Wietnamu w Ben Suc, zmuszając policjantów do oddania broni. Miejscowym przywódcą ruchu był Pham Van Chinh, który wówczas miał dwadzieścia trzy lata. Dzisiaj, już po sześćdziesiątce, jest wioskowym sekretarzem organizacji partii komunistycznej. Wygląda na jakieś czterdzieści pięć lat, usta ma pełne złotych zębów, grube okulary w zielonej oprawce, a także rozluźniony, władczy sposób bycia. Wspomina, że pod koniec 1964 roku wzmocniony posterunek Armii Republiki Wietnamu został ostatecznie rozpędzony przez Viet Cong, który zamordował wyznaczonego przez rząd wójta wioski i założył własną administrację. Wioskę zaliczono do “strefy wyzwolonej”, a wszyscy jej mieszkańcy byli zobowiązani pomagać Frontowi. Wymagało się od nich, by wstępowali do rozmaitych przybudówek partyjnych; organizacji dla młodych mężczyzn i kobiet, musieli płacić Viet Congowi podatki i wykonywać tego rodzaju powinności, jak kopanie tuneli. Młodzi ludzie byli werbowani do partyzantki, młode dziewczyny zostawały pielęgniarkami albo zakładały pułapki i informowały mieszkańców wioski o miejscu, w którym się znajdują.
Gdy wojna nasiliła się w 1965 roku, Ben Suc została pierwszy raz zbombardowana i kilka budynków zostało zniszczonych - pomimo że Viet Cong, jak na ironię, wywiesił ponidniowowietnamską flagę w samym centrum wioski w nadziei, że zapewni mu to ochronę przed bombardowaniami. Potem ludzie zaczęli kopać pod domami schrony dla siebie, a nawet dla zwierząt domowych. Gdy życie w schronach stało się czymś codziennym, pomiędzy domami i częściami wioski wykopane zostały tunele łączące. Liczba mieszkańców Ben Suc stale rosła, ponieważ przybywali tu uciekinierzy z innych zbombardowanych wiosek, na przykład z Phu My Hung z drugiej strony rzeki. Pham Van Chinh przyznał, że Ben Suc była “bramą do Sajgonu” i jednostki głównych sił Viet Congu bez przerwy przechodziły przez miejscowość. Chinh miał pod swoja komendą sześćdziesięciu pięciu partyzantów na miejscu oraz dwustu dalszych stacjonujących w okolicznych przysiółkach, którzy niczym pospolite ruszenie, trzymali broń w domu i byli zawsze gotowi do działania. Dysponował również setkami metrów tuneli. Ciągnęły się od przeprawy przez rzekę pod wioską w stronę znajdujących się dalej na północ mateczników Viet Congu w lesie Thanh Dien i “Tajnej Strefie Long Nguyen”.
Pod koniec 1966 roku naczelne dowództwo Viet Congu w COSVN otrzymało dane wywiadowcze uprzedzające o mającej nastąpić operacji “Cedar Falls”. Jak zwykle decyzję o podjęciu lub zaniechaniu walki pozostawiono miejscowemu dowódcy Viet Congu, pułkownikowi Tran Hai Phungowi z IV Okręgu Wojskowego. Ostrzeżony zawczasu, rozsądnie wycofa? największe pododdziały sił głównych w tym rejonie: 272 pułk piechoty na bezpieczne tereny Kambodży. W tym samym czasie miejscowi partyzanci otrzymali rozkaz pozostania na miejscu. Pham Van Chinh powiedział, że nie otrzymał dokładnej daty “Cedar Falls”, ale został ostrzeżony, że operacja jest nieuchronna i na Ben Suc zostanie skierowana główna siła uderzenia.
Ponieważ Amerykanie zakładali, że podejścia do Ben Suc będą silnie zaminowane i pełne pułapek, a wioski bronić będzie batalion Viet Congu, zaplanowali nową formę przeprowadzenia ataku. Cały batalion, pięciuset ludzi l batalionu 26 pułku piechoty “Błękitnych Łopaciarzy”, pod dowództwem przyszłego sekretarza stanu podpułkownika Alexandra M. Haiga, został przerzucony do centrum wioski sześćdziesięcioma śmigłowcami UH-1. Była to największa liczba śmigłowców, jaką kiedykolwiek użyto do tego rodzaju ataku. Ta wielka, przesłaniająca niebo armada przypominająca rój warczącej, nieprzyjaznej szarańczy, wzbiła się z bazy Dau Tieng o 7.30. Lecąc dwoma równoległymi szeregami, po trzydzieści śmigłowców w każdym, śmigłowce desantowe przeleciały ponad zasnutą poranną mgłą ziemią, na miejsce, które uważano za “gorące” lądowisko - do Ben Suc. Był to niespokojny lot, ponieważ każdy śmigłowiec zostawiał za sobą zawirowania powietrza, w których poruszały się następne maszyny. Utrzymywały bezpieczny pułap, ale po godzinie zniżyły się na wysokość czubków drzew i aby zdezorientować nieprzyjacielskich obserwatorów na ziemi i skierowały się w przeciwną stronę niż Ben Suc. Potem sześćdziesiąt maszyn wykonało gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni nad głowami oszołomionych chłopów i ich bawołów, po czym ruszyło nad polami ryżowymi do szarży na centrum wioski. Tam batalion szybko desantował się ze śmigłowców i ruszył biegiem, by zająć stanowiska obronne. Gdy żołnierze wylądowali w wiosce, na las Thanh Dien, na północy, spadły planowe uderzenia artyleryjskie i lotnicze, których celem było odcięcie wszystkich dróg ewakuacji. Wkrótce śmigłowce z głośnikami i południowowietnamskimi spikerami na pokładach zaczęły krążyć nad wioską. Następnie, nadano po wietnamsku obwieszczenie: “- Uwaga mieszkańcy Ben Suc! Jesteście otoczeni przez wojska Republiki Wietnamu i aliantów. Nie uciekajcie, ponieważ zostaniecie wówczas zastrzeleni jako Viet Cong. Pozostańcie w domach i oczekujcie na dalsze polecenia”.
W Ben Suc nie było znaczącego oporu i wszystkie straty poniesione przez Amerykanów spowodowane zostały przez miny-pułapki. Wieś została otoczona i zabezpieczona, a po krótkim czasie desantowano śmigłowcami batalion Armii Republiki Wietnamu, by przeszukać wioskę i przesłuchać jej mieszkańców. Była to ta sama jednostka, którą trzy lata wcześniej wypędzono z tej miejscowości. Oficerowie śledczy przesłuchali około 6 000 mężczyzn kobiet i dzieci z Ben Suc oraz okolicznych przysiółków. Wszyscy oni otrzymali rozkaz zebrania się w dawnym budynku szkolnym. Prowadzący śledztwo uznali, że dwadzieścia osiem osób może być członkami Viet Congu. Żołnierze Armii Republiki Wietnamu stosowali swoje typowe metody przesłuchania - bicie tych, którzy udzielali nie takich odpowiedzi, jakich się po nich spodziewano. Reporter, Jonathan Schell był świadkiem, jak żołnierze Armii Republiki Wietnamu stosowali wobec wieśniaka torturę wodną, kneblując ich namoczoną szmatą i wlewając im wodę do nosa. Tego samego dnia wszyscy znajdujący się w wiosce mężczyźni w wieku od piętnastu do czterdziestu pięciu lat zostali przewiezieni śmigłowcami Chinook do komendy policji prowincji na dalsze przesłuchania. Ci, których uznano za nie związanych z Viet Congiem, mieli być wcieleni do armii południowowietnamskiej.
Generał dywizji William Depuy, dowódca “Wielkiej Czerwonej Jedynki” został przewieziony śmigłowcem do Ben Suc w ślad za Haigiem i jego ludźmi. “- Nie miałem wątpliwości - powiedział - że jest tu wiele różnych agend Viet Congu. Gdy batalion Ala Haiga wszedł do Ben Suc, wyłuskaliśmy dwóch facetów, którzy kierowali kształceniem młodzieży Viet Congu. Obaj znali rosyjski i prze-Moskwie. Byli bardzo inteligentnymi Ludźmi”.
Następnego dnia wszyscy pozostali mieszkańcy wioski zostali wywiezieni z całym dobytkiem, jaki mogli przenieść, oraz zwierzętami, które mogli spędzić. Przewieziono ich ciężarówkami, barkami desantowymi z II wojny światowej i śmigłowcami transportowymi Chinook. Nawet generał Bernard Rogers (wówczas zastępca dowódcy “Wielkiej Czerwonej Jedynki”) w swoim sponsorowanym przez wojsko i wyraźnie ulukrowanym sprawozdaniu z “Cedar Falls” dał wyraz wzruszeniu, nazywając to masowe przesiedlenie ludności “żałosnym i smutnym epizodem”. “Można się było spodziewać - napisał w 1973 roku - że wyrzucenie tych wieśniaków wywoła uczucia niechęci i tak się stało”.
Przymusowe wyludnienie Ben Suc było pierwszym z wielu tego typu działań w całym Wietnamie Południowym, które “oczyściły” terytorium z ludzi mogących udzielać pomocy partyzantom i armii Północnego Wietnamu. Wokół Sajgonu i innych miast powstały duże skupiska przesiedlonej ludności. Generał Westmoreland w swoich wspomnieniach A SoldierReport (Raport żołnierza) próbował rozwiać “nieporozumienia”, które tego rodzaju działania wywoływały w Stanach Zjednoczonych. Napisał:
Miejscowe społeczności były zinfiltrowane przez macki rejonowych baz Viet Congu. W niektórych przypadkach wręcz włączone do systemu obrony, a ludzie do tego stopnia sprzyjali Viet Gongowi, że nie licząc ciągłych działań bojowych, jedynym sposobem ustanowienia kontroli, było usuniecie mieszkańców i zniszczenie wioski... To, że w wielu wypadkach lepiej było przesiedlać ludzi z rejonów od dawna życzliwych wobec Viet Congu - znalazło swoje smutne potwierdzenie później, w miejscowości zwanej My Lai.
W My Lai, w marcu 1968 roku setki cywilnych mieszkańców wioski zostało wymordowanych z zimna krwią przez kompanię 23 dywizji piechoty (Americal) podczas operacji “szukaj i zniszcz”. Brutalna logika Westmorelanda obnażyła pewien frustrujący fakt związany z wojną wietnamską, który był źródłem dumy dla komunistów. Była to wojna ludowa, w której Viet Cong był organicznie zintegrowany z ludnością cywilną i chłopcy z amerykańskich miast i farm przekonali się, że nie sposób odróżnić ich od siebie.
Gdy ostatnia ciężarówka z ludźmi i barka ze zwierzętami opuściły Ben Suc, do działa przystąpiły grupy wyburzeniowe. Pokryte strzechami domy zostały oblane benzyną i spalone, tak, że pozostały czarne, osmalone szkielety budynków, spalone meble, a także wejścia do znajdujących się wszędzie schronów przeciwlotniczych. Potem do pracy przystąpiły spychacze, równając z ziemią wszystkie budynki, ogrodzenia i cmentarze. Następnie saperzy l dywizji umieścili w leju pośrodku zniszczonej wioski cztery i pół tony materiałów wybuchowych oraz cztery i pół tysiąca litrów napalmu, zasypali je ziemią i u-bili wszystko spychaczami. Zapalnik chemiczny spowodował eksplozję materiałów wybuchowych. Oczekiwano, że wybuch zniszczy wszystkie znajdujące się w pobliżu, a nie odnalezione tunele. “Jeden z głównych celów “Cedar Falls” został osiągnięty - napisał Rogers. - Wioska Ben Suc przestała istnieć”.
Była to jednak zaledwie uwertura do operacji “Cedar Falls”. Główne siły wojsk amerykańskich miały być teraz rzucone na pozostałą cześć Żelaznego Trójkąta. Pod koniec pierwszego dnia, cały amerykański korpus zosta? przesunięty na pozycje wzdłuż jego boków. Na wschód od rzeki Thiu Tinh znajdowała się l dywizja Depuya i 173 brygada powietrznodesantowa. Na zachód od rzeki Sajgon, w dystrykcie Cu Chi rozmieszczono 25 dywizję piechoty Weyanda i 196 lekką brygadę piechoty. Dowódca wszystkich tych sił, generał broni “Jack” Seaman, wyobrażał sobie, że “młot” jednostek na wschodzie był wzniesiony, aby uderzyć w “kowadło” wojsk blokujących teren na zachód od rzeki Sajgon i zmiażdżyć znajdujące się miedzy nimi wszystkie ugrupowania Viet Congu. Kawaleria powietrzna kontrolowała całe terytorium z powietrza. O świcie 9 stycznia ta gigantyczna machina drgnęła i ruszyła do akcji.
Na początku operacji 196 lekka brygada piechoty przeczesała pełen tuneli las Ho Bo w Cu Chi. Początkowo udało się im jedynie “odkryć niewielkie ilości zapasów wroga”. Generał brygady Richard T. Knowles zdał sobie sprawę, że niezwykle pilną rzeczą jest opracowanie sposobu wykrycia doskonale zamaskowanych wejść do tuneli. Odnalezienie podziemnych instalacji miało mieć najistotniejsze znaczenie dla dalszej realizacji “Cedar Falls”. Miał świetny pomysł. Rozkazał, aby pojazdy, takie jak transportery opancerzone, wlokły za sobą przez las całe drzewa. Dzięki temu powstawały za nimi ścieżki przeczesanego pyłu, czyste jak świeży śnieg. “A wtedy, rankiem - powiedział - mogliśmy zobaczyć, gdzie partyzanci wyszli ze swoich dziur i w jaki sposób wrócili. Gdzie się czołgali, a potem, w którym miejscu wstali i pobiegli. Jedna rzecz wynikała z drugiej i tak znaleźliśmy włazy”. Takie wczesne odkrycia tuneli miały doprowadzić do istotnych sukcesów, odniesionych w dalszej części trzytygodniowej operacji.
Inne jednostki również znajdowały tunele. Po zajęciu Ben Suc, saperzy l dp zaczęli niszczyć okoliczną dżunglę spychaczami. Ich dowódca, podpułkownik Jospeh M. Kiernan (zginaj w katastrofie śmigłowca w czerwcu 1967 roku) wspominał wówczas: “Przypuszczam, że było to jakieś osiem hektarów poprzerastanej karłowatą roślinnością dżungli... Całe to miejsce było tak pełne tuneli, że gdy moje spychacze przewracały pieńki drzew, partyzanci wyskakiwali zza maszyn. Schwytaliśmy sześciu, czy ośmiu jednego ranka. Po prostu wyskakiwali z tuneli, a myśmy ich zgarniali”.
Inny batalion “Wielkiej Czerwonej Jedynki” został przerzucony śmigłowcami do lasu Thanh Dien na północ od Ben Suc. Wiedziano, że Thanh Duć jest rejonem wypoczynku i uzupełnień Viet Congu, ale większość partyzantów przezornie rozproszyła się i napotkany opór był niewielki. Istotnie, niektóre jednostki meldowały, że zaobserwowano “nieznaną liczbę żołnierzy Viet Congu uciekających na rowerach na południe”. Odkryto tunele, bunkry i magazyny ryżu, a l batalion 28 pułku dokonał znaczącego znaleziska. Po dostaniu się pod ostrzał pododdziału Viet Congu, w wyniku którego czterech GI zostało zabitych, a czterech rannych, kompania B l batalionu natrafiła na ogromny podziemny kompleks medyczny, w którym znajdowała się ponad tona medykamentów, w dużej części kupionych w Sajgonie. Obrońcy powstrzymywali “Czarne Lwy” do chwili ukończenia ewakuacji wszystkich rannych partyzantów. Był w istocie zorganizowany naprędce pluton farmaceutów, dowodzony przez lekarza Vo Hoang Le. Oni także rozpłynęli się w dżungli. Doktor Le otrzymał później za ten czyn odznaczenie i powierzono mu kierownictwo wszystkich obiektów medycznych w rejonie Cu Chi i Żelaznego Trójkąta.
Tymczasem czołgi l J pułku kawalerii pancernej zaczęły toczyć się przez Żelazny Trójkąt, od Ben Cat do rzeki Sajgon. Właściwie nie nawiązały żadnego kontaktu. Najpierw zakręciły w prawo i ruszyły na północ, przedzierając się przez splątane zarośla, aby połączyć się z piechotą przerzuconą śmigłowcami do wioski-widma Ben Suc. Tam czołgi znowu zawróciły na południe i przedarły się do wierzchołka trójkąta u zbiegu obu rzek. W taki oto sposób, przynajmniej teoretycznie, Trójkąt został zdobyty i opanowany. Saperzy i piechota posuwali się za wozami bojowymi, nawiązując sporadycznie kontakty bojowe z tymi nielicznymi miejscowymi partyzantami, którzy otrzymali rozkaz pozostania na miejscu. Ale amerykańscy dowódcy coraz wyraźniej uświadamiali sobie pewien niewygodny fakt. Większość zgromadzonej ogromnej potęgi i techniki wojskowej równie dobrze mogłaby pozostać w swoich bazach. Okazała się niepotrzebna w bitwie, ponieważ Viet Cong postanowił nie walczyć. Chociaż wszyscy zabici Wietnamczycy zostali uznani za partyzantów a setki innych zastosowały sensowną metodę podporządkowania się, albo pozornego przejścia na stronę rządową, większe komunistyczne jednostki, które normalnie znajdowały się w strefie operacji “Cedar Falls” - po prostu znikły.
Opisane w meldunku po akcji doświadczenia 173 powietrznodesantowej były typowe:
Nieprzyjaciel nigdy nie występował w sile większej od drużyny i zazwyczaj tworzył grupy składające się z dwóch lub trzech ludzi. Na początku napotykano niewielkie, mniej więcej trzyosobowe grupy robocze, mieszkające nad obsadzonymi drzewami kanałami, zapewne z zadaniem zebrania możliwie jak największych ilości ryżu z okolicznych pól ryżowych... Zdobyto niewiele broni i za każdym razem, gdy było to możliwe, nieprzyjaciel wycofywał się, nie podejmując dłuższej walki ogniowej. Kontakt bojowy rzadko kiedy trwał dłużej, niż dwie do pięciu minut.
Podobnie działo się w czasie przeprowadzonej rok wcześniej operacji “Crimp”.
Z jednym wyjątkiem. Druga brygada dywizji “Tropikalnych Błyskawic” została przerzucona śmigłowcami z bazy Cu Chi na zachodni brzeg rzeki Sajgon do wioski Phu Hoa Dong. Był to pierwszy wypadek, gdy wojska działały poza swoimi bazami - jednocześnie na obu brzegach rzeki. W związku z tym jednostki Viet Congu bez trudu unikały wykrycia, przenosząc się z dystryktu Cu Chi do Żelaznego Trójkąta lub na odwrót. Pomimo powtarzanych uderzeń lotniczych i zaporowego ognia artyleryjskiego, zablokowany w Phu Hoa Dong batalion Viet Congu postanowił stawić opór. Jak stwierdzał meldunek po akcji dwudziestej piątej: “Był to jedyny wypadek w czasie całej operacji, kiedy Viet Cong wybrał walkę”.
Wojska były najbliższe realizacji prawdziwych celów “Cedar Falls” 18 stycznia, dziesięć dni po rozpoczęciu operacji. Szczury tunelowe z l batalionu 5 pułku - “Rysiów” - pod dowództwem kapitana Billa Pelfreya odkryły rozległy kompleks tuneli nad strumieniem Rach Son, płynącym do rzeki Sajgon ze środka dystryktu Cu Chi. Tunele prowadziły pod wąskim pasem otwartej przestrzeni pomiędzy plantacją Fil Hol na południu i lasem Ho Bo. Odnaleziono tysiące dokumentów, które zostały następnie wywiezione w workach przez śmigłowce. Szczury spędziły cztery dni badając kręte sztolnie systemu.
Dla sto dziewięćdziesiątej szóstej była to imponująca zdobycz. Poza workami dokumentów, znaleziono tam również maszynę do pisania, meble, kobiece ubrania (w tym staniki i ao dais, tradycyjny strój), flagi Viet Congu i inne przedmioty świadczące, że tunele byty częścią kwatery głównej. Pól miliona dokumentów po przetłumaczeniu dostarczyło informacji, które skłoniły generała broni Jonathana Seamana do określenia znaleziska “największym wywiadowczym przełomem tej wojny”. Wśród różnych znalezisk były również “materiały kryptograficzne” - zakodowane meldunki, które pozwalały rozszyfrować inne przechwycone dane wywiadowcze. Zdobyto także szczegółowe mapy rejonu Sajgonu i bazy lotniczej Tan Son Nhut oraz plany nieudanego ataku Viet Congu, który nastąpił miesiąc wcześniej. Generał brygady Richard Knowles pospieszył na miejsce odkrycia. Pamiętał, że jeden z dokumentów “...ujawniał, w jaki sposób przesuwali drużyny z Kambodży do rejonu Cu Chi, a następnie do Tan Son Nhut. Informował, gdzie pozostawali w tunelach w dzień i gdzie pobierali broń. Mieli szczegółowo zaznaczone miejsca postoju wszystkich naszych samolotów. Nawet symbole samolotów wyglądały jak prawdziwe. Wszystko było przedstawione w logicznej kolejności: kiedy każde działo ma strzelać, ile ma być odpalonych pocisków moździerzowych, ile rakiet - klasyka! Poza tym znaleźliśmy mapę z wieloma istotnymi szczegółami, pokazującą, gdzie w samym środku Sajgonu zamierzali zorganizować zasadzkę i zabić ministra obrony Roberta McNamarrę”. (Zamach, który miał być przeprowadzony w połowie 1966 roku został udaremniony przez zmianę planu dnia obiektu zamachu. Niedoszły zabójca Nguyen Van Troi został schwytany i wykonano na nim wyrok śmierci). Ten sam stos dokumentów zawierał spis adresów najważniejszych Amerykanów przebywających w Sajgonie, w tym również generała Westmorelanda. Bili Pelfrey, który dowodził ich analizą, powiedział: “- Największą część stanowiły kwity podatkowe, niektóre nawet sprzed dwudziestu lat. Były tam również listy sympatyków - tych, którzy wymagali politycznego szkolenia, zasługiwali na karę i tak dalej. Mieli amerykańskie instrukcje techniczne, przetłumaczone na wietnamski”. Natrafiono też na spis współpracowników Viet Congu, w którym znajdowali się wszyscy fryzjerzy pracujący w bazie Cu Chi.
Ponieważ zdobycz tę uznano za ogromne osiągnięcie, generał Westmoreland osobiście poleciał śmigłowcem na miejsce, aby porozmawiać ze szczurami tunelowymi. Towarzyszyli mu inni VlP-owie, reporterzy i ekipy telewizyjne - pomimo że w tunelach wciąż znajdowały się miny pułapki, a w zakamarkach podziemnych systemów kryła się również pewna liczba partyzantów. Szczury tunelowe ścigały ich. Zrezygnowali po lustracji kilometrowego odcinka. Starszy podoficer tego zespołu, plutonowy James Lindsay zginął pod ziemią, zabity przez minę-pułapkę. Gdy Pelfrey uznał, że w systemie nie ma już nic godnego uwagi, tunele wypełniono gazem CS, a następnie wysadzono przy pomocy materiałów wybuchowych.
Na temat tego, czym w rzeczywistości był kompleks tuneli, na który natrafiła 196 lekka brygada piechoty, nie ogłoszono żadnego oficjalnego komunikatu. Ze wzglądu na ilość zdobycznych dokumentów, generał Bernard Roberts uważał, że “odkryto prawdopodobnie kwaterę główną IV Okręgu Wojskowego, albo przynajmniej znaczącą jej część”. W gruncie rzeczy jednak “Cedar Falls” nie odnalazła tego celu, podobnie jak politycznego zarządu głównego Viet Congu na rejon Sajgonu. Odnalezione i zniszczone tunele są obecnie wyraźnie zaznaczone na mapach i w dokumentach przechowywanych w dowództwie wojskowym miasta Ho Chi Minh. Mieściło się w nich jedynie stanowisko dowodzenia dystryktu Cu Chi. Na mapach zaznaczono również tunele ewakuacyjne prowadzące na południe.
Najważniejszym zadaniem wojsk w czasie 3 tygodni spędzonych w strefie operacyjnej “Cedar Falls”, było uczynienie Żelaznego Trójkąta miejscem nie nadającym się do dalszego wykorzystywania przez Viet Cong - jako bezpiecznej kryjówki. Powierzono je dwóm wyspecjalizowanym rodzajom wojsk inżynieryjnych - grupom spychaczy i szczurom tunelowym. W operacji “Cedar Falls” wykorzystano aż pięćdziesiąt osiem spychaczy różnego typu, w tym spychacze-czołgi i cztery traktory z pługiem “Rome”. Czołg-spychacz był średnim czołgiem, M-48, wyposażonym w lemiesz. Pancerz chronił załogę przed minami i snajperami, a piechota posuwała się za maszynami, by przeszukiwać teren i niszczyć przeciwnika. Te zespoły spychaczy i piechoty stanowiły czołowy rzut lądowego natarcia na Żelazny Trójkąt, dzięki czemu saperzy znaleźli się w miejscu, do którego nie przywykli - na pierwszej linii. Traktory z pługami “Rome” nazywanymi “kłami dzika” były groźnymi maszynami do oczyszczania terenu. Ważące sześćdziesiąt ton pojazdy gąsienicowe D7E, wyposażono w specjalnie zakrzywiony lemiesz spychacza o ostrej, wysuniętej dolnej krawędzi z utwardzonej stali, która mogła łamać drzewa o niemal metrowej średnicy pnia. Lemiesz nazwany był od nazwy miasta, w którym był produkowany, Rome w stanie Georgia. “Belka od bólu głowy” umieszczona nad fotelem operatora chroniła go przed spadającymi odłamkami, a wzmocniona kabina zabezpieczała przed atakiem. Grupy spychaczy oczyściły wielkie, o szerokości osiemdziesięciu metrów przesieki wzdłuż i wszerz całego Żelaznego Trójkąta, dzięki czemu każdy obiekt poruszający się po strefie swobodnego ataku mógł być wykryty i zlikwidowany z powietrza.
Saperzy z l dywizji piechoty pozostawili swój znak na zniszczonym terytorium. Przy pomocy spychaczy wycięli w dżungli wielkie polany, nadając im kształt zarówno odznaki dywizyjnej - wielkiej jedynki - jak i odznaki saperów - zamku o trzech wieżach. Ogółem zrównano jedenaście kilometrów kwadratowych dżungli, mniej więcej jedną czwartą powierzchni Trójkąta. Jak stwierdził jeden z reporterów pod koniec operacji: “- Gdyby Stany Zjednoczone postawiły na swoim, od tej chwili nawet wrona lecąca przez Trójkąt musiałaby zabierać ze sobą lunch”.
W czasie “Cedar Falls” szczury tunelowe z rozmaitych jednostek doskonaliły swoją technikę penetracji i walki. Problem polegał na tym, że tunele odkrywano tak często, iż pod ziemię schodziło zbyt wielu niewyszkolonych i niedoświadczonych ludzi. W rezultacie następowały wypadki, które powodowały “niebojowe” straty śmiertelne. Na przykład szeregowiec z 4 batalionu 503 pułku udusił się 22 stycznia, ponieważ wcześniejsza eksplozja granatu wypaliła cały den w tunelu. Kilku samozwańczych szczurów tunelowych straciło rozeznanie miejsca i wyszło na powierzchnie w stanie zupełnej dezorientacji. W jednym wypadku dwa oddzielne zespoły tunelowe badały niezależnie od siebie ten sam system tunelowy i tylko duża doza szczęścia spowodowała, że nie postrzelały się nawzajem pod ziemią. Jednym z wyników “Cedar Falls” było uznanie działań szczurów tunelowych za cenioną i wyspecjalizowaną umiejętność i w przyszłości zespoły te były już lepiej zorganizowane.
Gdy operacja dobiegła końca, a wojska opuściły rejon działania i powróciły do baz, dowódcy ocenili rezultaty. Jak zwykle w Wietnamie, meldunki po akcji zawierały najbardziej entuzjastyczne opinie. Skala zniszczeń była bezdyskusyjna. Zameldowano o zniszczeniu setek bunkrów, tuneli i “struktur” (budynków), wyznaczony teren został całkowicie wyludniony. Zdobyto imponującą ilość materiału wojskowego Viet Congu: setki sztuk broni i min, ponad 7 000 mundurów i niemal 4 000 ton ryżu – ilość wystarczająca do wyżywienia przez rok 13 000 partyzantów. Przejęto pot miliona stron dokumentów. 750 zabitych Wietnamczyków zgłoszono jako “potwierdzonego nieprzyjaciela”, wzięto do niewoli 280 podejrzanych o przynależność do Viet Congu. Największym powodem do chluby było uwzględnionych w statystyce 576 “nawróconych Chieu Hoi” - rzekomych partyzantów, których “nawrócono” przy zastosowaniu technik wojny psychologicznej. Wszyscy oni okazali się albo miejscowymi partyzantami - lecz nie żołnierzami sił głównych - “albo elementami wsparcia działań bojowych”, czyli zwykłymi rolnikami i wieśniakami. Zginęło siedemdziesięciu dwóch Amerykanów, a 337 zostało rannych. Generał broni Seaman meldował w tym czasie: “- W ciągu dziewiętnastu dni II grupa polowa “Wietnam” przekształciła Żelazny Trójkąt z bezpiecznego schronienia w śmiertelną pułapkę dla Viet Congu, a następnie w wojskową pustynie. Lata pracy poświęcone na kopanie tuneli i gromadzenie zapasów zostały zniweczone... Strategiczna baza nieprzyjaciela została zdecydowanie zaatakowana i zniszczona”. Niestety, były to jedynie życzenia.
Ocena generała Westmorelanda była skromniejsza i bardziej realistyczna. Określił operację “Cedar Falls” jako “...poważnie zakłócającą. -. działania nieprzyjaciela w rejonie Żelaznego Trójkąta. Dowody wskazują, że takie też były granice jej sukcesu - czasowe zakłócenie”. W dowództwie nowo utworzonej prowincji Song Be, obejmującej tereny, które były kiedyś Żelaznym Trójkątem, autorom pokazano tajny do tej pory meldunek armii wietnamskiej, zatytułowany “Lekcje wojny”.
Armia Stanów Zjednoczonych zgłosiła zniszczenie w czasie “Cedar Falls” 525 tuneli. Jednakże major Nguyen Quot wyznaczony przez dowódcę IV Okręgu Wojskowego Viet Congu do oceny zniszczeń, stwierdził: “- Po operacji przeprowadziłem inspekcję tuneli i przekonałem się, że Amerykanie nigdzie nie odnaleźli ani nie zniszczyli odcinka o długości przekraczającej pięćdziesiąt metrów. Materiałami wybuchowymi zlikwidowali zaledwie około stu tuneli oraz wiele cywilnych schronów przeciwlotniczych”. Na przykład, każdy dom w Ben Suc miał podziemny schron, połączony tunelem z innymi schronami. Oczywiście, większość z nich się zawaliła, podnosząc statystykę zniszczonych tuneli. Jednakże bomby i “wymiatania” przeprowadzane w czasie operacji przez piechotę zmechanizowaną, rzeczywiście zniszczyły wszystkie obiekty medyczne Viet Congu.
Dżungla została zniszczona, co doprowadziło do odsłonięcia terenu i uczyniło go nadającym się do dalszej obserwacji i kontroli. Generał Rogers z entuzjazmem wyrażał się o umiejętnościach wojsk inżynieryjnych i zastosowaniu przez nie czołgów-spychaczy i pługów “Rome”, do “zmieniania oblicza Wietnamu”. “Oczyszczenie Żelaznego Trójkąta -napisał - robiło szczególne wrażenie. Jednakże zniechęcającym aspektem takiego działania jest fakt, że dżungla wkrótce znowu odrośnie”. Tak się stało. Podobnie jak w wielu innych częściach programu “Cedar Falls”, niszczenie roślinności w strefie musiało być stale powtarzane.
Co gorsza, zaledwie dwa dni po zakończeniu “Cedar Falls”, generał Rogers stał się świadkiem niepowodzenia realizacji jednego z głównych celów przeprowadzanych działań, czyli uniemożliwienia nieprzyjacielowi wstępu na ten obszar. “Nie minęło wiele czasu, a mieliśmy dowody, że nieprzyjaciel powrócił. Zaledwie dwa dni po zakończeniu “Cedar Falls” przeprowadzałem inspekcję Żelaznego Trójkąta z pokładu śmigłowca i ujrzałem wielu ludzi jadących na rowerach albo poruszających się na piechotę, którzy sprawiali wrażenie Viet Congu... W czasie przerwania ognia na okres Tet, między 8 a 12 lutego, Żelazny Trójkąt znowu sprawiał wrażenie, że dosłownie pęka w szwach od partyzantów. Widać było jak wjeżdżają do Trójkąta, wyjeżdżają z niego i wędrują po całym terytorium”.
Zawiodło nawet wysiedlenie ludności Ben Suc. Zdumiewające, ale Phan Van Chinh i jego partyzanci, zgodnie z otrzymanymi rozkazami, dalej “trzymali się ziemi”. Ukryli się we fragmencie liczącego l 700 metrów systemu tuneli, którego konstrukcja przetrwała, pomimo odkrycia i zniszczenia trzech wejść w czasie “Cedar Falls”. Do tuneli pompowano gaz acetylenowy i wodę z rzeki, podziemny system był jednak na tyle skomplikowany i wielopoziomowy, że zapewnił bezpieczeństwo tym partyzantom, którzy nie stali się ofiarami pierwszej fali ataku. “Gdy zabrano ludzi - wspominał Chinh - było nam trudno. Oni popierali partyzantów, swoich synów i braci. Zniszczenie domów obudziło we mnie straszliwą nienawiść. Wróg zmienił kraj w pustynie. Nie pozostało ani jedno drzewo. Ale wciąż mogłem liczyć, że w czasie “Cedar Falls” będzie przy moim boku walczyło ponad 200 ludzi”. Chinh otrzymał rozkaz, aby ukryć się i czekać z rozpoczęciem odbudowy tuneli na odejście wroga. Za pośrednictwem łączników Viet Congu nawiązał kontakty z przesiedlonymi chłopami. Chociaż Ben Suc i pozostała cześć Trójkąta stały się od tej pory strefą swobodnego ataku i regularnie spadały tu bomby oraz pociski artyleryjskie, co oczywiście uniemożliwiało odbudowe jakiegokolwiek domu, mieszkańcy wioski powoli wracali na ziemię przodków. Pod koniec roku ponad tysiąc wieśniaków znalazło się z powrotem w Ben Suc. Gdy partyzanci odbudowywali tunele niezbędne do sprowadzenia głównych sił Viet Congu z Kambodży do Żelaznego Trójkąta, Cu Chi i samego Sajgonu, powracający chłopi już mieszkali w dawnych schronach przeciwlotniczych, lub też kopali nowe podziemne komory i tunele, często dzielone wspólnie przez kilka rodzin. Powierzchnia tych ukryć porosła trawą, maskując je dobrze.
Zaledwie cztery miesiące po “Cedar Falls”, plutonowy Bili Wilson z batalionu “Czarnych Lwów”, wprowadził sześcioosobowy patrol-zasadzkę między ruiny Ben Suc od strony bazy “Wielkiej Czerwonej Jedynki” w Lai Khe. Była noc i padał ulewny deszcz monsunowy. Nagle zapłonęła błyskawica i Wilson zobaczył cały batalion armii północnowietnamskiej maszerujący główną ulicą wioski w stronę rzeki i Cu Chi. Żołnierze wietnamscy mieli ręczne wózki i ciężką broń. Ludzie z patrolu Wilsona byli tak sparaliżowani, że nie ośmielili się wystrzelić, aby nie zdradzić swojej pozycji. Poczekali aż Wietnamczycy przejdą, a potem z głupimi minami polecili przez radio artylerii położyć zaporę ogniową na przewidywanej trasie oddziału przeciwnika. Ben Suc nie została odebrana nieprzyjacielowi i w dalszym ciągu stanowiła dla niego główny punkt tranzytowy. Partyzanci wciąż znajdowali się w tunelach wioski, które ochroniły ich przed uderzeniami w czasie “Cedar Falls” i udaremniły realizację podstawowych celów operacji.
Ale najbardziej oczywisty dowód nieskuteczności “Cedar Falls” i podobnych operacji “szukaj i zniszcz” pojawił się rok później. Uroczystości święta Tet, nowego roku księżycowego, w 1968 roku upamiętniły się, obejmującą cały kraj, serią ataków Viet Congu na bazy i miasta, nie wyłączając Sajgonu. Ofensywa ta wytrąciła Amerykanów z równowagi i wyznaczyła początek końca ich zaangażowania w Wietnamie. A najbardziej niszczące uderzenie - na sam Sajgon - miało być zadane prosto z Żelaznego Trójkąta.