Artykuł ten ukazał się w piśmie historycznym "Mówią wieki"
kwiecień 2003 http://www.mowiawieki.pl/
. Autor stara się wykazać, że marksizm jest już nieaktualny, ponieważ w 1880
dysproporcje majątkowe w krajach kapitalistycznych przestały rosnąć. Kopczyński
ignoruje fakt, że zjawisko to miało charakter przejściowy, bo imperialistyczny
podbój świata, spowodował, że burżuazja mogła przekupić proletariat - zyskami
płynącymi z kolonii. Oczywiście burżuazja nigdy nie poszła by dobrowolnie na
ustępstwa, gdyby nie rosnąca siła ruchu robotniczego. W skali globalnej
dysproporcje majątkowe cały czas rosły i rosną...
Michał Kopczyński
Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu. Tak zaczyna się Manifest
komunistyczny Karola Marksa i Fryderyka Engelsa opublikowany w 1848 roku.
Związek Komunistów, na którego zamówienie powstał Manifest, wkrótce przestał
istnieć. Pozostała broszura – jedna z książek, które wywarły największy wpływ
na dzieje ludzkości. Pozostało też hasło kończące Manifest: "Proletariusze
wszystkich krajów, łączcie się!"
Historia społeczeństw jest historią walk klasowych – głosili autorzy. Toczona
od początku historii walka między ciemięzcami i ciemiężonymi za każdym razem
kończyła się rewolucyjnym przeobrażeniem społeczeństwa – przejściem do
kolejnej formacji ekonomiczno-społecznej. Walka klas doprowadziła do
zastąpienia niewolnictwa feudalizmem. Ten z kolei odszedł do przeszłości
wyparty przez kapitalizm. Klasą, która doprowadziła do obalenia feudalizmu,
była burżuazja. Jej rewolucyjny charakter zanikł jednak z chwilą przejęcia
władzy politycznej i dominacji ekonomicznej. 9/10 własności znalazło się w
rękach tej klasy. Znalazło się w nich także państwo.
Zwycięstwo kapitalizmu nie oznaczało jednak końca walki klasowej. Zmieniły się
tylko walczące klasy, a jednocześnie uproszczeniu ulega konstrukcja
społeczeństwa. Miejsce bardziej zróżnicowanego podziału stanowego z czasem
zajmie podział na dwie główne klasy: posiadającą środki produkcji burżuazję i
dopiero powstający proletariat. Atutem burżuazji jest skupienie w niewielu
rękach kapitału, potencjału wytwórczego i władzy politycznej. Tymczasem
proletariusze to ludzie pozbawieni własności: zmuszeni sprzedawać się od
sztuki, są towarem jak każdy inny, toteż na równi z nimi podlegają wszelkim
zmiennościom konkurencji, wszelkim wahaniom rynku. Ich praca zatraciła
charakter samodzielny. W miarę postępu mechanizacji stali się dodatkiem do
maszyny. Wykonują czynności najprostsze i stosownie do tego otrzymują coraz
mniejsze wynagrodzenie; tyle ile trzeba na wyżywienie się i zachowanie
gatunku. Trzy lata wcześniej, w dziele O położeniu klasy robotniczej w Anglii,
Engels tak charakteryzował ówczesne społeczeństwo: Ludzie uważają się
wzajemnie jedynie za przedmioty użytkowe, każdy wyzyskuje drugiego. W
rezultacie silniejszy depcze słabszego, a nieliczni silni, to znaczy
kapitaliści, zagarniają wszystko dla siebie, podczas gdy licznym słabym,
biednym pozostaje zaledwie samo życie. Ale właśnie owe 90 proc. wyzyskiwanych
przez pracodawców, kamieniczników, lichwiarzy i sklepikarzy, złączywszy swe
siły w skali międzynarodowej, stanie się klasą rewolucyjną, która doprowadzi w
drodze rewolucji do upadku kapitalizmu.
A co z pozostałymi grupami społecznymi? Arystokracja, wolne chłopstwo czy
rzemieślnicy to tylko relikty upadłego feudalizmu. Ich przedstawiciele
kontestują system kapitalistyczny, ale ich głos sprowadza się do bezradnej
paplaniny. Są bowiem zbyt słabi, by zmienić bieg historii. Zresztą
dotychczasowe stany średnie: drobni przemysłowcy, kupcy i rentierzy,
rzemieślnicy i chłopi, nieuchronnie zdeklasują się pod naciskiem konkurencji
przemysłowej, a ich przedstawiciele spadną do rangi proletariuszy. Mały
kapitał nie jest w stanie konkurować z wielkim, stare umiejętności nie mają
wartości w obliczu nowych sposobów produkcji. W efekcie tam, gdzie kapitalizm
trwać będzie odpowiednio długo, nieuchronnie dojdzie do skrajnie nierównego
podziału własności i dochodu społecznego. Tezy Manifestu komunistycznego Marks
rozbudował w trzech tomach Kapitału. Pierwszy z nich ukazał się w 1867 roku,
kolejne dwa wydał po śmierci Marksa Fryderyk Engels.
ŚWIADKOWIE I PÓŹNE WNUKI
Twierdzenia Marksa i Engelsa o stopniowym zaniku klas średnich i nieuchronnym
podziale na dwie klasy społeczne nie były oryginalnym odkryciem. Pisali o tym
liczni współcześni. Diagnozy takie można znaleźć na kartach powieści Charlesa
Dickensa, w pismach socjalistów, romantyków, konserwatystów, ekonomistów (Adam
Smith, David Ricardo, Thomas Robert Malthus). Beniamin Disraeli – pisarz i
przyszły premier Anglii – w powieści Sybilla albo dwa narody kreślił obraz
dwóch odrębnych narodów: bogatych – wyzyskiwaczy, i ubogich – wyzyskiwanych.
Ten właśnie motyw przejął historyk Arnold Toynbee. W 1884 roku opublikowano
jego książkę, w której tytule po raz pierwszy użyty został termin "rewolucja
przemysłowa". Toynbee charakteryzował lata 1760–1830 jako najczarniejszy okres
w dziejach Anglii. Gwałtowne przemiany ustroju gospodarczego i zetknięcie z
bezosobowymi regułami rynku zepchnęły większą część społeczeństwa w otchłań
nędzy materialnej i moralnej. Na początku XIX stulecia w dziesiątkach tysięcy
egzemplarzy sprzedawano w Anglii popularnonaukowe prace Johna i Barbary
Hammondów traktujące o wczesnej epoce industrialnej. Dobrze napisane, oparte
na zeznaniach świadków stających przed komisjami parlamentarnymi do spraw
robotniczych, kreśliły mrożący krew w żyłach obraz nędzy i wyzysku.
Hammondowie znaleźli godnych naśladowców w osobach historyków, z których
najbardziej znanymi są Eric Hobsbawm i Edward P. Thompson.
Trudniej niż krytyków odszukać pisarzy zachwalających właściwy pierwszej
połowie XIX stulecia stan rzeczy. Do nielicznych apologetów nowych czasów
należał żyjący w tej epoce historyk T.B. Macaulay. Pierwsza połowa XIX wieku
to dla niego okres niespotykanego dotychczas dobrobytu, podczas gdy życie w
czasach dawniejszych było krótkie, nędzne i brutalne. Jego następcy nie
zdobyli tak wielkiego audytorium jak Hammondowie. Ile osób przeczytało
rozprawę Roberta Giffena o poprawie warunków materialnych klasy robotniczej w
XIX wieku, wydaną w tym samym roku co praca Toynbee’ego? W 1926 roku John
Clapham dowiódł na podstawie źródeł statystycznych, że standard życia
robotników w początku XX wieku poprawiał się, ale jego prace czytali co
najwyżej studenci ekonomii. Argumenty Claphama zbyto twierdzeniem, że choć
status materialny robotników poprawiał się, to jednak pogarszała się jakość
ich życia. Piszący w 1949 roku wybitny historyk gospodarki T.S. Ashton tak
podsumował artykuł na temat standardu życia w epoce industrializacji: Sądzę,
że ci, którzy skorzystali z dobrodziejstw rewolucji przemysłowej, byli
liczniejsi od tych, którzy na niej stracili, i liczba tych pierwszych stale
rosła. Kto ma rację? Marks czy Ashton?
JAK TO WŁAŚCIWIE BYŁO
Chcąc przybliżyć się do odpowiedzi na to pytanie, trzeba odwołać się do danych
statystycznych, bowiem mnożenie przygnębiających opisów nędzy nie posuwa nas
ani o krok ku rozwiązaniu problemu. Szacunkowe dane o wysokości i podziale
dochodu społecznego w Anglii od schyłku XVII do początku XX wieku zawdzięczamy
pionierom statystyki. I choć są to jedynie oszacowania, to powinny być
traktowane równie poważnie jak świadectwa literackie i informacje pochodzące
ze źródeł opisowych.
Pionierem w tej dziedzinie był jeden z ojców współczesnej statystyki, heraldyk
z hrabstwa Lancashire Gregory King. Bazując na danych zaczerpniętych z akt
podatkowych, przedstawił w 1688 roku szacunkowy dochód narodowy Anglii.
Kontynuatorem Kinga był Joseph Massie, który niemal 100 lat później (1760)
opublikował broszurę skierowaną przeciw monopolowi cukrowemu. Dowodził, że
monopol ten naraża konsumentów na straty. Podjął nawet próbę ich oszacowania.
Aby to uczynić, musiał wpierw obliczyć dochód narodowy i ocenić zasady jego
podziału. W początkach XIX wieku zbliżone szacunki opublikował Patrick
Calquouhn, którym z kolei kierowała troska o podział dochodów korzystny dla
warstw biedniejszych. Od połowy XIX stulecia dysponujemy obliczeniami
autorstwa statystyków, opartymi na danych podatkowych. Jak się posłużyć tymi
danymi?
JAK MIERZYĆ PODZIAŁ DOCHODU
Istnieją dwie metody mierzenia nierównomierności w podziale dochodu
społecznego. Pierwsza z nich ma charakter graficzny (krzywa Lorenza). Polega
ona na wykreśleniu krzywej w połowie układu współrzędnych. Na osi poziomej (x)
odkładamy zsumowaną, ujętą w procentach liczbę osób. Na osi pionowej (y)
sumujemy wyrażony w procentach dochód narodowy. Efektem tych zabiegów jest
krzywa przebiegająca w dolnej części wykresu pomiędzy dzielącą go na dwie
części przekątną i dolną granicą układu współrzędnych (zob. wykres). Im krzywa
jest bardziej wygięta, tym podział dochodu jest mniej równomierny. W przypadku
skrajnym (jeden ma wszystko, reszta nic) krzywa pokrywa się z dolnym i prawym
brzegiem wykresu. W sytuacji pełnej równości krzywa zamienia się w linię
prostą pokrywającą się z przekątną (stąd przekątną nazywa się linią
równomiernego podziału).
Powierzchnię pomiędzy linią równomiernego podziału a krzywą Lorenza oznaczamy
literą A, a powierzchnię poniżej krzywej literą B. Z tego, co powiedziano,
wynika, że im większa jest powierzchnia A, tym nierównomierność podziału
większa. Istnieje kilka metod obliczenia powierzchni A i B. Wszystkie one dają
w rezultacie współczynnik koncentracji, zwany współczynnikiem Giniego (od
nazwiska włoskiego statystyka). Współczynnik ten przybiera wartości od 0
(idealnie równy podział) do 1 (skrajna nierównowaga). Im bardziej krzywa
wygięta, tym współczynnik bliższy 1.
Amerykańscy historycy Jeffrey Williamson i Peter Lindert poddali krytycznej
analizie kolejne oszacowania dochodu narodowego, od Gregory’ego Kinga w 1688
roku poczynając, a na oszacowaniach z 1913 roku kończąc. Po dokonaniu
koniecznych korekt okazało się, że dla danych z 1688 roku współczynnik Giniego
wynosił 0,541. Dla połowy XVIII stulecia uzyskano rezultat 0,509, a dla
początku XIX wieku 0,577. Tak więc w drugiej połowie wieku XVIII
nierównomierność w podziale dochodu rosła. Utrzymywała się ona przez większość
XIX stulecia. W 1867 roku współczynnik nadal wynosił 0,577, by potem zacząć
powoli, acz systematycznie spadać. W 1880 roku mamy więc 0,538, w 1913 roku
0,502. Po drugiej wojnie światowej współczynnik spadł do 0,41 (1952), a w 1968
roku osiągnął minimalny poziom 0,37. Mowa tu cały czas o dochodach przed
opodatkowaniem, a więc zmniejszania się wartości współczynnika nie da się
wytłumaczyć wpływem opodatkowania progresywnego. Podatek progresywny,
wprowadzony w Anglii przez Lloyda George’a, obniża dziś współczynnik Giniego
jedynie o kilka setnych.
Co kryje się za tymi liczbami? Otóż w 1688 roku 5 proc. najbogatszych skupiało
w swych rękach 27,6 proc. dochodu. W 1759 roku ich udział wzrósł do 31 proc.
dochodu, w 1867 do 46,8 proc., a w 1880 do 49 proc. Dopiero w 1913 roku udział
najbogatszych w dochodzie spadł do 44 proc. Pierwsza wojna światowa silnie
uderzyła w największe fortuny. W 1929 roku najbogatsi gromadzili 33 proc.
dochodu, w 1931 – 31 proc., a w 1947 – 24 proc., podczas gdy w 1978 roku ich
udział wynosił już tylko 16 proc. Ciekawe rzeczy działy się też na dole
drabiny dochodów. Otóż 40 proc. najuboższych w czasach Kinga dysponowało 11
proc. dochodu. Tymczasem w 1880 roku ich udział wzrósł do 15, a 1913 roku do
18 proc. Rosnące zyski najbogatszych w pierwszym okresie (do 1880) osiągane
były więc kosztem uboższej połowy społeczeństwa, której udział w dochodzie aż
do połowy XIX wieku spadał. Drugą grupą tracącą w pierwszej fazie
industrializacji było środkowe 40 proc. ludności. Dostrzegali to Marks i
Engels, dostrzegali i inni współcześni. Jak na złość, w dziesięcioleciach
następujących po opublikowaniu przez Marksa I tomu Kapitału (1867) trend
zaczął się odwracać. W trzydziestoleciu między 1880 a 1913 rokiem udział
środkowych 40 proc. ludności w dochodzie społecznym zaczął rosnąć (o ponad 4
proc.), by w czasach współczesnych (1978) osiągnąć 41 proc. Marks zmarł w 1883
roku, Engels w 1895. Trudno powiedzieć, czy zdawali sobie sprawę z
zachodzących procesów, w każdym razie było już za późno, by odwołać tezę o
nieuchronnym upadku kapitalizmu wskutek postępującego rozwarstwienia w
podziale dochodu społecznego.
Podobne zjawiska można zaobserwować w Stanach Zjednoczonych i innych krajach
rozwiniętych. W USA udział 5 proc. najbogatszych w dochodzie narodowym był
nawet niższy niż w Anglii (31 proc. w 1929 roku i 20 proc. w latach
czterdziestych). Większe nierówności dochodowe w starej Anglii niż w
amerykańskiej świątyni kapitalizmu brały się z silnej pozycji angielskiego
ziemiaństwa. Znamienne, że w Anglii udział 5 proc. najbogatszych w dochodzie
społecznym zaczął spadać u schyłku XIX wieku, a więc w epoce kryzysu agrarnego
spowodowanego masowym importem do Europy zboża z USA. Lordom nie pozostało nic
innego jak wyprzedaż ziemi. Tylko najbogatsi wiązali koniec z końcem dzięki
czynszom z należących do nich gruntów w wielkich miastach. Książę Malborough
posiadał Grosvenor i znaczą część West Endu w Londynie, a książę Bedford –
Covent Garden. Dziś ponad połowa Brytyjczyków posiada nieruchomość (zwykle dom),
podczas gdy w latach siedemdziesiątych XIX wieku stać na to było tylko 1/7
populacji. Z kolei książę Bedford musiał już ponad trzydzieści lat temu
otworzyć w Woburn Abbey imitację Disneylandu, by zdobyć środki na zapłacenie
podatku od nieruchomości.
KRZYWA KUZNETSA
Trend ku bardziej równomiernemu podziałowi dochodu społecznego, zarysowany w
ostatnich 130 latach, jest wyraźny. Ponieważ wszystkie podawane tu liczby
dotyczą danych przed opodatkowaniem, rola państwa nie jest pierwszorzędna.
Należy więc zapytać, jakie czynniki sprzyjają wyrównaniu różnic dochodowych, a
jakie różnice te powiększają.
Jeśli idzie o te ostatnie, to najważniejszym jest koncentracja oszczędności. W
USA w latach pięćdziesiątych XX stulecia dwie trzecie wszystkich oszczędności
przypadało na 5 proc. najbogatszych, a 90 proc. ludności nie posiadało w ogóle
odłożonych kapitałów.
Dlaczego więc zróżnicowanie dochodowe społeczeństwa nie rośnie, lecz zachowuje
się wręcz przeciwnie? Otóż jeszcze potężniejsze siły działają w kierunku
przeciwnym. Wyrównaniu dysproporcji sprzyja wolny rynek i innowacyjność
gospodarki. Na naszych oczach powstają nowe gałęzie przemysłu i usług. Branża
komputerowa i cały sektor informatyczny w latach osiemdziesiątych XX wieku,
telefonia komórkowa w latach dziewięćdziesiątych to współczesne odpowiedniki
dawnego przemysłu chemicznego, naftowego, samochodowego i elektrotechnicznego.
Kreują one nowe fortuny i dają pracę tysiącom ludzi. I to ludzi, którzy nie są
wyłącznie dodatkami do maszyn, jak sądzili Marks i Engels. Nowe, bardziej
zaawansowane technologicznie gałęzie gospodarki wymagają od siły roboczej
wyższych kwalifikacji. Ich zdobycie jest dla jednostki inwestycją, a dla
pracodawcy oznacza konieczność lepszego wynagradzania pracowników. Tak więc na
miejscu dawnej klasy średniej – rzemieślników czy kramarzy – powstaje nowa:
inżynierowie i technicy. Rewolucja przemysłowa to nie tylko izolowane fabryki.
Fabryki te lokowano w miastach, które przeżyły w XIX wieku prawdziwą
ekspansję. Koncentracja ludności wcześniej czy później wymusiła rozwój usług.
Sektor ten tworzyli zawsze prawnicy, menedżerowie, inżynierowie, urzędnicy. Na
niższym piętrze kwalifikacji stali szewcy, krawcy i fryzjerzy. W miastach,
gdzie podział pracy jest rzeczą naturalną, mało kto sam szyje ubrania, buty
czy się strzyże. Ludność miejska musi być zaopatrywana w żywność – stąd
zapotrzebowanie na kierowców, sprzedawców, hurtowników. Ludzie ci przybyli w
większości ze wsi. Burżuazja – piszą Marks i Engels – stworzyła ogromne
miasta, zwiększyła w wysokim stopniu liczbę ludności miejskiej w porównaniu z
wiejską i wyrwała w ten sposób znaczną część ludności z idiotyzmu życia
wiejskiego. Naczelną cechą życia wiejskiego był nie tyle idiotyzm, ile bieda.
Bieda wiejska mniej rzucała się w oczy niż w slumsach przemysłowych miast, ale
z pewnością nie mniej doskwierała.
Teoretyczny model opracowany przez amerykańskiego ekonomistę Simona Kuznetsa
ukazuje, jak wraz z przechodzeniem od mniej rozwarstwionej, ale biedniejszej
wsi, do bardziej rozwarstwionych, ale za to bogatszych miast, stopniowo
zmniejsza się nierównomierność w podziale dochodu w skali całego
społeczeństwa. W każdym z rozpatrywanych przezeń wariantów udział
najbogatszych 5 proc. ludności w dochodzie początkowo rośnie, by od pewnego
momentu zacząć spadać. Następuje to z reguły w chwili, gdy ludność wsi spadała
poniżej 50 proc. populacji. Im większa dysproporcja dochodów pomiędzy wsią a
miastem, tym szybciej dochodzi do relatywnego wyrównania dochodów, i to mimo
że miasta są z natury środowiskiem sprzyjającym większemu rozwarstwieniu.
Napływająca do miast ludność stopniowo zdobywa status klasy średniej,
zaprzeczając tym samym marksistowskiej wizji nieuchronnego podziału na
burżuazję i proletariat. Rozumowanie Kuznetsa potwierdza się na przykładzie.
Przedstawione na wykresie 2 wartości współczynnika Giniego z poszczególnych
lat układają się w początkowo rosnącą, a potem opadającą krzywą, ochrzczoną od
imienia swego twórcy krzywą Kuznetsa. Industrializacja wywołuje przez prawie
dwa pokolenia wzrost nierównomierności w podziale dochodu, w przypadku
angielskim przyspieszone i pogłębione w epoce wojen napoleońskich. Jest to
jednak zjawisko przejściowe. Krzywa zaczyna bowiem opadać, zwiastując bardziej
egalitarny podział zasobów społecznych.
Patrząc na współczesne dane dotyczące koncentracji dochodu społecznego,
widzimy wyraźnie, że w krajach wysoko rozwiniętych jest ona mniejsza niż w
państwach gospodarczo zacofanych. W Niemczech w 1973 roku współczynnik Giniego
wynosił 0,396, we Francji 0,416, w Japonii (1969) 0,335, w USA 0,404.
Tymczasem w Meksyku w 1964 roku wartość współczynnika wynosiła 0,567, w
Brazylii (1970) 0,500, w Indiach 0,428, a w Republice Południowej Afryki
0,563. Problemem tych ostatnich krajów było nie tylko zacofanie gospodarcze,
ale i niestabilność polityczna wywołana brakiem klasy średniej, która,
zupełnie jak bogate chłopstwo w XIX stuleciu, jest dziś podporą racjonalnych
rządów.
KTO ZYSKAŁ, KTO STRACIŁ
Zdaniem George’a Bernarda Shawa socjalizm to rewolta przeciw podziałowi
dochodu, który zatracił moralne uzasadnienie. Stan ten, jego zdaniem, Wielka
Brytania osiągnęła w XIX wieku, gdy dysproporcje stały się monstrualne. W tym
twierdzeniu jest sporo prawdy. Wszak płace realne białych kołnierzyków w
pierwszym półwieczu rewolucji przemysłowej wzrosły o 400–500 proc., podczas
gdy robotników tylko o 69 proc. Średnia długość życia arystokratów pomiędzy
1751 a 1851 rokiem podniosło się z 41,5 do 54,1 roku, podczas gdy wzrost dla
ogółu populacji wyniósł tylko 2,9 roku (z 36,6 do 39,5). Przy takich
dysproporcjach łatwo zaciera się obraz faktyczny, na którym ci, którzy
skorzystali z dobrodziejstw rewolucji przemysłowej, byli liczniejsi od tych,
którzy na niej stracili, i liczba tych pierwszych stale rosła.
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL