Anty-Burżuj

Zlecenie od GSR
 


Polemikę p. Ewy Balcerek i p. Włodzimierza Bratkowskiego pt. “Zlecenie na GSR” z 25 kwietnia mógłbym właściwie skwitować kilkoma krótkimi słowami – ot, choćby takimi, jakie 27 kwietnia wpisał do księgi gości portalu “Lewica Bez Cenzury” internauta podpisany jako Nomenklatura (proszę mi wierzyć, to nie byłem ja). Mimo wszystko jednak od początku chciałem napisać dłuższą i bardziej rzeczową polemikę, niż Nomenklatura, ale z powodu chronicznego braku czasu udało mi się to dopiero teraz.
GSR pisze:

"Miał jednak Salon, jak się okazuje pośmiertnie, wiernych, acz niemych wówczas kibiców (nie licząc listy dyskusyjnej, która świadczyła o istnieniu owych kibiców, ale już nie o ich woli zajęcia się czymś szerszym niż ich własne grupy czy formacje).
Czymże bowiem innym dałoby się wytłumaczyć fakt, że dziewięć miesięcy od rozpoczęcia polemiki (czyżby ciążą?) między ex-GSR a Zbigniewem M. Kowalewskim, Magdaleną Ostrowską i Markiem Gańskim, powstaje tekst wyglądający na rezultat kwerendy iście archiwalnej i jakże wstępnej egzegezy materiałów omszałych ze starości, trudnych, jak widać do odcyfrowania i nie postrzeganych w kontekście innych tekstów GSR (może ich autorstwo wymaga jeszcze potwierdzenia przez grafologów i historyków-archiwistów?), jakby minęło nie 9 miesięcy, ale co najmniej 90 lat".

Cóż – dobry żart tynfa wart. Czerwony Salon, o ile mi wiadomo, nie miał własnej listy dyskusyjnej, miał za to księgę gości i forum. I tam się wpisywałem od czasu do czasu, zresztą będąc gościem niezbyt mile widzianym. Artykułów dla “Czerwonego Salonu” ani w cyklu “XXI”, ani żadnym innym istotnie nie próbowałem pisywać – bo i po co, skoro przekonałem się, że ukazywać się tam mogą materiały choć jako tako zgodne ze stanowiskiem redakcji “Salonu” ? GSR zresztą przecież też się o tym przekonała w sierpniu 2002 r, po osławionym artykule Marka Gańskiego “Grzebiąc w gównie”.
Tekstów GSR pisanych dla potrzeb cyklu “XXI” rzeczywiście, przyznaję, “nie spostrzegłem w kontekście innych tekstów GSR”. Wykraczałoby to bowiem poza zakres tematu mojego wspomnieniowego artykułu, który z okazji śmierci “Czerwonego Salonu” napisałem o jednej tylko debacie – o tej z dwudziestym pierwszym wiekiem w tytule właśnie.
Dziękuję za wyjaśnienie, że to red. Marek Gański samowolnie zaliczał niektóre teksty GSR (i być może innych Autorów również?) do cyklu “XXI”, a innych tam nie zaliczał. O tym, przyznaję, nie wiedziałem. I nie mogłem wiedzieć, bo skąd? Gdy cykl “XXI” zaczął ukazywać się w “Czerwonym Salonie”, nie utrzymywałem już prawie żadnych kontaktów ani z Markiem Gańskim, ani też z nikim, kto by tam pisywał i mógł podzielić się ze mną tego typu uwagami.
Żadnego “dłuższego serialu” o “systematycznym rozbiorze poglądów GSR” ani nie zamierzałem pisać (nie było więc ani żadnego “zamysłu”, ani “konstrukcji intrygi”), ani oczywiście nikt mi tego nie “zlecał”. Chyba, że... sama GSR zechce złożyć mi (a może już w swojej polemice złożyła?) takie “zlecenie na samą siebie”. Jeżeli tak, to mogę kiedyś spróbować kwerendy, egzegezy i polemiki z innymi tekstami GSR. Ale z góry uprzedzam, że to niestety nie będzie mogło nastąpić zbyt szybko i będzie trwało długo, więc proszę mi wybaczyć długie terminy realizacji zleceń.
Lecz to dopiero pieśń przyszłości, a na razie wróćmy do obrachunków z moim wspomnieniem o “Czerwonym Salonie”.
GSR pisze:

"Grupa Samorządności Robotniczej nigdy nie była postrzegana jako "lewica postsolidarnościowa". W momencie jej powstania, żadna z osób współtworzących grupę i redakcję pism GSR nie była członkiem Solidarności".

O tym wiem – gdyby tak było, określałbym GSR wprost jako lewicę “solidarnościową”, a nie “postsolidarnościową”.
To, że Carl Bernstein nie jest dla GSR “autorytetem”, rozumiem. Ale w takim razie proszę ode mnie nie wymagać, żebym uznawał autorytet Karola Modzelewskiego i Juliusza Gardawskiego. A zresztą dajmy już spokój autorytetom. Znane jest powiedzenie Arystotelesa: “Amicus Plato, amicus Socrates, sed magis amica veritas”. Skoro GSR nie chce wierzyć zapewnieniom Bernsteina, to może odpowie na trochę prostych pytań:

Czy to nieprawda, że już projekt programu “Solidarności”, przedstawiony 17 kwietnia (tu i dalej, gdy przytaczam wszystkie daty dzienne, chodzi mi o rok 1981) zakładał zastępowanie centralnego planowania stosunkami rynkowymi?
Czy to nieprawda, że Wałęsa proponował, żeby Polska wstąpiła do MFW, to znaczy żeby kontynuować zadłużanie państwa u zagranicznych banków, że planował sprzedać państwowe gospodarstwa rolne indywidualnym rolnikom?
Czy to nieprawda, że jej program uchwalony na sierpniowo-wrześniowym zjeździe, wzywał do położenia kresu państwowemu monopolowi handlu zagranicznego, zniszczenia zasady centralnego planowania i sprowadzenia państwa do roli czysto dekoracyjnej?
Czy to nieprawda, że w programie tym napisano, iż konieczne jest użycie nadwyżek zapasów materiałów, maszyn i urządzeń, ułatwienie ich sprzedaży za granicę lub prywatnym przedsiębiorstwom w Polsce, a restrykcje nałożone na działalność takich przedsiębiorstw muszą być zniesione?
Czy to nieprawda, że w programie tym proponowano nowy system polityczno-prawny, zorganizowana na burżuazyjną modłę: monteskiuszowskiego podziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą?
Czy to nieprawda, że 18 października w Paryżu Wałęsa spotkał się potajemnie z dwudziestoma wielkimi amerykańskimi kapitalistami z Forda, IBM-a, General Dynamics itd., którzy specjalnie dla niego przylecieli do Europy samolotem specjalnym?
Czy to nieprawda, że praktycznie w każdym mieście i na wsi pojawiły się gazety i biuletyny, zwalczające środki masowego przekazu informacji kontrolowane przez państwo, że komunikaty “Solidarności”, kserowane na sprzęcie dostarczonym przez Stany Zjednoczone, rozlepiano na kościelnych murach, że powielane afisze były otwarcie rozlepiane nawet na posterunkach milicji i budynkach rządowych, na przykład państwowej telewizji?
Czy to nieprawda, że na spotkaniu Prezydium Komisji Krajowej “Solidarności” w Radomiu 3 grudnia prowadzono otwarte dyskusje o konieczności obalenia władzy państwowej?
Czy to nieprawda, że na plenum Komisji Krajowej “Solidarności” w Gdańsku 12 grudnia proponowano przeprowadzenie na własną rękę referendum w sprawie wotum zaufania dla Jaruzelskiego i ustanowienia tymczasowego rządu niekomunistycznego?

Dalej GSR pisze:

"...puste deklaracje składają przy każdej okazji tylko lewackie portale i grupki, licytujące się z lewicą rewolucyjną w radykalizmie i rewolucyjności. (...) Wysunięcie przez nas, już w pierwszym artykule, haseł pomostowych i celowych: "uspołecznić zakłady pracy; uspołecznić państwo znosząc prywatną własność środków produkcji i wprowadzając system samorządności robotniczej; społeczny sposób wytwarzania - społeczny sposób podziału; ziemia nie jest towarem; konsekwentna i rewolucyjna partia robotnicza" - nie jest równoznaczne z programem. Są to tylko hasła pomostowe, znak rozpoznawalny niczym czerwony sztandar".

Rozumiem więc, że można nie chcieć władzy politycznej ludzi pracy, nie chcieć obalenia państwa kapitalistycznego, nie chcieć wreszcie rewolucji – i pomimo to być rewolucjonistą??? Doprawdy zdumiewające!! A poważnie mówiąc: Rzucone przez GSR “hasła pomostowe” z pominięciem rewolucji, obalenia państwa kapitalistycznego i władzy ludzi pracy - rzeczywiście są rozpoznawalnym znakiem, jak sztandar. Ale wcale nie czerwony sztandar komunistyczny, lecz co najwyżej różowy sztandar centrystów, mówiących wiele o uspołecznieniu, ale nie chcących rewolucji, obalenia kapitalizmu ani władzy ludzi pracy.
O swoim pomyśle na jednolitofrontowy charakter lewicowych pism i portali internetowych GSR pisze, najpierw cytując samą siebie z jednego ze swych nowych artykułów (“Zwrot nacjonalistyczny na gruncie trockizmu”):

"...podstawą, na której może być stosowana taktyka jednolitego frontu robotniczego, nie jest zacieranie różnic dzięki znalezieniu jakiegoś punktu wspólnego (...) zacierającego istotne ze stanowiska walki klasowej podziały. Warunkiem możliwości prowadzenia taktyki jednolitego frontu robotniczego jest wykrystalizowanie się różnic właśnie w zorganizowanym ruchu robotniczym" .

I dodaje zaraz potem:

"...ton nadaje lewica rewolucyjna, ponieważ ów front tworzy się na bazie programowej, a wtedy trudno mówić o tym, że tempo narzucają maruderzy. Tylko w przypadku mimikry i manipulatorstwa rzeczywiście taka sytuacja zdarza się nagminnie. Przecież nie wolno ujawniać rozbieżności w imię oportunizmu.
Pomimo to, pisma i portale pozostają otwarte na inne tendencje, w tym reformistyczne. Zasadnicze znaczenie ma samodzielność i niezależność lewicy rewolucyjnej".

Owszem, może i tak być, że jednolitemu frontowi nadaje ton lewica rewolucyjna. Ale to jest możliwe w dwóch wypadkach: albo 1) mamy do czynienia z sytuacją rewolucyjną lub przedrewolucyjną, albo 2) jednolity front jest hasłem konkretnych akcji, zgodnie z zasadą: “maszerujemy oddzielnie, uderzamy razem”. Gdy natomiast jest stale działającą instytucją lub jej namiastką (jak prasa czy portal właśnie), wówczas w braku sytuacji rewolucyjnej czy choćby przedrewolucyjnej takiej instytucji nie mogą nie nadawać tonu “maruderzy”, to znaczy reformiści
Wracając dalej jeszcze do swoich “haseł pomostowych”, GSR pisze:

"Tak ujęty zestaw haseł jest na wskroś rewolucyjny. Nie ma wezwania do rewolucji, o co dopomina się autor, ponieważ nie ma sytuacji rewolucyjnej".

Tu GSR niestety sama sobie przeczy. Chwilę wcześniej cytując samą siebie pisała przecież: (pozwolimy sobie przytoczyć jeszcze raz):

"...podstawą, na której może być stosowana taktyka jednolitego frontu robotniczego, nie jest zacieranie różnic dzięki znalezieniu jakiegoś punktu wspólnego (...) zacierającego istotne ze stanowiska walki klasowej podziały. Warunkiem możliwości prowadzenia taktyki jednolitego frontu robotniczego jest wykrystalizowanie się różnic właśnie w zorganizowanym ruchu robotniczym" .

Może więc w końcu GSR się zdecyduje: czy można być rewolucjonistą i głosić program rewolucyjny, gdy nie ma sytuacji rewolucyjnej – czy nie można?
W ostatnich zdaniach swego “Zlecenia...” GSR sytuuje moją skromną osobę na rozstaju dróg i wyraża troskę, którą drogą dalej pójdę. Jak rozumiem, jedna z tych rozstajnych dróg prowadzić ma do GSR, a druga do WGR. Na szczęście rzeczywisty wybór nie ogranicza się do tych dwóch formacji – bo to pewne, że w żadnej z nich bym nie chciał być.
Ubocznie i marginesowo GSR wspomina jeszcze o mojej skromnej osobie w kolejnym swoim artykule pt. “Podziały idą w poprzek”. Owszem, formuła GSR tak właśnie brzmi, a nie “dokonywanie podziałów w poprzek”. To znaczy GSR postrzega podziały w poprzek (podziały polityczno-programowe nie pokrywające się z polityczno-organizacyjnymi) jako rzeczywistość obiektywną. Dobrze, ale w takim razie po co tę rzeczywistość tak interpretuje? Jeżeli GSR jest grupą marksistowską (jak sama o sobie twierdzi – chyba że może jednak nie jest?), to chyba nie chodzi jej o interpretowanie rzeczywistości społecznej dla samego interpretowania, tylko o jej zmienianie, biorąc tę rzeczywistość za punkt wyjścia. Jeżeli zaś GSR nie chodzi o budowę konsekwentnej i rewolucyjnej partii robotniczej “w poprzek” istniejących do tej pory podziałów organizacyjnych (a chyba nie, skoro tak się oburzyła na “dokonywanie podziałów w poprzek”), to o co jej właściwie chodzi?