Słuchałem Django Reinhardta
Słuchałem właśnie Django Reinhartdta i spoglądałem na kobietę w sukni koloru heliotropowego, gdy przypomniałem sobie o zobowiązaniu znalezienia meritum w polemikach i zaczepkach, kierowanych pod adresem Nowej Lewicy i moim na stronie Lewica bez cenzury.
Zacznijmy od remanentów. Pierwszy próbował poddać Nową Lewicę druzgoczącej krytyce Cezary Cholewiński w tekście „Nowa Lewica – stara socjaldemokracja” – u siebie, na stronie „Antuburżuj” i na LBC. Ustawienie przeciwnika jest proste – jesteśmy socjaldemokratami. Skąd wie – nie tłumaczy, jednak autorytatywnie stwierdza, że „po prostu” tak jest, że jesteśmy spokrewnieni lub identyczni z Blairem i Schroederem. Gdy pisałem o tym, że postulowana partia ma być antysystemowa, to nawet to zauważa, lecz wyposażony w jakowąś tajemną wiedzę twierdzi, że miałem na myśl coś innego. Pozwolę sobie nie rewanżować się analizą tego, co Cholewiński ma na myśli, gdyż mam zaszczyt nie być jego psychoanalitykiem ani spowiednikiem, ograniczę się do skonstatowania podejrzenia, że mamy na myśli coś zgoła innego, gdy mówimy o wynikaniu. Analiza naszej recenzji książki wydanej pod redakcją jezuity Obirka sprawia mu równie wielką trudność, gdyż nijak nie może zrozumieć, jakiego języka, jakiej terminologii, musimy używać do dialogu z inteligencją katolicką, dlaczego w dialogu jako początkowo kluczową wysuwamy kategorię demokracji, kwestie społeczne sygnalizując w jej kontekście, dlaczego zapraszając do dialogu stawiamy pytania, nie zaś domagamy się uznania wstępnie jako słusznych naszych odpowiedzi. Nasza tożsamość jest tam podkreślona wielokrotnie, jednak tekst taki trzeba uczynić, jak mniemam, zrozumiałym nie tylko dla autorów, ale, jak sądzę, także dla adresatów. Ten błąd Cholewińskiego przypomina mi dawne czasy, gdy przebywający w Paryżu trockiści (mniejsza o nazwiska) tłumaczyli w 1982 roku, na łamach polskiego „Inprekoru” Bujakowi, jak to on ma prowadzić podziemną walkę przy pomocy... akuratnych cytatów z Trockiego. Rozumiem, że w Paryżu bez cytatów z Trockiego do działacza związkowego raczej nie podchodź, taka norma, ale tutaj, w Warszawie i wówczas...
„Manifest antykapitalistyczny” był pisany w okresie, w którym zakładaliśmy drogę budowania szerokiego ruchu klubowego, w której mieściłyby się rozmaite formacje i formuły polityczne radykalnej lewicy, środowisk robotniczych, związkowych, bezrobotnych, akademickich, dla których konfrontacja idei byłaby atrakcyjna i wartościowa, także z praktycznego punktu widzenia. Dlatego formuła tekstu stanowiła otwarcie na szerokie, coraz szersze środowiska, które chciałyby poddać dyskusji swe założenia programowe i ideowe, do dyskusji wnosząc argumenty, legitymacje zostawiając w szatni. Program „Manifestu” jest postulatem szerokiego frontu, który wcale nie musiałby w swej ewolucji podążać za przewodem prawego skrzydła, wszystko jest kwestią wyboru, charakteru i siły. Po wydyskutowaniu kwestii programowych logicznym następstwem byłoby powstanie nowego bytu politycznego, już ze spójnym programem, w początkowej fazie jednak taka propozycja była mało sensowna. Stało się inaczej, ale tak było, tak zakładaliśmy. Niezrozumienie lub odrzucanie tego szerokofrontowego kontekstu powoduje liczne, mniemam mimowolne, dezinterpretacje, zarówno Cholewińskiego jak Ewy Balcerek i Włodzimierza Bratkowskiego, która to konstatacja pozwoli mi wrócić do sprawy w innym czasie.
Wróćmy do tekstu i do sprawy potępienia,
z naszej inicjatywy, przez I Warmiń-sko-Mazurskie Forum Społeczne udaremnienia
rozszerzenia na Polskę unijnych standardów socjalnych przez Huebner i Oleksego w
Konwencie Europejskim, to fakt, że zabrakło tam opisu walk społecznych w Unii (w
Polsce zresztą też, co za przeoczenie, jeszcze ktoś zarzuci, że jak nie mamy
opisu walk, to tym samym twierdzimy, że w Polsce i w Unii panuje społeczna
sielanka!!!). Tekst był nie o tym, napisaliśmy tam jednak „Apelujemy do
wszystkich sił społecznych o przyłączenie się do ogólnoeuropejskich akcji
dążących do obrony gwarantowanego dochodu minimalnego”, co podważa
sensowność zarzutu, że nie ma tam „choćby najmniejszej wzmianki o toczącej
się w krajach Unii walce klasowej”, chyba, że walka o minimalny dochód
gwarantowany jest walką narodową, mniejszości seksualnych, religijną czy jakąś
inną, zasadniczo nieklasową, nie między pracą a kapitałem, panie Cholewiński?
W efekcie mamy powtarzanie ogólnikowych potępień starej socjaldemokracji,
kierowanych uparcie pod naszym adresem, mało poparte znajomością rzeczy, jawnie
uwolnione od reguł konsekwencji oraz trochę błędnych, z sufitu czy skądkolwiek
wziętych „informacji” (to nie my byliśmy inicjatorami powstania Polskiego Forum
Społecznego, pomysł na Forum w Ełku zrodził się wcześniej, we Florencji). Na
meritum trochę mało.
Słucham dalej cygańskiego gitarzysty jazzowego Django Reinhardta. Trzeba ustosunkować się merytorycznie i rzeczowo do polemik Włodka Bratkowskiego i Ewy Balcerek. Wieloletnia współpraca, bliskie związki, szacunek dla wieloletniej ideowości obojga, zrozumienie dla niebanalnego poczucia humoru Włodka nie ułatwiają prowadzenia sporu, czynią go bardziej napiętym, smutnym, gorzkim. Całkowite niezrozumienie faktu przejścia środowiska Nowej Lewicy do partyjnych form działania jest u Włodzimierza Bratkowskiego niepojęte. To, że wreszcie tworzymy partię, niestalinowską i niesocjaldemokratyczną partię lewicy, to winno być ziszczenie wspólnych marzeń, powinniśmy być razem. W „Majowych rekolekcjach dla lewicy” jest jedynie niechęć, uprzedzenia, zafałszowania, zaślepienie. Wyjaśnienie pojawiających się na bliskiej nam witrynie wątpliwości w kwestii antykapitalizmu, antysystemowości i legalizacji było jasne i chyba niesporne, wszak nawet Lutte Ouvriere jest partią legalną, zgoda, przy innym niż restrykcyjny polski systemie prawnym, ale nie jest to wszak i nigdy nie był legalizm rewolucyjny. Zamiast tego następuje usiłowanie dekonstrukcji mojej wypowiedzi i mało sugestywne wmawianie nam, iż zamierzamy występować z postulatem podatku liniowego, obniżki CIT, reprywatyzacji majątków, prywatyzacji służby zdrowia, tudzież innych fanaberii. Cóż, nie jesteśmy w jednej organizacji, ale ja, (bez względu na to, jak nisko sobie będzie cenił mnie, Ikonowicza i Nową Lewicę) nigdy nie będę twierdził, że Włodzimierz Bratkowski jest zwolennikiem podatku liniowego, obniżki CIT, ludożercą, musawatystą szpiegiem japońskim czy kimś w tym guście. I w tym wypadku głęboko wierzę, jestem pewien, że to ja lepiej znam się na ludziach. Na tle tak jak powyżej zarysowanego odlotowego programu Nowej Lewicy znajduje się ponadto sugestia, że inni (w domyśle on, a za nim publiczność), pozostają przy wąskiej tematyce klasowej. Ha, to się jeszcze okaże, kto, na jakim polu i jakimi środkami większe klasie robotniczej będzie przynosić pożytki. Zamierzamy się przy tym odwołać do zorganizowanego werdyktu klasy robotniczej w najprostszy sposób – organizując ją. I mam przekonanie, że jest to gra fair.
Nie jest fair twierdzenie, że nasz pierwszomajowy plakat miał głównie przesłanie antywojenne. Możemy się spierać, czy jest to metafora czy tylko alegoria, ale zbyt sobie cenię inteligencję i dowcip Bratkowskiego, bym mniemał, że sens klasowy kpiny z żebrania na F-16 doń nie dotarł, dostrzegam tu jedynie złą wolę. Ocena organizacyjnego przygotowania manifestacji pierwszomajowej jest zawsze dyskusyjna, jednak bez trudu przyznać możemy, że manifestacja SLD zorganizowana była sprawniej, a gejowska, jak słyszę, liczniejsza. Co do społecznego sensu – trzeba było słuchać przemówień, inni obserwatorzy mają, co innego w pamięci, drugie, pod ambasadą USA wystąpienie Ikonowicza było lepsze i o bardziej „społeczne” niż „pacyfistyczne”, dysponujemy nagraniami.Co najważniejsze na rondzie de Gaulle’a był wolny mikrofon, Hyde Park z pełnym ryzykiem, owocującym także niestety debilnym, ale szybko wygwizdanym wystąpieniem jakiegoś antysemity ( Hyde Park to także typowy przykład stosowanego przez Nową Lewicę zamordyzmu i tłumienia dyskusji!).Trzeba było wystąpić, podnieść poziom, wlać w umysły i serca słuchaczy słuszne i zbawienne treści, poderwać i zrewoltować masy, ruszyć na Bastylię czy Pałac Zimowy, na pewno nie stanęlibyśmy na drodze. Nagrodą byłby rozgłos, szacunek i poklask, ale spieszyło się na paradę gejów czy M1, dokonało się wyboru, okazja minęła. Czegoś jednak zabrakło, teraz nie przystoi smutkować.
Całość wystąpienia, fundamenty krytyki oparte są na niezłomnym przekonaniu Bratkowskiego o wyższości postawy kibica nad każdą inną. Nie chodzi tu o żadne „rewolucyjne”, sympatyczne młodzieżowe, natchnione kibolstwo, które żywiołowo każe bronić wszystkiego, na co pluje prawica, lecz o „metodologicznie słuszne”, leniwe przekonanie, że kibic jest niezwyciężony, błędy popełniają zawodnicy, trenerzy, panoszą się przekupni sędziowie, tylko kibicowi nic nie można zarzucić.
Wcześniejsze teksty też nie są wolne od twierdzeń na granicy ryzyka Nie jest, bowiem prawdą, że tekst „Nowa Lewica jako zadanie”, (jak sugeruje Bratkowski a powtarza za nim Michał Nowicki) spłodziłem jako apokryf, a datę jego powstania 31.12.2002 dopisałem post factum dla zmylenia i pognębienia polemistów. Szanowni polemiści nie są jeszcze centrum wszechświata żaden z nich ( a właściwie, który?)nie jest ekwiwalentem starogreckiego omphalos i nie wszystko toczy się wokół nich. Jeśli tak mniemają, to jest to objaw, nad którym mogę tylko ubolewać, ale urzekła mnie wasza historia. Może się to wydaje komuś nieprawdopodobne, ale jeśli się powołuje do życia jakiś byt polityczny, to w wewnątrz grupy inicjatywnej, szczególnie ogólnopolskiej, toczy się zazwyczaj jakaś wymiana myśli, początkowo ściśle wewnętrzna. Jeśli zaś idzie o to, że padające w tekście argumenty odnoszą się do zarzutów padających w tegorocznej krytycznej wobec Nowej Lewicy publicystyce internetowej to chyba nic dziwnego – znamy się przecież wszyscy już ileś lat i przewidzenie niektórych argumentów nie jest chyba szczególnie trudne.
Mam wrażenie, iż istotnym zarzutem jest to, że Nowa Lewica nie zrodziła się na fali protestów społecznych, z czego wynika zarzut kolejny, że jej powstanie jest wyrazem choroby partyjniactwa, którego istota to „Nie przyjmowanie do wiadomo-ści, że działania polityczne mają w okresie nierewolucyjnym charakter zapośredniczony, powoduje, że nieświadomie lub świadomie, zapośredniczają one swoje działania w postaci najbardziej szkodliwej dla ruchu – właśnie w partyjniactwie”. Pierwszy zarzut spolemizowany jest już w tekście „Przyczynek do topografii polskiej lewicy na progu XXI wieku”, gdzie wskazuje się na jakieś nasze oparcie w ruchach społecznych, zwłaszcza w ruchu bezrobotnych (zdumiewająca jest w publicystyce Bratkowskiego niechęć do uznania czy nawet analizowania klasowego – społecznie, niekoniecznie politycznie - charakteru ruchu bezrobotnych, dlań chyba robotnik wyrzucony za bramę zakładu staje się jakimś cudem z miejsca, na mocy nieznanego nikomu innemu prawa - elementem drobnomieszczańskim!). Drugi zarzut jest pozornie nie do obrony, gdyż zawsze można zarzucić „nie przyjmowanie do wiadomości”, choć o zapośredniczeniach nieco już pisałem. W walce i pracy politycznej coś musi jednak robić ktoś, samo się nie robi, tak jak samo się nie myśli. Jeśli jednak chcemy doprowadzić do krystalizacji i integracji antykapitalistycznej lewicy, osiągnąć wyższy niż wirtualny poziom bytu, to musimy pokazać gotowość do pracy, podać przykład organizacji, która coś więcej robi, niż się tylko zapowiada, która przezwycięży partyjniactwo. Inaczej pozostanie wyciągnięcie radykalnego wniosku z zacytowanej formuły Ewy Balcerek i Włodka Bratkowskiego – czekanie na czas, gdy „okres nierewolucyjny” zostanie zastąpiony przez okres rewolucyjny, czyli strategia zimowego snu, o której pisałem w „Nowej Lewicy jako zadaniu”.
I to jest chyba właściwy trop, gdyż w powyższym tekście znajdujemy twierdze-nie „Regres nastąpił nie tylko w związku z zastąpieniem hegemonii klasy robotniczej przez hegemonię Nowej Lewicy. Ugrupowania, które dotychczas uznawały, bądź nie, hegemonię PPS Piotra Ikonowicza, dziś zatraciły samodzielność na rzecz preferowanej przez Ikonowicza i Partykę formy zastępczej, zwanej Nową Lewicą”( wytłuszczenie autorów). Mniejsza o to, że twierdzenie, że wspomniane organizacje dalekie są od uznania naszej hegemonii, że fałszywa jest rozpowszechniana przez oboje legenda, jak to wcielamy wszystkich w karne szeregi na komendę Zjednoczonego Sekretariatu, ale załóżmy, gdyby tak było, to obraz radykalnej polskiej lewicy składającej się z silnej Nowej Lewicy i nieco zmarginalizowanej Pracowniczej Demokracji byłby dla obojga autorów radykalnie gorszy, stanowiłby w niewątpliwy, choć w nieuargumentowany sposób regres w stosunku do stanu sprzed powstania Nowej Lewicy. Żeby było paradniej, ten stan sprzed „regresu” ogłoszony jest przez nich jako czas... HEGEMONII KLASY ROBOTNICZEJ! Wrogiem jest nawet nie przede wszystkim, ale wyłącznie Nowa Lewica, czy można służyć lepszym przykładem zaślepionego partyjniactwa? Gdzie argumenty, gdzie zapośredniczenia, gdzie klasa robotnicza, gdzie meritum?
Trudno poważnie polemizować z Włodka i Ewy diaboliczną analizą Statutu Nowej Lewicy, za komplement przyjmuję ostrzeżenie, że Nowej Lewicy nie da się przejąć, widocznie dobrze napisaliśmy statut. Sugestia, że przewodniczący i sekretarz generalny są nieusuwalni, jest jednak zbyt daleko idąca, gdyż prowadzić musi do zastanowienia się czy są także dziedziczni czy tylko dożywotni. Mam nadzieję, że Bratkowski wkrótce ustali, czy dziedziczenie w Nowej Lewicy odbywa się według prawa salickiego czy polskiego cywilnego, czy dotyczy wszystkich potomków, czy też zrodzonych w związkach legalnych a może wyłącznie w sakramentalnych? To, że taka „wykładnia prawna” jest całkowitą bzdurą, że nie zostalibyśmy zarejestrowani z tak pojmowanym statutem przez sąd – to wprawdzie banał, ale ta bzdura to może być całkiem niezły początek powieści political fiction, lepszej od tworów Rafała Ziemkiewicza, wydawcy i nagrody dla pary autorów czekają. Szczerze życzę powodzenia. Oczywiście jako grubą nieprzyzwoitość muszę potraktować twierdzenie, że jesteśmy partią niedemokratyczną i stalinowską. Tak stworzony jest statut, abyśmy za kilka miesięcy nie zostali zalani falą zbiegów z SLD, którzy szybko wywaliliby nas z partii za radykalizm i trockizm. Ot tyle, żadna tajemnica. Jak będzie nam groziło przejęcie władzy, to statut się zmieni, ten jest bardzo nieporęczny dla partii bardziej masowej, zwłaszcza rządzącej. Wielokrotne kwalifikowanie Ikonowicza jako populisty (w jednym rzędzie z Lepperem i Giertychem) a mnie jako byłego marksisty jest wprawdzie obraźliwe, ale już nie z waszych ust. Z upodobaniem podkreślany marksizm i leninizm duetu ostatnio jakoś uwiądł, skoro bez zmrużenia głoszą radykalnie nieleninowską koncepcje budowy partnera dla ruchu robotniczego. U Lenina tego nigdy nie było, Gramsci widział tylko intelektualistów organicznych, ale może coś przeoczyłem. Powtarzane wielokrotnie ataki na Nową Lewicę jako dziedziczkę/kontynuatorkę New Left są oczywistym nadużyciem, gdyż nigdy nie twierdziliśmy niczego podobnego, kontekst naszego samookreślenia jest znany i oczywisty (nowa lewica w stosunku do starej, uzurpatorskiej i zdradzieckiej – SLD), jak można mylić kant z Kantem? Aha, ponadto oczywiście zainteresowani jesteśmy z Ikonowiczem każdą kwotą, którą podobno zarabiamy w Nowej Lewicy na etatach, o czym wiedzą jak dotąd jedynie Bratkowski z Michałem Nowickim. Jak wiedzą, to i zapłacą. I tyle by było, co do meritum.
Nie jest prosto odpowiadać na, w znacznej mierze obraźliwy, tekst „Czy Ikonowicz uczy się na błędach”, gdyż jego poetyka podobna jest (rzekłbym nawet – wtórna) do publikowanego wcześniej tekstu Andrzeja Smosarskiego. Jest tam jednak klika istotnych pytań i pewna nadzieja. Nadzieja polega na tym, że gdyby autor wierzył, że Nowa Lewica jest takim samym szambem, jak opisywany przezeń PPS (nie jestem kompetentny, nie byłem, nie widziałem, za posłowania w Ikonowicza byłem w sennym lokalu na Krakowskim góra pięć razy, niech byli członkowie PPS to wyjaśnią z autorem na papierze lub udeptanej ziemi), to w ogóle nie kierowałby żadnych pytań. Coś się widocznie pozytywnego stało, iż uznał, że warto.
Czy jesteśmy karierowiczami – nie sądzę. Po tym, jakie zrobiliśmy kariery nic na to nie wskazuje. Reformistami – skądżę, uważamy, że kapitalizm jest niereformowalny. Tak, burżuazyjny parlament to oszustwo, ale bojkot wyborów uzasadniony jest tylko w przypadku skrajnie niedemokratycznej ordynacji (wyborów fikcyjnych) lub bezpośredniej możliwości budowy władzy robotniczej. Czy będziemy startować do wyborów – zapewne tak, ale czy to źle? Ważne, – po co, z jakim programem i jakimi ludźmi. Czy tylko proletariacka rewolucja może obalić kapitalizm? Niekoniecznie, czasami jak na Węgrzech w 1919 kapitalizm zapada się sam, pod wpływem sytuacji międzynarodowej - szczególnie zaś innej, większej rewolucji, czasami zapada się w wyniku kryzysu, jak niedawno w Argentynie i nikt nie był w stanie na lewicy czegoś mądrego z tym zrobić, buńczuczne zapowiedzi pomińmy. Ten przykład jest dla nas ostrzeżeniem. Polska nie jest wielkim krajem, choć znaczącym, łatwiej tu coś zepsuć niż zbudować i obronić. O wyborze samodzielnej rewolucyjnej drogi trudno marzyć, zresztą – jeszcze raz socjalizm w jednym kraju? Nie prowadzi nas to na koncepcji hurrarewolucyjnego lenistwa, taka „grupa”, która głosi, że nie interesuje jej nic niżej ogólnoświatowej rewolucji proletariackiej już się w Polsce pojawiła, sukcesów i aktywności nie widać. Dyskusję prowadzić warto, zapraszamy, to nie jest test szkolny, tu się nie wypełnia rubryczek, tylko praktyczne i teoretyczne zadania, nie wystarczy gromka deklaracja. Czy potrzebna nam kasa na wódkę i burdele? Rozczaruję Cię - nigdy nie korzystałem z płatnego seksu, ale sugestia, że ktoś tam płacił za panienki fakturami za toner do xero na pewno zainteresuje naszego skarbnika. Jeśli chodzi o alkohole - preferuję wino, niekoniecznie Veuve Cliquot, jedyną ekstrawagancją są pastisy, ale wszak ani Dubonnet, ani Pernod nie są zabójczo drogie, poza tym dostępne są świetne trunki czeskie, słowackie, mołdawskie. Pamiętam także benedyktynkę pitą z bezrobotnymi we Florencji. O czymś jeszcze mamy merytorycznie porozmawiać?
Zbigniew Partyka