Tekst pochodzi z piątego numeru Jedności Pracowniczej. By skontaktować się z redakcją Jedności Pracowniczej pisz na adres jednoscp@op.pl lub dzwoń 0 694 528 309


 

Florian Nowicki

 

Debata w sprawie przystąpienia Polski do UE

 

 

Polska znajduje się w przededniu referendum akcesyjnego do UE. Co zrozumiałe, toczy się głośna debata publiczna: czy Polska powinna, czy też nie powinna, wstępować do UE? Naprzeciw siebie stają dwa obozy: euroentuzjaści i eurosceptycy. Debacie tej towarzyszą, co nie powinno nikogo dziwić, silne emocje. Eurosceptycy (spod znaku LPR) zarzucają euroentuzjastom (m.in. koalicji rządowej) zdradę narodową, służalstwo wobec Brukseli itd., euroentuzjaści zarzucają eurosceptykom głupotę, krótkowzroczność, niewiedzę na temat UE i nierozumienie polskiej racji stanu. Mimo wyraźnie demonstrowanej wrogości, obie strony stawiają sprawę akcesu Polski do UE na tej samej płaszczyźnie: czy Polska skorzysta, czy też straci, na integracji z UE? Obie strony odwołują się do „naszych narodowych interesów”, prężą patriotyczne muskuły. Każda ze stron chce być bardziej narodowa i patriotyczna od drugiej, chce mieć monopol na reprezentowanie interesów „Narodu Polskiego”. Eurosceptycy nawiązują do patriotycznej tradycji walki z „targowicą”, euroentuzjaści - spod znaku UW - rzucają hasło: „Polak, Katolik, Europejczyk” itd. Patriotyczna licytacja trwa w najlepsze, w jej tle przebija się gdzieś sprawa sprzedaży polskiej ziemi cudzoziemcom czy dopłat dla rolników. Pojawiają się więc gdzieś na marginesie interesy pewnych grup społecznych (głównie rolników), ale zdecydowanie przeważa perspektywa jednolitych interesów Polski.

Powstaje zatem pytanie, gdzie w tej dyskusji powinna usytuować się radykalna, prorobotnicza lewica? Uważamy, że zamiast przyłączać się do któregoś ze ścierających się obozów, radykalna lewica powinna postawić sprawę akcesu Polski do UE na zupełnie innej płaszczyźnie. Płaszczyzna jednolitych interesów narodowych, z punktu widzenia której ocenia się, czy „Polska straci czy zyska”, jest płaszczyzną fałszywą.

 

Sprzeczności w obozie kapitalistycznym

 

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że ilekroć polska burżuazja chce przeforsować jakiś swój interesik, odwołuje się zawsze do ogólnych interesów narodowych. Tak było np. z prywatyzacją, kiedy to rozgrabianie gospodarki przez kapitalistyczną elitą i spychanie klasy robotniczej na margines maskowane było hasłami odwołującymi się do naszych wspólnych interesów (cała Polska miała na tym skorzystać). Czasami jest zaś tak, że polska burżuazja jest w jakiejś sprawie podzielona: wtedy to oba obozy burżuazyjne prześcigają się w zapewnieniach, że to jej punkt widzenia wyraża interes całości.

Tak jest właśnie w przypadku integracji Polski z UE. Część burżuazji - nie obawiająca się konkurencji ze strony zachodniego kapitału, wdzięczna mu za to, że sponsorował on w znacznej mierze restaurację kapitalizmu w Polsce i nadal wspiera rozmaite reformy i „restrukturyzacje” strukturalne w gospodarce i infrastrukturze społecznej na korzyść (także polskiego) kapitału - opowiada się jednoznacznie za UE. UE jest dla tej części burżuazji gwarantem kapitalistycznej stabilizacji w Polsce, a kapitalistyczna stabilizacja to stabilne i pewne zyski w przyszłości. Burżuazja ta liczy na pomoc unijnych instytucji, jej stanowcze interwencje, gdyby dalsza realizacja prokapitalistycznej polityki miała być z jakichś względów zagrożona. A ponieważ kapitaliści z natury utożsamiają dobre wyniki finansowe swoich spółek z dobrem ogółu, bez żenady obóz ten wciska wszystkim kit o wielkich korzyściach dla Polski, płynących z tzw. integracji europejskiej. Inna część burżuazji - drobny czy średni „narodowy” kapitał, zwłaszcza z branży narażonych na ostrą konkurencję ze strony kapitału zachodniego na jednolitym rynku unijnym - obawia się, że akces do UE może doprowadzić do jej wywłaszczenia. Aby przystroić swój wąski interes w narodowe szaty, drobna burżuazja puszcza oczko w kierunku rolników, drobnych rzemieślników, a niekiedy nawet do robotników czy bezrobotnych, którzy także będą ofiarami „integracji”, starając się - populistycznymi hasłami - przyciągnąć ich do swojego obozu politycznego.

 

Perspektywa radykalnej lewicy

 

Jaką zatem perspektywę powinna przyjąć radykalna lewica?

Przede wszystkim należy jasno powiedzieć, jakie siły społeczne w Polsce są zainteresowane "integracją" z UE, a które siły na tej "integracji" stracą. Z całą pewnością zyska trzon polskiej burżuazji - nawet jeżeli z powodu większego otwarcia na konkurencję pozycja niektórych polskich kapitalistów ulegnie osłabieniu, z całą pewnością burżuazja jako rządząca w Polsce klasa społeczna (poza jej wywłaszczoną częścią) zyska na kapitalistycznej stabilizacji i unijnych gwarancjach kontynuowania prokapitalistycznej polityki. Kto zaś straci na "integracji" z Unią? Straci przede wszystkim klasa robotnicza - i to powinien być dla radykalnej lewicy główny punkt odniesienia, jeżeli chodzi o wypracowanie przez nią własnego stanowiska w sprawie akcesji Polski do UE. Na boku pozostawiamy rolników, którzy także z pewnością stracą (temat ten zasługuje jednak na odrębne opracowanie). W tym miejscu chciałbym się skupić na tym, w jaki sposób klasa robotnicza straci na integracji Polski z UE.

Oddziaływanie UE na Polskę - z punktu widzenia interesów robotników - ma miejsce na dwóch poziomach: na poziomie makro (ekonomiczna polityka państwa) i na poziomie mikro (regulacje dotyczące wewnętrznego ustroju przedsiębiorstw).

Otóż uważam, że wpływ Unii na Polskę na poziomie makro jest (i będzie) z punktu widzenia robotników jednoznacznie negatywny, podczas gdy wpływ na poziomie mikro jest (i będzie) w zasadzie neutralny.

Zacznijmy od poziomu makro.

 

Wpływ UE na Polskę na poziomie makro

 

Oczywiście nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się dokładnie będzie działo w Polsce - na poziomie makroekonomicznym - po wstąpieniu Polski do UE. Niemniej podstawowym punktem odniesienia dla tego typu prognoz musi być analiza dotychczasowego wpływu UE na Polskę. A kierunek dotychczasowego unijnego oddziaływania na Polskę wydaje się być jednoznacznie prokapitalistyczny i neoliberalny. Dalsze kierunki unijnego oddziaływania na Polskę zostały – w ogólnych zarysach – przypieczętowane w toku negocjacji o członkostwo Polski w UE. Przyjrzyjmy się zatem głównym kierunkom unijnego oddziaływania na Polskę na poziomie makro.

 

- Przede wszystkim od początku lat 90-tych Unia konsekwentnie wymusza na Polsce przyspieszanie tempa procesu prywatyzacji. Nie miejsce tu na szczegółowe wykazywanie, dlaczego proces prywatyzacji jest jednoznacznie sprzeczny z interesami robotników. Wystarczy, że wskażemy tu na kilka podstawowych faktów dotyczących prywatyzacji. W wyniku prywatyzacji robotnicy tracą - zagwarantowany w przedsiębiorstwach państwowych - wpływ na funkcjonowanie swoich zakładów (likwidacja rad pracowniczych). Prywatyzacja prawie zawsze wiąże się z masowymi zwolnieniami (ci robotnicy, którzy utrzymują swoje miejsca pracy, znajdują się pod twardą, "dyscyplinującą" presją bezrobocia, która skraca im pole manewru i zmusza do pokornej akceptacji woli nowych właścicieli). Kryterium zysku - jedyna zasada funkcjonowania przedsiębiorstw prywatnych - wymusza brutalne oszczędności na pracownikach (socjalna infrastruktura przedsiębiorstw) i obniżanie kosztów pracy - na wszelkich poziomach. Wreszcie: w wyniku prywatyzacji radykalnie narastają dysproporcje płacowe między "robolami" a elitami kierowniczymi.

UE przez całe lata 90-te popędzała polskich prywatyzatorów. I robi to nadal. W ramach negocjacji o członkostwo w UE – zamkniętych pod koniec zeszłego roku – Polska zobowiązała się, że będzie akceptować dorobek prawny UE dotyczący „Polityki przemysłowej” i nie wystąpiła w tym zakresie o żadne okresy przejściowe. Prawodawstwo UE dotyczące „Polityki przemysłowej” stanowi zestaw generalnych wytycznych w sprawie kierunków rozwoju przemysłu. Otóż, jak stwierdza się w dokumencie Sekretariatu Europejskiego, podsumowującym negocjacje (Bilans negocjacji o członkostwo polski w Unii, z 13 grudnia 2002 roku), najważniejszym zagadnieniem w obszarze polityki przemysłowej jest restrukturyzacja i prywatyzacja przemysłu, w tym szczególnie przemysłu żelaza i stali oraz górnictwa węgla kamiennego. Ponadto w punkcie 14 negocjacji akcesyjnych, zatytułowanym: Energia, rząd Polski przyjmuje „zrewidowane założenia polityki energetycznej Polski do roku 2020, w których przewidziano dalsze zmiany mające na celu zapewnienie odpowiedniego poziomu konkurencyjności sektora energetycznego oraz nowy program prywatyzacji i restrukturyzacji sektora gazowego”.

- Unia Europejska konsekwentnie niszczy polskie górnictwo i hutnictwo. Cała tzw. restrukturyzacja polskiego górnictwa dokonuje się od lat pod dyktando UE, kolejne plany restrukturyzacji górnictwa były przez polskie rządy ściśle konsultowane z UE. Za unijnymi dyrektywami szły określone pieniądze na likwidacje kopalń i likwidatorskie reorganizacje spółek węglowych. Równie destrukcyjny jest wpływ UE na hutnictwo. UE konsekwentnie blokuje finansową pomoc państwa dla hutnictwa, a jednocześnie stara się zapewnić unijnym koncernom możliwość przejęcia wielu polskich hut. Ponadto UE twardo domaga się od Polski ograniczania produkcji hutniczej. W słynnym punkcie 6 negocjacji akcesyjnych (Polityka konkurencji), rząd Polski uzgodnił z UE zasady restrukturyzacji hutnictwa, przewidujące redukcje mocy produkcyjnych i zatrudnienia w polskich hutach. Ustalono też pułap maksymalnej pomocy państwa dla hut. Jak powszechnie wiadomo, konsekwencją unijnej polityki wobec polskiego górnictwa i hutnictwa są masowe zwolnienia, które będą - wszystko na to wskazuje -kontynuowane. Sprawa górnictwa i hutnictwa zasługuje tu na szczególne podkreślenie także z tego względu, że górnicy i hutnicy stanowili od wielu lat trzon polskiej klasy robotniczej - trzon, potencjalnie zdolny do kierowania polityką całej klasy robotniczej, mający w swoich rękach potężne atuty przetargowe, dysponujący potencjalnie olbrzymią siłą nacisku. Likwidacja górnictwa i hutnictwa oznacza - z perspektywy walki klas - przetrącenie kręgosłupa polskiej klasie robotniczej.

- Wreszcie: wpływ Unii na politykę budżetową. Unia domagała się od Polski – i nadal domaga się – dyscyplinowania wydatków budżetowych, prowadzenia neoliberalnej polityki budżetowej, co zawsze wiąże się z cięciami socjalnymi i wypychaniem ważnych społecznie wydatków poza budżet (co oznacza realne zmniejszenie tych wydatków - w interesie najbogatszych). Wpływ UE na polską politykę budżetową jest szczególnie namacalny i społecznie destrukcyjny w perspektywie przygotowań Polski do wejścia do strefy euro.

Kwestie dyscypliny budżetowej negocjowane były m.in. w punkcie 11. Unia Gospodarcza i Walutowa. Przyjęto tam konieczność spełnienia przez Polskę „kryteriów konwergencji”, które mają pozwolić na utrwalenie zasad „zdrowej polityki fiskalnej” dotyczącej dyscypliny budżetowej. Z kolei w punkcie 28. Kontrola finansowa Polska zobowiązuje się m.in. do przyjęcia ustawy o kontroli wewnętrznej wydatkowania środków publicznych. Dostosowanie się Polski do wymogów kontroli środków publicznych, w celu utrzymania dyscypliny finansów publicznych oraz ich kontroli było warunkiem zamknięcia tego obszaru negocjacyjnego. Polskie procedury budżetowe mają być zintegrowane z unijnymi.

 

UE domaga się zaostrzenia kapitalistycznej polityki

 

Tę listę można by jeszcze wydłużać, analizując wpływ UE na pozostałe branże gospodarki i działy infrastruktury oraz szczegółowe dyrektywy Unii dotyczące polityki finansowej państwa.

Ktoś mógłby zaoponować twierdząc, że przedstawione wyżej aspekty polskich przemian ekonomicznych (prywatyzacja, restrukturyzacja górnictwa i hutnictwa, neoliberalna polityka budżetowa) wynikały nie tyle z oddziaływania UE, ile z faktu wejścia Polski na drogę kapitalistycznej transformacji, a w związku z tym trudno tu za cokolwiek winić UE. Z całą pewnością - w ogólnym zarysie - przemiany te były konsekwencją samej transformacji. Niemniej Unia Europejska oddziaływała na Polskę w kierunku zaostrzenia kursu prokapitalistycznego, intensyfikacji tych wszystkich antyspołecznych działań, łącznie składających się na transformację, a ponadto, dostarczała elitom politycznym III RP środków finansowych na prowadzenie i kontynuowanie restauracji kapitalizmu. Nie twierdzimy, że Unia Europejska bezpośrednio budowała w Polsce neoliberalny kapitalizm, albo, że polskie przemiany podyktowane były wyłącznie interesem unijnego kapitału. Nie. Bezpośrednim podmiotem tej polityki były polskie elity kapitalistyczne, i to one są głównym wrogiem ludzi pracy w Polsce. Ale Unia Europejska była ważnym strategicznym partnerem tych elit - ich doradcą i sponsorem w zakresie przystosowywania Polski do międzynarodowej gospodarki kapitalistycznej. Jakkolwiek transformacja była dziełem polskiej burżuazji, trudno nie dostrzec, że jej strategiczne i taktyczne wytyczne działania w procesie transformacji były unijnego pochodzenia. Trudno nie dostrzec, że polska burżuazja - przekształcają gospodarkę w kierunku kapitalistycznym - realizowała warunki akcesji Polski do UE. Bez spełnienia tych warunków, bez doprowadzenia gospodarki do określonego stanu (bez osiągnięcia - precyzyjnie wyznaczonych przez UE - parametrów ekonomicznych), Polska nie mogłaby zostać członkiem UE. Unia Europejska nie oddziaływała na Polskę wyłącznie w interesie polskiego kapitału, z altruistycznej miłości do polskich braci kapitalistów. Unijny kapitał miał tu swoje bardzo konkretne interesy do załatwienia (niekiedy sprzeczne z interesami polskiego kapitału). Jednakże w zasadniczych punktach interesy te były wspólne: zniszczenie resztek niekapitalistycznej gospodarki i społecznej infrastruktury, w celu stworzenie w Polsce stabilnej przestrzeni dla kapitalistycznego wyzysku (niezależnie od barw narodowych).

 

Oddziaływanie UE na Polskę na poziomie mikro (tzw. partycypacja pracownicza)

 

Przechodzimy teraz do poziomu mikro.

W Unii Europejskiej obowiązują pewne regulacje i dyrektywy dotyczące tzw. partycypacji pracowniczej. Niektóre z nich mają być wiążące dla Polski – muszą być implementowane do polskiego prawa. Część dyrektyw dotyczy postępowania pracodawcy wobec pracowników w konkretnych sytuacjach. Tego typu dyrektywą jest dyrektywa o zwolnieniach grupowych (z 1975 roku zmieniona w 1992 roku): pracodawca mający zamiar dokonać zwolnień, obowiązany jest do skonsultowania tego zamiaru z przedstawicielami pracowników w celu zawarcia porozumienia. Inne dyrektywy dotyczą rozwiązań instytucjonalnych.

Taki charakter ma np. dyrektywa z 1994 roku o ustanowieniu Europejskich Rad Zakładowych. Sprawa ta jest już regulowana w prawie polskim. Ustawa z 2002 roku o europejskich radach zakładowych przyznaje prawo do aktywnego uczestnictwa w radach tworzonych na terytoriach państw członkowskich UE przedstawicielom  pracowników zatrudnionych w przedsiębiorstwach i zakładach działających na terytorium Polski, a należących do transwspólnotowych organizacji gospodarczych (wcześniej byli oni niekiedy zapraszani jako obserwatorzy).

W 2001 roku Unia przyjęła dyrektywę dotyczącą reprezentacji pracowniczej w tzw. Spółkach Europejskich. Przewiduje ona utworzenie – w spółkach o kapitale co najmniej 120 tys. euro, działających przynajmniej na terytoriach dwóch krajów Unii i zarejestrowanych jako spółki europejskie – reprezentacji pracowniczych o uprawnieniach informacyjno-konsultacyjnych, a także przedstawicielstw pracowniczych w radach nadzorczych.

I wreszcie dyrektywa z 2002 roku o ustanowieniu ogólnych zasad informowania i konsultowania pracowników w UE. Zgodnie z nią we wszystkich przedsiębiorstwach zatrudniających co najmniej 20 lub 50 pracowników (próg ten zależy od kryteriów przyjętych w prawie krajowym) należy zapewnić pracownikom prawo do informacji i konsultacji w sprawach firmy (w zakresie aktualnego stanu przedsiębiorstwa, planowanego rozwoju, zmian w organizacji pracy i ich konsekwencji w dziedzinie zatrudnienia) – to zaś zakłada powoływanie reprezentantów załogi także w nieuzwiązkowionych zakładach pracy (dyrektywa nie przesądza komu miałyby przysługiwać uprawnienia partycypacyjne w uzwiązkowionych zakładach pracy)

 

Powyższe regulacje dotyczące tzw. partycypacji pracowniczej, które będą miały wpływ na polskie prawo, są z punktu widzenia robotników raczej neutralne. Gwarantują one bardzo niewielkie uprawnienia organom pracowniczym – bez większego wpływu na cokolwiek. Trudno powiedzieć, czy w zakładach, w których działają związki zawodowe, byłby to jakiś krok naprzód (związkowcy są niechętni takim organom ogólnozałogowym, widząc w nich narzędzie osłabiania roli związków – w interesie pracodawców). Na pewno tego typu partycypacja (zawężona do funkcji informacyjno-konsultacyjnych) jest o wiele uboższa niż realna partycypacja pracownicza w PRL-owskich przedsiębiorstwach państwowych z lat 80-tych. Z kolei w obecnych przedsiębiorstwach prywatnych, w których nie ma związków zawodowych, powołanie reprezentacji załogi mogłoby być korzystne dla pracowników, przynajmniej zapewniłoby im jakieś forum artykulacji swoich interesów.

Jakkolwiek niektóre dyrektywy unijne – w omawianym zakresie – mogą mieć umiarkowanie pozytywne znaczenie dla pewnych grup pracowników, ich niewielki ciężar gatunkowy nie pozwala traktować ich jako argumentu na rzecz wstępowania do UE (z robotniczego punktu widzenia).

 

Wnioski: Nie dla UE!

 

Radykalna lewica powinna opowiadać się przeciwko akcesowi Polski do UE i wzywać do głosowania w nadchodzącym referendum na NIE. Powinna jednak odciąć się od narodowo-populistycznej krytyki UE i postawić sprawę akcesu Polski do UE jednoznacznie na płaszczyźnie klasowej. Starałem się przedstawić argumenty na rzecz tezy, że akces Polski do UE jest sprzeczny z interesami klasy robotniczej – i to powinien być moim zdaniem główny argument radykalnej lewicy przeciwko UE. To negatywne – z robotniczego punktu widzenia – oddziaływanie UE ma miejsce przede wszystkim na poziomie makroekonomicznym, na poziomie wymogów UE w stosunku do państwa polskiego w zakresie jego polityki ekonomicznej. Wymogi te sprowadzają się do kontynuacji w Polsce neoliberalnego kursu – dalszego ograniczania mocy produkcyjnych w przemyśle ciężkim, dalszych zwolnień i głodowej polityki budżetowej. Kurs ten wystarczająco już dał się we znaki robotnikom w Polsce.