Anty-Burżuj
Kto czego słuchał
Sekretarz generalny Nowej Lewicy Zbigniew Partyka w polemice pt.: “Słuchałem
Django Reinhardta” raczył napisać o mnie m. in. tak:
“Ustawienie przeciwnika jest proste – jesteśmy socjaldemokratami. Skąd wie – nie
tłumaczy, jednak autorytatywnie stwierdza, że „po prostu” tak jest, że jesteśmy
spokrewnieni lub identyczni z Blairem i Schroederem”
Przykro mi to stwierdzić, Panie sekretarzu generalny, ale – albo Pan bardzo
nieuważnie przeczytał mój artykuł, z którym Pan polemizuje, albo też Pan
świadomie insynuuje mi napisanie czegoś wręcz przeciwnego niż to, co
rzeczywiście napisałem. Bardzo bym chciał, żeby to ta pierwsza przyczyna była
prawdziwa. Ja bowiem o Nowej Lewicy napisałem tak:
“To po prostu stara socjaldemokracja, sprzed manifestu Blaira i Schroedera o
>>trzeciej drodze<< - socjaldemokracja w duchu programu godesberskiego SPD z
1959 r., akceptująca kapitalizm uzupełniony o tak zwaną ludzką twarz, czyli
elementy >>państwa dobrobytu<<".
I to zdanie podtrzymuję – według mnie Nowa Lewica jest socjaldemokracją, tyle że
nie w duchu Blaira/Schroedera, a w duchu programu godesberskiego. Skąd to wiem?
Otóż, Panie sekretarzu generalny, to wynika po prostu z analizy dokumentów
Pańskiej własnej partii.
Dalej pisze Pan o mnie tak:
“Analiza naszej recenzji książki wydanej pod redakcją jezuity Obirka sprawia mu
równie wielką trudność, gdyż nijak nie może zrozumieć, jakiego języka, jakiej
terminologii, musimy używać do dialogu z inteligencją katolicką, dlaczego w
dialogu jako początkowo kluczową wysuwamy kategorię demokracji, kwestie
społeczne sygnalizując w jej kontekście, dlaczego zapraszając do dialogu
stawiamy pytania, nie zaś domagamy się uznania wstępnie jako słusznych naszych
odpowiedzi. Nasza tożsamość jest tam podkreślona wielokrotnie, jednak tekst taki
trzeba uczynić, jak mniemam, zrozumiałym nie tylko dla autorów, ale, jak sądzę,
także dla adresatów”.
A Pan, Panie sekretarzu generalny, albo nie może, albo też nie chce zrozumieć,
że mnie nie chodzi o formę, jaką przybrał tekst Pańskiego współautorstwa (z
Panem Przewodniczącym Ikonowiczem), tylko o jego treść. Oczywiście nie mogę mieć
nic ani przeciwko temu, żeby pisał Pan recenzje katolickich książek, wątki
społeczno-polityczne poruszając w nich ubocznie, ani przeciwko temu, żeby pisał
Pan te recenzje językiem i stylem zrozumiałym dla inteligencji katolickiej, ani
przeciwko temu, żeby Pan stawiał w nich pytania, nie domagając się uznania
swoich odpowiedzi za słuszne. Nie o to chodzi. Ja po prostu nie zgadzam się z
traktowaniem kwestii demokracji jako kluczowej, a kwestii społecznych w jej
kontekście. Dla mnie kluczowa jest kwestia klasowego charakteru państwa (czy
jest ono feudalne, czy kapitalistyczne, czy robotnicze?). Kwestia zaś formy,
jaką przybiera w nim panowanie klasowe (czy jest to absolutyzm oświecony, czy
bezwzględna dyktatura stosująca terror, czy demokracja wciągająca szersze lub
węższe kręgi ludności do rządzenia krajem, czy wreszcie demokracja fasadowa, “castingowa”,
jak Pan to dowcipnie określił) jest kwestią wtórną. Wtórną to nie znaczy mało
ważną. Wtórną to znaczy określaną w ostatniej instancji przez treść klasową, a
nie odwrotnie. Tak właśnie postrzegam relacje między treścią a formą państwa. I
nawet gdybym pisał z myślą o czytelniku-katoliku, to też bym tak to ujął. Oto
cała różnica między Panem jako socjaldemokratą a moją skromną osobą jako
komunistą.
Pisze Pan dalej:
“Program „Manifestu” jest postulatem szerokiego frontu, który wcale nie musiałby
w swej ewolucji podążać za przewodem prawego skrzydła, wszystko jest kwestią
wyboru, charakteru i siły. (...) Niezrozumienie lub odrzucanie tego
szerokofrontowego kontekstu powoduje liczne, mniemam mimowolne, dezinterpretacje...”
Otóż, Panie sekretarzu generalny, moja interpretacja (czy też, jeśli Pan woli, "dezinterpretacja")
“Manifestu antykapitalistycznego”, nie była mimowolna. Wszystko, co o nim
napisałem, napisałem po głębokim namyśle i podtrzymuję swoje o nim zdanie, tutaj
tylko dodam jeszcze wyjaśnienie w jednej kwestii. Ma Pan racje, że szeroki front
nie musi podążać za przewodem prawego skrzydła. Nie musi – ale żeby istotnie nie
podążał, to musi być spełniony jeden warunek: musimy mieć już do czynienia z
sytuacją rewolucyjną albo co najmniej przedrewolucyjną. To znaczy taką, kiedy
“góra już nie może, a doły już nie chcą” żyć po staremu. Ale jak wiadomo
rewolucje zdarzają się rzadko, a sytuacje rewolucyjne i przedrewolucyjne
niewiele częściej. W “normalnych” czasach klasa panująca realizuje swoje
panowanie w społeczeństwie nie tylko politycznie i ekonomicznie, ale także
ideologicznie. To znaczy klasy uciskane nie zdają sobie sprawy ze swojego
zniewolenia ani z tego, że panujący ustrój jest zjawiskiem przejściowym, że
obalić go można i trzeba. I w tych warunkach “szeroki front” nie może nie ulegać
tym szeroko rozpowszechnionym w społeczeństwie nastrojom rezygnacji i pogodzenia
się ze smutną rzeczywistością, to znaczy nie może nie wlec się politycznie w
ogonie burżuazji i głównej siły w ruchu robotniczym ugodowej wobec burżuazji, to
znaczy socjaldemokracji.
Walka o minimalny dochód gwarantowany jest istotnie jednym z aspektów walki
klasowej między pracownikami a kapitalistami. Ale tylko jednym, i to nie
najważniejszym. To bardzo minimalistyczny postulat. Sprowadzanie całej walki
klas tylko do niego, podczas gdy istotną, rzeczywistą jej treścią jest: “Kto –
kogo” pokona i wyeliminuje z życia społecznego jako klasę – czyż trzeba lepszego
dowodu na socjaldemokratyczny charakter Nowej Lewicy?
Na zakończenie pragnę serdecznie podziękować Panu, Panie sekretarzu generalny,
za informację o tym, że to nie Nowa Lewica była inicjatorem Polskiego Forum
Społecznego.
Aha, a pisząc tę polemikę, słuchałem sobie nie cygańskiej gitarowej muzyki
jazzowej, lecz pieśni rewolucyjnych w wykonaniu Hannesa Wadera, Ernsta Buscha,
zespołów “Coro Popular Jabalon”, “Eszelon” i “Leniwiec” oraz Paula Robesona. No,
ale to już kwestia gustu, a jak wiadomo, o gustach się nie dyskutuje.