Tekst pochodzi z tygodnika internetowego "Kursor" http://www.kursor.poznan.pl/num160/teksty/pcv8.htm . Choć autor nie jest komunistą, a o bolszewizmie nie ma żadnego pojęcia - to jednak postulat uważnego czytania Marksa - jest nam bliski.


Obrona Marksa


czyli czy godzi się filozofa wyrzucać na śmietnik
 

Dawno, bardzo dawno temu - w zamierzchłym wieku XIX - pewien polski poeta, któremu się nie wiodło najlepiej, napisał wiersz Coś ty Atenom? Nie wdając się w zawiłe interpretacje przypomnijmy tylko, że Norwid, bo on jest oczywiście autorem tego wiersza, efektownie rozwinął jeden z pomysłów Hegla, a mianowicie koncepcję tzw. "tragizmu Sokratesa".

Cóż to takiego ten "tragizm Sokratesa"? Chodzi o taką postawę, która skazuje jednostkę wybitną na nienawiść lub obojętność współczesnych jej tłumów, ale, w zamian za to poniżenie, zyskuje ona sławę w przyszłości. Jak wiadomo Sokratesa skazano w starożytnych Atenach na śmierć za gorszenie młodzieży, a późniejsze opinie o Sokratesie uznawały go za wzór postępowania.

No, ale miało być o Marksie. Losy Marksa i marksizmu w Polsce to przypadek przeciwstawny wobec "tragizmu Sokratesa". Za ponad czterdzieści lat sterczenia na piedestale oficjalnej ideologii teraz płaci Marks odrzuceniem, pogardą i zapomnieniem. Wielu spośród tych, którzy kiedyś byli pod urokiem marksizmu, dziś udaje, że od zawsze mieli ochotę, aby używać Kapitału w charakterze papieru toaletowego. Paradoksem jest, że Marksa i marksizmu bronić trzeba często przed atakami tych, którzy w niedawnej przeszłości dzięki odmienianiu tego nazwiska przez wszystkie możliwe przypadki robili kariery. Marksizm zgwałcony przez ideologów uległ w świadomości społecznej pogrążeniu wraz z upadkiem tzw. "obozu socjalistycznego".

Obrona Marksa powinna się skoncentrować na dwóch wymiarach. Przede wszystkim na przypomnieniu oczywistego faktu, że marksizm nie jest równoznaczny z ideologiczną sieczką umysłową szerzoną przez propagandę bolszewicką od czasów Lenina. Poza tym na wskazaniu jak wiele teorii i koncepcji, które w powszechnej świadomości są uznawane za ideologicznie neutralne, stanowi w gruncie rzeczy tak dziś wstydliwe zapożyczenie z marksizmu.

Mało kto wie, że w latach trzydziestych musiano w ZSRR wstrzymać druk niektórych tomów dzieł zebranych Marksa, bo okazały się nieprawomyślne. Ten fakt bardzo wiele wyjaśnia. O ile bowiem Leninowi, choć był lepszym politykiem niż myślicielem, pewnej znajomości marksizmu odmówić nie można, to już w jego interpretacji - tzw. marksizm-leninizm - myśl Marksa ulega spłyceniu. Z całego ogromnego dorobku wyeksponowane zostają głównie wątki ideologiczne i to tak przetrawione, aby uzasadniały dyktaturę bolszewików. Przede wszystkim musiano się uporać z tym, że zgodnie z logiką Kapitału - jak to wykazała Róża Luksemburg - rewolucja komunistyczna przeprowadzona w państwie bez wykształconego proletariatu prowadzi do caryzmu. Rychłe uformowanie się tzw. kultu jednostki potwierdziło te marksistowskie przewidywania. Trudno się dzwiwić, że od lat 30-ych w Związku Radzieckim badania nad marksizmem należały do niebezpiecznych. W zasadzie starano się ograniczyć kurs marksizmu-leninizmu do paru rozdziałów oficjalnej historii partii bolszewików (WKP(b)) i lektury pracy Lenina Materializm a empiriokrytycyzm. Presja propagandy wulgaryzowała i wypaczała, z rozległego systemu filozoficznego robiła ideologiczne slogany. Zresztą w jakimś sensie rozpowszechnianie na skalę masową nie mogło się odbywać inaczej, ponieważ lektura dzieł Marksa to nie przeglądanie brukowej gazety, bez dobrego przygotowania intelektualnego to sobie można Kapitał na półce postawić. Dlatego sprowadzanie różnych wyrwanych z kontekstu cytatów do roli sloganów służyło jedynie płytkim interesom. W użyciu ideologicznym nazwiska Marksa i Engelsa nie miały w zasadzie realnego odniesienia, a stanowiły swego rodzaju zaklęcia.

Czas jednak na zapowiedziane przykłady zapożyczeń z marksizmu, funkcjonujące po dziś dzień i dość powszechnie akceptowane jako element naszej wiedzy o świecie. Nie ma sensu robienie wymienianki, więc przywołajmy kilka najciekawszych. Weźmy np. współczesne kosmologie naukowe. W zasadzie powszechne jest przekonanie, że w rozwoju wszechświata można wyróżnić cztery fazy ewolucyjne. Ewolucję fizyczną - kiedy to po Wielkim Wybuchu powstaje materia i przestrzeń, chemiczną - kiedy pierwiastki tworzą związki, biologiczną - kiedy powstaje i rozwija się życie, no i wreszcie społeczną. Mało kto pamięta, że taki schemat to można odnaleźć w koncepcji form ruchu materii u Engelsa. W ramach szeroko pojętych nauk społecznych odnajdujemy więcej takich cennych zapożyczeń. Poza banalnym przykładem pojęcia klasy społecznej, bez którego trudno się obejść, można podać wiele mniej znanych. Na przykład bez marksizmu nie można by właściwie mówić o rozwoju teorii ideologii.

Wielu XX-wiecznych myślicieli (jak np. Mannheim - teoretyk socjologii wiedzy) nie wypierało się zresztą intelektualnej zależności od Marksa. Tak modne w XX wieku zjawisko alienacji w ramach struktur społecznych zostało też szeroko zanalizowane właśnie przez Marksa. Przykłady znaleźć można i na naszym polskim podwórku. Zmarły niedawno J. Topolski, twórca znanej na całym świecie szkoły metodologii historii, nigdy nie ukrywał swych związków z marksizmem. Ciekawe, że ten zapraszany na najbardziej renomowane uniwersytety na świecie uczony niezbyt mile widziany był w "bratnich krajach socjalistycznych". Trudno też nie znaleźć związków z marksizmem u L. Kołakowskiego. Przykładów jest wiele więcej, ale nie ma sensu pomnażanie objętości tekstu. Ogólnie chodzi o to, że odrzucenie Marksa i marksizmu (z racji negatywnych skojarzeń z real-socjalizmem) spowodowałoby dziurę w historii myśli.



Po '89 Marksa pogrzebano, wyżyto się na nim, odreagowano. Może jednak teraz, kiedy "widmo komunizmu nie krąży już nad Europą" doczeka się Marks uczciwego traktowania. Ani czołobitnego, ani nienawistnego. Po prostu uczciwego.

Piotr