Górnicy nie zaczekali

 


Po wznowieniu awangardowego protestu przez pracowników zlikwidowanej w ubiegłym roku ożarowskiej fabryki kabli i po manifestacji "solidarnościowej" w obronie elbląskich szwaczek - nie wytrzymali górnicy. W ostatni poniedziałek maja rozpoczął się strajk w kopalni "Silesia". 550 metrów pod ziemią pozostało 380 górników; kolejnym 120 dyrekcja uniemożliwiła zjazd do współtowarzyszy niedoli. W połowie tygodnia we wszystkich kopalniach "Solidarność" zorganizowała masówki zapowiadając zdecydowane wsparcie protestu. Relacji z tych wydarzeń próżno było szukać na portalach internetowych. Zdawkowe informacje pojawiły się w centralnej prasie, radiu i telewizji. Media koncentrują swoją uwagę na wizycie Busha w Krakowie, spotkaniach dostojników, na zbliżającym się referendum i kolejnych aferach. Na Śląsku i w Zagłębiu jednak wrze. Wraz z nastaniem czerwca akcja protestacyjna rozszerza się. Górnicy nie zaczekali na "po referendum", nie czekali również na powrót "radykalnej lewicy" ze szczytu G-8 i rendez-vous z prezydentem USA. W poniedziałek, 2 czerwca, do protestu weszły kolejne kopalnie, górnicy manifestowali swoje niezadowolenie przed sejmikiem śląskim. We wtorek, od rana strajkowało już 9 kopalń, stanęła komunikacja miejska - na miasto nie wyjechały autobusy i tramwaje (240 tramwajów i 360 autobusów). Śląsk i Zagłębie ruszyły - zaczął się strajk generalny. Według mediów ma trwać 24 godziny. Co będzie dalej, nikt nie wie. Tymczasem, "Robotnik Śląski", jedyna nadzieja "radykalnej lewicy", zmienia właśnie tytuł, usuwając śląskie akcenty z nazwy i krytykując za prywatę i politykierstwo (zapewne słusznie) "baronów górniczej <>" (Jan Czarski, Marek Wachowski, "Solidarność sp. z o.o.", "RŚl", nr 5 z przełomu maja i czerwca b.r.), przy okazji szeroko rozpisując się o protestach siły przewodniej - antyglobalistów i kolejnych forach społecznych. Ci to mają wyczucie. Przypomnijmy, że strajk generalny na Śląsku i Zagłębiu nabrzmiewał już od dawna. Pod koniec ubiegłego roku powstał nawet komitet protestacyjny 12 central związków zawodowych działających wśród górników. Protestowali kolejarze i pielęgniarki. Pół roku nie zmieniło sytuacji, a problemy tylko się skumulowały i nastąpił, tak jak przewidywaliśmy ("Czarno na białym" z 7 grudnia 2002 r.) nieunikniony wybuch. O przyczynach protestów pisaliśmy w grudniu: "W ciągu 12 lat reform i restrukturyzacji (czytaj: transformacji ustrojowej w kierunku kapitalizmu) zlikwidowano w polskim górnictwie prawie 200 tysięcy miejsc pracy. Dalsze zwolnienia szykują się pod pretekstem kolejnego etapu restrukturyzacji. Tym razem przewiduje się zamknięcie od 7 do 14 kopalń i likwidację 35-50 tysięcy stanowisk pracy. A na tym nie koniec - zdaniem ekspertów od liberalnej modernizacji, dalsze cięcia <> będą konieczne. Reszty dokona prywatyzacja! Na efekty nie trzeba będzie długo czekać. Z likwidacją miejsc pracy w górnictwie wiążą się redukcje w branżach i sektorach obsługujących górnictwo i rodziny górnicze w stosunku 1:3. Nawet uwzględniając tworzenie nowych miejsc pracy, etap ten da w efekcie 100 tysięcy nowych bezrobotnych. Bez poważnych programów osłonowych i zabezpieczeń, o których nie ma mowy z przyczyn ekonomicznych, branża i region ulegną ostatecznej degradacji. Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie czeka los Wałbrzycha (bieda-szyby). Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w okresie względnej prosperity stworzono w tym regionie zaledwie kilka tysięcy miejsc pracy - w kryzysie trudno liczyć choćby na tyle samo." W listopadzie i grudniu ub.r. ludzie byli zdeterminowani. Załogi górnicze opowiedziały się wtedy przytłaczającą większością głosów (90%) za strajkiem generalnym. Jednak w wyniku rozmów z rządem jedynie 4 związki nie podpisały porozumienia, co pozwoliło odsunąć groźbę wybuchu. Opinia załóg nie miała więc większego wpływu na działania biurokracji związkowej. Pół roku upłynęło, a zawieszenie decyzji o restrukturyzacji górnictwa (tego co z niego pozostało) nie może trwać w nieskończoność - Unia Europejska nagli. Moment przedreferendalny na strajk generalny jest jednak wyjątkowo niekorzystny dla rządu, co nie umknęło uwadze liderów Solidarności. Jak dziś zachowa się OPZZ? W grudniu, w wywiadzie dla "RŚl", Henryk Moskwa, nowy przewodniczący Rady Wojewódzkiej OPZZ, mówił: "Od demonstracji skuteczniejsze są negocjacje, dopiero jeśli one nie przyniosą rezultatów, to można wychodzić na ulice. Tak naprawdę i rząd i związki zawodowe mają podobne cele - dobro ludzi pracy, choć czasami są różnice co do stosowanych metod, aby to osiągnąć. Bez współpracy z rządem związki zawodowe nie mogą przecież osiągnąć swoich celów". Ale "równocześnie, liderzy górniczej <>, przy okazji pielgrzymki do Częstochowy, modlą się o porozumienie dla dobra tychże ludzi pracy, w myśl solidaryzmu społecznego i doktryn społecznych Kościoła Katolickiego, dominujących w <> i <>. Mamy zatem do czynienia ze zdumiewającą zbieżnością mentalności liderów związkowych - tych z OPZZ i tych z <>. Jedni postrzegają świat w kategoriach PRL-owskich, gdzie lud i władza ludowa mają jakoby wspólny interes. Problemem może być jedynie wyobcowanie władzy, biurokracji i zmiana władzy ludowej na kapitalistyczną. Drudzy natomiast, w ramach solidaryzmu społecznego, gotowi są na popieranie <> rządów, postulując zmianę ekipy obecnie rządzącej." Jakie są szanse powodzenia protestów, strajków, których zapewne znowu latem nie zabraknie? I to nie w optyce związkowych bossów, ale szeregowych pracowników. Nie ma wątpliwości, że "konieczne jest pozbycie się złudzeń co do natury i reformowalności kapitalizmu oraz zrozumienie, że problem górnictwa można rozwiązać tylko w kontekście całej gospodarki. A to niemożliwe jest bez przewartościowania i przegrupowania całości ruchu związkowego i robotniczego, lub choćby jego znaczącej części w celu osadzenia go na podstawach klasowych. Dopiero poprzez rozwiązanie sprzeczności klasowych, w efekcie walki klas możliwa jest zmiana kierunku rozwoju kraju." ("Czarno na białym", 7.12.2002).
3 czerwca 2003 r.