Klapsy od Lenina dla ex-GSR-u

 


Ex-GSR zademonstrował w artykule "O co tu chodzi?" wyjątkową niekompetencję, jeżeli chodzi o znajomość kwestii kobiecej w ujęciu rewolucyjnego marksizmu i w historii rewolucyjnego ruchu robotniczego. To, co nawypisywali w tym tekście na ten temat sugerowałoby, że nie czytali ani jednego tekstu Lenina na ten temat. Co wydaje się mało możliwe, skoro pewne kluczowe wypowiedzi Lenina na temat kwestii kobiecej zawarte są w tekstach, których marksista nie ma prawa nie znać, np. w tekście "Wielka inicjatywa". Inne wypowiedzi Lenina są rozsiane po mniej znanych tekstach, ale już te zawarte w "Wielkiej inicjatywie" jednoznacznie obalają wywody ex-GSR-u. Omawiany przeze mnie artykuł ex-GSR-u jest polemiką z moimi dwoma tekstami, "O nowej i starej lewicy..." oraz z tekstem mojego referatu "Spółki pracownicze - pracownicze, menedżerskie czy kapitalistyczne?", który przygotowałem na zorganizowaną przez ex-GSR konferencję o klasie robotniczej (Marki, 1-4 maja 2003 rok). Ale po kolei... Ex-GSR kwestionuje wartość zaproponowanych przeze mnie schematów strategicznych podziałów na lewicy, zarzuca im, że są wtórne wobec podziałów proponowanych przez ZS Czwartej Międzynarodówki itd. Ex-GSR pisze, że: "podział klasowego ruchu robotniczego na rewolucyjny i reformistyczny w Polsce ukształtował się dopiero w latach 1921-1923 [...] Późniejsze radykalizacje i rozłamy w ruchu socjalistycznym, który w przeciwieństwie do ruchu komunistycznego nie był rewolucyjny, miały często charakter ograniczony i niekonsekwentny. Pamiętajmy przy tym, że w okresie międzywojennym utrzymywał się w Polsce, z małymi wyjątkami, stan permanentnego wrzenia" i jeszcze: "wszelkie podziały w ruchu robotniczym mają charakter konkretnie historyczny. Schematy zastosowane przez Floriana Nowickiego, byłego lidera Ofensywy Antykapitalistycznej, w artykule "O nowej i starej lewicy, czyli: druga linia podziału (strategicznego) na lewicy", z punktu widzenia klasy robotniczej zamazują jedynie rzeczywistość społeczną i realne podziały. Nie da się bowiem wtłoczyć w nie obecnych konfiguracji politycznych". Otóż strategiczny podział w ruchu robotniczym na skrzydło rewolucyjne, reformistyczne (i szereg pośrednich) ukształtował się w okresie II Międzynarodówki, kiedy to wewnętrzne walki w łonie socjaldemokracji niemieckiej, a także kompromitujące posunięcia polityczne socjaldemokracji francuskiej, stały się przedmiotem bardzo ostrych i polaryzujących ruch robotniczy dyskusji. To, że nie wszystkie podziały i rozłamy przebiegały klarownie po tej linii, nic tu jeszcze nie przesądza. Wszystkie wyróżnione przeze mnie miejsca na strategicznej mapie lewicy (a nie tylko podział na rewolucjonistów i reformistów) mają charakter pewnych typów idealnych, do których zbliżają się w różnych okresach, z mniejszą lub większą konsekwencją i pod wpływem bardzo różnych impulsów, określone nurty, frakcje czy partie lewicy i ruchu robotniczego. O tym, jak ważny był, w szczególności podział na rewolucjonistów i reformistów świadczy chociażby publicystyka Lenina i Róży Luksemburg na temat socjalszowinizmu. Otóż i Lenin i Róża Luksemburg w znacznej mierze sprowadzają podział na socjalszowinistów i internacjonalistów (i skrzydła pośrednie) do kluczowego podziału na rewolucjonistów i reformistów (i skrzydła pośrednie). Podziały te bowiem w sposób bardzo klarowny nakładały się na siebie. Lenin i Luksemburg, podejmując najrozmaitsze polemiki (także w kwestii narodowej), sprowadzali całą masę kwestii spornych właśnie do podziału na rewolucjonistów i reformistów, jako kluczowego podziału w ruchu robotniczym. Tzn. traktowali ten podział jako podział zasadniczy, z którego wynikają pewne inne podziały itd. Inną rzeczą jest natomiast znane zjawisko opowiadania się - w okresie kształtowania się III Międzynarodówki - po stronie "rewolucji" pewnych chwiejnych nurtów politycznych, które nie były do tego politycznie przygotowane, a które czyniły tak pod "wpływem chwili", w związku z wielkimi sukcesami politycznymi rosyjskich bolszewików. Ex-GSR pisze, że wszystkie podziały w ruchu robotniczym mają charakter konkretnie historyczny. Zgoda, trudno nie podpisać się pod tym banałem. Ale czy to oznacza, że wszelkie próby uniwersalnej schematyzacji powinny być a priori odrzucone? Gdyby przyjąć takie metodologiczne założenie, niemożliwe stałoby się w ogóle uprawianie materializmu historycznego. Materializm historyczny - nie negując konkretno-historycznego charakteru wszelkich procesów historycznych - zmierzał zawsze do wyabstrahowania z procesów historycznych pewnych stałych, powtarzających się (w różnych okolicznościach geograficznych i historycznych) - zależności strukturalnych, takich jak relacje między konkretnymi typami sił wytwórczych a konkretnymi typami stosunków produkcji. Tego typu wyabstrahowane schematy nie mają nigdy absolutnej mocy wyjaśniającej. Przebieg konkretnego procesu przechodzenia danego społeczeństwa z jednej formacji społeczno-ekonomicznej do drugiej nie daje się nigdy wydedukować z żadnych uniwersalnych schematów. Nie mniej pewne ogólne cechy takich procesów (czy wręcz same możliwości reprodukcji pewnych sposobów produkcji), mogą być wyjaśnione w oparciu o pewne wyabstrahowane z historii stałe zależności. Również zaproponowany przeze mnie schemat podziałów strategicznych lewicy nie ma na celu drobiazgowego wyjaśnienia wszystkich rozłamów w historii ruchu robotniczego. Nie mniej, może on być przydatny poznawczo, a konkretnie, może on umożliwić działaczom lewicy, także w Polsce, zrozumienie charakteru ważnych rozbieżności politycznych, w które są oni uwikłani, ale których większość z nich nie rozumie. I to jest dość poważny problem, utrudniający jakiekolwiek dyskusje polityczne na polskiej lewicy. Różne osoby czy grupki na lewicy sytuują się w często ściśle określonych miejscach na skonstruowanej przeze mnie mapie, ale... sytuują się tam nieświadomie. Twierdzę, że gdyby zrozumieli oni całą tę mapę - wzajemne relacje między różnymi miejscami na niej - mogli by wreszcie zrozumieć, z czego wynikają pewne bardzo konkretne taktyczne czy wręcz techniczne rozbieżności, w które są zanurzeni i z którymi borykają się niemal każdego dnia. Wydaje się bowiem, że olbrzymia ilość bardzo drobnych, codziennych różnic czy nieporozumień na lewicy, daje się plus minus sprowadzić do pewnych podstawowych miejsc strategicznych, które same z kolei są zrozumiałe tylko w opozycji do innych miejsc itd. W pewnych sytuacjach historycznych niektóre ze wskazanych przeze mnie podziałów nie mają specjalnego znaczenia, ale mogą nagle ujawnić się, pod wpływem wydarzeń, od lewicy (czy polskiej lewicy) zupełnie niezależnych. Takim wydarzeniem było z pewnością pojawienie się ruchu antyglobalizacyjnego. Pojawienie się tego ruchu uwypukliło pewne różnice, które wcześniej mogły nie mieć wielkiego znaczenia praktycznego. Za atakami ex-GSR-u na mój schemat kryje się w istocie niezbyt komfortowa sytuacja tej grupy, a mianowicie fakt, że często cytowany przez nich Lenin sytuuje się w nieco innym miejscu na mapie politycznej, niż oni. Ex-GSR usiłuje więc pomniejszyć znaczenie pewnych podziałów, aby ta różnica miejsc (między nimi a Leninem) nie uwidoczniła się. Sugerują oni, że stwierdzając istnienie pewnych ważnych podziałów, wykluczam kogokolwiek z "grona pełnoprawnych bojowników o wyzwolenie klasy robotniczej". Otóż nikogo nie wykluczam, natomiast stawiam na polityczną klarowność, na jasność i czytelność podziałów politycznych na lewicy, i wypowiadam się przeciwko zamazywaniu ważnych podziałów. Ex-GSR sprzeciwia się, aby pewne (nieistotne dla walki klas) podziały (takie jak stosunek do kwestii gejów i lesbijek) różnicowały grono bojowników o wyzwolenie klasy robotniczej. Ale przecież sami to czynią, kiedy demonstracyjnie i przy bardzo różnych okazjach prezentują swoje reakcyjne stanowisko w tych kwestiach, i na tych reakcyjnych stanowiskach budują oni swoją polityczną tożsamość - w opozycji do tych, którzy podejmują kwestię wyzwolenia kobiet czy mniejszości seksualnych. Wy przecież cały czas podkreślacie, że macie konserwatywny stosunek do pewnych spraw, albo że pewne sprawy po prostu pryncypialnie olewacie - i to Was różni od zgrai trockistów i nowolewicowców. A więc to Wy przede wszystkim podkreślacie ważność tych podziałów. Wy czynicie z nich kwestię strategiczną. Jedźmy dalej. Ex-GSR pisze: "proponowany przez Floriana podział "starej lewicy rewolucyjnej (...) na otwartą i zamkniętą" wydaje się nie tyle płodny intelektualnie, co szkodliwy i wtórny wobec praktyki politycznej Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki [...] a który, z wiadomych przyczyn i w znanych sobie celach, o których już pisaliśmy, dzieli lewicę, w tym również rewolucyjną, na sekciarską i niesekciarską (czytaj: zamkniętą i otwartą), opowiadając się za współpracą tylko z tą drugą (niesekciarską, otwartą), pozostałą stawiając w nawias fenomenologiczny, czyli abstrahując od niej lub zwalczając ją na różne sposoby". Powyższe zdania są naprawdę absurdalne, skoro właśnie przywołana przez ex-GSR za Czwartą Międzynarodówką linia podziału na lewicę sekciarską i niesekciarską w moim podziale w ogóle nie występuje. Ex-GSR napisał sobie: "sekciarską i niesekciarską (czytaj: zamkniętą i otwartą)". No jeżeli tak chcecie czytać, to można tylko załamać ręce. Przecież podział starej lewicy rewolucyjnej na otwartą i zamkniętą przeprowadziłem bardzo klarownie, i dla każdego, kto przeczytał ten akapit jest jasne, że podział ten nie ma nic wspólnego z podziałem lewicy na sekciarską i niesekciarską. W ogóle podział lewicy na sekciarską i niesekciarską nie ma żadnego sensu, skoro na lewicy każdy uważa pozostałych (poza sobą) za sekciarzy. Dla jednych samo trzymanie się pryncypiów czy szyldów organizacyjnych jest już sekciarstwem. Dla innych z kolei niesekciarstwo polega na próbie izolowania rewolucyjnej lewicy (z natury sekciarskiej) i na braku jakiejkolwiek dyskusji politycznej (no bo po co się kłócić?). Także w ogóle ten podział u mnie nie występuje. A nawet gdybym miał go wmontować w moją siatkę strategiczną, to miałby on zupełnie inną konotację i denotację niż podział lewicy na otwartą i zamkniętą. Ex-GSR musiał koniecznie powiązać moją propozycję ze Zjednoczonym Sekretariatem, żeby - także i przy tej okazji - dać upust swojej wierze we wszechmoc tej międzynarodowej struktury, która - także na polskiej lewicy - "pociąga za wszystkie sznurki". Przejdźmy teraz do kwestii kobiecej. "Zauważmy - pisze ex-GSR - że kwestia wyzwolenia i upodmiotowienia klasy robotniczej, łączy się z kwestią wyzwolenia kobiet, w sposób jednak inny niż lansowany przez nowy ruch masowy, jakim jest współczesny feminizm". Bardzo słusznie! Tylko po co wyważać otwarte drzwi. Tzn. z kim to jest polemika? Kto twierdzi, że kwestia wyzwolenia kobiet łączy się z ruchem robotniczym w taki sam sposób, jak to lansuje współczesny feminizm? (nota bene, współczesny feminizm nic nie lansuje w sprawie związku wyzwolenia kobiet z ruchem robotniczym). Ten atak na otwarte drzwi to tylko taka zasłona dymna, aby jakoś zaciemnić jasną jak słońce kwestię ewidentnej sprzeczności między leninowskim a ex-GSR-owskim ujęciem kwestii kobiecej. Aby jakoś ześlizgnąć z tego niewygodnego tematu, ex-GSR usiłuje zmienić przedmiot kontrowersji: po cichutku przypisać mi pogląd, że marksistowskie ujęcie kwestii kobiecej jest ujęciem feministycznym, a następnie sprawić na zdezorientowanym czytelniku wrażenie, że to o to właśnie toczy się spór. Ale nie tak szybko. Nie ma frajera. Sprawa jest prosta i klarowna. EX-GSR pisze: "Kwestia ucisku kobiet była zauważana w ruchu robotniczym, przede wszystkim dlatego, że w pewnym momencie, w okresie kapitalistycznej ekspansji w XIX wieku, kapitał potrzebował większej ilości siły roboczej, a najlepiej taniej. Kobiety i dzieci doskonale wypełniały owo zapotrzebowanie. Włączając kobiety do procesu produkcji, kapitał stworzył przesłanki dla ich emancypacji. Kobiety mogły się więc przyłączyć do walki klasowej na zasadach równości z mężczyznami. [...] To uznanie podmiotowości kobiety zyskały obiektywnie, często wbrew sobie, ale też trwale. Ucisk kobiet zwalczany był przez ruch robotniczy jednoznacznie, zaś kwestia kobieca stawiana bardzo wyraźnie. Emancypacja kobiet rozpoczęła się wraz z włączeniem się ich do procesu produkcji." Co to za fanfarony? Co ma przysłowiowy piernik do równie przysłowiowego wiatraka? Pytanie pierwsze brzmi: czy istnieje w ogóle na gruncie rewolucyjnego marksizmu kwestia kobieca? I Wy na to odpowiadacie: tak. No to teraz drugie pytanie: jaki jest program marksizmu w kwestii kobiecej? I Wy na to nic nie mówicie, tylko snujecie jakieś spekulacje na temat genezy zauważenia kwestii kobiecej przez ruch robotniczy czy na temat sukcesów kapitalizmu w wyzwalaniu kobiety. A to tylko zamydla podstawową kwestię: programu marksizmu w sprawie kobiet. Napisaliście kilka akapitów niby o kwestii kobiecej, a tymczasem nie zawarliście tam ani grama jakiejś wizji programowej w tej sprawie. Zdecydujcie się: albo krytykujecie trockistów za samo wysuwanie kwestii kobiecej, albo krytykujecie trockistów za błędne, wadliwe wysuwanie kwestii kobiecej. No ale pierwszą opcję już żeście sobie zablokowali pisząc: "Ucisk kobiet zwalczany był przez ruch robotniczy jednoznacznie, zaś kwestia kobieca stawiana bardzo wyraźnie". Zostaje więc opcja druga: krytykujecie trockistów za błędne wysuwanie kwestii kobiecej. No to znaczy, że Wy prawidłowo tę kwestię wysuwacie. No to jak Wy tę kwestię wysuwacie? No ale Wy tej kwestii nie wysuwacie (choć twierdzicie, że istnieje). A dopóki tej kwestii nie wysuniecie, nie będziemy wiedzieć, za co Wy krytykujecie trockistów (i których trockistów) - w kwestii kobiecej. Jedyne co mówicie w kwestii kobiecej to to, że emancypacja kobiet zaczęła się wraz z wciągnięciem kobiet do procesu produkcji oraz to, że nie należy wysuwać kwestii kobiecej w sposób feministyczny. W związku z tym pierwszym, to nie jest dla mnie jasne, czy uważacie, że emancypacja kobiet już się właściwie dokonała? Czy tylko się zaczęła, a do pełnego wyzwolenia jeszcze długa droga? Wciągnięcie kobiet do procesu produkcji to naprawdę bardzo niewielki kroczek ku emancypacji kobiet, którą mieli na myśli: Marks, Engels i Lenin. Albo inaczej: wciągnięcie kobiet do procesu produkcji stwarza niezbędne przesłanki dla wyzwolenia kobiet, tak jak monopolistyczne stadium kapitalizmu stwarza przesłanki dla gospodarki socjalistycznej. Ale tak jak monopolistyczne stadium kapitalizmu nie stwarza socjalizmu, tak też samo wciągnięcie kobiet do produkcji nie wyzwala ich spod specyficznego dla nich ucisku. Oczywiście, można wskazywać na pewne kroczki ku wyzwoleniu kobiet w związku z samym ich uczestnictwem w produkcji i tym samym walce klas, ale przecież nie w tym tkwi istota zagadnienia. Marks, Engels i Lenin nie wierzyli w możliwość emancypacji kobiet na gruncie kapitalizmu i z jak największą pogardą wypowiadali się o położeniu kobiety w ramach kapitalizmu i demokracji burżuazyjnej. (W artykule "O zadaniach kobiecego ruchu robotniczego w republice radzieckiej" z 1919 roku Lenin pisze jasno i wyraźnie: "...tam, gdzie istnieje kapitalizm [...] mężczyźni muszą pozostać uprzywilejowani".) Uznawali oni rzecz jasna kapitalistyczną pracę przemysłową kobiet za zjawisko postępowe, ale nie utożsamiali go z emancypacją kobiet. Emancypację kobiet wiązali z pewnymi konkretnymi przeobrażeniami społecznymi - o których za chwilę, a nie z pracą kobiet jako taką (w oderwaniu od innych stosunków społecznych, w które uwikłane są kobiety). (Lenin - w artykule "Międzynarodowy dzień robotnic" z 1919 roku - stwierdza wręcz, że nawet te przeobrażenia, które w kwestii kobiecej przedsięwzięła władza radziecka, a które posuwają sprawę miliony kilometrów dalej niż najbardziej demokratyczna republika burżuazyjna, to dopiero pierwszy krok na drodze wyzwolenia kobiety - tym samym żadna z republik burżuazyjnych nie uczyniła nawet tego pierwszego kroku). Ex -GSR tymczasem wiąże emancypację kobiet przede wszystkim z wciągnięciem kobiet do procesu produkcji - niezależnie od całej reszty stosunków społecznych, które trzeba rozbić. W kwestii kobiecej zajmuje on więc stanowisko burżuazyjnego liberalizmu, który wiązał wyzwolenie kobiet z kapitalizmem. Ex-GSR może sobie zajmować stanowisko burżuazyjnego liberalizmu w kwestii kobiecej, ale niech mają świadomość, że ich stanowisko nie ma nic wspólnego ze stanowiskiem marksistowskim. A teraz przejdźmy do tego, co stanowi istotę marksistowskiego ujęcia kwestii kobiecej. Wojna, jaką Lenin i bolszewicy wydali uciskowi kobiet, to wojna przeciwko gospodarstwu domowemu, ciemiężącemu kobietę. Tylko wtedy kobieta może na równi z mężczyzną uczestniczyć w życiu społecznym i politycznym, kiedy gospodarstwo domowe zostaje rozbite w pył. Chodzi o to, by kobieta przestała być niewolnicą domową - przykutą do domowych obowiązków - i mogła w pełnoprawny sposób uczestniczyć w życiu społecznym. Tymczasem kapitalizm i burżuazyjna demokracja nie dają kobietom szans na wyrwanie się z gospodarstwa domowego. Choć zarazem sam kapitalizm stwarza pewne materialne środki, które mogłyby posłużyć do wyrwania kobiet z kuchni. O to ABC leninowskiego ujęcia kwestii kobiecej. Oddajmy jednak głos samemu Leninowi, który w prostych słowach - czarno na białym - wyjaśnia tę kwestię w artykule "Wielka inicjatywa" z 1919 roku: "Kobieta jest jeszcze wciąż niewolnicą domową, mimo wszystkie wyzwalające ją ustawy, albowiem przytłacza ją, dusi, ogłupia, poniża drobne gospodarstwo domowe, które przykuwa ją do rondli i pieluch, trwoni jej pracę na roboty barbarzyńsko nieprodukcyjne, drobne, denerwujące, przytępiające, ogłupiające. Prawdziwe wyzwolenie kobiety, prawdziwy komunizm, rozpocznie się dopiero tam i dopiero wtedy, gdzie i kiedy rozpocznie się walka masowa (kierowany przez posiadający władzę państwową proletariat) przeciw temu drobnemu gospodarstwu, a raczej jego masowa przebudowa w wielkie gospodarstwo socjalistyczne. [...] Stołówki publiczne, żłobki, przedszkola [...] oto te proste, powszednie środki [...] które zdolne są faktycznie wyzwolić kobietę i faktycznie zdolne są zmniejszyć i znieść nierówność, jaka zachodzi między nią a mężczyzną pod względem roli w produkcji społecznej i w życiu społecznym". A rok później Lenin pisze - w artykule "Z okazji międzynarodowego dnia robotnic" - "Wciągnąć kobietę do pracy w produkcji społecznej, wyrwać ją z niewoli domowej, wyzwolić ją od zależności - otępiającej i upokarzającej - od przebywania wciąż i wyłącznie w kuchni czy przy dzieciach - oto główne zadanie". Sprawa wyzwolenia kobiety wiąże się więc w znacznej mierze z jej sytuacją domową - niewoli domowej kobiet nie likwiduje sam udział kobiet w procesie produkcji i walce klas. Wyzwolenie kobiet to w tym kontekście także "wolność od opieki i ucisku mężczyzny" - jak pisze Lenin w artykule "Władza radziecka a sytuacja kobiety" z 1919 roku. W tym samym tekście Lenin kładzie nacisk na realną równość kobiet i mężczyzn, realną wolność kobiety i swoje wywody kwituje bojowym wezwaniem: "Precz z kłamcami, którzy prawią o wolności i równości dla wszystkich, gdy istnieje uciemiężona płeć [...] Wolność i równość dla uciemiężonej płci!" O niewoli domowej kobiety i środkach jej przezwyciężenia pisze Lenin w bardzo dużej ilości artykułów, których nie będziemy tu cytować. Nie pozostawia jednak wątpliwości, że ta właśnie kwestia stanowi sedno zagadnienia - a nie po prostu udział kobiet w produkcji i walce klas. Przyjrzyjmy się jeszcze, jak ex-GSR stawia sprawę wyzwolenia kobiet przez kapitalizm: "Ale jednocześnie, biorąc udział w procesie produkcji, w procesie pracy, która nadaje jednostce, jej aktywności, wymiar uniwersalny, kobieta zdobyła podstawę, najtrwalszą z możliwych, ukształtowania swej podmiotowości na równi z mężczyzną. Obiektywny, ekonomiczny fundament godności ludzkiej stał się im dostępny. Co więcej, na równi z mężczyznami, kobiety mogły włączyć się w walkę o wyzwolenie nie siebie, partykularnej grupy interesu, ale o wyzwolenie klasy robotniczej". A więc ex-GSR stawia sprawę w ten sposób, że kapitalizm, wciągając kobiety do produkcji, wyzwala je, gdyż mogą one uczestniczyć wespół z mężczyznami w walce o wyzwolenie klasy robotniczej (a nie tylko swojej partykularnej grupy). Ale właśnie kobiety stanowią pewną specyficzną część tej klasy, która posiada też własne - odrębne od mężczyzn, partykularne (choć niekoniecznie antagonistyczne w stosunku do mężczyzn) - interesy, i odbiciem tej obiektywnej partykularności interesów jest kobiecy ruch robotniczy, jako pewna wyodrębniona część ogólnego ruchu robotniczego. I fakt istnienia kobiecego ruchu robotniczego - będący odbiciem obiektywnych, specyficznych interesów kobiet-robotnic - był całkowicie popierany przez Lenina i bolszewików, ba, partia bolszewicka wręcz organizowała ten ruch, a działaczki bolszewickie były wybitnymi działaczkami tego ruchu. Również w Niemczech istniał kobiecy ruch robotniczy, kierowany przez komunistkę Klarę Zetkin. Idźmy dalej. Ex-GSR pisze z ironią: "Przedstawiciele "lewicy radykalnej" często powołują się na przykład robotnicy, kolorowej i o orientacji homoseksualnej jako na przykład osoby uciśnionej bardziej niż przeciętny robotnik". Nie ma co ironizować, bo za takie ironizowanie dostać można klapsa - od Lenina. Lenin jednoznacznie stawia sprawę, że kobieta-robotnica jest uciskana podwójnie - jako robotnica i jako kobieta, i że to wymaga specjalnego podejścia do tej podwójnie uciskanej części klasy robotniczej. Nie wierzycie, no to czytajcie: "...kobieca połowa rodzaju ludzkiego cierpi w kapitalizmie ucisk podwójny. Robotnica i chłopka są uciskane przez kapitał, a ponadto, nawet w najbardziej demokratycznych spośród republik burżuazyjnych, są, po pierwsze, pozbawione pełni praw [...] po drugie - i to właśnie jest najważniejsze - pozostają w niewoli domowej, są niewolnicami domowymi, przytłoczonymi najbardziej drobną, najbardziej czarną, najcięższą i najbardziej otępiającą człowieka pracą w kuchni i w ogóle w pojedynczym rodzinnym gospodarstwie domowym" (Lenin, "Międzynarodowy dzień robotnic"). O podwójnym niewolnictwie kobiety pisze Lenin również w cytowanym już artykule "O zadaniach kobiecego...". Jak mniemam, ex-GSR - żeby nie popadać w sprzeczność z Leninem - przyzna, że oczywiście zgadza się z tym wszystkim, ale ja po prostu czegoś tam nie zrozumiałem. Zapewne powiedzieliby asekuracyjnie, że podzielają ten program oczywiście (i jak robotnicy będą mieli władzę, to się ten program zrealizuje), ale że dziś lepiej schować ten program głęboko, bo jest to niewygodne z uwagi na nastroje robotników itd. Ale tu już czai się Lenin i wymierza Wam kolejnego klapsika w artykule z 1907 "Międzynarodowy Kongres Socjalistyczny w Stuttgarcie", gdzie za tego typu oportunizm w kwestii kobiecej Lenin łaja socjaldemokratów austriackich i popiera stanowisko zwalczającej ich Klary Zetkin. Ale drodzy towarzysze. Jeśli myślicie, że to już koniec klapsów od Lenina na dzisiaj to jesteście w błędzie. No ale skoro sami się prosicie. Ex-GSR pisze: "Tak rozumiane wyzwolenie kobiety od ucisku społecznego nie jest sprzeczne z walką klasową, nie jest elementem sojuszniczym tej walki, ale - jej integralną częścią. Tak rozumiana kwestia kobieca nie stoi w sprzeczności z ruchem robotniczym, wręcz przeciwnie, jest jego częścią. Zupełnie inaczej jest z kwestią nowolewicowego rozumienia zniesienia ucisku seksualnego, zrównania kobiety z mężczyzną w sferze swobody obyczajowej. Istotnie, klasy uprzywilejowane mogły pozwolić sobie na zrównanie kobiety w sferze swobody obyczajowej i miało to miejsce wcześniej, bez czekania na rewolucję seksualną lat 60. O ile robotnice dar emancypacji otrzymały niejako wbrew swojej woli, podobnie jak i mężczyźni nie z własnej woli stali się niewolnikami fabryk, o tyle rewolucja obyczajowa była raczej wyrazem domagania się przez kobiety z klas średnich i wyższych prawa uczestniczenia w przywilejach mężczyzn. Taka jest różnica między kwestią kobiecą istniejącą w ruchu robotniczym a feminizmem". Znowu pudło. Otóż zrównanie kobiet i mężczyzn w sferze obyczajowej nie jest żadnym wynalazkiem nowej lewicy czy feminizmu, ale postulatem wysuwanym przez działaczki kobiecego, komunistycznego ruchu robotniczego (Inessa Armand), a popieranym przez Lenina. Odsyłam do wielce pouczającej polemiki Lenina z Inessą Armand w sprawie kobiecego żądania wolnej miłości. Dyskusja dotyczy pisanej przez Armand broszury dla robotnic (która w końcu nie została dokończona). W projekcie broszury Armand znajduje się "żądanie (kobiece) wolnej miłości". Lenin postuluje odrzucenie tego sformułowania, ale nie odrzucenie przedmiotowej treści tego żądania - w rozumieniu Armand. "Chodzi nie o to - pisze Lenin - co Wy subiektywnie chcecie rozumieć przez to [wolną miłość]. Chodzi o obiektywną logikę stosunków klasowych w sprawach miłości". Proponuje autorce, by znalazła inne sformułowanie dla słusznych myśli, które zawierają się w tym haśle. Lenin twierdzi, że to sformułowanie, które proponuje Armand może być interpretowane w sposób burżuazyjny, tymczasem chodzi o to, by w broszurze dla robotnic propagować proletariackie, słuszne aspekty wolnej miłości. Jakie to są owe słuszne, proletariackie aspekty wolnej miłości, które należy propagować w broszurze dla robotnic? Lenin wymienia aż siedem elementów: (1) Wolność od materialnych (finansowych) kalkulacji w miłości (2) Wolność także od trosk materialnych (3) Wolność od przesądów religijnych (4) Wolność od zakazu ojczulka (5) Wolność od przesądów towarzyskich (6) Wolność od ciasnoty (chłopskiego, mieszczańskiego czy też inteligencko-burżuazyjnego) środowiska (7) Wolność od więzów prawa, sądownictwa i policji. Otóż, drodzy towarzysze z ex-GSR, co innego oznacza "wolność od przesądów towarzyskich" czy "wolność od ciasnoty środowiska" jak nie żądanie emancypacji kobiet w sferze obyczajowej? Ale idźmy jeszcze dalej. Kolejny etap dyskusji Lenina z Armand dotyczy przelotnych związków-namiętności. Inessa Armand chciała w swojej broszurze przeciwstawić "przelotny popęd zmysłowy i związek" "pocałunkom bez miłości" trywialnych małżonków. Lenin proponuje to przeformułować, żeby główne przeciwstawienie było na linii: brudne pocałunki bez miłości w trywialnym małżeństwie kontra czyste pocałunki z miłością w proletariackim małżeństwie cywilnym (z miłością). Ale zarazem dopuszcza, by w broszurze dla robotnic podkreślić, że również przelotne związki-namiętności mogą być czyste. Nawet jeżeli interpretować wypowiedzi Lenina jako ustępstwo na rzecz Armand, to tylko dowodzi to, jak wielką wagę do kobiecego postulatu wolnej miłości przywiązywały działaczki kobiecego ruchu robotniczego. A więc postulat obyczajowej emancypacji kobiet pojawia się na długo przed nową lewicą czy rewolucją seksualną - właśnie w ruchu robotniczym. I ostatni już cytat z ex-GSR nt. kwestii kobiecej: "Ale, dzięki specyficznemu i wyjątkowo niejasnemu postawieniu kwestii wyzwolenia kobiet w kontekście "rozmaitych ruchów emancypacyjnych", wprowadza za tym tabunem koni trojańskich, tylnymi drzwiami, wszelkie inne "nowolewicowe" pomysły. Jednocześnie, tworząc "swoją" klasyfikację i podział na lewicę rewolucyjną "otwartą" i "zamkniętą", tworzy precedens uznania nowolewicowych podziałów za kryterium strategiczne. W ten sposób, ulega - w tendencji - nowolewicowej manierze krytykowania klasy robotniczej z punktu widzenia rewolucyjności, takiej jaką sobie wyobraża drobnomieszczaństwo. Stosunek do homoseksualizmu, jak i do antysemityzmu, nie jest określający w tym przypadku, co nie oznacza, że należałoby przyjmować postawy antysemickie czy nietolerancyjne. W końcu zaczyna się bowiem wartościować klasę robotniczą, a więc, tym sposobem wychodzi się w ogóle z tego, co się nazywa starą lewicą, czyli lewicą rewolucyjną i odnoszącą się zasadniczo do klasy robotniczej. Proces ten na naszych oczach "przeżywa" IV Międzynarodówka i jej polscy poplecznicy". No to już jest tak koszmarny stek bzdur, że nie wiem od czego tu zacząć. Po pierwsze nie ma u mnie żadnego niejasnego postawienia kwestii kobiet w kontekście "rozmaitych ruchów rewolucyjnych". Jest za to jasne postawienie sprawy, że - zdaniem starej lewicy rewolucyjnej otwartej - różne ruchy emancypacyjne mogą - oczywiście do pewnego stopnia, w pewnych określonych warunkach historycznych itd. - być sojusznikami ruchu robotniczego. I to jest rzecz zupełnie trywialna. No jeżeli np. burżuazyjny ruch feministyczny domaga się w jakimś kraju praw wyborczych dla kobiet, czy prawa kobiet do aborcji, czy prawa kobiet do rozwodu, no to chyba rewolucyjny ruch robotniczy powinien poprzeć ten ruch w tej konkretnej walce (bez, rzecz jasna, żadnych koncesji politycznych na rzecz burżuazyjnego feminizmu). Jeżeli jest w stanie, może zaproponować jakieś inne, konkurencyjne dla burżuazyjnego feminizmu, formy walki o te same rzeczy, ale to nie zmienia faktu, że oba te ruchy - jako walczące o te same zdobycze demokratyczne - stają się w tych granicach sojusznikami (choćby prowadziły nawet najostrzejszą walkę ideologiczną między sobą - jak Klara Zetkin z Lily Braun). Wiele analogii można by tu znaleźć dla całej masy innych ruchów emancypacyjnych (choćby narodowowyzwoleńczych), ale szkoda miejsca, bo to są sprawy elementarne. Dalej. Ex-GSR twierdzi, że wprowadzam tabuny koni trojańskich, i to jeszcze tylnymi drzwiami i do tego wszelkie inne nowolewicowe pomysły. No więc żadnego nowolewicowego pomysłu nigdzie tu nie wprowadziłem, ani tylnymi, ani frontowymi, ani kuchennymi drzwiami (ani nawet kominkiem). Chyba, że za nowolewicowe pomysły należałoby uznać leninowskie poglądy w kwestii kobiecej, czy tradycyjne postulaty kobiecego, komunistycznego ruchu robotniczego. Ale to przecież byłby absurd. Również ex-GSR nie wskazał konkretnie na żadnego konia trojańskiego, choć zapewnia, że wprowadziłem ich "tabun". Natomiast wszystko co wprowadziłem, wprowadziłem frontowymi drzwiami, czarno na białym. Dalej ex-GSR twierdzi, że stworzyłem precedens uznania nowolewicowych podziałów za kryterium strategiczne. Po pierwsze nie wprowadziłem żadnych nowolewicowych podziałów: podział w ruchu robotniczym na zwolenników wyzwolenia kobiet (i wyraźnego stawiania tej kwestii) i przeciwników wyzwolenia kobiet (czy raczej przeciwników wysuwania tej kwestii) jest starszy od rewolucji październikowej i sięga chociażby sporów między Klarą Zetkin a Wiktorem Adlerem i Adelheidem Poppem (ale tak naprawdę, to sięga znacznie wcześniejszych czasów). A więc jest to podział tak stary, jak ruch robotniczy. Kiedy toczyły się pierwsze polemiki w tej sprawie w ruchu robotniczym, to Herberta Marcuse (patrona nowej lewicy) jeszcze na świecie nie było. Dalej, ex-GSR pisze, że tym samym ulegam "nowolewicowej manierze krytykowania klasy robotniczej z punktu widzenia rewolucyjności, takiej jaką sobie wyobraża drobnomieszczaństwo". Otóż nie ulegam żadnej manierze krytykowania klasy robotniczej, bo w ogóle na gruncie marksizmu nie ma czegoś takiego jak "krytykowanie klasy robotniczej". Co to w ogóle za postawienie problemu? Przecież, jeżeli posługujemy się materializmem historycznym, to stawiamy sprawę w ten sposób, że świadomość klasy robotniczej - zanim zostanie ona rewolucyjnie przeobrażona w toku walki klas i pod wpływem wnoszonej z zewnątrz teorii marksistowskiej - jest wytworem kapitalistycznych stosunków społecznych, i tym samym jest podporządkowana hegemonicznej świadomości burżuazyjnej i innym świadomościom reakcyjnym - powiązanym strukturalnie z pewnymi strukturalnymi poziomami formacji kapitalistycznej, i odgrywającym określoną rolę w procesie reprodukcji tej formacji. Trudno więc z tej perspektywy krytykować jakąkolwiek klasę w historii za jej świadomość. Można natomiast, a wręcz trzeba, jeżeli jest się marksistą, a nie oportunistą, poddawać określone treści świadomości empirycznej robotników ocenie ze względu na stosunek tych treści do konkretnych zadań historycznych, jakie ta klasa ma do wypełnienia, a następnie dążyć do zmniejszania ewentualnych dystansów na tej linii, poprzez wnoszenie w szeregi robotnicze świadomości komunistycznej. I to jest znowu rzecz trywialna. Ktoś kto nie poddaje określonych treści świadomości robotników ocenie ze względu na wielkie historyczne zadania tej klasy - ten nie posuwa naprzód sprawy wyzwolenia robotników, lecz jest tępym oportunistą w rodzaju tych wyśmiewanych przez Lenina np. w "Co robić?". I nie ma to nic wspólnego z "krytykowaniem robotników". Pomijam już w ogóle wątek "krytykowania klasy robotniczej z punktu widzenia rewolucyjności, takiej jaką sobie wyobraża drobnomieszczaństwo", bo przecież to, co ex-GSR-owcy biorą za rewolucyjność drobnomieszczańską to nic innego jak leninowski program wyzwolenia kobiet. I teraz już ostatnia rzecz. Ex-GSR pisze: "Nie interesuje nas zatem postulowana przez Floriana Nowickiego obrona cząstkowych zdobyczy pracowniczych, pod którą kryje się obrona samorządu pracowniczego czy partycypacji pracowniczej. My mówimy o samorządzie robotniczym, czyli o strukturze organizacyjnej władzy państwowej, w której robotnicy odgrywają wiodącą, polityczną rolę (poprzez swoje organizacje). Nie chodzi nam o uspołecznienie w sensie partycypacji pracowniczej czy własności pracowniczej w morzu innych typów własności (państwowej, prywatnej, spółdzielczej czy grupowej). Nie chodzi nam o uspołecznienie rozumiane jako kapitalizm ludowy - kapitalizm akcjonariuszy". To są aluzje do mojego referatu o spółkach pracowniczych, a być może także do mojego artykułu o partycypacji pracowniczej z 5 numeru "Jedności Pracowniczej". Podczas konferencji w Markach, po moim referacie o spółkach pracowniczych, odbyła się dyskusja nt. mojego postulatu obrony samorządów pracowniczych w przedsiębiorstwach państwowych. Ex-GSR razem z Michałem Nowickim zajmowali wtedy absurdalnie lewackie stanowisko: "nie bronić samorządów pracowniczych bo to reformizm, a nas interesuje rewolucja". Ja tymczasem uparcie twierdzę, że obrona nawet najmarniejszych zdobyczy robotniczych jest zadaniem sił rewolucyjnych. Tymczasem ex-GSR chce zostawić tę sprawę reformistom i zająć się walką o "wielkie sprawy". Bez udziału sił rewolucyjnych w walkach obronnych (takich jak obrona pewnych nawet ubogich instytucji partycypacyjnych), nie będzie w ogóle żadnej walki o "wielkie sprawy" - nigdy i nigdzie. Jeżeli obronę drobnych zdobyczy robotniczych chcecie zostawić reformistom, to życzę Wam wielkich sukcesów w walce o wielkie sprawy (w internecie). Obrona samorządu pracowniczego (który mimo opanowania tej instytucji przez technokrację mógł być, i w pewnych konkretnych sytuacjach bywał, instrumentem nacisku załogi na dyrekcję, czy wręcz, choć znacznie rzadziej, kulą u nogi dla sił prywatyzacyjnych i antyrobotniczych) nie musi mieć nic wspólnego z apologią tej instytucji czy wyolbrzymianiem jej znaczenia. Naszym politycznym i propagandowym zadaniem był jednak stanowczy sprzeciw przeciwko - towarzyszącej procesom prywatyzacji - likwidacji samorządów pracowniczych (jako część sprzeciwu wobec samej prywatyzacji). Sam fakt, że burżuazji zależało na likwidacji samorządów w momencie prywatyzacji - jest znaczący. O samorządach pracowniczych z lat 80-tych, funkcjonujących w oparciu o ustawę z 1981 roku - można by zresztą podyskutować, zwłaszcza, że są pewne (bardzo trudno dostępne) opracowania na ten temat. Tak samo jak nadal warto (z propagandowego punktu widzenia) dyskutować o prywatyzacji i głosić (retrospektywnie) konieczność jej zatrzymania - z czym nie zgadza się ex-GSR, który nie para się takimi pierdołami jak obrona "zdekapitalizowanych" "zgliszczy".