"BRUNATNA FALA"?
Widmo krąży nad Europą - widmo faszyzmu! Strawestowane słowa Karola Marksa
dobrze oddają klimat niepokoju, wręcz histerii wywołany sukcesami wyborczymi
antysystemowej prawicy. Hitler ante portas! Czy na pewno? Można też postawić
hipotezę, że to nie wyborcy przesuwają się w prawo ale środek ciężkości sceny
politycznej w lewo: to, co wczoraj uważane było za normalne, dziś już traktowane
jest jako "reakcyjne". A część społeczeństwa po prostu nie nadąża za zmianami.
Nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy świadkami ożywienia radykalnej prawicy.
Krótka historia prawicowego populizmu
Powszechnie przyjmuje się, że wzbierająca dziś fala prawicowego radykalizmu ma
swe źródło we Francji. To tam, w reakcji na socjalistyczne rządy Mitteranda, już
w 1984 r. marginalny dotąd Front Narodowy zyskał 11 % głosów w wyborach
europejskich. W rzeczywistości korzenie radykalnej prawicy tkwią głębiej. W 1971
r. szwajcarska Akcja Narodowa uzyskała sensacyjny wówczas wynik 7,5 %. Sukces
ten zawdzięczała gwałtownemu napływowi obcej siły roboczej, który zamożna
Szwajcaria przeżyła wcześniej niż reszta Europy. Dwa lata później prawicowe
partie protestu pojawiają się w socjaldemokratycznej Skandynawii: w Danii była
to Partia Postępu, w Norwegii Partia Andersa Langego. Ugrupowania te
prezentowały program, który można by nazwać libertariańskim - deregulacja rynku,
radykalne ograniczenie podatków połączone z redukcją wydatków socjalnych.
Dzisiejszy prawicowy populizm powstał ze zlania się tych dwóch nurtów:
ksenofobicznego i neoliberalnego.
Do końca lat 80. radykalna prawica pozostawała izolowana geograficznie, Le Pen
był przedstawiany jako swego rodzaju specyficzna "francuska choroba". Upadek
komunizmu sprzyjał jednak rozszerzaniu się jej na inne kraje. Początek dali w
Niemczech Republikanie, którzy w wyborach europejskich w 1989 r. uzyskali 7,1 %
głosów. Zjednoczenie Niemiec wkrótce potem połączyło się z falą ksenofobicznej
przemocy, zwłaszcza w landach wschodnich. Poparcie dla Wolnościowej Partii
Austrii skoczyło do 16,6 % (1990). Rok 1991 r. przyniósł sukcesy prawicowych
populistów w Szwajcarii (Szwajcarska Partia Samochodowa - 8,5 %; w kantonie
Tessin lokalna "Lega" - 23,5 %), Szwecji (Nowa Demokracja - 6,7 %) i Belgii
(Blok Flamandzki - 6,6 %).
We Włoszech pojawia się na prawicy nowa formacja - regionalistyczna Lega Nord; w
wyborach w 1992 r. okazuje się być czwartą siłą z 8,7 %. "Rewolucja czystych
rąk" pozwoliła postfaszystom pod wodzą Gianfranco Finiego przedrzeć się do
pierwszej ligi - w 1994 r. zyskują 13,4 %, dwa lata później poprawiają wynik o
1,3 punktu. Wprawdzie Alleanza Nazionale wraz z wyborcami chadecji przejęła też
jej konserwatywną ideologię ale współtworzony przez AN rząd Berlusconiego
balansował na granicy międzynarodowego bojkotu.
Mniej lub bardziej spektakularne, mniej lub bardziej trwałe sukcesy odnosi też
pozasystemowa prawica w innych państwach. Nawet w hiperliberalnej Holandii
prawicowi Centrumdemokraten zdobyli w 1994 r. 2,5 %. Trzeba jednak pamiętać, że
część potencjalnego elektoratu holenderskiej ultraprawicy przyciągał Frits
Bolkestein - populistyczny polityk z liberalnej Volkspartij voor Vrijheid en
Democratie. W Belgii w wyborach do europarlamentu w 1994 r. Vlaams Blok (Filip
Dewinter) uzyskuje 7,6 % głosów we Flandrii, a frankofoński Front National - 7,9
% w Walonii. W Antwerpii Blok jest najsilniejszą partią (32,95 %). W Norwegii w
1997 r. Fremskrittspartiet (kontynuatorka Partii Andersa Langego) Carla I.
Hagena zdobywa 15,3 %, co czyni ją trzecią partią w kraju. W Szwajcarii dochodzi
do przegrupowania: w wyborach 1997 r. Schweizer Freiheits-Partei (następczyni
Schweizer Auto-Partei) traci głosy na rzecz Schweizer Demokraten (dawna NA) a
zwłaszcza - Schweizer Volkspartei, która powiększyła swoją reprezentację z 36 do
47 mandatów. We Francji w tym samym roku FN uzyskuje 14,94 %. Niebawem jednak we
Froncie dochodzi do rozłamu - Bruno Megret tworzy Mouvement Nationaliste
Republicain, ale obie formacje łącznie nie są w stanie powtórzyć dotychczasowych
wyników (w 1999 r. FN zdobył 5,69 % a MNR 3,28 %).
Kiepsko powodzi się też radykalnej prawicy w Niemczech. Die Republikaner
Schönhubera nie powtórzyli już sukcesu z 1989 r., w kolejnych wyborach do
Parlamentu Europejskiego uzyskują coraz gorsze wyniki: 1994 - 3,9 %, 1999 - 1,7.
Tylko w Badenii-Wirtembergii w 1996 r. utrzymują się jeszcze na poziomie 9,1 %.
Z prawa zagraża im sporadycznie Deutsche Volksunion Gerharda Freya: w 1991 r. w
Bremie zdobyła 6,2 %, w 1997 r. w Hamburgu 4,9, w 1998 r. w Sachsen-Anhalt aż
12,9 %. Wyniki ekstremistycznej Nationaldemokratische Partei Deutschlands są
jeszcze mizerniejsze. Co jakiś czas niepokój budziła kolejna efemeryczna partia
protestu typu STATT-Partei czy Bund Freier Bűrger, ale czujność mediów pozwalała
dławić niebezpieczeństwo w zarodku.
Nowy impuls uzyskała pozasystemowa prawica wraz ze zwycięstwem wyborczym
Freiheitlische Partei Österreichs w październiku 1999 r. (26,9 %). W odróżnieniu
od Gianfranco Finiego Jörg Haider nie miał zamiaru ustatecznić się, co
zaowocowało międzynarodowym bojkotem Austrii. Ale tama pękła - za Austriakami
poszli inni. W tym samym czasie w Szwajcarii wybory wygrywa SVP Christopha
Blochera (22,6 %). W 2001 r. antyunijna Dansk Folkeparti, która pod wodzą Pia
Kjaersgaard wyłamała się z Partii Postępu, zdobyła 12.0 % głosów; od jej
poparcia zależy byt rządu. Równocześnie Partei Rechtsstaatlicher Offensive
sędziego Ronalda Schilla uzyskała 25 mandatów w Senacie Hamburga stając się
trzecią partią w tym mieście. W kwietniu 2002 r. Francja i Europa przeżyły szok,
gdy Jean-Marie Le Pen przeszedł do II tury wyborów prezydenckich (17,8 %). W
maju Lista Pima Fortuyna - choć bez swego zamordowanego założyciela - zdobywszy
17,0 % zajęła drugie miejsce w holenderskim parlamencie.
O co walczą, dokąd zmierzają?
Media ukuły już na to termin: "brunatna fala". Pozasystemowa prawica
przedstawiana jest jako recydywa faszyzmu. Gdy do władzy doszli haiderowcy, z
relacji prasy międzynarodowej można było wnosić, że Austrię czeka pożar
Reichstagu, Kristallnacht, kto wie - może Endlosung. A tu nic. Wolnościowcy
okazali się normalną mieszczańską partią. Dziwić to mogło tylko czytelników
tejże prasy, karmionych dotąd systematycznie informacjami, że FPÖ to w gruncie
rzeczy współczesna inkarnacja NSDAP. Jeden drobny przykład: artykuł o Haiderze w
"Gazecie Wyborczej" ozdabiała ilustracja heilującego skinheada. Próbuje się tu w
jednej szufladzie zmieścić najróżniejsze zjawiska, rzutując obraz
ekstremistycznych grupek nazistowskich na bez porównania szerszy fenomen
prawicowego populizmu.
W rzeczywistości mamy do czynienia ze zjawiskiem bardzo złożonym. Wymienione tu
ugrupowania bardzo różnią się między sobą: dla Le Pena Haider to oportunista,
Fortuyn gwałtownie odżegnywał się od ich obu. Przede wszystkim trzeba
przeprowadzić wyraźną granicę - tak, jak to robi choćby niemiecki Urząd Ochrony
Konstytucji - między "prawicowym ekstremizmem" a "prawicowymi radykałami".
Omawiani tu populiści nie są faszystami, trzeciopozycjonistami ani
reakcjonistami (typu integrystów religijnych), choć niewątpliwie na obrzeżach
tego ruchu takie tendencje funkcjonują.
Zawęziwszy sobie w ten sposób pole badawcze stajemy w obliczu niewiele
łatwiejszego zadania. Wszystkie te ugrupowania mają zaledwie trzy wspólne cechy:
primo - są antysystemowe, występują przeciw establishmentowi; secundo - są
populistyczne, odwołują się do "zwykłych ludzi"; tertio - nie są lewicowe (choć
często też odżegnują się od prawicy), trudno je zaklasyfikować ideologicznie. Na
marginesie pozwolę sobie zauważyć, że istnieją też lewicowe populistyczne partie
protestu, że wymienię przypadki belgijskiego milionera-anarchisty Jean-Pierre'a
van Rossema (jego partia Radikale Omformers, Strijders en Strubbelaars voor een
Eerlijke Maatschappij zdobyła w 1991 r. we Flandrii 8 % głosów) czy francuskiego
lewicowego radykała Bernarda Tapie.
Podobna jest baza społeczna tych ruchów populistycznych - to klasa średnia i
niższa: drobni przedsiębiorcy, rolnicy, urzędnicy, robotnicy. Dziwić tu może
fenomen poparcia tych liberalnych ekonomicznie partii przez proletariat, jak
wykazują jednak badania, dla współczesnych zmieszczaniałych robotników
ważniejsze jest to, co się dzieje w miejscu zamieszkania niż w pracy. Przeważają
ludzie starsi (PRO Schilla została zasilona przez partię emerytów Graue Panther)
ale znaczącą reprezentację ma też młodzież - około 20 % w elektoracie Le Pena.
Podkreślić tu trzeba, że ten "lud" zachodnioeuropejski bardzo się różni od ludu
polskiego - i dlatego też populizm w Europie Zachodniej ma niewiele wspólnego ze
swym wschodnioeuropejskim odpowiednikiem. Tamtejsze partie protestu czasem
bardziej przypominają kabaretowy styl Polskiej Partii Przyjaciół Piwa niż
ponuro-siermiężny Samoobrony.
Podobne jest podłoże, które zrodziło neopopulizm: to reakcja na modernizację w
różnych jej aspektach. Transformacja ekonomiczna ostatnich lat umownie nazywana
jest "globalizacją"; wymusza ona restrukturyzację gospodarki, uderza zarówno w
drobnych i średnich przedsiębiorców jak i w pracowników najemnych. W sferze
politycznej mamy do czynienia z kryzysem zasady suwerenności, co wyraża się z
jednej strony w demontażu państwa narodowego (tracącego prerogatywy na rzecz
organizacji ponadnarodowych), z drugiej zaś - w fasadowości życia publicznego
(za parawanem parlamentów faktycznie rządzą technokraci). Trudny do przecenienia
wpływ na neopopulizm wywierają też przemiany kulturowe. Najczęściej mówi się w
tym kontekście o napływie imigrantów i związanej z tym wielokulturowości. Nie
wyczerpuje to jednak złożoności problemu, gdyż sprzeciw części społeczeństwa
wywołują też działania ekologistów, feministek, homoseksualistów. W Szwajcarii
potencjał konserwatywnego protestu skanalizowała Partia Samochodowa, głosząca
hasło "Swobodna jazda dla wolnych obywateli" - przeciwko ekologicznym postulatom
ograniczenia motoryzacji. W elektoracie niemieckich Republikanów znaczącą część
stanowili młodzi mężczyźni obawiający się usamodzielnienia kobiet i
"feministycznych porządków" w domu. Wreszcie - last but not least - leitmotivem
populistycznych programów jest obrona obywateli przed przestępcami.
Na wyzwania współczesności neopopuliści nie dają jednolitej odpowiedzi. Cóż ich
łączy? Obrona państwa narodowego? Niekoniecznie: Fortuyn deklarował się jako
"obywatel świata", Dewinter popiera Unię Europejską, Umberto Bossi stawia region
ponad narodem. Urs Altermatt nazwał ten ruch "narodowym populizmem" ale
pierwiastek narodowy zdaje się tracić na znaczeniu, a w każdym razie nie
determinuje całości. W obrębie zjawiska możemy wyróżnić różne nurty. Z jednej
strony mamy tradycyjny nacjonalizm o solidarystycznym wydźwięku (np. FN, DVU), z
drugiej niepoprawny politycznie liberalizm Fortuyna czy Haidera - wbrew pozorom
niewiele mają wspólnego. Spróbujmy jednak wypunktować cechy konstytuujące model
neopopulizmu.
Przede wszystkim jest to niechęć do elit politycznych, intelektualnych i
gospodarczych, które mają wyzyskiwać i okłamywać społeczeństwo we własnym
partykularnym interesie. Dużą popularnością cieszą się w tym środowisku różne
teorie spiskowe, personalizujące odpowiedzialność za kryzys. Neopopuliści głoszą
specyficzny rodzaj egalitaryzmu - czasem wręcz anarchiczny w swej nieufności do
rządu, co pozostaje w sprzeczności z postulatami "silnej ręki". Można by ich
nazwać "sierotami autorytaryzmu", które w państwie liberalnym nie mają gdzie się
skierować w swej "ucieczce od wolności". W swoich programach ugrupowania
populistyczne często proponują więc połączenie demokracji bezpośredniej
(referendum) z systemem prezydenckim.
Równie istotnym komponentem jest ksenofobia - czasem zwrócona przeciwko "obcym"
spoza regionu, czasem spoza kraju, czasem spoza kontynentu. Zauważmy jednak, że
jest to ksenofobia nowoczesna, kulturowa. Nie występuje przeciw imigrantom
pracowitym i zasymilowanym, koncentrując ataki na imigrantach obciążających
opiekę społeczną, popełniających przestępstwa i trwających przy swoich
zwyczajach. Wymieniana tu PRO dba o swój politycznie poprawny image: w programie
umieściła zarówno prawo do azylu (art. 6) jak walkę z neonazizmem (art. 10), do
kierownictwa dokooptowała Ghańczyka i Turczynkę. Nawet w kierownictwie
tradycjonalistycznego FN znajdziemy - obok Żyda Gollnitcha - Araba i Afrykanina.
Podkreślmy też: ksenofobia ta ma charakter defensywny.
Niezwykle silną motywację wydaje się nadawać ruchom populistycznym zwykły...
egoizm, wiążący się z szerszym zjawiskiem - erozją społeczeństwa obywatelskiego.
Lega Nord wyrosła z odmowy Lombardczyków dotowania zacofanego Mezzogiorno.
Dlatego nie znajdziemy tu solidaryzmu społecznego (w formie np.
korporacjonizmu), charakterystycznego dla radykalnych ruchów narodowych sprzed
półwiecza. Pod względem ekonomicznym neopopulizm ma charakter klasycznie
liberalny: głosi deregulację rynku (choć na ogół w obrębie państwa narodowego),
redukcję podatków, demontaż opieki socjalnej, ograniczenie praw związkowych.
Sztandarowym postulatem gospodarczym FPÖ jest podatek liniowy. Oczywiście - nie
dotyczy to radykalnych nacjonalistów pokroju rozłamowego włoskiego Movimiento
Sociale Fiamma Tricolore.
Ostatni wreszcie element, często widoczny w prawicowym populizmie, to
konserwatyzm obyczajowy. O ile jednak walka z przestępczością jest żelaznym
punktem każdego populistycznego programu, o tyle przeciwdziałanie "dekadencji i
demoralizacji" obowiązkowe już nie jest. Fortuyn obnosił się ze swym
homoseksualizmem, francuscy nacjonaliści biorą w obronę kobiety przed groźbą
islamizacji, we Włoszech projekt legalizacji domów publicznych zgłosił
deputowany Sojuszu Narodowego.
Nieprawe potomstwo Mussoliniego i... Rousseau
Narażając się na zarzut politycznej niepoprawności pozwolę sobie zaprzeczyć, by
opisana powyżej ideologia była faszyzmem.
Faszyzm historyczny nigdy nie stworzył jednolitej doktryny czy ideologii. O
faszyzmach trzeba mówić w liczbie mnogiej. Dysponował jednak faszyzm -
przynajmniej w swym rdzeniu - spójnym światopoglądem. Ten światopogląd
ukształtował się w okopach I wojny światowej i miał charakter w zasadzie
pokoleniowy (choć potrafił zarażać też młodszą generację).
Spróbujmy go tu zrekonstruować. Faszyści postrzegali świat, życie jako
niekończącą się walkę wszystkich ze wszystkimi. Wynikał z tego kult siły,
wyrażający się praktycznie w zamiłowaniu do przemocy. Siła jest rozłożona
nierówno, walka wyłania zwycięzców i przegranych. Stąd faszyści zaprzeczali
równości ludzi, społeczeństwo chcieli oprzeć na zasadzie hierarchii.
Zwieńczeniem hierarchicznej - totalitarnej - organizacji miał być Wódz:
jednostka genialna, wyrażająca misję historyczną, obdarzona władzą absolutną.
Naturalną podstawą Państwa był Naród - podmiot historii. Naród postrzegany był
na ogół w sposób biologiczny, rasistowski: jako wspólnota krwi. Ten
organicystyczny nacjonalizm implikował z kolei solidaryzm społeczny, wyrażający
się w prymacie państwa zarówno nad pracą jak kapitałem; państwo brało czynny
udział w gospodarce. Celem tego rozumianego na darwinowską modłę narodu była
Wielkość, faszyzm miał więc charakter z gruntu imperialistyczny, dążył do
ekspansji terytorialnej. Naród musiał wreszcie mieć Wroga, by móc toczyć swą
walkę; Wrogowi nadawano wymiar nieomal metafizyczny.
Nie widać zbyt wielu zbieżności z ideologią współczesnego prawicowego populizmu.
Oczywiście ortodoksyjny faszyzm istnieje i istniał będzie. Ma on jednak formę
swego rodzaju "fan-clubów Adolfa Hitlera", skupiających element socjopatyczny,
który w faszyzmie pociąga akurat to, co odstrasza odeń przeciętnych ludzi. Nie
mając szans na zdobycie znaczenia taki faszyzm niejako legitymizuje (jako
naoczne zagrożenie) system.
Skoro związki neopopulizmu z faszyzmem są trudne do udowodnienia - jakie jest
drzewo genealogiczne interesującego nas ruchu? Pozwolę sobie postawić ryzykowną
być może tezę, że prawicowy populizm jest odrostem liberalizmu. Teza o
liberalnej genezie obecnego prawicowego populizmu może budzić opór. Ale przed I
wojną światową też nikt się nie spodziewał, że z kosmopolitycznego i
pacyfistycznego włoskiego socjalizmu zrodzi się ruch militarystyczny,
ekspansjonistyczny, autorytarny.
W przeszłości widzieliśmy już taki precedens. W lutym 1867 r. w niemieckim
liberalizmie doszło do rozłamu. Pod wpływem pruskich zwycięstw uformowała się
pod wodzą Rudolfa von Benningsa Partia Narodowo-Liberalna. Jej hasło brzmi
"przez jedność do wolności"; program polityczny głosi, że "każdy krok ku
jedności politycznej oznacza postęp na drodze do wolności". Stawia ona
liberalizm w gospodarce nad liberalizmem politycznym, ten drugi podporządkowując
interesom narodowym. Po rozłamie 1880 r. nacjonalliberałowie przesuwają się
jeszcze bardziej w prawo, cechuje ich skrajny nacjonalizm w tak w polityce
wewnętrznej (to przywódca PNL Miquel inicjuje politykę kolonizacji ziem
wschodnich) jak zagranicznej. Stale współpracują z konserwatystami, współtworząc
np. w 1907 r. tzw. "blok Bűlowa" - przeciw "wrogom Rzeszy": socjalistom,
katolikom i Polakom. W Republice Weimarskiej pod kierunkiem Gustava Stressemanna
zreorganizowali się w Deutsche Volkspartei. Po II wojnie światowej tendencje
narodowoliberalne odżyły w FDP, dominując tam aż do połowy lat 60. Ich echo
słychać w ostatnich wypowiedziach Moellermanna.
Także partia Haidera wywodzi się z ruchu liberalnego (FPÖ do 1994 r. należała do
Międzynarodówki Liberalnej!), który w austriackich warunkach miał tradycyjnie
charakter narodowy, wszechniemiecki. Haidera można uznać za ogniwo pośrednie
między Le Penem a Fortuynem. O ile Le Pen wyraża nacjonalizm starego typu (choć
także wywodzący się z drobnomieszczańskiego poujadyzmu), o tyle Fortuyn
reprezentuje prawicowy populizm przyszłości.
Taki ruch będzie stawiał w centrum jednostkę: jej dobrobyt, bezpieczeństwo i
styl życia. Wolność i bezpieczeństwo pozostają ze sobą w dialektycznym związku.
Można wyobrazić sobie taką mutację liberalizmu, która - nie rezygnując z
wolności jednostki - będzie mocniej akcentowała jej bezpieczeństwo. Wymusza to
zgodę na pewne ograniczenie wolności (zwłaszcza w sferze publicznej) w zamian za
większe bezpieczeństwo, które zapewni walka z przestępczością. Ruch
neopopulistyczny gotów byłby zaakceptować oligarchiczne rządy technokratów ("merytokrację"),
o ile będą zapewniały realizację podstawowych potrzeb klasy średniej. Zgodzi się
też na ograniczenie suwerenności narodowej, jeśli "Twierdza Europa" oznaczać
będzie większe bezpieczeństwo i stabilizację. Wymagał będzie jak najniższych
podatków, nawet jeśli wiązać będzie się to z ograniczeniem socjalnej funkcji
państwa. Od mniejszości zażąda pełnej asymilacji. Z niechęcią będzie się odnosił
zarówno do ekscesów jak i restrykcji obyczajowych.
To nie będzie faszyzm. Z historycznym faszyzmem ruch ten nie będzie miał
ideologicznie ani genetycznie wiele wspólnego. Tym niemniej będzie pełnił tą
samą funkcję co faszyzm po I wojnie: będzie bronił autorytarnymi metodami
fundamentów status quo.
Jarosław Tomasiewicz