W tekście poniższym, na prośbę zainteresowanego działacza Militantu, usunęliśmy jego nazwisko.
Ex-GSR

BURZA W SZKLANCE WODY ?



Nie możemy narzekać na brak polemistów (nie brakuje również "rewolwerowców" skorych do pojedynków nie tylko słownych). Wytłumaczeniem tego zjawiska będą zapewne słowa Tomasza Rafała Wiśniewskiego: "Nie ulega wątpliwości, że lektura tekstów prezentowanych przez to środowisko nasuwa niezwykłe ilości komentarzy, skojarzeń, jak i wątpliwości, czy nawet odruchów daleko posuniętego sprzeciwu" (T. R. Wiśniewski, "Towarzyszom z GSR").
O ile jasnym było dla Tomasza Rafała Wiśniewskiego, że "wykazujemy niezmienną troskę w konceptualizowaniu aktualnej zawartości pojęcia klasy robotniczej", traktując klasę robotniczą jako "archimedesowy punkt oparcia", o tyle nie jest to oczywiste dla środowiska związanego z Florianem Nowickim, który wraz z niektórymi kolegami z "Jedności Pracowniczej" posuwa się do przeinaczeń, celowych przekłamań czy też dezinterpretacji. W tej manierze polemicznej nie jest zresztą odosobniony na polskiej scenie politycznej, o czym mówią wszyscy nieomal komentatorzy opisujący ową scenę.
Jeden z kolegów Floriana, członek Militantu, z którym mieliśmy zaszczyt (jak widać wątpliwy) współpracować przy tworzeniu ostatnich numerów "Samorządności Robotniczej" w latach 1995-1997, niepomny nieodległych przecież dyskusji o klasie robotniczej (które w związku z tym postaramy się przypomnieć), stwierdził nawet, że GSR "skupia się tylko na proletariacie w ciężkim przemyśle (...), a klasę robotniczą należy pojmować w szerszym znaczeniu niż Bratkowski dopuszcza". Podobnie ma się rzecz z kwestią kobiecą, którą Paul traktuje równie otwarcie, co Florian Nowicki. Zdaniem Paula, nie ma potrzeby łączenia środowisk lewicy rewolucyjnej. Potwierdza to natychmiast swoją "postawą na nie", przypinając nam przy okazji łatkę sekciarzy (w terminologii Floriana Nowickiego - "starej lewicy rewolucyjnej zamkniętej"). Jak widać, w korespondencji elektronicznej "towarzysze" z "Jedności Pracowniczej" nie certolą się zbytnio i odrzucają w praktyce enigmatyczne i zastępcze sformułowania stosując, zamiast "neutralnego" określenia "zamknięta", swojsko brzmiący epitet "sekciarska", używany na co dzień przez "mandelowców". Zdaje się to potwierdzać klikowość rozłamu w 1964 r. w Zjednoczonym Sekretariacie IV Międzynarodówki, w wyniku którego wydzielił się z "czwórki" brytyjski Militant, którego Paul jest nieodrodnym dzieckiem.
W ten sposób, kolejny odprysk "czwórki" przywitał nas "ciepło" po powrocie na scenę polityczną, zarzucając gołosłownie, bez udokumentowania, że szerzymy plotki i nie znamy zasad dodawania (bowiem, jak twierdzi Paul, dla nas 2+2=5).
W tym kontekście warto zastanowić się nad taktyką emisariuszy różnych odłamów "czwórki" grających na izolację i sztuczne podziały, bo tylko w taki sposób można utrzymać własne, ubezwłasnowolnione grupki. A to jest właśnie dominantą ich działań! Przy dominacji takich taktyk wyjątkiem jest diametralnie odmienna (szkoda, że tylko w teorii) postawa Zbigniewa Marcina Kowalewskiego i "mandelowców", którzy na rynku polskim wciąż nie mogą jednak przejść od teorii do praktyki (naszym zdaniem zbyt jednak rozpływowej i oportunistycznej) i oderwać się od starych przyzwyczajeń.
Przykładem takich działań, przejściem od teorii do praktyki, jest próba połknięcia i podporządkowania w ramach "szerokiego pluralizmu" przez Nurt Lewicy Rewolucyjnej "partii Piotra Ikonowicza" na bazie "programu przejściowego" i "europejskich konferencji partii antykapitalistycznych".
Organizacje z takim statutem, jak statut Nowej Lewicy, można z łatwością opanować odgórnie (drogą kooptacji, przy lekceważeniu szeregowych członków), przy pomocy użytecznej w tej grze "czwórki". Wystarczy osłodzić "programowy dyktat" Czwórki przyjaznym poklepywaniem po ramieniu lidera NL, Piotra Ikonowicza, odnotowując fakt (?) "przezwyciężenia [przezeń] wielu zasadniczych słabości PPS", "przekonujący" i "świeży" język oraz otwartość na dyskusję, przy jednoczesnej, nie skrywanej wręcz pogardzie dla "dołów" NL i poglądów przez nie wyrażanych. Szczególnie, że sami liderzy NL nie widzą innej, równie atrakcyjnej, możliwości "załapania się" w "europejskiej partii antykapitalistycznej" niż z poparcia Czwórki lub włoskiej Partii Odrodzenia Komunistycznego. Dowód to dyskusja po konferencji programowej Nowej Lewicy (28.06.2003 r.), w której domniemanych lub wahających się "przeciwników aborcji" utożsamia się z "przeciwnikami wyzwolenia kobiet", zainicjowana przez jednego z liderów Nurtu, ukrywającego się pod inicjałami B.L. (Bolszewicy-Leniniści?).
Kolejnym przejawem zasad królujących na "radykalnej trockistowskiej lewicy" jest atak najpilniejszego ucznia prof. Ludwika Hassa na byłego mistrza (patrz: portal internetowy "Platformy proletariackiej", fragmenty pamfletu "Od <<antystalinizmu>> do kapitalistycznej kontrrewolucji"). Rękas zarzuca byłemu guru wszystkie grzechy główne, łącznie z odrzuceniem "dyktatury proletariatu" i "konieczności i możliwości budowy rewolucyjnej partii trockistowskiej w Polsce".
Wobec takich polemik i zwyczajów nie jest wielkim nadużyciem określenie użyte przez "grantowców" z francuskiej "La Riposte".
Tę "bandę <<rewolucjonistów>>", jak ich nazywają "grantowcy", łączą metody i moralność znana z gangów młodzieżowych i subkultur. Gdzie im do moralności klasowej, o którą upomniał się Lew Trocki w artykule "Wasza i nasza moralność"?!
Zarówno w teorii, jak i w praktyce podobne metody preferuje, znany z akceptacji i usprawiedliwiania bojówkarskiej działalności Ofensywy Antykapitalistycznej, Florian Nowicki, który teraz sięga do tych metod w polemikach z nami.
Do zarzutów poprzednio sformułowanych w "Klapsach od Lenina..." (nigdzie zresztą nie odwołanych) dodał on w najnowszej polemice, zapomniany poprzednio, chyba przez przeoczenie, zarzut stalinizmu (F. Nowicki, "Drobnomieszczański konserwatyzm obyczajowy - polemika z ex-GSR").
Głęboko nieuczciwe jest wmawianie nam, że "interesujemy się w y ł ą c z n i e wielkoprzemysłową klasą robotniczą, nie widząc konieczności oddziaływania na inne warstwy klasy robotniczej czy inne odłamy świata pracy". Czystą demagogią i to najniższego lotu jest również twierdzenie, że "nie interesuje nas w o g ó l e (...) ucisk kobiet". A takie twierdzenia po raz kolejny powtarza Florian Nowicki w najnowszej polemice. Nieuczciwość Floriana polega na tym, że można mu tłumaczyć o co chodzi (choćby na spotkaniach Klubu im. Róży Luksemburg, których Florian był uczestnikiem czy w polemikach pisemnych), a on i tak w kolejnej polemice ignoruje to i powtarza swoje interpretacje udając, że wiernie przedstawia tezy ex-GSR.
Przyjmując, że kwestia kobieca jest nieodłączną i integralną częścią zadań ruchu robotniczego uważamy, zgodnie z tradycją rewolucyjnego ruchu robotniczego, że nie chodzi o zrównanie kobiet w swobodzie obyczajowej z mężczyznami - i takie też jest stanowisko Lenina, które Florian wciąż przeinacza. Wystarczy przypomnieć krytykowaną przez Lenina tzw. teorię "szklanki wody", czyli, jak to byśmy dziś ujęli - traktowania seksu jako sportu i rozrywki.
Te i inne popularne koncepcje podpierają się słusznym skądinąd stwierdzeniem, że seks jest rzeczą naturalną i że, w związku z tym, powinien być traktowany na równi z zaspokajaniem innych potrzeb fizjologicznych (jak zaspokojenie pragnienia szklanką wody). Już Marks pisał, że fakt, iż potrzebujemy jeść, podobnie jak nasi jaskiniowi przodkowie, nie oznacza, że musimy odrzucać użytek z noża i widelca.
Problem w tym, że takie naturalne traktowanie seksu nie jest możliwe w dzisiejszym świecie ze względu chociażby na to, że nie jest dopuszczalne zdawanie się na przyrodę i warunki naturalne w kwestii ograniczania urodzeń. Antykoncepcja jest uważana za wyjście z tej sytuacji, a nawet za środek "zrównania pozycji kobiety z pozycją mężczyzny". Nie dodaje się, że jest to środek pozwalający kobiecie na "doskoczenie" do swobody obyczajowej mężczyzny, a nie wychowanie mężczyzny w duchu odpowiedzialności za swoje postępki. Jednym słowem "wyzwolenie kobiety" staje się taką samą utopią, jaką dla XVIII-wiecznych encyklopedystów była społeczność "szczęśliwych dzikusów".
Jak przystało na nieuczciwego polemistę, Florian posługuje się czystą demagogią. W tym celu skonstruował on bezwartościowy merytorycznie schemat podziałów lewicy na absurdalne kategorie (otwarta - zamknięta), które niczego istotnego nie wyjaśniają, ani nie porządkują.
W kwestii kobiecej nasze stanowisko wyraziliśmy na piśmie oraz w dyskusji na spotkaniu Klubu im. Róży Luksemburg. Po dłuższym czasie Florian decyduje się na ponowienie polemiki w atmosferze nagonki zainicjowanej przez NLR na "kobiety z Ełku", które nie podporządkowały się wizji rozwiązania kwestii kobiecej lansowanej przez liberałów i "radykalną lewicę". Nieprzypadkowa zatem jest data publikacji polemiki Floriana. Dyskusje te ściśle się zazębiają.
W związku z tym nie od rzeczy będzie przypomnieć nasze stanowisko w tej kwestii.
Integralne stanowisko rewolucyjnego ruchu robotniczego w kwestii kobiecej (odmienne od stanowiska drobnomieszczańskiego i liberalnego) to: prawo kobiety do pracy i płacy na równi z mężczyzną, prawo wyborcze i wszelkie inne wynikające ze statusu obywatela oraz wyzwolenie kobiet od domowego kieratu. Uwzględnia również prawo kobiety do aborcji z przyczyn socjalnych. Domaga się depenalizacji aborcji. Jednak kwestia kobieca ma wiele wymiarów. Prawo do wyzwolenia spod dyktatu obłudy moralności mieszczańskiej jest jednym z nich.
Choć prawdą jest, że mężczyzna cieszy się zazwyczaj większą swobodą obyczajową niż kobieta z jego klasy, to jednak we współczesnym społeczeństwie kobiety wywalczyły już sporą swobodę obyczajową, co wcale nie oznacza, że nie są poddawane tak samo, jak dawniej bigoteryjnej ocenie z punktu widzenia drobnomieszczańskiej moralności.
Przewaga mężczyzny w społeczeństwie burżuazyjnym polega m.in. na tym, że mężczyzna nie zachodzi w ciążę, a więc nie ponosi najbardziej widocznych konsekwencji swego życia seksualnego, czyli że jego prywatność nie staje się automatycznie żerem dla plotki i pomówienia. Nawet w wyzwolonym społeczeństwie wartością (z punktu widzenia potrzeb emocjonalnych lub choćby czystego wygodnictwa) pozostaje rodzina, a więc małżeństwo i jego dopełnienie - dzieci. Najbardziej wyzwolona kobieta, stosująca pigułkę antykoncepcyjną (czy inny środek antykoncepcyjny) jest nadal całkowicie bezbronna wobec faktu, że społeczeństwo mieszczańskie wciąż stosuje zróżnicowane kryteria oceny moralnej wobec kobiety i mężczyzny.
O ile w warstwach ludowych nawet panna z dzieckiem nie była do końca problemem, o tyle "kobieta wyzwolona" jest "problemem" w każdej warstwie społecznej.
Konsekwentne wyzwolenie kobiety czy mężczyzny polega, w gruncie rzeczy, nie na wyzwoleniu seksualnym, ale na stosunku do rodziny. Ażeby odciążyć kobietę od prac domowych, mężczyzna musi taki dom akceptować. Aby go akceptował, musi być racjonalne uzasadnienie, by go prowadzić. Jeśli obie strony traktują seks jako sport, nie ma sensu prowadzenie wspólnego domu. Jeśli ten dom już jest, to kobieta i tak nie ma żadnej szansy, by przeforsować swoje wyzwolenie od obowiązków domowych, ponieważ wraca to, od czego się podobno uwolniła biorąc pigułkę antykoncepcyjną, a mianowicie: o b o w i ą z k i.
Wyzwolenie seksualne jest wyłącznie wyzwoleniem dla życia monady, istoty aspołecznej (kłania się New Left).
Problem społeczny można rozwiązać tylko metodami społecznymi, a takimi było wzięcie przez państwo na siebie obowiązku pomocy kobietom z dziećmi, korzystającym z prawa do rozwodu, po to, by nie ginęła ona z głodu w następstwie tego kroku.
Nie oznacza to, żeby pigułki antykoncepcyjne czy aborcja nie spełniały swego zadania. Ale traktowanie ich jako sposobu na dorównanie mężczyźnie w jego swobodzie obyczajowej jest pozbawione sensu, ponieważ nigdzie nie jest powiedziane, że należy pochwalać swobodę obyczajową mężczyzn! Drobnomieszczańskim zakłamaniem współczesnych "wyzwolonych" mężczyzn jest to, że obłudnie pochylają się nad losem kobiety, którym chcieliby dać swobodę równą swojej po to tylko, by uwolnić się od odpowiedzialności i za wszystko to, "co poważne w miłości" (by przytoczyć Lenina).
O ileż sympatyczniejsza wydaje się społeczność "szczęśliwych dzikusów", którzy seks traktowali naturalnie, bez pruderii, ale i bez nadmiernego kultu. Problem w tym, że w społeczności dzikich (wyidealizowanej zapewne) status społeczny kobiety nie był uzależniony od "jej mężczyzny".
Problem z wyzwoleniem seksualnym kobiet polega na tym, że "dobroczyńcy" kobiet chcą je zrównać w swobodzie obyczajowej z nie obarczonymi rodziną mężczyznami.
Rewolucyjny ruch robotniczy, tak jak my, nie myli kwestii wyzwolenia kobiet z kwestią ich wyzwolenia seksualnego. Nie uważamy, żeby celem wyzwolenia kobiety było zrównanie jej w swobodzie obyczajowej z mężczyzną, ponieważ nie uważamy, żeby swoboda obyczajowa mężczyzn była wzorcem dla prawidłowych stosunków między płciami.
Trudno tu więc mówić o hipokryzji, ponieważ nie stosujemy odmiennej miarki dla każdej ze stron. Nie chodzi nam też o purytanizm, ani o "mnisią ascezę" (przed takim zarzutem musiał się tłumaczyć nawet Lenin, atakowany przez narybek radykałów różnej maści), ale o to, co Lenin nazywał "tym, co poważne w miłości". Ani teoria "szklanki wody", ani seks jako sport, ani utopia "szczęśliwych dzikusów" nie jest rozwiązaniem. Celem też nie jest życie seksualne. Zasadnicze znaczenie ma podmiotowe traktowanie drugiej osoby, a nie traktowanie związku dwojga osób jako "wolnego kontraktu handlowego, w którym obie strony świadczą sobie dobrowolnie pewne usługi". To dopiero jest mieszczaństwo na całego!
Swoboda obyczajowa kłóci się z zakładaniem rodziny. Równość stron polega na tym, że każda z nich może odejść nie oglądając się za siebie, zgodnie ze swym impulsem, którego nic nie powinno ograniczać, żeby nie naruszać wolności jednostki. Jest to utopia o tyle, o ile - niezależnie od płci - jedna ze stron czuje się pokrzywdzona w związku z tym faktem. Chodzi tu więc raczej o zapewnienie dobrego samopoczucia stronie zrywającej związek. Problem ma więc charakter (w tym ujęciu) egzystencjalny i nie nadaje się na zadanie walki klasy robotniczej.
Zupełnie inną kwestią jest wyzwolenie kobiety spod jarzma obowiązków domowych. Jeśli kobiety i mężczyźni mają prowadzić swobodny tryb życia, to powyższy postulat jest pozbawiony sensu, albowiem z mety kwestionuje on prawo dowolnej strony do rozwiązania kontraktu. O ile bycie ze sobą bez dzieci nie nakłada żadnych obowiązków na strony - każda może dbać o siebie w ramach własnych zabiegów, o tyle posiadanie dzieci zmienia sytuację. Jedna ze stron ma obowiązki nie tylko wobec samej siebie. Czy druga osoba włączy się w owe obowiązki? Jeśli partnerzy nie nauczyli się siebie traktować podmiotowo, to będzie z tym kłopot. Któraś ze stron, albo obie, uważają swoją sytuację za pogwałcenie słusznie należnych im praw. Trudno przekonywać dopiero wtedy mężczyznę, że nowe obowiązki to nie złośliwość kobiety, ale rzecz równie normalna, co utopia "szczęśliwych dzikusów".
Postulat "wolnej miłości" Inessy Armand nie bierze pod uwagę nauczania mężczyzny obowiązków, ale wyłącznie jest postulatem nie potępiania "przelotnych namiętności", bo i kobieta ma do nich prawo. Jak tu szukać związku z wymaganiem od mężczyzny włączenia się do wspólnych obowiązków domowych, to chyba wie tylko Florian.
Opieka państwa nad rodziną, prawo kobiety do rozwodu nie są rozwiązaniami mającymi na celu umożliwienie kobiecie nawiązywania kolejnych wolnych związków ("przelotnych namiętności"), lecz przewidują pomoc dla niej w przypadku, gdyby partner okazał się nieodpowiedzialny. To lekarstwo na sytuacje spowodowane często "swobodą obyczajową" mężczyzn.
Możliwość uwolnienia się od jednostki ceniącej nade wszystko swoją indywidualną swobodę jest tu sednem sprawy, a nie kwestią potępienia lub nie potępienia za taką swobodę (kłania się Czernyszewski, "Co robić?").
W polemice Floriana zupełnie zniknęły odniesienia do wyzwolenia homoseksualistów i postępowych działań Rosji Radzieckiej w ich sprawie. Skoncentrował się na kwestii kobiecej, ponieważ sądził, że najłatwiej będzie mógł tutaj zamazać i zagmatwać sprawę podstawiając, co rusz, pod kwestię wyzwolenia kobiet "wolną miłość" i "przelotne namiętności" i sądząc, że racjonalne argumenty na rzecz pierwszej kwestii będą przez nieuważnego czytelnika odebrane jako argumenty na rzecz pozostałych.
Z homoseksualistami nie byłoby tak łatwo. Tolerancja wobec homoseksualistów opiera się, jak wiadomo, na przyjęciu założenia, że związek ten jest wolnym wyborem dwóch suwerennych stron. Jak we wszystkich sprawach między ludźmi jest to sprawa nadzwyczaj śliska, gdyż w tych sprawach nie ma nigdy doskonałej równości ani suwerenności stron. Stosunki międzyludzkie są dynamiczne i żaden kontrakt, choćby najbardziej racjonalny na początku, nie ma większych szans w równym stopniu zadowolić obie strony z upływem czasu.
Idiotyzmem jest więc wiązać ruch robotniczy z kwestiami egzystencjalnymi osobników gatunku ludzkiego, dodatkowo ujmowanych w abstrakcyjnych, personalistycznych, a nie społecznych relacjach. Tego typu argumentacja prowadzi "osobników", zwolenników argumentacji Floriana, do kompromitowania marksizmu. Daje bowiem argument do ręki jego nie wysilającym się krytykom, wykazującym, że nawet osiągnięcie komunizmu nie spowoduje, że człowiek (czytaj: jednostka) będzie szczęśliwy.
Rzekome dążenie nasze do "zamknięcia klasy robotniczej w kręgu jej własnych spraw" jest zarzutem całkowicie chybionym. Wrzucanie do zadań klasy robotniczej każdego urojenia jakiegoś niedorobionego drobnomieszczanina z problemami wieku młodzieńczego, od których aż się roi nie tylko na "radykalnej lewicy" (niektórzy zresztą nigdy nie dojrzewają - syndrom Piotrusia Pana) jest kpiną tak z marksizmu, jak i z robotników!
Najlepszą pointą tego stwierdzenia może być przebieg pierwszej Konferencji Programowej Nowej Lewicy, na której "rewolucyjne" grupki radykalnej lewicy z pewnymi oporami, ale przyjęły "Manifest Antykapitalistyczny" Piotra Ikonowicza, natomiast burza w szklance wody rozpętała się dopiero przy kwestii aborcji. Burza ta rozpętała się zresztą niejako wbrew woli uczestników zgromadzenia, zamazując rzeczywiste podziały programowe. Tutaj istotnie znalazł zastosowanie "podział Floriana". Jego zasadnicza linia okazała się jedyną istotną linią podziału zdolną zelektryzować środowisko.
To dopiero dno!
Pomimo całego zaangażowania w sprawę klasy robotniczej, nie uważamy - na wzór New Left (z jego całokształtem egzystencjalnym) - że nasze działanie musi obejmować ustosunkowanie się do każdej kwestii, nawet do kwestii biustu Kaliny Jędrusik. Nie przypisujemy sobie, na podstawie kompetencji w kwestii wyzwolenia proletariatu, równych kompetencji w dziedzinie, np. językoznawstwa, na wzór idola Floriana Nowickiego, idola a rebours, choćby zasada wszechzwiązku rzeczy z zagadnieniami mającymi zaszczyt być sednem zainteresowania Floriana obowiązywała tak u jednego, jak i u drugiego.
Uważamy, że kwestie egzystencjalne czy kulturalne nie należą do zadań walki klas i nie powinny do nich należeć, nawet jeśli Florian chciałby się powoływać na doświadczenia Proletkultu. Nie ma to nic wspólnego z lekceważeniem robotników, czy z odmawianiem im prawa do posiadania własnego zdania o sprawach wychodzących poza najbardziej podstawowe zadania walki klasowej. Najlepszą ilustracją hipokryzji, jaka kryje się za rzekomą troską o szerokie horyzonty robotnika w wykonaniu Floriana jest znowu przebieg konferencji programowej NL - otóż szeregowi bojownicy mogą mieć szerokie horyzonty, ale tylko o tyle, o ile treści ich poglądów zgadzają się z tym, co radykalna lewica rozumie jako poglądy postępowe. Inaczej nie omija ich epitet Ciemnogrodu. Myślimy, że robotnicy mają gdzieś taką troskę o ich szerokie horyzonty.
Rozumiemy, że Florian jako feminista nie ma nic przeciwko przedmiotowemu traktowaniu Kaliny Jędrusik (choćby przez nią samą) jako symbolu seksu, rozpalającego szowinistyczne męskie (i może nie tylko męskie) żądze. Boimy się jednak, że Florian naraża się w ten sposób na zarzut seksizmu.
Pomimo grożącej nam za to etykietki stalinistów (jak widać Florian nie potrafi zdecydować się nawet przy wykorzystaniu całej "precyzyjnej", stworzonej przez siebie aparatury pojęciowej i kategoryzacji, czy jesteśmy sekciarzami, stalinowcami, konserwatywnymi reakcjonistami czy lewakami) zaryzykujemy twierdzenie, że biust Kaliny Jędrusik ma się nijak do kwestii wyzwolenia proletariatu.



7 lipca 2003 r.