ZAPADLISKO I EFEKT MNOŻNIKOWY
Transformacja ustrojowa i restrukturyzacja kojarzy się nie
tylko mieszkańcom Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego, Zagłębia Wałbrzyskiego czy
obszarów po-PGR-owskich z zagrożeniem egzystencjalnym, z rosnącym bezrobociem, z
likwidacją miejsc pracy daleko nie tylko w tradycyjnych i "schyłkowych"
sektorach. Ten typ postaw szczególnie widoczny jest w miastach i osadach, w
których zlikwidowane przedsiębiorstwo, kopalnia, huta czy PGR zapewniały
przyzwoity, jak na warunki polskie, poziom życia i dawały gwarancję kolejnym
generacjom rodzin robotniczych.
Ta świadomość jest "jednym z najistotniejszych elementów warunkujących
przedsięwzięcia reformatorskie". "Przebudowa" świadomości robotników, opornej na
długotrwałe zmiany, choć czasem podatnej na krótkowzroczne manipulacje
polityczne, spędza sen z oczu co bardziej rozgarniętym specom od propagandy.
W wyniku procesów związanych z transformacją ustrojową i restrukturyzacją
wyłania się groźny obraz aglomeracji, w środku których powstaje "fizyczne i
społeczne zapadlisko, otoczone wianuszkiem nowej działalności gospodarczej,
wykorzystującej najlepsze tereny i kadry. Nasila się <<ucieczka>> pracowników
najwyższego segmentu kwalifikacji, aspiracji i dochodów poza region". Zjawisko
to jest zwiastunem nadciągającej katastrofy społecznej i gospodarczej.
Procesów takich, na dużo mniejszą skalę, doświadczyły już w wyniku upadku
przemysłów tradycyjnych niektóre regiony Stanów Zjednoczonych i Europy
Zachodniej (czyli najbogatsze kraje świata). Zjawisko to w literaturze fachowej
opisywane było pod nazwą inner city decline - upadek miasta wewnętrznego.
W przypadkach tych działają efekty mnożnikowe opisane przez szwedzkiego noblistę,
Gunnara Myrdala - przedstawione na przykładzie miast śląskich przez prof.
Grzegorza Gorzelaka i prof. Marka S. Szczepańskiego w artykule "Przyszłość
Górnego Śląska w perspektywie roku 2020" ("Biuletyn" nr 1(7) 2003 Komitetu
Prognoz "Polska 2000 Plus" przy Prezydium PAN, ss. 104-113). O zagrożeniach tych
pisaliśmy w artykule "Czarno na białym".
Oddajmy jednak głos panom profesorom:
Oto zamknięcie dużego zakładu przemysłowego (kopalni, huty czy stoczni) - albo
ich zespołu - powoduje raptowne zmniejszenie zatrudnienia, a więc spadek
dochodów mieszkańców. Zmniejsza się lokalny popyt, a zatem obroty całej sfery
usług, co dodatkowo ogranicza miejscowe dochody. Upadają kolejne firmy handlowe
i usługowe, a w ich miejsce powstaje zbyt mało firm nowych. Topnieją lokalne
wpływy podatkowe, co powoduje spadek wielkości i jakości świadczeń oraz usług
społecznych. Z gorszych szkół odpływają dzieci zamożniejszych rodziców, którzy
przenoszą się do innych miejscowości, co dalej zmniejsza lokalne budżety. Rośnie
przestępczość, ponieważ młodzi ludzie nie mogą znaleźć pracy, słabo finansowana
policja nie jest w stanie jej zwalczać, a ośrodki doradztwa społecznego - takie
jak centra pomocy rodzinie, poradnie zawodowe, poradnie psychologiczne itp. -
nie radzą sobie z rozmiarami zjawisk społecznie niekorzystnych. Początki tych
procesów są już widoczne na Śląsku, i nie widać, aby ktoś nie tylko im
przeciwdziałał, ale w ogóle miał świadomość nadchodzącej zapaści regionu.(...)
Już teraz prawie 200 tysięcy mieszkańców - wciąż jeszcze zamożnego w warunkach
polskich województwa śląskiego - dotyka bieda na poziomie biologicznym. To zaś
oznacza, że zmarliby oni z głodu i chłodu, gdyby nie pomoc instytucji
charytatywnych, rodziny, sąsiadów i obecność szarej czy nawet czarnej strefy
ekonomicznej. Blisko półtora miliona żyje na poziomie minimum socjalnego, bez
żadnych oszczędności, z trudem regulując podstawowe zobowiązania, takie jak
czynsz czy opłata za światło. Pogorszeniu ulega też sytuacja mieszkaniowa, nie
ma bowiem funduszy na remontowanie starych domów przyfabrycznych, które znajdują
się w stanie śmierci technicznej. Bardzo powoli przebiega proces rewitalizacji
dawnych terenów poprzemysłowych, pokopalnianych oraz pohutniczych. Wiele z nich
nabiera cech gruzowisk, odwiedzanych przede wszystkim przez margines społeczny.
(...) Opuszczone tereny poprzemysłowe stoją odłogiem, a liczne hale, instalacje
i magazyny popadają w ruinę - bo niby po co ktoś miałby się nimi zajmować, skoro
znaczną ich część trzeba kompletne zburzyć, a gruzy wywieść. (...) Często też
należy zebrać do 2 metrów ziemi, by dostać się do nieskażonej (...). Utrwalonej
degradacji ekologicznej towarzyszy szybki wzrost bezrobocia, głównie wśród
młodego pokolenia, dla którego jedynym pomysłem na życie staje się przestępczość
i emigracja. Czasami jedno i drugie. Tkanka wielu miast aglomeracji jest coraz
bardziej wątła, liczne ośrodki są nieatrakcyjne, brudne i zapuszczone. Z kolei
tzw. nowe miasta-sypialnie, znajdujące się na jej obrzeżu, to przestrzenie źle
skomponowane urbanistycznie i zdegradowane społecznie, bez dostatecznej liczby
miejsc pracy i z rosnącym bezrobociem.(...)
Kilka lat temu szacowano, że przywrócenie do ekstensywnego użytkowania 1 hektara
odłogów poprzemysłowych i przeobrażenie w trawnik, park i parkingi kosztuje
około 15 tys. Euro, a pod użytkowanie intensywne (nowy przemysł, mieszkania,
handel) aż 100 tys. Euro.
Kwoty jakie należałoby zainwestować w zrujnowaną przestrzeń śląskiej aglomeracji
są daleko większe, niźli łączne koszty dotychczasowej restrukturyzacji polskiego
górnictwa węglowego i hutnictwa.(...)
Można nawet postawić tezę, że to, co nazywało się dotychczas restrukturyzacją
regionalną, a więc przyciąganie inwestorów zewnętrznych na obrzeża aglomeracji,
w istocie negatywnie przyczyniło się do właściwej przebudowy, czyli procesu, w
którym stare zamieniane jest na nowe, stare bowiem dotychczas co prawda powoli
zanika, ale nowe pojawia się gdzie indziej.(...)
Oba kierunki restrukturyzacji - przebudowa tradycyjnych branż i nowe inwestycje,
głównie w sektorze motoryzacyjnym - są słabo ze sobą skorelowane.(...)
Przyczyny zasadnicze to:
po pierwsze, stare kopalnie i huty zamykane są w jednym miejscu - w rdzeniu
aglomeracji górnośląskiej, a w innym podejmuje się zazwyczaj inwestycje nowe. Te
ostatnie są bowiem lokowane na obrzeżu aglomeracji, ale nie w miastach
"górniczych", takich jak Żory czy Jastrzębie; (...)
po drugie, pracownicy zwalniani z hut i kopalni nie zasilają, niestety, w
poważnym stopniu kadr nowych zakładów otwieranych przez zagranicznych
inwestorów. Co więcej, skala nowego zatrudnienia jest nieporównanie mniejsza,
niż wielkości redukcji w kompleksie górniczo-hutniczym. Ponadto, stary kompleks
przemysłowy zaczyna cierpieć na brak kadr wysoko kwalifikowanych, bowiem są one
<<wysysane>> przez oferujące lepsze płace koncerny zagraniczne i rodzime firmy
prywatne; (...)
po trzecie, napływ zagranicznych kadr zarządzających nie przyczynia się do
rozwoju na Śląsku kompleksu rezydencjalno-usługowego, ich przedstawiciele wolą
mieszkać i zaspokajać swoje potrzeby gdzie indziej - np. w Krakowie i jego
eleganckich osiedlach czy w mieszczańskich kamienicach.
Efekt mnożnikowy już działa, co będzie jednak, gdy przyjdzie kolejna, planowana
przecież fala likwidacji kopalń i hut, gdy bezrobocie w Żorach, Jastrzębiu czy w
Sosnowcu przekroczy wśród młodych mężczyzn 30-40 procent. Jesteśmy na progu
katastrofy. Górny Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie, podobnie jak Wałbrzyskie, to
swoiste poligony doświadczalne kapitalizmu, którego ludzka twarz przybrała maskę
śmierci. A co z resztą kraju, gdy postępuje deindustrializacja i przemysł
nabiera "charakteru wyspowego", gdy specjalnością Polski staje się import
bezrobocia?
Wkrótce nikt w Polsce nie będzie się dziwić, że dziś 2/3 lub 4/5 ludności Ziemi,
wegetującej w nędzy lub na granicy ubóstwa, upatruje szansę na poprawę swej
sytuacji już tylko w rewolcie przeciw bogatym (o czym wspomina publicysta,
Stanisław Albinowski, w artykule "Gospodarka światowa po Szczycie Ziemi w
Johannesburgu", tamże). W Polsce ta liczba zbliży się, jak tak dalej pójdzie, a
wszystko na to wskazuje, do górnego pułapu - do sytuacji przedrewolucyjnej.
Protest kolejarzy
Podobne efekty mnożnikowe, choć tylko w skali lokalnej, spowodowałaby zapewne
likwidacja lokalnych połączeń kolejowych. Przeciwko tym planom bój toczą
kolejarskie związki zawodowe i społeczności lokalne. Kolejarze mimo usilnych
starań dyrekcji PKP i władz państwowych kontynuują swoją akcję protestacyjną,
która już przyniosła pewne efekty.
W rezultacie, zamiast planowanego strajku generalnego, po odstąpieniu władz od
wyznaczonego już po raz drugi terminu likwidacji lokalnych połączeń, odbyć się
ma w środę, 9 lipca ograniczona akcja protestacyjna - strajk ostrzegawczy w
gdańskim węźle kolejowym oraz w Warszawie manifestacja pod ministerstwem
infrastruktury. Jeśli to nie pomoże protest w szerszej skali powtórzony będzie
14 lipca. Na 22 lipca wyznaczono strajk generalny. O potencjalnej sile
kolejarskich związków zawodowych świadczą nie tylko reakcje władz, równie
symptomatyczny jest brak informacji o pertraktacjach i podłożu protestu
kolejarskiej braci w mass-mediach, które odtrąbiły już ostateczne zejście klasy
robotniczej.
Opór górników
O tym, że rośnie świadomość i opór, świadczący, że "klasa wraca", mówią rosnące
koszty i starania rządu o wielomilionowe pożyczki z Banku Światowego i innych
źródeł na sfinansowanie koniecznej osłony "restrukturyzacji górnictwa" (czytaj:
likwidacji). Starania te oprotestowali (jak nigdy!), pod koniec czerwca b.r.,
górnicy z 9 związków zawodowych, zakłócając katowicką naradę przedstawicieli
śląskiego samorządu i regionalnych instytucji z dyrektorami Banku Światowego.
Przy okazji potwierdziło się, że rząd nie zamierza ustąpić od planów dalszego
zmniejszenia zdolności wydobywczych w górnictwie węgla kamiennego do 2006 r. o
blisko 14 mln ton, co oznacza wstępnie likwidację kolejnych 7 kopalń.
Jak podaje PAP: celem Programowej Sektorowej Pożyczki Dostosowawczej Banku
Światowego (PSAL) jest wsparcie reformy górnictwa w latach 2003-2006, która
zapewni "dobrą, bezpieczną pracę, ochronę środowiska, zbudowanie zrównoważonej
gospodarki lokalnej" i tym podobne szczytne cele. Brzmi to jak kiepski żart.
Rozmowy dotyczą udzielenia budżetowi państwa dwóch pożyczek po 200 mln USD
(pierwszej jeszcze w tym roku) oraz pożyczki inwestycyjnej w wysokości 100 mln
USD na fizyczną likwidację kopalń, prowadzoną przez spółkę Restrukturyzacji
Kopalń S.A. Oprócz rozmów z Bankiem Światowym przedstawiciele rządu starają się
też o 300 mln zł gwarantowanej przez Skarb Państwa pożyczki z Banku Rozwoju Rady
Europy, przeznaczonej również na sfinansowanie działań osłonowo-aktywizacyjnych
dla byłych pracowników górnictwa oraz 200 mln zł pożyczki na sfinansowanie
programu wsparcia rozwoju gospodarczego Śląska, realizowanego przez Fundusz
Górnośląski S.A.
Przypomnieć warto, że w końcu lat 90. Polska zaciągnęła pożyczki na ten cel w
wysokości 400 mln USD. Wówczas zamknięto 24 kopalnie i zlikwidowano 100 tys.
miejsc pracy. Ogółem, od 1989 r. w górnictwie liczba miejsc pracy spadła z 456,6
tys. do 155 tys., a zatem o 301,6 tys., w hutnictwie żelaza z 106,4 tys. do 40
tys., o 66,4 tys. Ogółem, w przemyśle w tych latach zlikwidowano prawie 1,5
miliona miejsc pracy. Przy czym, w szeregu z branż zamiast restrukturyzacji
nastąpiła wyraźna prymitywizacja produkcji przemysłowej z punktu widzenia jej
poziomu technologicznego, o czym wspomina prof. Andrzej Karpiński ("Co dalej z
przemysłem w Polsce? Zarys strategii przemysłowej", tamże).
Zapaść w skali kraju
W skali kraju wystąpiła głęboka deindustrializacja i zapaść gospodarcza, co było
rzeczywistym efektem transformacji ustrojowej i programów dostosowawczych MFW,
Banku Światowego i agend Unii Europejskiej. Dług Polski wzrósł do z górą 60
miliardów dolarów. Przyjdzie czas, że będziemy go spłacać. Przy pełnej
niewydolności gospodarki grozi to ostatecznym efektem mnożnikowym - prof. Jan
Dziewulski przewiduje zwrot należności w postaci Ziem Zachodnich, czyli kolejny
rozbiór Polski.
Rozbiór gospodarczy zresztą już trwa. Efektem jego jest wyprzedaż kluczowych
zakładów przemysłowych. W 2001 r. już 51 proc. wartości całej produkcji
przemysłu w Polsce przypadało na przedsiębiorstwa z udziałem kapitału
zagranicznego. Transformacja przemysłu "stała się czynnikiem eliminującym z
rynku najbardziej rozwojowe i rentowne rynkowo branże przemysłu polskiego.
Równocześnie zaś przekazała je w drodze prywatyzacji i wykupu - z braku kapitału
krajowego - kapitałowi zagranicznemu" (Ryszard Grabowiecki, "Transformacja
przemysłu w Polsce - wnioski na przyszłość", tamże, ss. 93-103).
Bilans 12-lecia przedstawiony przez dr Ryszarda Grabowieckiego z Polskiego Lobby
Przemysłowego jest wręcz porażający:
"W wyniku przeprowadzonej w ten sposób prywatyzacji praktycznie przestał istnieć
jako polski: przemysł telekomunikacyjny, motoryzacyjny, oponiarski, maszyn
energetycznych, cukierniczy, koncentratów spożywczych (...). Kapitał zagraniczny
przejmował najlepsze zakłady przemysłu farmaceutycznego oraz precyzyjnego.
Przewiduje się sprzedaż pakietów większościowych akcji 2/3 kluczowych zakładów
przemysłu obronnego. Przejęte również zostały w znacznym zakresie przez kapitał
zagraniczny rentowne przemysły rynkowe: piwowarski, tytoniowy, chemii
gospodarczej, farb i lakierów, meblarski, celulozowo-papierniczy oraz cementowy.
Zamierzona jest sprzedaż kapitałowi zagranicznemu zakładów przemysłu
spirytusowego. (...) Środki uzyskane z prywatyzacji w ok. 90% nie były i nie są
przeznaczane ani na restrukturyzację technologiczną przemysłu, ani też na
poprawę kondycji ekonomicznej przedsiębiorstw. Traktowane bowiem były i są jak
inne bieżące dochody budżetu państwa" (tamże, s. 95).
"Przytoczone dane - zdaniem Ryszarda Grabowieckiego - wskazują na degradację
przemysłu polskiego w okresie jego transformacji i niewydolność przemysłu
polskiego zarówno pod względem zaspokajania popytu krajowego jak i generowania
konkurencyjnej odpowiednio dużej oferty towarów kierowanych na eksport." Co
więcej "sektor zagraniczny, uformowany w okresie transformacji polskiego
przemysłu państwowego, przekształcony został w większości przez nowych
właścicieli w sektor przedsiębiorstw przemysłu <<wyspowego>>. Czyli sektor
przemysłu oderwanego od krajowego zaplecza kooperacyjnego, zasilany w
dokumentację z zagranicznych ośrodków badawczo-rozwojowych oraz oparty w
organizacji produkcji o import podstawowych komponentów i części dla
wytwarzanych w nim wyrobów finalnych" (tamże, s. 100).
Dodajmy do tego, że równocześnie ze wzmożoną penetracją importu (importem
bezrobocia) "zmalała krajowa produkcja samolotów, śmigłowców, autobusów,
samochodów ciężarowych, maszyn rolniczych i budowlanych, silników elektrycznych
i agregatów energetycznych, transformatorów, telefonów i sprzętu
telekomunikacyjnego, narzędzi, przyrządów optyczno-pomiarowych, wyrobów
przemysłu tekstylnego i obuwniczego i inna. Zanikła też produkcja wyrobów
przemysłu obronnego, obrabiarek, lokomotyw, maszyn do szycia, maszyn do
przemysłu spożywczego i rowerów. (...) zanikł też eksport gotowych obiektów
przemysłowych" (tamże, s. 99).
Czyż trzeba coś jeszcze dodawać? Taki jest obraz Polski przedstawiony przez
oficjalny biuletyn Komitetu Prognoz "Polska 2000 Plus" przy Prezydium Polskiej
Akademii Nauk, w którym zabrakło "tylko" klasowej analizy procesu transformacji
ustrojowej i przytłaczających efektów "restrukturyzacji" oraz wniosków z tej
analizy wynikających. Prognozy Komitetu mają charakter dostosowawczy,
komplementarny i życzeniowy.
8 lipca 2003 r.