Tekst pochodzi z tygodnika Przegląd http://www.przeglad-tygodnik.pl/ . Ciekawe ilu dzisiejszych lewaków skurwi się jak pan Fisher.
Krzysztof Kęciek
Maratończyk Joschka Fischer
Dawny buntownik pragnie zostać wielkim szefem dyplomacji zjednoczonej Europy
Szef niemieckiego MSZ znowu uprawia jogging. Wtajemniczeni
twierdzą, że nie chodzi tylko o zrzucenie zbędnych kilogramów. 55-letni Joschka
Fischer chce być sprawny w walce o kolejny triumf swego życia. Pragnie zdobyć
stanowisko ministra spraw zagranicznych Unii Europejskiej.
Takiego urzędu jeszcze nie ma, zapewne jednak powstanie, zgodnie z projektem
konstytucji europejskiej. Podobno Joschka Fischer jako ewentualny przyszły
sternik dyplomacji UE pragnie mieć ogromny budżet, szerokie kompetencje, armię
podległych urzędników oraz własny samolot. Obecny reprezentant polityki
zagranicznej Unii, Javier Solana, otrzymuje z brukselskiej kasy zaledwie 35 mln
euro rocznie i zazwyczaj podróżuje samolotami liniowymi, co sam uważa za
śmieszne. Podwładni Fischera w berlińskim MSZ twierdzą, że będzie on walczyć ze
wszystkich sił o mocniejszą pozycję, chociaż na razie wstępny projekt
konstytucji przewiduje dla szefa europejskiej dyplomacji raczej ograniczone
kompetencje. Zdaniem komentatorów, ambicje Joschki są ogromne. Pewnego dnia
pytany przez dziennikarzy o plany na przyszłość odrzekł, że jako katolik i były
ministrant może nawet zostać papieżem. Biskupem Rzymu wicekanclerz RFN raczej
nie będzie, gdyż, jak ironicznie zauważył magazyn "Stern", zbyt często się
żenił. Ale Niemcy stały się z pewnością dla niego za ciasne. Rząd kanclerza
Schrödera, utworzony przez socjaldemokratów i Zielonych, jest bezradny wobec
gospodarczej stagnacji, ostro atakowany przez opozycję i być może nie przetrwa
do końca kadencji. Szef dyplomacji RFN nie ukrywa zresztą rozgoryczenia z powodu
spadku znaczenia swego kraju. "Jeśli Amerykanie chcą załatwić coś w Europie,
rozmawiają teraz z Polakami, a nie z Fischerem", twierdzi tygodnik "Der Spiegel".
Prezydent Bush nie darzy ministra spraw zagranicznych Niemiec zbyt wielkim
szacunkiem. Gospodarz Białego Domu uważa, że Fischer, jako były lewicowy radykał
i streetfighter nie ma kwalifikacji na męża stanu.
Joschka, wciąż najpopularniejszy polityk Niemiec, w skrytości ducha
marzy o kanclerskim fotelu,
wie jednak, że nigdy nie stanie na czele rządu federalnego. Nie pomoże mu w tym
nawet poparcie idei, by Niemcom sudeckim wypędzonym z Czechosłowacji po II
wojnie światowej wypłacić odszkodowania z Czesko-Niemieckiego Funduszu
Przyszłości. Jego Partia Zielonych jest za słaba, aby wystawić własnego szefa
państwa. Być może, Joschka mógłby zostać prezydentem RFN, nie pragnie jednak
urzędu, z którym nie wiąże się realna władza. Jako prezydent mógłby tylko się
uśmiechać, przecinać wstęgi i wygłaszać gładkie slogany. Dla byłego
rewolucjonisty to niezbyt zachęcająca perspektywa. Dlatego Fischer pragnie
porzucić mielizny krajowej polityki (w końcu jak długo można dyskutować z
partyjnymi kolegami na temat problemów recyklingu puszek po piwie) i wypłynąć na
szerokie wody zjednoczonej Europy. Fischer ma gorące poparcie Francji i duże
szanse na zdobycie wpływowego stanowiska w Brukseli. Byłaby to kariera bez
precedensu - dawny włóczęga, rebeliant żyjący na marginesie społeczeństwa, który
rzucał kamieniami w policjantów i walczył na barykadach, szefem dyplomacji UE!
Joseph (Joschka) Martin Fischer urodził się w 1948 r. jako trzecie dziecko
rzeźnika w Gerabronn w Badenii-Wirtembergii, w rodzinie Niemców węgierskich,
którzy po wojnie musieli opuścić ojczyste strony. Nie zdołał ukończyć gimnazjum.
Próbował szczęścia jako uczeń u fotografa, potem dorabiał w kasie zapomogowej w
Fellbach. Pewnego dnia szef pochwalił go: "Z takimi zdolnościami kiedyś zostanie
pan referentem". Przerażony "drobnomieszczańską" przyszłością dziewiętnastolatek
natychmiast się zwolnił. W 1968 r. pojechał do Frankfurtu, gdzie słuchał
wykładów wybitnych filozofów - Theodora W. Adorna i Jürgena Habermasa. Były to
niespokojne czasy. W Europie rozpalały się płomienie studenckiej rewolty. Także
w Niemczech młodzi ludzie protestowali przeciw zmurszałemu, skostniałemu
państwu, przeciw "świńskiemu systemowi" i "praktyce kapitalizmu". Joschka
również stał się buntownikiem. Marzył o sprawiedliwości społecznej i wyzwoleniu
proletariatu. Usiłował podburzyć do rewolucyjnego zrywu robotników Opla i podjął
pracę w fabryce w Rüsselsheim. Kiedy jednak agitatorzy wezwali osłupiałych
robotników do strajku, zostali natychmiast zwolnieni. Przyszły wicekanclerz
zorganizował we Frankfurcie bojówkę 40 młodych ludzi, nazwaną Putztruppe (w
miejscowym dialekcie "oddział rozrabiaków"). Radykałowie z Putztruppe ćwiczyli
walki uliczne w lasach Taunusu. Joschka wstąpił do radykalnego ugrupowania
Walka Rewolucyjna.
Zarabiał na życie, jak to się wówczas mówiło, "częściowym wywłaszczaniem domów
wydawniczych i księgarzy" (czytaj: kradł i sprzedawał książki). Tak przynajmniej
opowiadają jego znajomi z burzliwych lat. Fischer i jego towarzysze dosłownie
otarli się o terroryzm. W lutym 1974 r. podczas rozruchów Putztruppe rozbroiła
dwóch policjantów. Uczestnicy tamtych wydarzeń, pytani o ewentualny udział
Fischera, zachowują milczenie. Nie wiadomo, co stało się z pistoletem i
rewolwerem, które odebrano stróżom prawa. Odsiadujący we Francji wyrok dożywocia
osławiony terrorysta "Carlos" twierdzi, że w latach 70. zabrał broń z
frankfurckiego mieszkania Fischera i innego słynnego ideologa radykalnej lewicy,
Daniela Cohn-Bendita. Ale czy można wierzyć "Carlosowi"?
Do najgwałtowniejszych zamieszek doszło 10 maja 1976 r. Rozsierdzeni wiadomością
o samobójczej śmierci terrorystki Ulrike Meinhof lewicowi ekstremiści obrzucili
policjantów butelkami z płynem zapalającym. W płomieniach stanął policyjny opel,
23-letni funkcjonariusz Jürgen Weber zmienił się w żywą pochodnię. Lekarze z
trudem go uratowali. Nazajutrz aresztowano Fischera i 13 innych osób. Wszyscy
zostali jednak zwolnieni z braku dowodów. Obecny szef niemieckiego MSZ
konsekwentnie twierdzi, że nie miał nic wspólnego z koktajlami Mołotowa. Były
aktywista radykalnej lewicy, Christian Schmidt, napisał jednak w demaskatorskiej
książce "To my jesteśmy szaleni. Joschka Fischer i jego frankfurcki gang", że w
przeddzień manifestacji odbyła się narada "bojowników rewolucyjnych". Większość
opowiadała się za użyciem koktajli Mołotowa, by pomścić śmierć Meinhof. "Była
tylko jedna osoba mogąca odwrócić katastrofę - człowiek, który prowadził
dyskusję, towarzysz Joschka Fischer. Ten okazał jednak niewiele rozsądku i sam
opowiedział się za zastosowaniem Wunderwaffe", twierdzi Schmidt. Joschka Fischer
nie podał go do sądu za oszczerstwo.
Ale rewolucjonista potrafił w porę odżegnać się od przemocy. Fischer i jego
przyjaciele nie dali się porwać do szalonej walki przeciwko państwu, rozpoczętej
przez lewacką Frakcję Czerwonej Armii (RAF). Publicysta Rudolf Walther twierdzi,
że gdy w 1977 r. Joschka wezwał młodych buntowników, aby porzucili "drogę do
samozniszczenia", uratował więcej istnień ludzkich niż później jako minister
spraw zagranicznych Niemiec.
Fischer i jego zwolennicy rozpoczęli
marsz przez instytucje.
Postanowili zmieniać rzeczywistość, wykorzystując istniejącą strukturę państwa.
Niektórzy bezpardonowi aktywiści uznali Joschkę za karierowicza i wcielenie
zdrady lewicowych ideałów, jednak marsz zaprowadził byłego przywódcę Putztruppe
daleko. W 1982 r. Fischer wstąpił do ekologicznej Partii Zielonych. W następnym
roku był już deputowanym do Bundestagu. Federalnych parlamentarzystów określił
prowokacyjnie jako "niewiarygodne zgromadzenie alkoholików, często ordynarnie
cuchnących sznapsem", zaś do przewodniczącego Bundestagu zuchwale wrzasnął: "Pan
jest dupkiem, za przeproszeniem!". Kiedy w grudniu 1985 r. miał złożyć przysięgę
jako minister ochrony środowiska i energetyki Hesji, zjawił się w dżinsach i
białych tenisówkach, co wzbudziło powszechną sensację.
Z czasem dawny rebeliant stał się realo, czyli członkiem "realistycznego"
skrzydła partii głoszącego, że w polityce potrzebne są kompromisy. Zdołał
zdyscyplinować lub usunąć fundis - fundamentalistów - i zdobył pozycję
niekwestionowanego lidera Zielonych (chociaż nie sprawował w partii oficjalnych
funkcji). Systematycznie przygotowywał ugrupowanie do udziału w rządzie
federalnym. Opowiadał się, wywołując oburzenie wielu fundis, za rozszerzeniem
NATO na Wschód i za udziałem Bundeswehry w misji pokojowej na Bałkanach. Jako
polityk przybrał dużo na wadze, jednak przed kluczowymi wyborami narzucił sobie
radykalną dietę i forsowny program joggingu. Dzięki temu pozbył się aż 35 kg.
Swe doświadczenia opisał w książce o nieco pompatycznym tytule "Sprawny i
szczupły. Mój długi bieg do samego siebie".
W październiku 1998 r. socjaldemokraci i Zieloni wygrali wybory w Niemczech,
kończąc długą erę Helmuta Kohla. Dawny rewolucjonista Joschka Fischer zamienił
skórzaną kurtkę kontestatora na garnitur dyplomaty - został wicekanclerzem i
ministrem spraw zagranicznych. Szybko zdobył uznanie na arenie międzynarodowej,
na której stał się jednym z kluczowych graczy. Był zwolennikiem zbrojnej
interwencji w Kosowie, co wywołało sprzeciw lewicowego skrzydła partii. Na
zjeździe Zielonych w Bielefeld w 1999 r. Fischera przyjęły wrogie okrzyki:
"Ty podżegaczu wojenny!".
Pewien ekstremista cisnął nawet w szefa dyplomacji workiem z czerwoną farbą.
Joschka, pobrudzony, z pękniętym bębenkiem w uchu, zachował jednak zimną krew i
przeforsował swe stanowisko. W listopadzie tegoż roku szef niemieckiego MSZ
wziął udział w maratonie w Nowym Jorku i przebiegł trasę wyścigu w 3 godziny i
45 minut.
Na początku 2001 r. tygodnik "Stern" opublikował fotografie z rewolucyjnych
czasów pokazujące, jak przyszły szef dyplomacji wraz z kompanami z Putztruppe
bije we Frankfurcie policjanta. Wywołało to gorącą dyskusję na temat wojowniczej
przeszłości Fischera, ale mu nie zaszkodziło. Tylko dzięki popularności ministra
spraw zagranicznych Zieloni zdołali w 2002 r. powiększyć swój elektorat, tylko
dzięki Fischerowi czerwono-zielona koalicja w Berlinie mogła rozpocząć drugą
kadencję rządów. Media przewidywały, że przy osłabionej socjaldemokracji
Gerharda Schrödera Joschka będzie rzeczywistym, "tajnym" kanclerzem. Tak się
jednak nie stało. Centrolewicowy rząd Niemiec w ekonomicznej mizerii stracił
impet. Berlin, który bardzo ostro potępiał wojnę z Irakiem, naraził się na gniew
Wuja Sama. To Gerhard Schröder był głównym szermierzem pacyfistycznej kampanii.
Fischer wolał działać bardziej dyplomatycznie, ale kanclerzowi się nie
sprzeciwił. W konsekwencji Waszyngton postanowił ignorować Niemcy i ich obecnych
przywódców. Eksrewolucjonista z Frankfurtu zrozumiał, że jako minister spraw
zagranicznych RFN zbliża się do kresu możliwości. Być może, polityczny maraton
Joschki Fischera zakończy się w Brukseli, a metą będzie fotel szefa dyplomacji
UE.
Joschka radykał
W 1999 r. Joschka Fischer napisał na łamach tygodnika "Stern": "Mimo wszelkich
zmian, jakie zaszły z upływem dziesięcioleci, w moim stylu życia aż do dziś
pozostał swego rodzaju ekstremizm. Albo-albo! Prawica czy lewica! Czarne albo
białe! A wszystko to przy maksymalnej szybkości i z użyciem wszystkich sił". Być
może ten "ekstremizm" odzwierciedla się także w życiu prywatnym wicekanclerza.
Joschka Fischer był czterokrotnie żonaty. Obecnie z czwartą żoną żyje w
separacji i coraz częściej pokazuje się ze śliczną studentką, w której żyłach
płynie irańska krew. Złośliwi mówią, że szef niemieckiego MSZ regularnie
wymienia życiowe partnerki na młodsze. Jutta Ditfurth, dawna aktywistka
lewicowego skrzydła Partii Zielonych, oskarża, że Joschka Fischer stał się
"obrzydliwym, żądnym władzy macho".