PRÓBA DYSKUSJI PROGRAMOWEJ... Z NEW LEFT
 




Poza grupkami "lewackimi", nikt na lewicy nie ma poczucia, że walka z kapitalizmem będzie łatwa i jednoznaczna. Większość formacji ma świadomość nie tylko siły przeciwnika, ale i własnych ograniczeń oraz faktu kontrowersyjności rewolucji ustrojowej. To wszystko znajduje odbicie w enuncjacjach programowych i w trudach dyskusji, których udało się nam doświadczyć.
Pod tym względem charakterystyczna jest wypowiedź Samira Amina: "Sprzeczność, od której wychodzę, jest sprzecznością między ekonomiczną logiką kapitalizmu i globalizacji a emancypacyjnymi, demokratycznymi aspiracjami klas ludowych i narodów pokrzywdzonych przez kapitalizm. Ta sprzeczność pozostaje daleko nie rozwiązana. Tak długo, jak tę sprzeczność określa dominacja pierwszego bieguna, społeczeństwo kapitalistyczne będzie stawało się coraz bardziej barbarzyńskie. Jednak, jeśli drugiemu biegunowi uda się zwyciężyć, choćby stopniowo, wtedy trzeci wiek kapitalizmu może stać się okresem jego schyłku, rozpoczynającym długą drogę do socjalizmu" (Samir Amin, "Economic Globalism Political Universalism: Conflicting Issues?", w "Journal of Word System Research, VI, 2000, s. 621).
Partia Nowa Lewica powstała z chęci odróżnienia się od "starej lewicy" socjaldemokratycznej i poststalinowskich komunistów (patrz Z. Partyka, "Słuchając Django Reinhardta") na wzór swej poprzedniczki, nie przyjmującej jednak formy partyjnej - New Left. Fakt odcięcia się i chęć odróżnienia się od starej, skompromitowanej socjaldemokracji i ruchu komunistycznego składa się na klasyczną definicję New Left, która po 1968 r., rozczarowana nie spełnieniem obietnic przez rządy socjaldemokratyczne i rzeczywistością "poradziecką", sięgnęła po metody natychmiastowej realizacji alternatywnej formy społeczeństwa. Podobnie jak poprzedniczka, Nowa Lewica Piotra Ikonowicza nie przyjęła, krytykując socjaldemokrację (SLD, UP i PPS), opcji na robotników, ale nastawiła się na zbieranie szerokiej opinii publicznej, co nie czyni z niej żadnej siły polityczno-społecznej, a co najwyżej - wyborczą. A i tak do siły jej daleko.
W tym ostatnim rozumieniu nowolewicowości nie mieszczą się środowiska, które mają wykrystalizowaną ideologię i, zamiast postaw karierowiczowskich, prezentują wybory ideowe. Pomimo szerokiej formuły politycznej, a nawet właśnie dlatego, przy próbie dyskusji programowej, okazuje się, że Nowa Lewica to eklektyczny zlepek, który łączy tylko jeden cel: jedność lewicy, choćby ta była różnorodna aż do niemożliwości pozostawania w jednym szeregu, i jeden wódz - Piotr Ikonowicz.
Jakie nadzieje i skojarzenia budzi dzisiaj nazwa "Nowa Lewica"? Zapewne jest ich tyle, ilu członków i sympatyków partii Piotra Ikonowicza. Niemniej pomysł Zbigniewa Partyki na zdefiniowanie Nowej Lewicy jako "dobrej" lewicy w odróżnieniu od "złej", przy odrzuceniu przez niego definicji klasycznej, jako podobno nie przystającej do rzeczywistości (jest raczej odwrotnie - to Zbigniew Partyka utracił kontakt z rzeczywistością), pomimo pozornej atrakcyjności, niesie ze sobą nie mniej groźne konsekwencje niż zdecydowanie się na jasne linie podziału politycznego. Wyszło to na jaw przy okazji czerwcowej Konferencji Programowej NL.
Pomimo burzy, jaka się rozpętała w następstwie owej konferencji, grożącej rozsypaniem się pomysłu na "partię rozumiejącą się w pół słowa" (Z. Partyka, "Droga Nowej Lewicy" "Robotnik Śląski", nr 5/2003, s. 21) na co najmniej dwie odrębne frakcje wykluczające jakąkolwiek wspólnotę, masa krytyczna Nowej Lewicy pozostała nienaruszona. Wszystkie bowiem poglądy i systemy poglądów reprezentowane w Nowej Lewicy połączone są jedną i tą samą troską - o niedopuszczenie odnowienia się systemu totalitarnego z lewicową twarzą.
W istocie, nie ma żadnych podstaw obiektywnych po temu, by przekształcanie świata miało znów przybierać formy totalitarne. Jednak w obiektywnych warunkach mogą rodzić się postawy egoistyczne, zwyrodniałe, a w ogólnym rozprzężeniu nie ma tradycji rozwiązywania problemów społecznych. Ze swej istoty rewolucja niszczy stare mechanizmy kanalizowania i rozwiązywania antagonizmów i sprzeczności, a nowych jeszcze nie wypracowała, a tym bardziej owe nowe metody nie zdążyły jeszcze nabrać patyny szacowności, która powoduje, że jakieś zachowania uwewnętrzniają się i nie potrzebują sankcji karnych.
Otóż fakt przywiązania robotników do ładu, ich wdrożenie do zorganizowanych i kooperacyjnych form działalności, wydawał się gwarantem takiego przebiegu rewolucji, który wykluczyłby "totalitarne wypaczenia". Przejęcie machiny państwowej przez zorganizowanych robotników miało gwarantować łagodne przejście do nowej formy organizacji społeczeństwa. Natomiast anarchiści uznawali państwo jako takie za twór totalitarny, ponieważ wplata ono jednostkę w system zależności niezgodny z wolą jednostki i jej nieskrępowanych potrzeb. Tak więc, anarchistyczna "racja" przewidująca totalitaryzm marksistowskiego przewrotu jest tylko powierzchownym podobieństwem z rzeczywistością, a faktycznie dotyczyła innej sfery.
Należy się zgodzić z Tomaszem Rafałem Wiśniewskim, że jeśli New Left, nawiązująca w znacznym zakresie do idei anarchistycznych miałaby we współczesnym, "nowolewicowym", Ikonowiczowskim wydaniu ograniczyć się do przejęcia aparatu państwa (pierwszy etap), to nie odróżniałaby się n i c z y m od "starej lewicy" socjaldemokratycznej. Powinna się zatem nazywać nie nową a lepszą lewicą (LL). Jak widać, Nowa Lewica nie może być partią monolityczną, bez nurtów itd., albowiem jej członków różni chociażby stosunek do państwa. Tym samym, statut Nowej Lewicy, z gruntu niedemokratyczny, jest również nieżyciowy.
Rzecz w tym, że "Manifest" Tomasza Rafała Wiśniewskiego pojawił się w "niewłaściwym czasie", wywołując zatem jednoznacznie negatywne skojarzenia.
Samo słowo r e w o l u c j a, które u niego oznaczy zupełnie co innego niż u młodocianych "rewolucjonistów", którzy epatują krwawymi wizjami procesu rewolucyjnego często w imię tych samych ideałów, co te przyświecające pogardzanym przez nich "reformistom" (tolerancja dla odmienności, potępienie homofobii, kwestia kobieca rozumiana zgodnie z interpretacją feministyczną lub liberalną) kojarzy się zdecydowanej większości z "oszołomstwem".
W tej sytuacji "Manifest programowy" Tomasza Rafała Wiśniewskiego ze względu na swą "wykrystalizowaną formę ideologiczną" nie może wpisać się w Nową Lewicę, której statut zresztą zakazuje istnienia nurtów programowych. Zaś na główną linię programową partii Ikonowicza nie nadaje się, gdyż stoi w sprzeczności z socjaldemokratycznymi przekonaniami samego Przewodniczącego NL i głównego trzonu działaczy partii.
Niemniej sam w sobie, "Manifest" Tomasza Rafała Wiśniewskiego jest interesujący głównie ze względu na sposób postawienia przezeń kwestii rewolucji, które to zagadnienie wzbudziło spore emocje i różnice zdań wśród dyskutantów, których poziom nie odbiega od obowiązujących norm i standardów polskiej sceny politycznej.
Gdyby chcieć trzymać się tego, co napisał T. R. Wiśniewski, a nie tego, jakie negatywne emocje u niektórych wywołuje samo słowo "rewolucja", to można by było dostrzec, że najgłębsza rewolucja według Wiśniewskiego dokonuje się nie w jednorazowym akcie, który może być, co najwyżej, ukoronowaniem procesu narastania zmian, głównie świadomościowych, w społeczeństwie: "Rewolucja nie jest pojęciem odnoszącym się do jednej, konkretnej formy przejmowania władzy politycznej, lecz określeniem konieczności radykalnej rekonstrukcji zastanych form społecznej reprodukcji". Trwałość przemian "rewolucyjnych" jest gwarantowana świadomością naturalności pewnych form współżycia społecznego. Oczywiście, sama "spontaniczna świadomość" tu nie wystarczy, czego dowodzi historia wykazująca, jak łatwo różne formy tradycyjnych społeczności ulegają rozbiciu w zetknięciu z ekspansywnym kapitalizmem. Konieczna jest więc wiedza o procesie historycznym, przeżytym świadomie, ze świadomością dokonanego wyboru. Wiedzę tę posiada na poziomie ludzkości Rozum, nazywany przez Tomasza Rafała Wiśniewskiego w odniesieniu do tego obszaru, Rozumem Rewolucyjnym. Zresztą nie jest on tylko gwarantem trwałości przemian społecznych o zasadniczym dla ludzkiego istnienia charakterze, ale i gwarantem autokrytycyzmu w przekładaniu projektów na rzeczywistość: "Odwaga eksperymentu musi być, rzecz jasna, połączona z nieustannym, autokrytycznym ruchem myśli, który stanowi jedyną gwarancję racjonalnego rozpoznania danych historycznie możliwości". I dalej: "Odrzucenie owej instancji Rozumu skazuje bowiem nieuchronnie ruch rewolucyjny na marzycielstwo i utopijność, których konsekwencje, jak uczy historia, potrafią być katastrofalne".
Tym, co budzi sprzeciw w tak postawionym rozumieniu roli Rozumu Rewolucyjnego, jest abstrahowanie od konkretności walk społecznych, które - właśnie dzięki temu, że postulują pełne zaangażowanie w (nie do końca uniwersalne i potwierdzone autorytetem owego Rozumu) walki o "partykularne" interesy jakiegoś odłamu klasy robotniczej - stanowią najbogatszy, bo konkretny, materiał dla przetworzenia przez ów Rozum.
Zresztą, taki rygoryzm postulowany przez Tomasza Rafała Wiśniewskiego i New Left obowiązuje tylko w odniesieniu do tradycyjnych form ruchu społecznego, jakim jest ruch robotniczy. W odniesieniu do "nowolewicowych" form kontestacji społeczeństwa mieszczańskiego, ów samokrytycyzm rozwiewa się niczym poranna bryza i króluje pełna anarchia najbardziej nieprzetrawionych przez Rozum postulatów i eksperymentów nowych ruchów społecznych.
Można oczywiście twierdzić, że nieufność wobec ruchu robotniczego bierze się z doświadczeń historycznego eksperymentu i jego stalinowskiego wypaczenia... ale cóż to zmienia.
Ruchy nowolewicowe chcą potraktować walkę emancypacyjną szerzej. W uniwersalistycznym projekcie wyzwolenia mieści się postulat podmiotowego traktowania robotników, ponieważ ów projekt zakłada zniesienie wszelkich, alienujących form stosunków międzyludzkich. Walka klasy robotniczej jest więc jednym z aspektów walki traktowanej szerzej. Ruch New Left, zawiedziony niespełnionymi obietnicami socjaldemokracji, odrzuciwszy stalinowską alternatywę, usiłuje oddać przywództwo walki drobnomieszczaństwu, które w latach 60. dysponowało już potencjałem liczebnym, lecz nie pełniło roli ów potencjał dyskontującej. Jednocześnie owa pewna "wewnętrzność" konfliktu między drobnomieszczaństwem a wielkim kapitałem jest gwarantem, że jego rewolta nie będzie przyjmowana jako śmiertelne zagrożenie zewnętrzne, jak to było w przypadku klasy robotniczej.
Rzecz w tym, że klasa robotnicza walczy o upowszechnienie tych cech, które były charakterystyczne dla burżuazji w jej "chwalebnym", rewolucyjnym, początkowym okresie: pracowitość, wartości rodzinne, solidarność, zaś New Left ceni te wartości, które mieszczaństwo przejęło od arystokracji - użycie, egoizm jednostki, brak zakotwiczenia w realiach codzienności. Wyrazem triumfu drobnomieszczaństwa jest kultura masowa z jej dobrymi i złymi stronami.
"Kryzys kapitalizmu nie oznacza automatycznie świtu wolnej egzystencji" - powiada Tomasz Rafał Wiśniewski - "Przeciwnie, jest niemal oczywiste, że globalny krach kapitalizmu musi powołać do życia demony, których okiełznanie jest historycznym obowiązkiem ruchu rewolucyjnego". Nie jest przesądzone, że krach kapitalizmu musi automatycznie przerodzić się w socjalizm (w "jakąś formę socjalizmu", jak chce Piotr Ikonowicz), ale możliwość barbarzyństwa jest realną opcją.
Z tego punktu widzenia zasadnicze znaczenie ma to, jaki będzie stosunek nowolewicowców (w sensie New Left) do realnych walk, jakie rozpoczną się o obraz świata po kapitalizmie. Czy nowolewicowcy uznają walkę klasy robotniczej za priorytet, czy też różne formy konkretyzacji tej walki i opór przeciwko narzucaniu nowolewicowych priorytetów - za wystarczający powód, aby klasę robotniczą z jej "partykularyzmem" zaliczyć do "miazmatów" starego świata, które mają zniknąć wraz z kapitalizmem, bez spełnienia prorokowanej przez Karola Marksa roli grabarza i wykonawcy testamentu rewolucyjnej burżuazji. Od tego zależy również nasz Rozumny stosunek do nowolewicowców. Gdy Rozum śpi - budzą się upiory.



14 lipca 2003 r.