Czy stary Engels był reformistą? To jeden z ostatnich tekstów Engelsa napisany w 1895 roku - tuż przed jego śmiercią. Engels potępia walki uliczne i fascynuje się wyborczymi wynikami SPD. Tej samej SPD, która zdradziła klasę robotniczą w 1914 roku i której dziś przewodzi liberał Schroeder. Już nie długo ukarze się na LBC polemika z tym tekstem.
Całą prace można przeczytać na stronie http://www.marxists.org/polski/index.htm
WSTĘP Fryderyka Engelsa do pracy Marksa
"Walki klasowe we Francji 1848-1850"
Praca niniejsza, wydawana obecnie na nowo, była pierwszą próbą Marksa
wyjaśnienia - z punktu widzenia jego materialistycznego pojmowania dziejów -
pewnego okresu historii na podstawie stanu ekonomicznego tegoż okresu. W
„Manifeście Komunistycznym” teoria ta zastosowana została w ogólnych zarysach do
całokształtu historii nowożytnej. Marks i ja posługiwaliśmy się nią stale przy
wyjaśnianiu bieżących wypadków politycznych w artykułach naszych w "Nowej
Gazecie Reńskiej". Tutaj natomiast szło o to, by na przestrzeni kilkuletniego
okresu rozwoju historycznego, który był krytyczny i zarazem typowy dla całej
Europy, wykazać wewnętrzny związek przyczynowy, a więc zgodnie z koncepcją
autora sprowadzić zdarzenia polityczne do działania przyczyn, w ostatniej
instancji ekonomicznych. Przy rozpatrywaniu wydarzeń i kompleksów wydarzeń
dziejów bieżących nie podobna dotrzeć do ich ostatnich ekonomicznych przyczyn. I
dziś jeszcze, kiedy odnośna literatura specjalna dostarcza tyle bogatego
materiału, nawet w Anglii pozostaje niemożliwością śledzenie z dnia na dzień
całego rozwoju przemysłu i handlu na rynku światowym oraz wszystkich zmian,
jakim ulegają .metody produkcji, tak aby w każdej chwili można było wyciągnąć
ogólny wniosek z tych niezwykle skomplikowanych i wciąż zmieniających się
czynników. W dodatku najważniejsze z nich działają najczęściej długo w ukryciu,
zanim nagle z wielką siłą. wyłonią się na powierzchnię. Jest rzeczą niemożliwą
od razu zdobyć sobie jasny pogląd na historię ekonomiczną jakiegokolwiek
bieżącego okresu: udaje się to dopiero później po zebraniu i przejrzeniu
odpowiedniego materiału. Niezbędnym środkiem pomocniczym jest przy tym
statystyka, a ta zawsze się opóźnia. Dlatego przy rozpatrywaniu dziejów
bieżących aż nazbyt często zmuszeni jesteśmy uważać ten najbardziej decydujący
czynnik za wielkość stałą i traktować położenie gospodarcze, które zastaliśmy na
początku omawianego okresu, jako dane i niezmienne dla całego Okresu; albo też
musimy uwzględniać tylko te zmiany ekonomiczne, które same wynikają z
zachodzących przed nami oczywistych wydarzeń, a więc są również całkiem
oczywiste. Wobec tego metoda materialistyczna musi w takich wypadkach aż nazbyt
często ograniczać się do sprowadzania konfliktów politycznych, do starć
interesów istniejących klas społecznych lub odłamów tych klas, będących wytworem
rozwoju ekonomicznego i wykazania, że poszczególne partie polityczne są mniej
lub bardziej adekwatnym wyrazem politycznym tych samych klas i ich odłamów.
Rozumie się, że takie nieuniknione pomijanie zachodzących jednocześnie zmian w
położeniu gospodarczym, tej rzeczywistej podstawie wszystkich badanych wypadków,
musi być źródłem błędów. Ale warunki, w jakich wypada nam przedstawiać dzieje
bieżące w ich syntezie, wszystkie one nieuchronnie zawierają w sobie źródła
błędów; to jednak nie wstrzymuje nikogo od pisania historii dnia bieżącego. Gdy
Marks podjął niniejszą pracę, wspomniane źródło błędów było jeszcze o wiele
bardziej nieuniknione. W okresie rewolucyjnym r. 1848-1849 nie podobna wprost
było śledzić dokonujących się jednocześnie zmian ekonomicznych a tym bardziej
ogarnąć ich całkowicie wzrokiem. Tak samo było w ciągu pierwszych miesięcy
wygnania londyńskiego, w jesieni i zimą 1849-1850 r. A w tym właśnie czasie
Marks rozpoczął swą pracę. I pomimo tak niepomyślnych warunków, dzięki dokładnej
znajomości zarówno stanu ekonomicznego Francji w przededniu rewolucji lutowej,
jak i historii politycznej tego kraju od czasu tej rewolucji, Marks potrafił dać
taki obraz wypadków, który w nieprześcigniony dotąd sposób ujawnił wewnętrzny
ich związek i który w następstwie świetnie wytrzymał dwukrotną próbę, dokonaną
przez samego Marksa. Pierwsza próba dokonana została w r. 1850 dzięki temu, że
od wiosny Marks znowu zyskał wolny czas na studia ekonomiczne i zajął się przede
wszystkim historią ekonomiczną ostatniego dziesięciolecia. W rezultacie zbadane
fakty wykazały Marksowi zupełnie jasno to samo, co już przedtem na wpół
apriorycznie wywnioskował on z niekompletnego materiału: że wszechświatowy
kryzys handlowy r. 1847 był właściwym ojcem rewolucji lutowej i marcowej[2] oraz
ze pomyślna koniunktura przemysłowa, która stopniowo zaczęła znowu występować od
połowy 1848 r., a w r. 1849-1850 doszła do pełnego rozkwitu, była właśnie
życiodajną siłą dla ponownie wzmożonej reakcji europejskiej; Był to fakt
rozstrzygający. Podczas gdy w pierwszych trzech artykułach (zamieszczonych w
styczniowym, lutowym i marcowym zeszycie "Nowej Gazety Reńskiej, Przeglądu
Polityczno - Ekonomicznego", Hamburg 1850 r.) przebija jeszcze oczekiwanie
nowego rychłego wzrostu energii rewolucyjnej, to napisany przeze mnie i przez
Marksa przegląd wypadków historycznych w ostatnim podwójnym zeszycie, wydanym
jesienią 1850 r. (maj-październik) zrywa raz na zawsze z tymi złudzeniami: .
Była to wszakże jedyna istotna zmiana, której należało dokonać. W wyjaśnieniu
zdarzeń danym w poprzednich artykułach, w przedstawionych tam związkach
przyczynowych nic absolutnie nie trzeba było zmieniać, jak tego dowodzi
zamieszczony w tymże przeglądzie dalszy opis wypadków od 10 marca aż do jesieni
1850 r. Dlatego też zamieściłem ten opis w niniejszym nowym wydaniu jako artykuł
czwarty.
Próba druga była jeszcze w większym stopniu próbą ogniową. Wkrótce po zamachu
stanu Ludwika Bonaparte z dnia 2 grudnia 1851 r. Marks opracował na nowo
historię Francji od lutego 1848 r. aż do tego wydarzenia włącznie, które
chwilowo zamykało okres rewolucyjny („18 brumaire'a Ludwika Bonaparte”, trzecie
wydanie, Hamburg, Meissner, 1885 r.). Broszura ta ponownie, chociaż już krócej,
omawia okres przedstawiony w niniejszej pracy. Dość porównać nasz opis z tym
drugim, danym w rok później już w świetle rozstrzygającego wypadku, aby się
przekonać, że autor miał tylko bardzo niewiele zmian do poczynienia. Szczególne
znaczenie nadaje tej pracy okoliczność, że po raz pierwszy wypowiada ona
formułę, w której zgodna opinia partii robotniczych wszystkich krajów świata
zwięźle ujmuje swe żądanie przebudowy ekonomicznej: przejście środków produkcji
na własność społeczeństwa. W drugim rozdziale, w związku z „prawem do pracy”,
które jest tam określone jako „pierwsza niezgrabna formuła, ujmująca rewolucyjne
żądania proletariatu” , Marks powiada: „ale poza prawem do pracy kryje się
władza nad kapitałem, poza władzą nad kapitałem - przejęcie na własność środków
produkcji, podporządkowanie ich zrzeszonej klasie robotniczej, a więc zniesienie
pracy najemnej i kapitału oraz ich wzajemnego stosunku”. Tu zatem po raz
pierwszy sformułowana jest zasada, która dobitnie wyróżnia nowoczesny socjalizm
robotniczy zarówno od wszelkich najrozmaitszych odcieni socjalizmu feudalnego,
burżuazyjnego, drobnomieszczańskiego itd., jak też od mętnego żądania wspólności
dóbr, wysuwanego przez komunizm utopijny i samorodny komunizm robotniczy. Jeżeli
później Marks rozciągnął tę formułę także na środki wymiany, to rozciągnięcie
to, które zresztą samo przez się wynika z "Manifestu Komunistycznego, stanowi
tylko uzupełnienie głównej zasady. W Anglii znaleźli się niedawno pewni mędrcy,
którzy dodali do tego jeszcze uspołecznienie <środków podziału >. Panom tym
byłoby na pewno trudno wskazać, jakie są te ekonomiczne środki podziału, odrębne
od środków produkcji i wymiany; chyba że mają oni na myśli polityczne środki
podziału: podatki, wsparcia dla ubogich, aż do Sachsenwaldu[3] i innych darowizn
włącznie. Ale po pierwsze, te środki podziału, znajdując się w posiadaniu
państwa lub gminy, już dziś stanowią majątek społeczny, a po drugie, te właśnie
środki podziału chcemy przecież znieść. Gdy wybuchła rewolucja lutowa, wszystkie
nasze wyobrażenia o warunkach i przebiegu ruchów rewolucyjnych znajdowały się
pod silnym wpływem dotychczasowych doświadczeń historycznych, a w szczególności
doświadczeń Francji. Przecież właśnie Francja grała główną rolę w całej historii
Europy od roku 1789, a i teraz znowu hasło do ogólnego przewrotu wyszło z
Francji. Było więc rzeczą zrozumiałą i nieuniknioną,, że nasze wyobrażenia o
charakterze i przebiegu proklamowanej w lutym 1848 r. w Paryżu rewolucji
\"socjalnej\", rewolucji proletariatu, były mocno zabarwione wspomnieniami jej
pierwowzorów z roku 1789-1830. A kiedy na domiar wszystkiego powstanie paryskie
znalazło swój odgłos w zwycięskich powstaniach w Wiedniu, Mediolanie, Berlinie,
gdy cała Europa aż do granic rosyjskich wciągnięta została do tego ruchu; gdy
potem w czerwcu rozegrała się w Paryżu pierwsza wielka bitwa o panowanie
pomiędzy proletariatem a burżuazją; gdy nawet zwycięstwo klasy burżuazyjnej tak
wstrząsnęło burżuazją wszystkich krajów, że znowu rzuciła się ona w objęcia
dopiero co obalonej reakcji monarchistyczno-feudalnej - wtedy, w ówczesnych
warunkach, nie mogło dla nas ulegać wątpliwości, że rozpoczęła się wielka
rozstrzygająca walka, że będzie ona musiała być doprowadzona do końca w
przeciągu jednego, długiego i pełnego zmian okresu rewolucyjnego, lecz że
skończyć się ona może tylko ostatecznym zwycięstwem proletariatu. Po klęskach
1849 r. nie podzielaliśmy wcale, złudzeń wulgarnej demokracji, grupującej się
dookoła przyszłych rządów tymczasowych in partibus. Demokracja ta liczyła na
szybkie, raz na zawsze rozstrzygające zwycięstwo \"ludu\" nad jego
"gnębicielami", my zaś - na długą walkę po usunięciu "gnębicieli" pomiędzy
przeciwstawnymi sobie żywiołami kryjącymi się właśnie w tym "ludzie". Wulgarna
demokracja spodziewała się nowego wybuchu z dnia na dzień; my zaś oświadczyliśmy
już w jesieni1950 r., że przynajmniej pierwsza część okresu rewolucyjnego jest
zakończona i że przed wybuchem nowego wszechświatowego kryzysu ekonomicznego nie
należy niczego oczekiwać. Za to też wyklęto nas uroczyście jako zdrajców
rewolucji, a zrobili to ci sami ludzie, którzy potem prawie wszyscy bez wyjątku
pogodzili się z Bismarckiem, o ile Bismarck uznał, że w ogóle warto się nimi
zajmować. Historia wykazała jednak, że i my nie mieliśmy racji i że nasze
ówczesne poglądy były złudzeniem. Poszła ona jeszcze dalej: nie tylko rozwiała
nasze ówczesne iluzje, lecz również zmieniła do gruntu warunki, w których ma
walczyć proletariat. Metody walki z roku 1848 są już dzisiaj pod każdym względem
przestarzałe. Jest to punkt, który zasługuje przy tej sposobności na bliższe
zbadanie. Wszystkie dotychczasowe rewolucje sprowadzały się do wyparcia pewnego
określonego panowania klasowego przez inne; lecz wszystkie dotychczasowe klasy
panujące były zawsze nieznaczną mniejszością w porównaniu z masą ludową, nad
którą panowały. Tak więc obalano jedną mniejszość panującą, inna mniejszość
chwytała zamiast niej ster państwa i przekształcała urządzenia państwowe
odpowiednio do swoich interesów. Za każdym razem była to ta grupa mniejszości,
która na danym poziomie rozwoju ekonomicznego była zdolna i powołana do władzy,
i właśnie dlatego - i tylko dlatego - ujarzmiona większość albo brała udział w
przewrocie na korzyść tej mniejszości, albo przynajmniej spokojnie przyjmowała
przewrót. Jeżeli jednak pominiemy każdorazową konkretną treść, wszystkich tych
rewolucji, to wspólna ich forma polegała na tym, że były one rewolucjami
mniejszości. Nawet gdy uczestniczyła w nich większość, czyniła to tylko -
świadomie lub nieświadomie -- w interesie jakiejś mniejszości, która otrzymywała
wskutek tego lub choćby nawet przez sam fakt biernego stanowiska i braku oporu
ze strony większości, pozory przedstawicielki całego narodu. Po pierwszym
wielkim sukcesie wśród zwycięskiej mniejszości z reguły następował rozłam. Jedna
część zadowalała się osiągniętymi zdobyczami, druga chciała iść jeszcze dalej i
stawiała nowe żądania, które przynajmniej w części odpowiadały rzeczywistym lub
pozornym interesom szerokich mas ludowych. Te bardziej radykalne żądania dawały
się niekiedy urzeczywistnić, lecz często tylko na chwilę; bardziej umiarkowana
partia brała znowu górę i likwidowała - zupełnie lub częściowo - ostatnie
zdobycze; zwyciężeni krzyczeli wtedy o zdradzie lub składali winę klęski na
przypadek. W rzeczywistości sprawa przedstawiała się przeważnie tak: dopiero
drugie zwycięstwo partii bardziej radykalnej zabezpieczało w pełni zdobycze
pierwszego zwycięstwa; skoro to tylko zostało osiągnięte, a to właśnie było
koniecznością chwili - radykałowie ze swymi powodzeniami znikali z widowni.
Wszystkie nowożytne rewolucje poczynając od wielkiej rewolucji angielskiej XVlI
wieku wykazują te same cechy, które wydawały się nieodłączne od wszelkiej walki
rewolucyjnej. Zdawało się, że można je zastosować także do walk proletariatu o
jego wyzwolenie, tym bardziej że właśnie w 1848 r. można było na palcach
wyliczyć ludzi, którzy choć trochę uświadamiali sobie, w jakim kierunku należy
szukać tego wyzwolenia. Same masy proletariackie nawet w Paryżu, i to już po
zwycięstwie, nie miały bynajmniej jasnego pojęcia o drodze, którą należało
wybrać. A jednak ruch istniał - instynktowny, spontaniczny, nie dający się
stłumić. Czyż nie była to właśnie sytuacja, w której musiała się udać rewolucja,
kierowana wprawdzie przez mniejszość, ale dokonywana tym razem nie w interesie
mniejszości, lecz w najprawdziwszym interesie większości? Jeżeli we wszystkich
dłuższych okresach rewolucyjnych szerokie masy ludowe tak łatwo dawały się
porywać jedynie złudnym obiecankom prących naprzód mniejszości, to czyżby miały
być mniej przystępne dla idei, które były najwierniejszym odbiciem ich położenia
ekonomicznego, były jasnym racjonalnym wyrazem ich własnych potrzeb, jeszcze
przez nie same nie zrozumianych, lecz już niejasno odczuwanych? Co prawda, ten
rewolucyjny nastrój mas prawie zawsze - i to przeważnie bardzo szybko -
ustępował miejsca wyczerpaniu lub nawet wprost przeciwnemu nastrojowi, gdy tylko
znikały złudzenia i następowało rozczarowanie. Ale tu szło już przecież nie o
obiecanki, lecz o urzeczywistnienie najistotniejszych interesów ogromnej
większości; większość ta nie uświadamiała sobie wówczas wyraźnie swych
interesów, musiały one jednak w krótkim czasie stać się dla niej jasne w
przebiegu ich praktycznego urzeczywistnienia dzięki przekonującym oczywistym
faktom. Następnie, jak to Marks wykazał w trzecim swym artykule, na wiosnę 1850
r. rozwój burżuazyjnej republiki, zrodzonej przez "socjalną" rewolucję 1848 r.,
doprowadził do skoncentrowania rzeczywistej władzy w rękach wielkiej burżuazji,
usposobionej w dodatku monarchistycznie, wszystkie zaś inne klasy społeczne,
zarówno chłopi jak drobnomieszczaństwo, skupiły się wokół proletariatu tak, że w
chwili wspólnego zwycięstwa i po zwycięstwie nie one, lecz nauczony
doświadczeniem proletariat stałby się czynnikiem rozstrzygającym. Czyż nie było
więc wszystkich widoków na przekształcenie rewolucji mniejszości w rewolucję
większości ? Historia wykazała, iż zarówno my jak i ci wszyscy, którzy myśleli w
ten sposób, nie mieli racji. Wykazała ona, że rozwój ekonomiczny na kontynencie
europejskim nie dojrzał jeszcze bynajmniej do tego, by można było usunąć
produkcję kapitalistyczną , wykazała to za pomocą rewolucji ekonomicznej, która
od r. 1848 Ogarnęła cały kontynent europejski i dopiero po raz pierwszy istotnie
ugruntowała wielki przemysł we Francji, Austrii, na Węgrzech, w Polsce, a
ostatnio i w Rosji, z Niemiec zaś uczyniła wprost kraj przemysłowy pierwszego
rzędu - wszystko to odbywało się na gruncie kapitalizmu posiadającego zatem w r.
1848 jeszcze wielką zdolność do rozszerzania się. Ta właśnie rewolucja
przemysłowa wniosła dopiero wszędzie jasność do stosunków klasowych, usunęła
mnóstwo pośrednich form, które były przeżytkami epoki manufaktury, a we
wschodniej Europie nawet rzemiosła cechowego, stworzyła prawdziwą burżuazję, i
prawdziwy wielkoprzemysłowy proletariat i wysunęła je na pierwszy plan rozwoju
społecznego. W ten sposób walka, którą w roku 1848 te dwie wielkie klasy toczyły
ze sobą - poza Anglią - tylko w Paryżu i co najwyżej w kilku wielkich ośrodkach
przemysłowych, ogarnęła teraz całą Europę i doszła do napięcia, jakie w r. 1848
było nie do pomyślenia. Wówczas - wiele niejasnych ewangelii sekciarskich z ich
uniwersalnymi lekami; dziś -tylko jedna ogólnie uznana, przejrzyście jasna,
ściśle formułująca ostateczne cele walki teoria Marksa. Wówczas - masy ludowe,
podzielone i zróżniczkowane według cech lokalnych i narodowościowych, związane
tylko poczuciem wspólnej niedoli, nierozwinięte, bezradnie przerzucające się od
zapału do zwątpienia i odwrotnie; dziś - jedna wielka międzynarodowa armia
socjalistów, niepowstrzymanie idąca naprzód, co dzień rosnąca w liczbę,
organizację, dyscyplinę, świadomość i pewność zwycięstwa. Jeżeli nawet ta
potężna armia proletariatu dotąd jeszcze nie osiągnęła celu, jeżeli, daleka od
tego, by jednym silnym uderzeniem wywalczyć zwycięstwo, musi w twardej,
uporczywej walce przebijać się naprzód z pozycji na pozycję, to dowodzi to tylko
raz na zawsze, jak niemożliwą rzeczą było w r. 1848 dokonanie przeobrażenia
społecznego przez proste zaskoczenie. Burżuazja, podzielona na dwie frakcje
dynastyczno-monarchistyczne[4], lecz przede wszystkim żądająca spokoju i
bezpieczeństwa a dla swych interesów pieniężnych; naprzeciw niej zwyciężony
wprawdzie, ale wciąż jeszcze groźny proletariat, dookoła którego coraz bardziej
skupiało się drobnomieszczaństwo i chłopstwo; stała groźba gwałtownego wybuchu,
który przy tym nie dawał żadnych widoków ostatecznego rozwiązania - taka oto
była sytuacja, jakby stworzona dla zamachu stanu Ludwika Bonaparte, trzeciego
pseudo - demokratycznego pretendenta. 2 grudnia 1851 r. Ludwik Bonaparte przy
pomocy armii położył kres naprężonej sytuacji i zapewnił Europie pokój
wewnętrzny, aby ją za to uszczęśliwić nową erą wojen[5]. Okres rewolucji z dołu
został na razie zakończony; nastąpił okres rewolucji z góry. Nawrót do cesarstwa
w 1851 r. jeszcze raz udowodnił niedojrzałość dążeń proletariackich w owym
czasie. Ale samo cesarstwo miało stworzyć warunki, w których dążenia te musiały
dojrzewać. Pokój wewnętrzny zapewnił całkowity rozwój nowej koniunktury
przemysłowej; konieczność zatrudnienia armii i skierowania prądów rewolucyjnych
na zewnątrz - zrodziła wojny, w których Bonaparte pod pozorem walki o
urzeczywistnienie "zasady narodowościowej" starał się wszelakimi sztuczkami
uzyskać dla Francji nowe zabory. Jego naśladowca Bismarck zastosował tę samą
politykę w Prusach, dokonał on w roku 1866 swego zamachu stanu, swej rewolucji z
góry wobec Związku Niemieckiego i Austrii a zarazem wobec Izby pruskiej, która
znalazła się w konflikcie z rządem. Lecz Europa była za mała dla dwóch
Bonapartych i ironia historii chciała, aby Bismarck obalił Bonapartego i aby
król Wilhelm pruski przywrócił nie tylko małoniemieckie cesarstwo[6], lecz także
republikę francuską. Ogólny rezultat był taki, że usamodzielnienie i
zjednoczenie wewnętrzne wielkich narodów, z jedynym wyjątkiem Polski, stało się
w Europie faktem dokonanym. Wprawdzie odbyło się to w stosunkowo skromnym
zakresie - lecz bądź co bądź o tyle, że proces rozwojowy klasy robotniczej nie
znajdował już poważnego hamulca w zawikłaniach narodowych. Grabarze rewolucji
1848 r. stali się wykonawcami jej testamentu. A obok nich wyrastał już groźny
spadkobierca 1848 r., proletariat zorganizowany w Międzynarodówkę. Po wojnie
1870-1871 r. Bonaparte znika z widowni, a misja Bismarcka jest już spełniona,
tak że może on znowu spaść do poziomu pospolitego junkra. Ale okres ten zamyka
Komuna Paryska. Podstępna próba Thiersa wykradzenia dział paryskiej Gwardii
Narodowej wywołała zwycięskie powstanie. Okazało się raz jeszcze, że w Paryżu
nie jest już możliwa żadna inna rewolucja prócz proletariackiej. Władza po
zwycięstwie, sama, bez żadnego sprzeciwu, dostała się do rąk klasy robotniczej.
I znowu okazało się, jak niemożliwe było panowanie klasy robotniczej nawet
wtedy, w 20 lat po - epoce przedstawionej w naszej broszurze. Z jednej strony,
Francja rzuciła Paryż na pastwę losu i obojętnie przyglądała się, gdy broczył
krwią pod kulami Mac Mahona; z drugiej strony. Komunę trawiła bezowocna walka
dwóch rozdzierających ją partii: blankistów (większości) i proudhonistów
(mniejszości), z których żadna nie wiedziała, co należało czynić. Łatwe
zwycięstwo w 1871 r. okazało się równie bezowocne jak niespodziewany atak w 1848
r. Wraz z Komuną Paryską wydawało się, że ostatecznie pogrzebany został i
walczący proletariat. Tymczasem było wprost przeciwnie. Od czasów Komuny i wojny
prusko-francuskiej datuje się potężny wzrost ruchu robotniczego. Wcielenie całej
zdolnej do noszenia broni ludności do armii, która liczyła się już na miliony,
wprowadzenie broni palnej, pocisków i materiałów wybuchowych o nieznanej dotąd
sile działania - wszystko to wywołało całkowity przewrót w wojskowości, który od
razu położył kres bonapartystowskiej epoce wojen i zapewnił pokojowy rozwój
przemysłu, bo odtąd niemożliwa pozostała się jakakolwiek wojna z wyjątkiem wojny
światowej o niesłychanych okropnościach i absolutnie nieobliczalnym wyniku. Z
drugiej strony, przewrót ten powodując wzrost wydatków zbrojeniowych,
doprowadził podatki do niebywałej wysokości i pchnął przez to uboższe masy
ludowe w objęcia socjalizmu. Zabór Alzacji i Lotaryngii, ta bezpośrednia
przyczyna szalonego wyścigu zbrojeń, mógł rozpalić wzajemne namiętności
szowinistyczne francuskiej i niemieckiej burżuazji, ale dla robotników obu
krajów był on tylko nowym ogniwem łączącym ich. Rocznica Komuny Paryskiej stała
się pierwszym ogólnym świętem całego proletariatu. Wojna 1870-1871 r. i porażka
Komuny przeniosły na razie, jak to przepowiedział Marks, punkt ciężkości ruchu
robotniczego z Francji do Niemiec. We Francji trzeba było oczywiście całych lat,
aby proletariat przyszedł do siebie po upuście krwi, dokonanym w maju 1871 r. W
Niemczech natomiast, gdzie przemysł dzięki deszczowi miliardów francuskich
znalazł się we wręcz cieplarnianych warunkach i rozwijał się coraz szybciej -
jeszcze szybciej i bardziej niezawodnie rozwijała się socjaldemokracja. Dzięki
umiejętności, z jaką robotnicy niemieccy korzystali z zaprowadzonego w r. 1866
powszechnego prawa głosowania, zdumiewający wzrost partii ujawnia się całemu
światu w niezaprzeczalnych cyfrach. W roku 1871-102.000, w r. 1874-352.000, w
1877-493.000 głosów socjaldemokratycznych. Potem nastąpiło uznanie tych postępów
przez wysokie sfery rządowe w postaci ustawy przeciw socjalistom , partia na
razie została rozgromiona, liczba głosów spadła w r. 1881 do 312.000. Ale
przeszkody zostały wkrótce przezwyciężone i oto pod uciskiem ustaw wyjątkowych,
bez prasy, bez jawnej organizacji, bez prawa związków i zgromadzeń, rozpoczął
się dopiero prawdziwie szybki wzrost. W r. 1884 - 550.000 głosów, w 1887-
763.000, w 1890 - 1.427.000. Tutaj ręka państwa opadła bezsilnie. Ustawa przeciw
socjalistom znikła. Liczba głosów socjalistycznych podniosła się do 1.787.000,
co stanowiło więcej niż jedną czwartą wszystkich oddanych głosów. Rząd i klasy
panujące wyczerpały wszystkie swe środki bezużytecznie, bezcelowo, bezowocnie.
Władze, od stróża nocnego aż do kanclerza Rzeszy, otrzymały namacalne dowody
swej bezsilności - i to od lekceważonych robotników! A dowody te liczyły się na
miliony. Państwo wyczerpało już wszystkie swe środki, robotnicy dopiero
zaczynali stosować swoje. Obok pierwszej wielkiej przysługi, oddanej sprawie
robotniczej, już przez sam fakt istnienia najpotężniejszej, najkarniejszej,
najszybciej rosnącej partii socjalistycznej, oddali jej robotnicy niemieccy
jeszcze drugą przysługę. Dostarczyli swym towarzyszom we wszystkich krajach
nowej broni, i to jednej z najostrzejszych, pokazując im, jak się korzysta z
powszechnego prawa wyborczego. Powszechne prawo wyborcze istniało już dawno we
Francji, lecz zostało tam skompromitowane przez nadużycia, których dokonywał za
pomocą tego prawa rząd bonapartystowski. Po Komunie nie było partii robotniczej,
która by mogła korzystać z tego prawa. Powszechne prawo wyborcze istniało też w
Hiszpanii od czasu republiki, lecz w Hiszpanii już od dawna wszystkie poważne
partie opozycyjne wstrzymywały się z zasady od udziału w wyborach. Również w
Szwajcarii doświadczenia, poczynione z powszechnym prawem wyborczym, bynajmniej
nie były zachęcające dla partii robotniczej. Rewolucyjni robotnicy krajów
romańskich przywykli widzieć w powszechnym prawie wyborczym pułapkę, narzędzie
rządowego oszustwa. Inaczej było w Niemczech. Już ogłosił za jedno z pierwszych
i najważniejszych zadań walczącego proletariatu zdobycie powszechnego prawa
wyborczego i demokracji. Lassalle ponownie podjął ten postulat. Gdy zaś Bismarck
zmuszony był wprowadzić powszechne prawo wyborcze[7], jako jedyny środek
zainteresowania mas ludowych swymi planami, robotnicy nasi od razu odnieśli się
do tego poważnie i wysłali Augusta Bebla do pierwszego parlamentu
ustawodawczego. Odtąd już zawsze korzystali z prawa wyborczego w sposób, który
przyniósł im olbrzymie korzyści i który stał się wzorem dla robotników
wszystkich krajów. Prawo wyborcze w myśl programu marksistów francuskich[8]
robotnicy nasi (ont transform de moyen de duperie qu'il a ętę jusquici, en
instrument d'emancipation) - przekształcili ze środka tumanienia, jakim było
dotychczas, w narzędzie wyzwolenia. Gdyby nawet powszechne prawo wyborcze nie
dawało nam żadnej innej korzyści prócz tej, że pozwala nam co trzy lata obliczać
nasze siły; że stale konstatując niespodziewanie szybki wzrost liczby głosów,
zwiększa w równej mierze pewność zwycięstwa wśród robotników jak trwogę wśród
naszych wrogów i staje się w ten sposób najlepszym naszym środkiem propagandy;
że informuje nas o naszej własnej sile i o sile wszystkich wrogich partii i daje
nam tym samym niezrównany miernik dla należytego obliczania naszych akcji,
strzegący nas zarówno l niewczesnej lękliwości jak i od niewczesnego zuchwalstwa
- Byłoby to wszystko było jedyną korzyścią, jaką przynosi nam prawo głosowania,
to i wtedy byłoby to aż nadto. Ale dało ono jeszcze znacznie więcej. W agitacji
wyborczej dostarczyło nam niezrównanego środka, pozwalającego nam stykać się z
masami ludowymi tam, gdzie stoją one jeszcze z dala od nas, i zmuszać wszystkie
partie do obrony wobec całego ludu swych poglądów i uczynków przed naszymi
zarzutami. W dodatku dało ono naszym przedstawicielom w parlamencie trybunę, z
której mogą przemawiać do swych przeciwników w Izbie oraz do mas ludowych poza
Izbą ze znacznie większym autorytetem i swobodą niż w prasie i na
zgromadzeniach. Cóż pomogła rządowi i burżuazji ustawa przeciw socjalistom,
skoro agitacja wyborcza i mowy socjalistyczne w parlamencie stale czyniły w niej
wyłomy? To skuteczne wykorzystanie powszechnego prawa wyborczego stanowi dla
proletariatu zupełnie nowy, wciąż doskonalący się sposób walki. Okazało się, że
instytucje państwowe, w których burżuazja organizuje swe panowanie, dają
proletariatowi jeszcze nowe środki, za których pomocą może on te instytucje
zwalczać. Robotnicy zaczęli brać udział w wyborach do poszczególnych sejmów
krajowych, rad miejskich, sądów przemysłowych, podejmowali walkę z burżuazja o
każde stanowisko, do którego obsadzenia uprawniona była w głosowaniu dostateczna
liczba robotników. Tak więc doszło do tego, że burżuazja i rząd o wiele bardziej
boją się legalnej niż nielegalnej akcji partii robotniczej, o wiele bardziej się
boją sukcesów wyborczych niż sukcesów rebelii. I tu bowiem warunki walki
gruntownie się zmieniły. Rebelia w dawnym stylu, walka uliczna z barykadami,
która aż do r. 1848 była wszędzie środkiem ostatecznie rozstrzygającym, jest już
w znacznym stopniu przestarzała. Nie dajmy się unosić złudzeniom: rzeczywiste
zwycięstwo powstania nad wojskiem w walce ulicznej, takie zwycięstwo, jakie bywa
w bitwie pomiędzy dwiema armiami, należy do największych rzadkości. Lecz i sami
insurgenci również rzadko liczyli na takie zwycięstwo. Zwykle szło im tylko o
to, aby złamać szeregi wojskowe przez oddziaływanie moralne, które w walce
pomiędzy armiami dwóch wojujących państw wcale nie wchodzi w grę lub
przynajmniej wchodzi w grę w o wiele mniejszym stopniu. Jeżeli to oddziaływanie
odnosi skutek, wojsko odmawia posłuszeństwa lub dowódcy tracą głowę i powstanie
zwycięża. O ile zaś to nie udaje się, to nawet wówczas, gdy wojsko jest w
mniejszości - lepsze uzbrojenie i wyćwiczenie, jednolite kierownictwo, planowe
użycie sił bojowych i dyscyplina zapewniają mu przewagę. W dziedzinie akcji
ściśle taktycznej największą rzeczą, jakiej może dokonać powstanie, jest
umiejętne budowanie i obrona poszczególnej barykady. Wzajemne poparcie,
rozlokowanie i uruchomienie oddziałów rezerwowych, jednym słowem -
współdziałanie i zazębianie się poszczególnych oddziałów, niezbędne do obrony
choćby jednej dzielnicy miejskiej, a tym bardziej całego wielkiego miasta -
będzie bardzo utrudnione, najczęściej w ogóle nie da się osiągnąć; koncentracja
sił , bojowych na pewnym rozstrzygającym punkcie odpada tu więc sama przez się.
Dlatego przeważającą formą walki jest obrona bierna akcja zaczepna zdobędzie się
tu i ówdzie, lecz tylko w wyjątkowych wypadkach, na pojedyncze natarcia i ataki
flankowe z reguły jednak; ograniczy się do obsadzania placówek, porzucanych
przez cofające się wojsko. Ponadto wojsko rozporządza jeszcze działami oraz
dobrze wyekwipowanymi i wyćwiczonymi oddziałami saperskimi, a tych środków walki
insurgenci prawie nigdy nie mają. Nic więc dziwnego, że nawet najbardziej
bohaterskie walki barykadowe - w czerwcu 1848 r. w Paryżu, w październiku 1848
r. w Wiedniu, w maju 1849 w Dreźnie - kończyły się porażką powstańców, o ile
atakujący dowódcy, nie krępowani względami politycznymi, działali , według zasad
czysto wojskowych i mogli polegać na swych żołnierzach. Liczne sukcesy
insurgentów do r. 1848 wynikają z rozmaitych przyczyn. W lipcu 1830 r. i lutym
1848 r. w Paryżu, podobnie jak w większości hiszpańskich walk ulicznych,
pomiędzy powstańcami a wojskiem stała gwardia obywatelska, która albo wprost
przechodziła na stronę powstania, albo przez swe obojętne, niezdecydowane
zachowanie wprowadzała niepewność również i w szeregi wojskowe, a nadto
dostarczała powstaniu broni. Tam, gdzie ta gwardia obywatelska od samego
początku występowała przeciw powstaniu, jak w czerwcu 1848 r. w Paryżu,
powstanie ponosiło klęskę. W Berlinie 1848 r. lud zwyciężył po części dzięki
znacznemu napływowi nowych sił bojowych w ciągu nocy i rankiem 19 marca, po
części wskutek wyczerpania i złego zaprowiantowania wojsk, po części wreszcie
wskutek sparaliżowania dowództwa. We wszystkich jednak wypadkach zwycięstwo
zawdzięczano temu, że wojsko nie chciało walczyć, że dowódcy tracili zdolność
decyzji lub mieli związane ręce, tak więc, nawet w klasycznej epoce walk
ulicznych, barykada działała raczej moralnie niż materialnie; była środkiem
rozprzężenia wojsk. Jeżeli utrzymała się aż do chwili, póki cel ten został
osiągnięty, następowało zwycięstwo; jeżeli nie - przychodziła klęska. Jest to
główny punkt, na który należy zwrócić uwagę także i przy rozpatrywaniu szans
ewentualnych przyszłych walk ulicznych. Już zresztą w 1849 r. szansę te
przedstawiały się dosyć niepomyślnie. Burżuazja przeszła wszędzie na stronę
rządów, przedstawiciele (wykształcenia i własności) witali i częstowali,
żołnierzy ciągnących przeciwko powstańcom.. Barykada straciła swój urok ,
żołnierz nie widział już za nią "ludu", lecz buntowników, wichrzycieli,
grabieżców, tych, co chcą wszystko dzielić, wyrzutków społeczeństwa. Oficerowie
opanowali z czasem formy taktyczne walki ulicznej, nie maszerowali już wprost i
bez osłony przeciw zaimprowizowanemu wałowi ochronnemu, lecz obchodzili go przez
ogrody, podwórza i domy. Przy pewnej zręczności udawało się to teraz w
dziewięciu wypadkach na dziesięć. Od tego czasu jednak znowu zmieniło się bardzo
wiele i wszystko na korzyść wojska. O ile wielkie miasta zwiększyły się
znacznie, to jeszcze bardzie] zwiększyły się armie. Od r. 1848 Paryż i Berlin
nie wzrosły czterokrotnie, ale ich garnizony powiększyły się przeszło cztery
razy. Za pomocą kolei żelaznych można w ciągu 24 godzin zwiększyć garnizony
przeszło dwukrotnie, a w 48 godzin zamienić je w olbrzymie armie. Uzbrojenie tej
ogromnie wzmocnionej armii stało się niezrównanie bardziej efektywne. W r. 1848
gładkie karabiny perkusyjne nabijane od przodu - dzisiaj małokalibrowe
odtylcówki magazynowe, które biją cztery razy dalej, dziesięć razy celniej i,
dziesięć razy szybciej niż dawne karabiny. Wówczas używano stosunkowo mało
skutecznych kuł armatnich i kartaczy, dzisiaj używa się granatów wybuchowych, z
których każdy wystarcza do zburzenia najlepszej barykady. Wówczas oskardy
saperów -dziś ładunki dynamitowe do burzenia brandmurów. Natomiast po stronie
insurgentów wszystkie warunki uległy zmianie na gorsze. Przede wszystkim nie
powtórzy się już chyba powstanie, z którym by sympatyzowały wszystkie warstwy
ludu , w walce klasowej nigdy chyba wszystkie warstwy pośrednie nie skupią się
tak powszechnie wokół proletariatu, aby grupująca się dokoła burżuazji partia
reakcyjna zanikła prawie zupełnie. "Lud" będzie więc zawsze podzielony; wskutek
tego zabraknie potężnej dźwigni, która tak silnie działała w r. 1848. Wprawdzie
po stronie powstańców będzie więcej wysłużonych żołnierzy, ale tym trudniej
będzie ich uzbroić. Strzelby myśliwskie i amatorskie ze składów broni - jeśli
nawet policja nie uczyni ich bezużytecznymi przez odjęcie jakiejś części zamka -
nie mogą nawet w walce z bliska choćby w przybliżeniu dorównać magazynowym
karabinom żołnierzy. Przed rokiem 1848 można było samemu zrobić sobie potrzebną
amunicję z prochu i ołowiu - dzisiaj do każdej broni trzeba innych nabojów,
które w tym tylko są do siebie podobne, że wszystkie są skomplikowanymi
produktami wielkiego przemysłu, a więc nie dadzą się zrobić na poczekaniu; tak
więc większość broni jest bezużyteczna, dopóki brak specjalnych, odpowiednich do
niej naboi. Wreszcie długie, proste i szerokie ulice, jakie mamy w zbudowanych
po 1848 r. dzielnicach wielkich miast, są jakby stworzone dla nowych armat i
karabinów. Rewolucjonista musiałby być chyba niespełna rozumu, aby samemu wybrać
do walki barykadowej dzielnice robotnicze w północnej i wschodniej części
Berlina. Czy znaczy to, że w przyszłości walka uliczna nie będzie już odgrywała
żadnej roli? Bynajmniej. Znaczy to tylko, że od r. 1848 warunki stały się o
wiele mniej korzystne dla walczącej ludności cywilnej, o wiele bardziej
korzystne dla wojska. W przyszłej więc walce ulicznej będzie można zwyciężyć
tylko wtedy, jeśli inne okoliczności zrównoważą te czynniki ujemne. Dlatego też
walka uliczna będzie miała miejsce rzadziej na początku jakiejś wielkiej
rewolucji w dalszym jej przebiegu i będzie się ją musiało podejmować większymi
siłami. Siły te zastosują wtedy raczej taktykę otwartego niż pasywną taktykę
barykad, podobnie jak taktykę natarcia stosowano przez cały czas wielkiej
rewolucji francuskiej oraz dnia 4 września i 31 października 1870 r. w
Paryżu[9]. Czy czytelnik rozumie teraz, dlaczego panujące czynniki chcą nas
koniecznie wystawie na kule karabinowe i ciosy szabel ? Dlaczego zarzuca się nam
tchórzostwo, gdy nie chcemy po prostu wyjść na ulicę, gdzie czeka nas pewna
klęska? Dlaczego tak usilnie proszą nas, abyśmy wreszcie odegrali rolę mięsa
armatniego? Całkiem na próżno trwonią ci panowie swe prośby i wyzwania, Nie
jesteśmy tacy głupi. Z takim samym powodzeniem mogliby żądać od swych
nieprzyjaciół w najbliższej wojnie, aby ustawili się w linię, jak za czasów
starego Fritza[10], lub w kolumny z całych dywizji, jak pod Wagram i
Waterloo[11], i to ze skałkówkami w rękach. Jeżeli zmieniły się dziś warunki
wojny między narodami, to w niemniejszym stopniu zmieniły się warunki walki
pomiędzy klasami. Minęły już czasy niespodziewanych ataków, czasy, w których
rewolucji dokonywały drobne, świadome mniejszości ha czele nieświadomych mas.
Tam, gdzie idzie o całkowite przeobrażenie ustroju społecznego-tam masy muszą
brać w nim świadomy udział, muszą same rozumieć, o co toczy się walka i za co
oddają swą krew i życie. Tego nauczyła nas historia ostatnich pięćdziesięciu
lat. Aby jednak masy zrozumiały, co mają czynić, trzeba długiej, niezmordowanej
pracy - i właśnie pracę tę prowadzimy teraz i to z takim powodzeniem, które do
rozpaczy doprowadza naszych przeciwników. Już i w krajach romańskich robotnicy
zaczynają coraz lepiej rozumieć, że starą taktykę trzeba zrewidować. Wszędzie
naśladuje się przykład niemiecki wskazujący na to, jak należy korzystać z prawa
wyborczego i zdobywać wszystkie dostępne dla nas placówki. Wszędzie ustępuje w
cień taktyka nieprzygotowanych wybuchów. We Francji, gdzie następujące po sobie
od przeszło stu lat rewolucje podminowały przecież grunt, gdzie nie ma ani
jednej partii, która by nie dorzuciła swojej cegiełki do spisków, powstań i
innych działań rewolucyjnych; we Francji, w której rząd nigdy więc nie może być
pewny wojska i gdzie w ogóle okoliczności o wiele bardziej sprzyjają zamachom
powstańczym niż w Niemczech - nawet we Francji socjaliści coraz bardziej
dochodzą do przekonania, że nigdy nie osiągną trwałego zwycięstwa, o ile
uprzednio nie pozyskają szerokich mas ludowych, tj. w danym wypadku chłopów. I
tu także za najbliższe zadanie partii uznano uporczywą pracę propagandystyczną i
działalność parlamentarną. Pomyślne skutki nie dały na. siebie czekać. Nie dość,
że zdobyto cały szereg rad gminnych; w izbie zasiada 50 socjalistów, którzy
obalili już trzy ministerstwa i jednego prezydenta republiki. W Belgii robotnicy
zdobyli sobie w zeszłym roku prawo wyborcze i zwyciężyli w czwartej części
okręgów. W Szwajcarii, Włoszech, Danii, nawet w Bułgarii i Rumunii , socjaliści
są reprezentowani w parlamentach. W Austrii wszystkie partie są zgodne co do
tego, że nie można nam już dłużej odmawiać".dostępu do Rady Państwa. Nie ulega
już wątpliwości, że do, niej wejdziemy, spór toczy się tylko o to - którymi
drzwiami. Nawet w Rosji, jeżeli zbierze się słynny < Sobór Ziemski >[12] - owo
zgromadzenie narodowe, którego zwołaniu młody Mikołaj tak daremnie się opiera -
możemy być pewni, że tam będziemy reprezentowani. Rozumiecie, że nasi
zagraniczni towarzysze bynajmniej nie zrzekają się wskutek tego swego prawa do
rewolucji. Prawo do rewolucji jest przecież w ogóle jedynym rzeczywiście
"historycznym prawem", jedynym, na którym opierają się wszystkie nowoczesne
państwa włączając w to i Meklemburgię, gdzie rewolucja szlachecka skończyła się
w r. 1755 "umową dziedziczną" ("Erbvergleich"), będącą dzisiaj jeszcze
prawomocnym przesławnym dokumentem gwarancyjnym feudalizmu. Prawo do rewolucji
tak głęboko zakorzeniło się świadomości ogółu, że nawet generał von Bogusławski
jedynie z tego prawa ludowego wywodzi dla swego cesarza prawo do zamachu stanu.
Lecz bez względu na to, co się dzieje w innych krajach, niemiecka
socjaldemokracja zajmuje szczególne miejsce i przez to ma - przynajmniej na
najbliższy okres - szczególne zadania. Dwa miliony wyborców, których wysyła ona
do urn wyborczych, łącznie z młodymi mężczyznami i kobietami nie posiadającymi
praw wyborczych, ale solidaryzującymi się z tymi dwoma milionami - stanowią
najliczniejszą, najbardziej zwartą masę, decydujący oddział szturmowy
międzynarodowej armii proletariackiej. Masa ta już dziś daje socjaldemokracji
ponad jedną czwartą ogólnej liczby głosów a wybory uzupełniające do parlamentu,
do poszczególnych sejmów krajowych, do rad gminnych i sądów przemysłowych
dowodzą, że liczba głosów socjaldemokratycznych wciąż się zwiększa. Wzrost jej
odbywa się tak żywiołowo, tak systematycznie, tak niepowstrzymanie i zarazem tak
spokojnie, jak procesy w przyrodzie. Wszystkie wysiłki rządu okazały się wobec
tego bezsilne. Już dziś możemy liczyć na 2 1/5 miliona wyborców. Jeżeli tak
dalej pójdzie, to do końca stulecia zdobędziemy większą część średnich warstw
społeczeństwa, drobnomieszczan oraz drobnych chłopów, i staniemy się decydującą
siłą w kraju, przed którą wszystkie inne, chcąc nie chcąc, będą musiały, się
ugiąć. Utrzymać ten wzrost nieprzerwanie, dopóki nie wyrośnie on ponad głowę
obecnego systemu rządowego, nie dopuścić do wyniszczenia w walkach awangardowych
tego z każdym dniem krzepnącego oddziału szturmowego, a zachować go
nienaruszonym do dnia decydującego starcia - takie jest nasze główne zadanie.
Istnieje tylko jeden środek, który mógłby chwilowo wstrzymać stałe narastanie
bojowych sił socjalistycznych w Niemczech, a nawet odrzucić je na pewien czas
wstecz. Środkiem takim jest wielkie starcie z wojskiem, upust krwi, taki jak w
Paryżu w 1871 r. Na dłuższą metę przezwyciężylibyśmy i to. Nie można zetrzeć z
powierzchni ziemi partii liczącej miliony zwolenników, na to nie wystarczą
wszystkie karabiny Europy i Ameryki. Ale zahamowałoby to normalny rozwój,
zabrakłoby nam może w krytycznej chwili oddziału szturmowego, decydujące starcie
opóźniłoby się, przeciągnęło, byłoby związane z cięższymi ofiarami. Ironia
historii przewraca wszystko do góry nogami. My, „rewolucjoniści”, „wywrotowcy”,
rozwijamy się lepiej za pomocą środków legalnych niż za pomocą środków
nielegalnych i przewrotu. Partie porządku, jak same siebie nazywają, giną dzięki
stworzonemu przez nie porządkowi legalnemu. Wołają więc w rozpaczy za Odilonem
Barrot: la legalite nous tue, legalność nas zabija - my zaś w ramach tej
legalności dostajemy krzepkich mięśni i rumianych policzków i wyglądamy jak
wieczne życie. I jeżeli nie będziemy tak szaleni, aby dla ich przyjemności dać
się popchnąć do walki ulicznej, nie pozostanie im w końcu nic innego, jak tylko
samym złamać fatalną dla nich legalność. Na razie opracowują oni nowe prawa
przeciw przewrotowi. Znowu wszystko jest przewrócone do góry nogami. Czyż
dzisiejsi fanatyczni przeciwnicy przewrotu nie byli wczoraj sami wywrotowcami?
Czy to My wywołaliśmy wojnę domową 1866 r. ? - Czy to My wypędziliśmy króla
Hanoweru, elektora heskiego, księcia nassuskiego z ich rodowych, prawowitych,
dziedzicznych ziem i zagarnęliśmy te ziemie ? I oto ci, którzy dokonali
przewrotu w Związku Bemieckim, obalili trzy korony z bożej łaski, żalą się dziś
na przewrót? Qui tulerit Gracchos de seditione querentes ? (Któż ścierpi, by
Grakchowie żalili się na rozruchy?) Kto pozwoli wielbicielom Bismarcka wymyślać
na przewrót ? Niechże tymczasem przeprowadzają swoje projekty ustaw przeciw
przewrotowi, niechaj je nawet obostrzają, niech cały kodeks karny zmienią na
kauczuk - zyskają przez to tylko nowy dowód swej bezsilności. Aby poważnie dać
się we znaki socjaldemokracji, będą jeszcze musieli chwycić całkiem innych
środków. Przewrotowi socjaldemokratycznemu, który chwilowo dobrze wychodzi
właśnie na przestrzeganiu praw, mogą oni przeciwstawić się tylko za pomocą
przewrotu dokonanego przez partię porządku, przewrotu, który w żaden sposób
obejść się nie może bez łamania praw. Pan Roessler - pruski biurokrata i pan von
Bogusławski -pruski generał okazali im jedyną drogę, na której może uda się
jeszcze poradzić sobie z robotnikami, którzy nie dają się w żaden sposób
wciągnąć do walki ulicznej. Złamanie konstytucji, dyktatura , powrót do
absolutyzmu, regis yoluntas suprema lex! (Wola króla to najwyższe prawo!) A więc
tylko odwagi, panowie, tu niedość się zamierzyć, trzeba i uderzyć . Lecz nie
zapominajcie, że Rzesza Niemiecka, podobnie jak wszystkie drobne państewka i w
ogóle wszystkie nowoczesne państwa jest produktem umowy : po pierwsze, produktem
umowy pomiędzy panującymi, po drugie, produktem umowy pomiędzy każdym panującym
a jego narodem. Jeżeli jedna strona łamie umowę to cała umowa upada i druga
strona jest również wolna od wszelkich zobowiązań. Tak pięknie to nam pokazał
Bismarck w 1866 r. Jeżeli więc panowie, złamiecie konstytucję Rzeszy, to i
socjaldemokracja jest wolna, może działać i postępować wobec was, jak chce. Jak
postąpi ona w takim wypadku - o tym nie będziemy na pewno dzisiaj wam opowiadać.
Minęło teraz około 1600 lat od czasu, gdy w państwie rzymskim działała również
niebezpieczna partia przewrotowa. Podkopywała ona religię i wszelkie podstawy
państwa; zaprzeczała wręcz temu, że wola cesarska jest najwyższym prawem, nie
uznawała ojczyzny, była międzynarodowa, rozszerzała się we wszystkich
prowincjach cesarstwa od Galii po Azję i dalej poza granice państwa. Długo żyła
ona w podziemiach, w ukryciu; lecz już od dłuższego czasu poczuła się dość
silna, aby wyjść otwarcie na światło dzienne. Owa partia przewrotowa, znana pod
nazwą chrześcijan, miała wielu zwolenników także i w wojsku; całe legiony były
chrześcijańskie. Gdy wysyłano je jako asystę honorową na uroczyste obchody
pogańskiego kościoła panującego, żołnierze-wywrotowcy posuwali swe zuchwalstwo
do tego stopnia, że na znak protestu zatykali, na swych szyszakach szczególne
odznaki - krzyże. Nawet zwykłe szykany koszarowe ze strony dowódców okazały się,
bezskuteczne, i Cesarz Dioklecjan nie mógł dłużej patrzeć spokojnie na
podkopywanie w jego wojsku porządku, posłuszeństwa i rygoru. Postanowił działać
energicznie dopóki czas i wydał ustawę przeciw socjalistom - chciałem
powiedzieć: przeciw chrześcijanom. Zakazano zgromadzeń wywrotowców, zamknięto
lub zgoła zniszczono lokale ich zebrań zabroniono noszenia odznak
chrześcijańskich - krzyżów itd. jak dziś w Saksonii - czerwonych chustek do
nosa. Chrześcijan pozbawiono prawa piastowania urzędów państwowych -nie mogli
już być nawet kapralami. Ponieważ wtedy nie było jeszcze tak dobrze
wytresowanych w "stronniczości" sędziów, jak ich przewiduje p. von Köller w swym
projekcie ustawy przeciw przewrotowi[13] - zakazano więc po prostu chrześcijanom
dochodzenia swych praw w drodze sądowej. Ale i ta ustawa wyjątkowa pozostała bez
skutku. Chrześcijanie na pośmiewisko zdzierali ją ze ścian i podobno nawet
podpalili w Nikomedii pałac, w którym przebywał właśnie wtedy cesarz. Cesarz
zemścił się stosując wobec chrześcijan masowe prześladowania w 303 r. naszej
ery. Były to ostatnie prześladowania tego rodzaju. A były one tak skuteczne, że
w siedemnaście lat później wojsko składało się przeważnie z chrześcijan, a
następny samowładca całego cesarstwa rzymskiego Konstantyn, nazwany przez
klechów Wielkim, ogłosił chrześcijaństwo religią państwową.
Londyn, 6 marca 1895.