Gra możliwości
Płodność autorów ze środowiska GSR jest już czymś dla wszystkich zajmujących się
problematyką radykalnej lewicy oczywistym. Wśród podpisywanych przez tę grupę
tekstów trudno znaleźć takie, wobec których można by przejść obojętnie. Niektóre
zaskakują dojrzałością teoretyczną, inne irytują publicystycznymi uproszczeniami
i niedopowiedzianymi frazami urywanymi właśnie tam, gdzie oczekiwać by można
teoretycznego rozwinięcia. Bez względu jednak na charakter konkretnych
artykułów, zawsze operują one swoiście spójną formą, co niezwykle ułatwia
podejmowanie z nimi merytorycznej dyskusji. Na tym tle, jeden z ostatnich
tekstów, zatytułowany "Próba dyskusji programowej... z New Left" jawi się jako
zaskakująco niespójny, jakby poskładany z nie do końca pasujących do siebie
fragmentów. Mimo tych rzadkich w przypadku omawianych autorów wad, wymieniony
artykuł zasługuje na kilka słów komentarza, a to głównie z racji ważkości
problemów, jakie usiłuje podnieść.
Zacznijmy od samego tytułu, a raczej jego fragmentu. Od pewnego czasu, GSR, z
uporem godnym lepszej sprawy usiłuje wprowadzić do swojego języka zupełnie
niepotrzebne w języku polskim, anglojęzyczne określenie "New Left". Od ponad
trzydziestu lat, termin ten posiada swój polski, uznany już przez słowniki i
encyklopedie odpowiednik i doprawdy trudno znaleźć teoretyczne uzasadnienie dla
powrotu do jego oryginalnego brzmienia szczególnie w sytuacji, gdy za owym
zwrotem nie idą jakiekolwiek próby gruntownej reinterpretacji semantycznej
samego terminu. Można się jedynie domyślać, że w intencji GSR, powrót do
wyrażenia angielskiego ma jednoznacznie odróżnić opisywany przezeń fenomen od
nowopowstałej w naszym kraju partii. W tym kontekście, wydaje się jednak taki
zabieg zbytnio szarmanckim ukłonem wobec ugrupowania, które prawdopodobnie
(miejmy nadzieję) świadomie wybrało na swą nazwę określenie takiego a nie innego
nurtu w myśleniu lewicowym. Ewentualne niejasności obciążają w tym przypadku
wyłącznie tych, którzy podobnego zapożyczenia dokonują i zaprawdę, wydaje się,
że nie warto z tej przyczyny dokonywać rewolucji w ustabilizowanej już
pojęciowości historii myśli społecznej.
Przechodząc do samej treści tekstu, nie sposób już na samym jego początku nie
odczuć pewnego zaskoczenia. Oto ortodoksyjni leniniści zaczynają swój tekst od
cytatu z co najmniej kontrowersyjnego myśliciela, Samira Amina, którego poglądy
wszak daleko odbiegają od często zbytnio symplifikacyjnych schematów
kognitywnych stosowanych przez GSR. Amin, popularyzowany ostatnio przez dość
odległe ideowo GSR-owi środowisko "Lewej Nogi" prezentuje wszak ten typ myślenia
lewicowego, gdzie wątpliwości i wahań jest o wiele więcej, niż stwierdzeń
konstruujących możliwą rewolucyjną praxis. Na to wahanie zwracają zresztą uwagę
sami autorzy tekstu, nie dostrzegając chyba jednak dostatecznie wyraźnie, że
problem z Aminem tkwi raczej nie w tym, co mówi, ale czego nie mówi. Owe "klasy
ludowe", "narody pokrzywdzone przez kapitalizm" (narzuca się w tym miejscu
supozycja, że istnieją narody przez kapitalizm obdarzone szczególnymi
przywilejami!) stanowią właśnie największą słabość aminowych analiz, gdyż
właśnie w tych pojęciach tkwi cała paraliżująca dzisiaj lewicę słabość
teoretyczna. Ukrycie tych słabości pod fałszywie szyfrującymi rzeczywistość
wieloznacznymi i roszczącymi sobie prawo do swoistego lewicowego "ekumenizmu"
pojęciami nie przysparza jakichkolwiek efektów poznawczych.
Po odwołaniu się do nie byle jakiego autorytetu naukowego, autorzy z GSR
przechodzą do lektury... Zbigniewa Partyki, który sam, jak sądzę, z wrodzonej
skromności poczułby się nieswojo w podobnym zestawieniu. Zestawienie to jest tym
bardziej nie na miejscu, że dalsza część tekstu zajmuje się bardzo mętną próbą
wyjaśnienia (nie bardzo można odczytać "grupę docelową" tych wyjaśnień)
rzeczywistych i domniemanych intencji założycieli partii Nowa Lewica.
Jednocześnie, w trakcie owych rozważań, autorzy próbują dokonać niezwykle
uproszczonej interpretacji fenomenu nowej lewicy na zachodzie, której
skomplikowana struktura teoretyczno-praktyczna na pewno nie sprowadzała się do
rozczarowania dotychczasową praktyką lewicową i chęci "natychmiastowej
realizacji alternatywnej formy społeczeństwa". W tym miejscu można tylko wyrazić
pogląd, że głębsze studia nad nową lewicą nasuwają wręcz pytanie, czy aby
kiedykolwiek istniał jakikolwiek jednolity projekt określany tym terminem. Jest
to jednak kwestia wymagająca oddzielnej, niezwykle skrupulatnej analizy. Na
pewno jednak jest daleko posuniętym nadużyciem teoretycznym obwołanie omawianej
tradycji "poprzedniczką" partii zakładanej dziś w Polsce. Czymś zupełnie innym
jest także kwestia, skąd autorzy omawianego tekstu biorą wiedzę na temat
odrzucenia przez zarówno jedną, jak i drugą "nową lewicę" "opcji na robotników"?
Zarówno lektura materiałów z francuskiego maja, jak i obserwowane przeze mnie
osobiście wydarzenia na ostatnim kongresie programowym Nowej Lewicy stawiają
obie te kwestie w bardzo niejednoznacznym świetle. Co rzecz jasna nie zmienia
faktu, że są to dwie zupełnie odrębne kwestie.
Nie ma co ukrywać faktu, że GSR nie darzy Nowej Lewicy zbytnią sympatią, do
czego ma zresztą swoje zbójeckie prawo. Nie usprawiedliwia to jednak, jak sądzę,
zdecydowanie zbyt stronniczych ocen obecnej sytuacji ideowej wewnątrz tej
partii. Istotnie, Nowa Lewica, w założeniach swych inspiratorów zakładała
niezwykle szeroki horyzont dopuszczalnych postaw ideowych, jednak uważam, że to
nie ten fakt leżał u podstaw katastrofy jej kongresu programowego. Owa
katastrofa wynikała po prostu z żenująco niskiego poziomu intelektualnego
większości uczestników owego kongresu, co w istocie może napawać smutkiem, w
żadnym razie jednak nie kompletnie w tym miejscu niezrozumiałą Schadenfreude.
To, czy można utworzyć dziś gdziekolwiek w Europie szerokie ugrupowanie
antysystemowej lewicy jest sprawą w dalszym ciągu otwartą. Nie ma żadnych
wątpliwości, że jednym z miejsc, gdzie może być o to najtrudniej jest właśnie
Polska. I to właśnie wyszło na jaw podczas czerwcowej konferencji.
Analizując dalszą część tekstu GSR, z ogromnym zdziwieniem odnotować można
posługiwanie się przez autorów jednym z najbardziej zideologizowanych pojęć
naszych czasów - pojęciem totalitaryzmu. Pozostaje w tym miejscu zapytać jakie
znaczenie przypisują oni temu słowu - autorytarnie narzucone części humanistyki
przez neokonserwatywne idiosynkrazje Hannah Arendt, jawnie antykomunistyczne
sformułowanie zawarte w obecnej polskiej konstytucji, czy też może
pseudoteoretyczno-aberracyjne, obecne w enuncjacjach tak szacownych instytucji
jak choćby Instytut Pamięci Narodowej? Bez odpowiedzi na to pytanie, a wręcz,
bez względu na jej rodzaj, używanie tego słowa niczego, jak się wydaje, nie
określa, niczego nie nazywa i niczego nie rozstrzyga. Poza, rzecz jasna,
dopuszczalnością pewnych publikacji na łamy pewnego dziennika, którego wydawcę
tak ostatnio moralnie skrzywdził były przedstawiciel jednego z najbardziej
kulturotwórczych medialnych koncernów Europy. Dlatego między innymi, rozważania
GSR nad fenomenem "lewicowego totalitaryzmu" wydają się zupełnie irrelewantne
Jest rzeczą oczywistą, że jednym z nienaruszalnych elementów lewicowego projektu
jest konsekwentna depenalizacja świata ludzkiego życia. Jednocześnie, bez
względu na uzasadniony, humanistyczny odruch sprzeciwu, warto przytoczyć
niezwykle ostro brzmiące sformułowanie jednego z największych polskich heglistów
- Tadeusza Krońskiego: "Z faszystami się nie dyskutuje - faszystów się
eksterminuje"
Zupełnie innym problemem jest, podkreślane przez GSR, "przywiązanie robotników
do ładu". Tu rzeczywiście pojawia się pewien problem. Jest to jednak problem,
który należy potraktować w całej jego historycznej dynamice. Nie ma żadnych
podstaw, by pozbawionych wszelkich praw robotników wieku XIX uważać za
"zwolenników ładu". Sukcesy, jakie w tym środowisku odnosili anarchiści przeczą
temu dobitnie. Z drugiej strony, stopniowe formowanie się "arystokracji
robotniczej" powodowało, w sposób oczywisty, przechodzenie sporych odłamów klasy
robotniczej na pozycje konserwatywne czy wręcz reakcyjne. Stopniowe korumpowanie
klasy robotniczej cząstkowymi ustępstwami społecznymi burżuazji doprowadziło
(przynajmniej w krajach najlepiej rozwiniętych) do bardzo silnego związania
proletariatu (który w tym czasie powoli zaczynał reprezentować wsteczną
historycznie formę uspołecznienia reprodukcji materialnej) z instytucjami tzw.
państwa opiekuńczego, jawiącego się subiektywnie w świadomości robotników jako
główny gwarant ich relatywnego dobrobytu ekonomicznego. W tej sytuacji, wszelkie
hasła radykalnego rekonstruowania istniejącego porządku musiały natrafiać w
organizacjach reprezentujących robotników na bardzo silny opór, czego
historycznym przykładem jest osławiona umowa z Grenelle, z roku 1968, która
wbiła nóż w plecy ówczesnej rewolucji, inaugurując tym samym tradycję, której
dzisiejszą kontynuacją jest współpraca olbrzymich odłamów klasy robotniczej w
realizowaniu coraz bardziej restrykcyjnej polityki antyimigracyjnej w krajach
zachodnich. W żadnym jednak przypadku powyższa analiza nie prowadzi w kierunku
tez o rzekomym "przyrodzonym" totalitaryzmie tej bądź innej klasy czy warstwy
społecznej, która w konkretnych warunkach historycznych stawia na porządku dnia
kwestię przejęcia władzy.
Kolejna część omawianego tekstu dotyczy bezpośrednio faktu zaprezentowania na
ostatniej konferencji programowej "Manifestu programowego", który akcentując
socjalistyczno-rewolucyjny charakter nowej partii wywołał zaskakującą reakcję
większości obecnych tam członków i sympatyków Nowej Lewicy. Dość niezrozumiała
wydaje się wyrażona przez GSR (co ciekawe - w cudzysłowie) teza o tym, iż ów
manifest pojawił się w "niewłaściwym czasie". Odniesienia do możliwych
subiektywnych skojarzeń poszczególnych osób uczestniczących w dyskusji są co
najmniej niepoważne, biorąc pod uwagę, że debata o rewolucji czy socjalizmie
jest wszak dyskusją o fundamentalnych zasadach działania ruchu, a nie luźną
wymianą kawiarnianych spostrzeżeń na temat osobistych doświadczeń biograficznych
uczestników takiej wymiany poglądów. Rzekoma "wykrystalizowana forma
ideologiczna" (swoją drogą - szkoda, że w języku GSR zagościł na trwałe sposób
rozumienia słowa "ideologia" wypracowany przez niegdysiejszych lektorów
Komitetów Wojewódzkich, którym marksowskie rozumienie ideologii nie było w
stanie zmieścić się w ich wąziuteńkich wrotach percepcji) manifestu, do której
zresztą, moim zdaniem, jest mu jeszcze bardzo daleko, stanowiła w tym kontekście
próbę wyznaczenia absolutnie niezbędnego minimum teoretyczności, bez której
wszelka dyskusja programowa jest zwykłym bełkotem. Reakcja konferencyjnych
dyskutantów, przepojona emocjami o wyraźnie partykularnym charakterze, nie
pozwoliła na podjęcie jakiejkolwiek płodnej intelektualnie wymiany zdań, co
między innymi, nie pozwala na bliższe określenie ideowego profilu powstającej
partii. Można się jedynie niepokoić, że taki profil po prostu nie istnieje. Co
zaś do socjaldemokratycznych przekonań tymczasowego przewodniczącego, nie sposób
dostrzec w jego wypowiedziach teoretycznych jakiegokolwiek opowiedzenia się
właśnie po tej stronie lewicowej barykady. Jeśli zaś chodzi o teoretyczną
kwestię: czy istnieje konsekwentnie marksowska linia rozumowania prowadząca w
objęcie Bad Godesbergu - na to pytanie muszą sobie odpowiedzieć przede wszystkim
ci, których podobne wątpliwości są udziałem.
Przeprowadzona przez GSR teoretyczna rekonstrukcja prezentowanego w manifeście
rozumienia słowa "rewolucja" zasługuje na jeszcze kilka uwag. Przede wszystkim,
autorowi tego tekstu nigdy nie przychodziły do głowy jakiekolwiek "naturalne
formy współżycia społecznego", gdyż, jego zdaniem, takowe po prostu nie
istnieją. Słusznie wskazują autorzy spod znaku GSR, że ostatecznym trybunałem
jest w tym przypadku rewolucyjny Rozum, aczkolwiek, należy zaakcentować, że jego
postaci również podlegają historycznej dynamice. Dlatego między innymi, w tak
rozumianym związku między teorią i praktyką nie ma miejsca na "abstrahowanie od
konkretności walk społecznych". Przeciwnie - owa konkretność jest każdorazowym
aktem dialektycznej weryfikacji werdyktów rozumu, i tym właśnie różni się on od
Rozumu, którego ontologiczne podstawy próbowała wykrystalizować wielka filozofia
wieku XVII. Czymś jednak zupełnie innym jest dialektyczne sprzężenie z
konkretnością praktyki emancypacyjnej, a czym innym, myślowa kapitulacja wobec
poszczególnych partykularności. Filozoficzna ważkość klasy robotniczej w wieku
XIX brała się wszak nie ze współczucia dla ich fatalnego położenia
ekonomicznego, lecz z faktu, że jej partykularne interes wyrażały wówczas
uniwersalne interesy ludzkości jako całości. Tylko zniesienie "robotnika" jako
robotnika otwierało w czasach współczesnych Marksowi drogę do nieskrępowanej
realizacji postulatów wyzwolenia Człowieka. Dlatego właśnie autor "Kapitału"
intronizował wówczas proletariat na pozycję "spadkobiercy" klasycznej filozofii
niemieckiej.
Dzisiejsza sytuacja społeczna późnego kapitalizmu stawia problem stratyfikacji
ludzkości w zupełnie innym świetle. Nowe formy zniewolenia, które stanowią
rozwinięcie systemu panowania kapitału nad pracą ujawniają się w segmentach
społeczeństwa, których rozpoznanie jest dla klasy robotniczej czymś istotowo
niemożliwym. Owe, jak nazywa je GSR, "nowolewicowe" formy kontestacji
społeczeństwa mieszczańskiego nie są jednak zaprzeczeniem, a jedynie
dopełnieniem klasycznego projektu emancypacyjnego. Również rzecz jasna w
przypadku tych nowych form walki o wyzwolenie społeczne Rozum musi nieustannie
poddawać je weryfikacji. Dobrym tego przykładem może być choćby rzekomo już
rozstrzygnięta przez myśl liberalną kwestia eutanazji, która przy bliższym w nią
wejrzeniu budzi sporo wątpliwości. Jeśli zaś chodzi o "nieufność" wobec klasy
robotniczej - bierze się ona nie z reminiscencji stalinowskich - świat naprawdę
znał bardziej absurdalne formy historycznej falsyfikacji pewnych szczególnych
strategii wolnościowych - tylko płynie wprost z analizy obecnego charakteru
postulatów ruchu robotniczego, który stawiając na porządku dnia choćby kwestię
pełnego zatrudnienia, czy też obrony wartości narodowych całkowicie abstrahuje
od obecnie osiągniętego poziomu rozwoju historycznego naszej cywilizacji.
Dobrze interpretuje intencje manifestu GSR, gdy pisze, że w jego optyce walka
klasy robotniczej jest jedynie partykularnym aspektem ruchu emancypacyjnego. I
nie chodzi tu o walkę o "przywództwo" w ruchu historycznym, która i tak
rozstrzygnięta zostanie przez historię, nie zaś przez teoretyków. Szerokość
obecnego frontu sprzeciwu wobec systemu rzeczywiście zdaje się sugerować
istnienie możliwości "nieantagonistycznej" praktyki emancypacyjnej, jednak od
konstatacji takiej możliwości - do jej realnego urzeczywistnienia droga jest
niezwykle daleka.
Rzeczą, która budzi całkowity sprzeciw jest teza GSR, że robotnicy
zainteresowani są realizacją wartości "protestanckich", takich jak pracowitość,
wartości rodzinne, etc. Już od czasu Krytyki Programu Gotajskiego wiadomo, że
podobne tezy znamionują staczanie się ruchu robotniczego na pozycje
konserwatywne. Zadaniem rewolucji jest wszak nie wyzwolenie pracy, ale
wyzwolenie od pracy. To właśnie owe wartości uniwersalne (a nie
arystokratyczne!) - miłość, piękno, dobro i wolność stanowiły zawsze często
niewypowiedziany fundament aksjologiczny ruchów rewolucyjnych. Ktoś, kto
chciałby zachęcić ludzi do rewolucyjnego wysiłku w imię pracowitości, represji
alienujących stosunków typowych dla rodziny monogamicznej i tym podobnych
"wartości", musi mieć najwyraźniej poważne skłonności masochistyczne, których
konstatacja nie wymaga nawet uruchamiania jakichkolwiek trybunałów Rozumu. W
dodatku, to właśnie kultura masowa spełnia dziś rolę niezwykle konsekwentnego
propagatora ostatecznej kapitulacji człowieka przed represyjną praktyką
mieszczańskiego reżimu znoju i trudu.
Zasadniczy stosunek współczesnego ruchu emancypacyjnego wobec walk robotniczych
powinien więc dziś być każdorazowo uzależniony od realnych treści, które ze sobą
niosą. Walka proletariatu utraciła już swoją poznawczą wyższość nad innymi
formami emancypacji społecznej i dlatego musi pozostać tylko jedną z
istniejących możliwości urzeczywistnienia wolności Człowieka. Jednocześnie,
klasa robotnicza nie ma żadnego obiektywnego interesu w przeciwstawianiu się
nowym postulatom ruchu wolnościowego. Od tego, czy owa racjonalna prawda dotrze
zarówno do proletariatu, jak i do jego przywódców, zależy dalszy los
ewentualnych sojuszów historycznych. A od nich zależy być może wszystko...
Tomasz Rafał Wiśniewski