AKADEMIA PANA KLEKSA
(polemika z artykułem Tomasza Rafała Wiśniewskiego "Gra możliwości")




D y s k u s j e a k a d e m i c k i e nie są naszą pasją, ale gdy zachodzi taka potrzeba zawsze gotowi jesteśmy je podjąć z pozycji plebsu, korzystając z możliwości jakie dają nam gościnne progi "Akademii Pana Kleksa", by jak równy z równiejszym zmierzyć się z koryfeuszem lewicy akademickiej naszych czasów -Tomaszem Rafałem Wiśniewskim.
Jak przystało na akademików ustalmy na wstępie kwestie terminologiczne i semantyczne. Co do terminu New Left - istotnie używamy go dla odróżnienia od Partii Nowa Lewica, której sekretarz generalny, Zbigniew Partyka, deklarował bezzasadność doszukiwania się w przyjętej przez nich nazwie jakichkolwiek odniesień do "amerykańskiej New Left". Nie podzielamy tym samym nadziei Tomasza Rafała Wiśniewskiego, że ugrupowanie Piotra Ikonowicza "świadomie wybrało na swą nazwę określenie takiego, a nie innego nurtu w myśleniu lewicowym". Jeśli wybrało świadomie, to na pewno poza świadomością sekretarza generalnego, stojącego, a jakże, na straży ideowej czystości tej partii.
Swoją drogą, los bywa szczególnie złośliwy wobec sekretarza generalnego NL. Wystarczyło, że Z. Partyka ogłosił, iż nieprzystojnym naszym pomówieniem jest wmawianie Nowej Lewicy niejednoznacznego stosunku do podatku liniowego, a już w tydzień później NL ogłosiła na swej stronie internetowej sondę nt. stosunku członków NL do... podatku liniowego; kiedy Partyka zadeklarował, że NL jest partią ludzi rozumiejących się w pół słowa, nastąpił "kongres programowy", na którym ujawniły się rozbieżności poglądów owocujące dyskusją, jakiej nie doczekały się inne ugrupowania lewicowe, a obecnie, kiedy zdementował, jakoby NL było nową lewicą (New Left) - okazuje się, że niektórzy, jak Tomasz R. Wiśniewski, autor projektu "Manifestu Programowego" NL żywią właśnie takie nadzieje. Ten ostatni, być może poczuł się zachęcony niedawną enuncjacją Barbary Radziewicz o tym, że czegoś takiego, jak klasa robotnicza, po prostu nie ma. Enuncjację tę szybko zresztą skorygowały czujne straże czystości ideowej NL. W pewną konsternację wprawia nas ponadto fakt, że Tomasz R. Wiśniewski jest autorem dokumentu o charakterze programowym, z gruntu niechętnym klasie robotniczej, gdy tymczasem Z. Partyka niedawno licytował się z nami o to, kto lepiej przysłuży się tej klasie.
Nie jesteśmy badaczami ani New Left, ani nowej lewicy w jej polskim wydaniu i nie pretendujemy do wyczerpującego przedstawienia programu tego nurtu, nawet w celu poddania go gruntownej krytyce. Interesuje nas natomiast stosunek tej formacji myślowej do klasy robotniczej, do działania w niej i jej ocena ruchu robotniczego. Istotne jest dla nas to, jak zachowują się ludzie podlegający wpływom owego stylu myślenia, gdy wchodzą na pole działań wśród robotników czy szerzej pracowników najemnych; jakie będą skutki ich oddziaływania na świadomość ludzi pracy, a także jakie działania będą podejmować w trakcie walki o wyzwolenie klasy robotniczej.
O tym, że "ortodoksyjni leniniści" czy ortodoksyjni marksiści mogą być otwarci świadczy cytowanie przez nas Samira Amina. Wybrany cytat zawierający "wątpliwości" i wahania Samira Amina wydał nam się zbliżony w swym refleksyjnym pesymizmie do nastroju, również raczej pesymistycznego, "Manifestu Programowego" Tomasza R. Wiśniewskiego, a tak kontrastującego z prymitywnym (i pod publiczkę) oświadczeniem programowym Piotra Ikonowicza, że i tak na końcu będzie socjalizm.
Wbrew twierdzeniu Tomasza R. Wiśniewskiego o naszych "zbytnio symplifikacyjnych schematach kognitywnych", mamy świadomość złożoności procesów społecznych, które składają się na wyzwolenie społeczeństwa z jarzma pracy najemnej. Uogólnione twierdzenie o uproszczeniach, jakich się rzekomo dopuszczamy w interpretowaniu rzeczywistości tak naprawdę sprowadza się do niezgody na postrzeganie kwestii wyzwolenia tak szeroko, jak chce tego Tomasz Rafał Wiśniewski i New Left.
Uznanie, że w takich pojęciach, jak "klasa ludowa" czy "narody pokrzywdzone przez kapitalizm" tkwi "cała paraliżująca dziś lewicę słabość teoretyczna" jest chyba zagalopowaniem się autora w ferworze polemiki. Nierówność ucisku kapitalistycznego jest faktem, chociażby w oczach Tomasza R. Wiśniewskiego odbierało to radykalizmu postawom rewolucyjnym w różnych krajach czy grupach społecznych.
Zapewne możemy zgodzić się z Tomaszem R. Wiśniewskim, że nasza analiza fenomenu nowej lewicy na Zachodzie jest siłą rzeczy uproszczona, i że zapewne powstanie tej ostatniej nie wynikało wyłącznie z rozczarowania dotychczasową praktyką lewicową. Z pewnością pewne formy kontrkultury i kultury masowej stanowiły również skuteczną formę przeciwdziałania przez władzę destabilizacji systemu kapitalistycznego w wyniku wojny wietnamskiej czy próbom odrzucenia hegemonii amerykańskiej na kontynencie europejskim przez de Gaulle'a.
Zgadzamy się również, że nie istnieje żaden jednolity projekt podpadający pod określenie "nowa lewica", co zresztą stawia pod znakiem zapytania możliwość oparcia się na takim zlepku eklektycznych i utopijnych pomysłów w próbie "przemiany społecznej".
Odwoływanie się do robotników podczas francuskiego maja 1968 r. wynikało z tradycji ruchów społecznych w tym kraju (już zupełnie inaczej było w USA), gdzie żaden ruch nie mógł obyć się bez aktywnego uczestnictwa robotników, a co było zasługą utrzymującego się przez długi okres dość niezależnego charakteru związków zawodowych i tradycji anarchistycznych. Upolitycznienie ruchu masowego 1968 r. było związane - choćby temu przeczył Tomasz Rafał Wiśniewski - z ustosunkowaniem się do "starej lewicy" socjaldemokratycznej z jej obietnicami zarzuconymi wraz z dostępem do władzy państwowej oraz do degeneracji ruchu komunistycznego.
I choć po latach, samoświadomość dawnych przywódców ruchu studenckiego nie musi być miarodajna, to jednak warto przytoczyć wypowiedź Daniela (Danny'ego) Cohn-Bendita z wywiadu udzielonego "Polityce" w kolejną rocznicę maja'68. Otóż D. Cohn-Bendit twierdzi, że rewolta 1968 r. zakończyła się, co widać z dzisiejszej perspektywy, całkowitym zwycięstwem w każdej dziedzinie, w jakiej były wysuwane postulaty młodzieży. No, poza jednym: "dopominaliśmy się wówczas rad robotniczych", ale na szczęście, to jedno żądanie nie zostało spełnione. Zastanawiające jest, że po czterdziestu niemal latach, D. Cohn-Bendit pisze o "przegranej" wówczas "rewolucji", że właściwie zrealizowała ona swoje cele. A beneficjenci "umowy z Grenelle" (robotnicy) są dziś przegrani (podobnie jak i wówczas). "Rewolucjoniści" typu D. Cohn-Bendita wrośli w system, ba, stali się jego ideologami, a robotnicy...?
Nie cała zrewoltowana w 1968 r. młodzież "rozczarowała się" do klasy robotniczej. Część, pomijając skorumpowane lub skostniałe struktury partii socjaldemokratycznych i komunistycznych oraz związków zawodowych, podjęła nawet pracę w fabrykach, szukając żywej więzi z klasą robotniczą. Inni rozpoczęli, w imieniu tejże klasy, samobójczą walkę zbrojną stawiając na terror indywidualny lub grupowy. Szczególnym przykładem jest organizacja terrorystyczna "17 listopada" założona przez emigranta francuskiego wśród robotników greckich, której trzydziestoletnia "bezwpadkowa" działalność została przerwana w ubiegłym roku. Większość jednak odwróciła się od robotników, podobnie jak epigoni w rodzaju Tomasza R. Wiśniewskiego.
Dziś "pokolenie'68" nadaje ton w wielu lewicowych organizacjach, chociażby trockistowskich, a ich nowolewicowe priorytety zastąpiły starą, robotniczą i marksistowską orientację. I nie stało się to dopiero po Seattle.
Jak pisze Konstanty Gebert (Dawid Warszawski): "Pokolenie Maja przeorało Francję i zmieniło Europę.Pod niektórymi względami potwierdziły się najgorsze obawy tych, którzy w buncie paryskich studentów upatrywali zamach na podstawy społecznego ładu - od swobody przerywania ciąży (...) po przez zakwestionowanie wszelkich stosunków hierarchicznych w szkole czy w pracy, po - ostatnio - małżeństwa cywilne homoseksualistów - Maj rozpoczął procesy trwające do dziś.(...) znakomita większość majowych aktywistów uznała, że skoro nie da się obalić systemu demonstrując, trzeba go zmienić od środka. Pozostała po Maju tradycja aktywizmu, działalności w obronie praw człowieka, przekraczająca, jak czynił to Daniel Cohn Bendit, europejskie granice" (Dawid Warszawski, "Życie da się zmienić", "Gazeta Wyborcza" z 23 maja 2003 r.).
Podobnie jak reformistyczny ruch robotniczy uznał, że kapitalizm można skutecznie reformować, tak zrewoltowana młodzież z 1968 r. przeprowadziła bunt, po którym mogła rozpocząć dzieło reformowania społeczeństwa mieszczańskiego... od wewnątrz. Jeśli więc robotnicy utracili rolę podmiotową ze względu na swój reformizm, to czyż tego samego nie dałoby się powiedzieć o radykalistach obyczajowych, którzy dziś tylko poszerzają drogą reform zdobycze, które zapoczątkowali rewoltą w 1968 r.?

Kwestia orientacji prorobotniczej w Nowej Lewicy, jak twierdzi sam Tomasz R. Wiśniewski, została postawiona na konferencji programowej "w bardzo niejednoznacznym świetle". To znaczy, że Nowa Lewica nie odrzuca "sprawy robotniczej" jednoznacznie. Stawia ją jednak w jednoznacznie reformistyczny sposób i o to właśnie nam chodzi. Oczywiście, Tomasza R. Wiśniewskiego to nie razi, albowiem dla niego klasa robotnicza już w latach 60. straciła rolę podmiotu dziejów i skupiła się wyłącznie na cząstkowych zdobyczach socjalnych w ramach kapitalizmu. Współcześnie, przedkłada on podmiotowość jednostki - w tym robotnika - nad podmiotowość klasy robotniczej.

Kwestia lubienia czy nie lubienia Nowej Lewicy nie ma tu nic do rzeczy. Prywatnie lubimy Piotra Ikonowicza, w przypadku Zbigniewa Partyki żałujemy nawet, że tak lekkomyślnie roztrwonił on swój dorobek publicystyczny z okresu, kiedy jeszcze był marksistą. Powtórzmy, to nie ma nic do rzeczy. Nasz stosunek jako polityków do Nowej Lewicy nie jest dyktowany sympatiami czy antypatiami, ale analizą postaw i programów. Dlatego piętnujemy karierowiczowski i indywidualistyczny styl Ikonowicza i Partyki, zaś dużo więcej wyrozumiałości okazujemy szczerej (bo nie załganej przez oportunistyczne względy karierowiczostwa), choć przecież nie zawsze tolerancyjnej postawie innych działaczy Nowej Lewicy.
Ta właśnie nieszczera, nieuczciwa postawa różnych politykierów pragnących upiec swoją pieczeń na ogniu Nowej Lewicy i jej potencjalnego (pracowniczego) elektoratu jest, w naszym przekonaniu, katastrofą programowej konferencji Nowej Lewicy, nie zaś "żenująco niski poziom intelektualny większości uczestników owego kongresu". To ostatnie stwierdzenie Tomasza R. Wiśniewskiego zbieżne z enuncjacjami Nurtu Lewicy Rewolucyjnej kojarzy się nam nieodparcie z pogardą wobec plebsu.
Daleko nam do erudycji Tomasza R. Wiśniewskiego, więc nie będziemy się wdawać w zawiłości pojęcia totalitaryzmu w wydaniu Arendt czy Ryszki. Trzymaliśmy się bardziej tradycyjnego rozumienia wpasowującego się w kontekst sporu między anarchistami a Marksem dotyczącego pojęcia totalitarnego państwa. Trudno to jednak nazwać "rozważaniami GSR nad fenomenem <<lewicowego totalitaryzmu>>".
Ale skoro już Tomasz R. Wiśniewski porusza tę sprawę i przedstawia swoje jednoznaczne poglądy (powołując się na autorytet filozofa Tadeusza Krońskiego), nie od rzeczy będzie wskazać kilka punktów rozbieżności może nie programowych, ale bardziej z zakresu obyczajowości, "naszej i waszej moralności", etc...
Jednym z takich punktów jest już wyżej wspomniany stosunek do ludzi, do działaczy szeregowych. Mentalność ta ma szerszy zasięg i nie ogranicza się tylko do indywidualnej postawy Tomasza R. Wiśniewskiego. Drugi punkt, to stosunek do faszystów lub domniemanych faszystów. Ten stosunek ujawnił się już wcześniej, przy okazji ataku Zbigniewa Marcina Kowalewskiego na Stowarzyszenie ATTAC - Polska, który w pełnej rozciągłości popierają koledzy z "Lewą Nogą", w tym i Tomasz R. Wiśniewski.
Abstrahowanie od konkretnych postaw, ich uwarunkowań i zjawisk im towarzyszących jest nagminne w środowisku tzw. radykalnej lewicy, stosującej głównie schematy do opisu świata i oceny ludzi. Nie odróżnianie szeregowych działaczy z mętlikiem w głowie od cwanych, dobrze ułożonych i elokwentnych politykierów zasadniczo psuje obraz dobrodusznego przedstawiciela nowej lewicy, ruchu nastawionego na wartości uniwersalne: miłość, piękno, dobro i wolność. W sytuacji, kiedy tak zdecydowanie (do eksterminacji włącznie!) piętnuje się przeciwników, należałoby choćby dla przyzwoitości dać zarys niepodważalnych kryteriów, według których można pod owo groźne miano wroga wartości uniwersalnych podpaść. A fakt, że nowa lewica jest zlepkiem niezdolnym do wytworzenia jednolitego projektu bynajmniej nie uspokaja. Wręcz przeciwnie!
Nadmieniając o "przywiązaniu robotników do ładu" mieliśmy na myśli działalność kolektywną, a taka jest zasadniczym wyróżnikiem tradycyjnie pojmowanej klasy robotniczej, zakłada bowiem pewien ład, porządek, działanie pozbawione chaosu. Powoływanie się na popularność anarchistów w ruchu robotniczym jest przykładem nie trafionym o tyle, o ile anarchistami mającymi poważne wpływy w klasie robotniczej byli anarchiści doskonale zorganizowani, wręcz na sposób partyjny, zaś prekursorzy nowej lewicy, jak G. Sorel czy K. Korsch - z klasą robotniczą mieli kontakt wyłącznie intelektualny, jakbyśmy dziś powiedzieli, wirtualny. Tomasz R. Wiśniewski udaje, że nie rozumie, iż chodzi nam o taki ład, a nie o system burżuazyjny jako taki.
Według Tomasza R. Wiśniewskiego klasa robotnicza utraciła rolę rewolucyjną wraz ze stopniowym korumpowaniem jej cząstkowymi ustępstwami społecznymi, co poprzez związanie klasy robotniczej z państwem opiekuńczym doprowadziło do kulminacji w postaci umowy z Grenelle z 1968 r. i zdrady "rewolucji 1968 r." Robotnikom została też przypisana "wsteczna forma uspołecznienia reprodukcji materialnej", czyli obrona branż tradycyjnych, "schyłkowych" w sytuacji, gdy pojawiły się nowe technologie i wydawało się, że zejście klasy robotniczej będzie związane z nastaniem społeczeństwa postindustrialnego. Z tego powodu klasa robotnicza utraciła wyróżnione miejsce w systemie zmiany społecznej. Dlatego też hasła radykalnego rekonstruowania (restrukturyzacji) istniejącego porządku musiały natrafić w organizacjach reprezentujących robotników na bardzo silny opór. Dziś, w ramach obrony zacofanych struktur społecznych i zacofanego systemu reprodukcji materialnej społeczeństwa - klasa robotnicza chwyta się haseł wstecznych, wręcz reakcyjnych (ustawy antyimigracyjne) - twierdzi Tomasz R. Wiśniewski.
Tym samym, Tomasz R. Wiśniewski odrzuca w zasadzie i a priori tezę, że za czasowe "zburżuazyjnienie" klasy robotniczej i jej upowszechniony reformizm odpowiada w znacznym stopniu biurokratyczna degeneracja rewolucyjnego ruchu robotniczego. Upodmiotowienie klasy robotniczej może bowiem dokonać się jedynie za pośrednictwem rewolucyjnego ruchu robotniczego. Przy przedłużającej się stabilizacji i względnym wzroście zabezpieczenia socjalnego w latach kapitalistycznej prosperity oraz zaniku rewolucyjnych partii robotniczych klasa robotnicza nie miała szans na upodmiotowienie i wyzwolenie się z okowów wyzysku.
Nie stawialiśmy tezy o przyrodzonym charakterze totalitaryzmu jakiejś klasy społecznej. Jeśli Tomasz R. Wiśniewski odrzuca oszczerstwa o totalitaryzmie, jako o zjawisku towarzyszącym gwałtownym przemianom o charakterze rewolucyjnym, to przyjmujemy tę krytykę i wycofujemy się z przypisywania mu takiego powodu do egzystencjalnego smutku (inaczej jednak sprawa ma się przecież z niejednolitą formacją, jaką jest New Left).
Uwaga o "niewłaściwym czasie", w jakim pojawił się "Manifest Programowy" dotyczyła faktu, że tekst Tomasza R. Wiśniewskiego poniekąd zakwestionował, wprowadzając pod dyskusję niepożądany problem "fundamentalnych zasad działania ruchu", ogólnie dogadany już projekt połączenia Nowej Lewicy i Nurtu Lewicy Rewolucyjnej w lansowaną partię o charakterze "antykapitalistycznym". A tymczasem owo dogadanie się NL i NLR opierało się akurat na maksymalnym rozmazaniu programowym, braku jasności, bo tylko tak można utrzymać jedność tak niespójnej masy, jaką jest dziś Nowa Lewica, partia Ikonowicza, w dodatku z garbem w postaci NLR.
Podobnie jak Nurt Lewicy Rewolucyjnej, tak i Tomasz R. Wiśniewski, z porównywalną pogardą dla mas członkowskich - o "żenująco niskim poziomie intelektualnym" - próbuje dogadać się (skutecznie) z kierownictwem NL. Jednocześnie opiera swe nadzieje na to, że Nowa Lewica będzie nową lewicą, na fakcie pewnej zbieżności ideowej z Ikonowiczem. Nie jest to zbieżność całkowita, o czym może świadczyć reakcja Tomasza R. Wiśniewskiego na "Manifest Antykapitalistyczny" Piotra Ikonowicza, choć podstawa, czyli oparcie dzieła Rewolucji (Przemiany Społecznej) na wartościach uniwersalnych jest im wspólne. Jednak Tomasz R. Wiśniewski jako filozof ujmuje kwestię wcielenia Rozumu w sposób głębszy, uzależniony od dynamiki sił społecznych. Tymczasem Piotr Ikonowicz, jako pragmatyk, uważa, że skoro wie, na czym rola Rozumu powinna polegać, może w konkretnie historycznym momencie spróbować być jego, tego Rozumu, wcieleniem na niwie politycznej. Nie braknie również rozbieżności, niektóre mają charakter wykluczający porozumienie, chociaż Tomasz R. Wiśniewski ocenia, że Ikonowicz byłby z tego punktu widzenia reformowalny. I zapewne ma rację w stosunku do samego Ikonowicza, ale nie do bazy, na której ten się opiera i wie, że bez tej bazy byłby nikim. Do tych rozbieżności należą: narodowy punkt widzenia, uznanie bezrobocia za problem społeczny, kwestia wpływu wspólnego rynku europejskiego na możliwości rozwojowe Polski itd. Dla Ikonowicza są to dylematy związane z interesem jego bazy; dla Wiśniewskiego dylematów tu nie ma. W tym względzie Ikonowiczowi bliższy jest Nurt Lewicy Rewolucyjnej, który jako nieodrodne dziecko Zjednoczonego Sekretariatu IV Międzynarodówki, ma jednak bardzo dużo naleciałości nowolewicowych. Paradoksalnie jednak, ta formacja przejmując nowolewicową niewiarę w samodzielny potencjał klasy robotniczej i ruchu robotniczego przybiera w Polsce charakter jawnie reformistyczny, atakując Tomasza R. Wiśniewskiego za jego "puste" rewolucyjne deklaracje i przeciwstawiając mu "program przejściowy" i swoją wizję działania "masy krytycznej".
Swoją drogą, formy "Manifestów" Tomasza Rafała Wiśniewskiego i Piotra Ikonowicza są w wystarczającym stopniu "wykrystalizowane ideologicznie" zapewne nie tylko dla nas, skoro Antyburżuj, Cezary Cholewiński, również potrafił uchwycić ich istotę w świetnym skądinąd artykule "Alchemia i scholastyka".
Przyrównanie nas do "lektorów KW" jest takim samym epitetem, co nazywanie naszej krytyki Nowej Lewicy (wielkiej nadziei Tomasza R. Wiśniewskiego) "naszym zbójeckim prawem" - nie licuje z filozoficznym dostojeństwem autora. Ale mimo całej otoczki akademickiego slangu i rzekomo eleganckich manier, z Tomasza R. Wiśniewskiego wychodzi co jakiś czas zwykły arogant, nie potrafiący ukryć nie tyle nawet lekceważenia klasy robotniczej, co zapiekłej nienawiści do niej. Inne organizacje, obojętne raczej wobec klasy robotniczej, obrażają się na rzeczywistość, a wszelką dyskusję uważają za stratę czasu. No bo i po co, skoro mając w pogardzie reakcyjny, konserwatywny, żenująco słaby intelektualnie konglomerat warstw uciśnionych, niezdolnych pojąć projektu emancypacyjnego z perspektywy wartości uniwersalnych, formacje te wolą dogadywać się z chętnymi, karierowiczowskimi przywódcami ugrupowania, które, jak oceniają - słusznie lub niesłusznie - ma szansę zaistnieć w "poważnym" życiu politycznym.
To, co Tomasz R. Wiśniewski uważa za "niezbędne minimum teoretyczności, bez którego wszelka dyskusja programowa jest zwykłym bełkotem", świadczy o jednoczesnej bezkompromisowości i utylitarności jego propozycji. Różnice między Tomaszem R. Wiśniewskim a NLR są w zasadzie pomijalne, szczególnie w opcji szerokiego pluralizmu "Czwórki". Jeżeli następuje tu zderzenie arogancji, kompromitujące owe formacje w oczach "motłochu", to dzieje się tak dlatego, że NLR, poza innymi wadami, dokłada jeszcze grzech skrajnego partyjniactwa, z którego, jak widać, nie ma zamiaru zrezygnować nawet w obliczu ewentualnego wejścia do Nowej Lewicy.
Również odrębności programowe NLR z Nową Lewicą są pomijalne - Ikonowicz i Partyka z neoficką wręcz gorliwością i wiernopoddańczo recytują dziennikarzom frazy o "programie przejściowym".
Wszystkie te formacje łączy trwałe przekonanie o zaniku rewolucyjnego potencjału klasy robotniczej; o konieczności orientowania się na inne siły, ewentualnie na bazę zastępczą.
Nie rozumiemy oburzenia Tomasza R. Wiśniewskiego w imieniu Ikonowicza za przypisanie temu ostatniemu poglądów socjaldemokratycznych. Otóż, przykro, ale w świetle autorskiego tekstu "Manifestu Antykapitalistycznego" poglądy Ikonowicza są jasne. Naturalnie, podobnie jak socjaldemokracja, Ikonowicz ewoluuje, nie czując jakiegoś szczególnego przywiązania do klasy robotniczej.
Poprzednie enuncjacje NL (w tym "Manifest Antykapitalistyczny" Zbigniewa Partyki, podpisany później przez innych inicjatorów NL) miały charakter bardziej populistyczny, co było podyktowane koniecznością szerokiego zbierania ludzi do partii. Kierunek populistyczny pozwala na utrzymanie dłużej płynnej linii, dzięki czemu dłużej może trwać niejawna walka o zasadniczy trzon ideowy partii. Na konferencji Ikonowicz spróbował dookreślić ów profil ideowy w kierunku bardziej mu odpowiadającym i wynegocjonowanym z NLR. Przemycanie rewolucji pod postacią Przemiany Społecznej, czy doklejanie wizji socjalizmu na koniec tekstu, który w żaden sposób nie prowadzi do takiej konkluzji wskazuje na ustalenia z NLR, który zresztą wyraził swoje usatysfakcjonowanie treścią "Manifestu".
Tomasz R. Wiśniewski nie jest związany ograniczeniami budowania "partii antykapitalistycznej", która musi brać pod uwagę nastroje wśród mas, włącznie z tymi niechętnymi lewicy. Tymczasem, niektórym "trockistom" nie przeszkadza nieklasowy, rozmyty, reformistyczny elektorat, nawet prawicowy - o czym świadczy współpraca z prawicą w ramach ATTAC. Okazuje się jednak, że w Polsce owe niezagospodarowane przez Unię Wolności czy Platformę Obywatelską masy, to potencjalny elektorat polskiego Le Pena. I o taki elektorat konkuruje Ikonowicz z populistami.
Nie ma oczywiście żadnej konsekwentnie marksistowskiej linii rozumowania prowadzącej w objęcia socjaldemokracji rodem z Bad Godsbergu - ale też i nie uważamy, żeby Ikonowicz był marksistą. Ponadto linia marksizmu rozdzieliła się dużo wcześniej na rewolucyjną i robotniczą, reprezentowaną przez Lenina i Międzynarodówkę Komunistyczną, oraz na reformistyczną, zapominającą o roli klasy robotniczej w emancypacji ludzkości, prowadzącą do kapitulacji przed systemem kapitalistycznym, a marsz ten nie zakończył się jeszcze.
Byłoby oczywistym z naszej strony uproszczeniem pisanie o "naturalnych formach współżycia społecznego". Istotnie, takich nie ma. Nawet formy wynikające z "naturalnych" wydawałoby się różnic między płciami czy grupami wiekowymi, są poddawane przetworzeniu przez społeczne warunki reprodukowania społeczeństwa. Jednak, biorąc to pod uwagę, trudno zgodzić się na przeprowadzoną w chwilę później przez samego Tomasza R. Wiśniewskiego kwalifikację niektórych form owego współżycia społecznego, jak np. małżeństwa monogamicznego za pomocą tak psychologiczno-pseudonaturalnościowych kategorii, jak masochizm. Inną rzeczą jest utopia amerykańskiej "Nowej Lewicy", która na takich utopijnych uproszczeniach budowała swoją alternatywę społeczną (patrz: Roman Tokarczyk, Utopia "Nowej Lewicy" amerykańskiej, Warszawa 1979).
Problem z Rozumem jako instancją dokonującą wartościowania procesu historycznego jest taki, że zawsze znajdzie on wyraz w jakiejś formie partykularyzmu: kiedyś w ruchu robotniczym. Ta konkretność walki, jej najbardziej pragmatyczna forma, skrajny partykularyzm gwarantuje utrzymanie linii na poziomie najbardziej abstrakcyjnym. Inaczej, po drodze od konkretu po abstrakcję sprawa się rozmydli.
Nie uważamy jakoby w miarę upływu lat i stuleci proces ów zmienił swój charakter, a podmiot dziejów nabierał coraz powszechniejszego charakteru, co wydaje się sugerować rozumowanie Wiśniewskiego. Nie uważamy też, jakoby klasa robotnicza straciła funkcję "podmiotu dziejów". Bzdurą jest wyposażenie Rozumu Rewolucyjnego w narzędzia oceny rzeczywistości, takie jak wartości uniwersalne, gdyż pozbawione odniesienia do konkretnego podmiotu wkładającego konkretną treść w pustą formę kategorii: piękna, miłości, dobra i wolności, stają się narzędziem zniewolenia gorszego niż nagi przymus fizyczny. Oddziałują bowiem na świadomość i utrwalają przekonanie o nienaruszalności konkretnie danego porządku społecznego dzięki sankcji owych wartości uniwersalnych, ustanowionych jako takie przez podmiot najwyraźniej boski, bo nadprzyrodzony.
Nieprzerwany "rewolucją w estetyce" rozwój jakiegoś kanonu piękna własnym trybem kulminuje w kiczu. Drążenie Prawdy bez kwestionowania co jakiś czas jej podstaw z zewnątrz z powodów pozalogicznych i pozaformalnych (a dlatego, że przeczy jej namacalna praxis) doprowadza do sprzeczności wewnętrznej. Podobnie jest z Dobrem i Miłością. Żadna z tych wartości pozostawiona sama sobie nie potrafi uniknąć przekształcenia się w swoje przeciwieństwo.

Na koniec jeszcze jedna uwaga: otóż nie jest tak, aby zadaniem rewolucji było wyzwolenie od pracy. Wyzwolenie od pracy najemnej, od wyzysku - owszem, ale nie od pracy jako takiej, która jest właściwa człowiekowi, rozwija jego umiejętności, a poza tym, jest pracą przydatną społecznie. Jak mówił Marks: gdyby nie praca, wciąż chodzilibyśmy na czworaka.
Jest jeszcze inny aspekt pojmowania pracy. Otóż w kapitalizmie nawet twórczość nabrała charakteru pracy najemnej. Wiązało się to z utowarowieniem stosunków międzyludzkich. Charakterystyczna jest tu postawa intelektualistów typu akademickiego, których praca również jest pracą najemną. Czy ją też należałoby znieść i uwolnić intelektualistę od tego znoju?
Niegdyś rabini nie brali pieniędzy za swe nauczanie, uważając, że wszelka nauka pochodzi od Boga, byłoby więc grzechem brać pieniądze za przekazywanie słowa bożego. Kapitalizm zmienił również i to. Biorąc pod uwagę, że nauczanie jest formą bezpośredniego stosunku między jednostkami, a w swojej skapitalizowanej formie staje się jedną z postaci kultury masowej, a więc zniewalającej, byłoby dobrze, żeby "jajogłowi" zaczęli swoją rewolucję od siebie i przestali brać pieniądze za coś, co nie jest "pracą" w nadawanym temu pojęciu przez nich pogardliwym znaczeniu. Może wtedy doceniliby mądrość rabinów, którzy uważali, że tylko dzieląc z innymi członkami swojej wspólnoty znój i trud egzystencji, można zdobyć mądrość, którą warto potem przekazywać innym.
Inaczej mówiąc: "Nadrzędnym projektem (...) jest obalenie bariery dzielącej pracę od czasu wolnego. Przyczyni się do niego eliminacja szczególnie ciężkiego i stresującego wysiłku fizycznego. Nim do niej dojdzie, w pełni możliwa wydaje się znacząca redukcja nadal społecznie niezbędnej pracy. Należałoby rozdzielać ją w równych dawkach, tak żeby wszyscy otrzymali dla siebie więcej czasu do swobodnej dyspozycji. Kłopot tkwi w tym, że takie odmienne życie zarazem znajduje się w naszym zasięgu i całkowicie nam się wymyka. Obecny system może kontynuować swą wypaczoną ekspansję dopóty, dopóki nie natrafi na jej nieprzekraczalne granice ekologiczne lub nie zostanie obalony przez ludzi, którzy nareszcie uznają władzę kapitału za niemożliwą do zniesienia" (Daniel Singer, "Poza pracą i czasem wolnym", "Lewą Nogą" nr 13, s. 309).

20 lipca 2003 r. GSR