Poniżej publikujemy dokument trockistowskiej międzynarodówki CWI (The Committee for a Workers' International) -Komitet na rzecz Międzynarodówki Pracowniczej, zwanej też pod nazwą Militant -od gazety wydawanej przez brytyjską sekcję.  http://www.worldsocialist-cwi.org/ Tekst dotyczy Solidarności i sytuacji w polskim ruchu robotniczym w latach osiemdziesiątych. Tekst został przetłumaczony przez nieistniejącą już Ofensywę Antykapitalistyczną.


 

Militant o Solidarności

 

 

Kierownicza rola proletariatu

 

Żywiołowy ruch strajkowy, który opanował polskie Wybrzeże jesienią 1980 r., ukazał prawdziwie rewolucyjnego ducha polskiej klasy robotniczej.

Międzyzakładowe Komitety Stajkowe (MKS) były autentycznym zalążkiem organów władzy robotniczej. Ruch ten rozszerzył się bardzo szybko na ponad 400 przedsiębiorstw w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie, Elblągu, Warszawie, Łodzi, Kosza lnie, Rzeszowie, Wrocławiu, Olsztynie, Bielsku-Białej, Słupsku, docierając w końcu do górniczych ośrodków Śląska, w których robotnicy strajkowali jeszcze po zakończeniu konfliktu na Wybrzeżu.

Ale w ruchu tym ujawniła się również hegemonia proletariatu jako klasy w społeczeństwie najpotężniejszej, skupiającej wokół siebie wszelkie inne siły społeczne. Chłopi, studenci, intelektualiści i przede wszystkim żołnierze oczekiwali, że to proletariat wskaże drogę wyjścia z sytuacji. Biurokracja była pozbawiona jakiegokolwiek oparcia.

Rzeczywisty układ sił obnażył incydent, gdy Kania zwrócił się do Jaruzelskiego z pytaniem o możliwość użycia armii przeciwko robotnikom. Jaruzelski przestrzegł przywódcę partii przed wysyłaniem wojska w ówczesnym momencie. Ten przebiegły przyszły ‘Napoleon’ zdawał sobie sprawę, że każda tego typu próba musiałaby doprowadzić do rozkładu armii, z fatalnymi konsekwencjami dla rządzącej kasty.

Prawda jest taka, że robotnicy mieli władzę w swych rękach. Gdy przewodniczący gdańskiej rady narodowej polecił wydrukowanie antystrajkowej broszury do rozpowszechnienia na terenie strajkujących fabryk i w centrum miasta, robotnicy z zakładów poligraficznych, którzy mieli ją wydrukować, po debacie ogłosili strajk solidarnościowy z pozostałymi.

Ruch polskich robotników wywołał panikę nie tylko we wszystkich stolicach Europy Wschodniej, ale również wśród burżuazyjnych rządów Zachodu.

Oczywiście, te ostatnie wykorzystały polskie strajki do prób zdyskredytowania idei socjalizmu w oczach robotników na Zachodzie, jednak w głębi duszy burżuazja była głęboko zaniepokojona sytuacją w Polsce. O jej rzeczywistym stanowisku świadczyły pośpieszne oferty pomocy gospodarczej złożone Gierkowi przez rządy USA i RFN, jak również ciągłe apele o ‘umiar’ wygłaszane przez wszystkich rzeczników burżuazji, np. Papieża, a nawet prokapitalistycznych, reformistycznych przywódców zachodniego ruchu związkowego w rodzaju Willy’ego Brandta.

W podobnej sytuacji żadne częściowe reformy ani zawierane na siłę porozumienia nie mogą wyprowadzić społeczeństwa ze ślepej uliczki, w jakiej się znalazło. Jedynym rozwiązaniem jest rewolucja polityczna obalająca totalitarny system biurokracji i wprowadzająca system demokratycznej kontroli robotniczej i władzy robotniczej. W swej istocie Solidarność była próbą polskiego proletariatu podążenia tą właśnie drogą. Za jej niepowodzenie winę ponoszą nie polscy robotnicy, ale ‘inteligenccy’ przywódcy Solidarności, którym wydawało się, że mogą osiągnąć jakiś kompromis z biurokracją i przeprowadzić ‘częściową rewolucję’.

 

 

Izolacja PZPR

 

Hierarchia kościelna, choć udzielała robotnikom werbalnego poparcia, była przerażona perspektywą rewolucji robotniczej w Polsce. Bardzo szybko pojęła to biurokracja. Odbył się historyczny spektakl: stalinowska biurokracja umożliwiła kardynałowi Wyszyńskiemu wystąpienie w telewizji w celu ‘uspokojenia’ robotników, z czytelnym zamiarem skłonienia ich do odwołania strajku.

Ostatecznie biurokracja musiała zacisnąć zęby i podpisać Porozumienia Sierpniowe, przyznające robotnikom formalne prawo tworzenia wolnych związków zawodowych, niezależnych od kontroli państwa i tzw. partii ‘komunistycznej’, czyli biurokracji.

Dlaczego biurokracja podpisała porozumienie, które napawało ją strachem? Była zmuszona tymczasowo je zaakceptować, ponieważ nie dysponowała siłą, by zrobić cokolwiek innego. Każda próba użycia przemocy wobec robotników wywołałaby ogólnonarodowe powstanie. Biurokracja nie mogła liczyć na wojsko i policję. Sam Jaruzelski stwierdził to zupełnie jasno. Nawet niższe szczeble biurokracji, tak jak to miało miejsce na Węgrzech w 1956 r., przeszły na stronę robotników. W przypadku decydującej konfrontacji, jedynie szumowina policji politycznej zachowałaby lojalność wobec biurokracji.

Trocki przewidywał, że z chwilą, gdy rosyjscy robotnicy powstaną przeciwko biurokracji, rządząca w ZSRR klika będzie pozbawiona wszelkiego oparcia. Dokładnie taka sytuacja miała miejsce w Polsce.

Nie mogąc, przynajmniej chwilowo, użyć siły, biurokracja musiała uciec się do kłamstwa. Urządziła przedstawienie z ustępstwami, podczas gdy ‘dała’ robotnikom jedynie to, co ci już sami wzięli! Jednocześnie wyczekiwała na dogodny moment do kontruderzenia. Innymi słowy, zastosowała tę samą sztuczkę, co w 1956, 1970 i 1976 roku. Niestety, przywódcy ruchu wpadli w tę pułapkę.

Pod wpływem dysydenckich intelektualistów, Lech Wałęsa zaakceptował ideę rozwiązania ‘kompromisowego’. Jednak takie połowiczne rozwiązanie było z góry wykluczone. Jedyny realny wybór, stojący przed polskimi robotnikami, był wyborem pomiędzy totalitarnym reżimem i monopartią, a demokracją robotniczą.

W swej książce „Zdradzona rewolucja’, Trocki przewidywał, że w miarę postępowania rewolucji politycznej, rosyjscy robotnicy wykluczą biurokrację z tworzonych przez siebie nowych, prawdziwych sowietów (rad robotniczych).

W 1980 członkowie Solidarności w istocie przyjęli to właśnie stanowisko, domagając się nieprzyjmowania w szeregi związku członków partii ‘komunistycznej’. Ponieważ tak zwana ‘partia’ była jedynie ścieżką kariery dla biurokratów, żądanie to miało wyraźnie na celu niedopuszczenie biurokracji do ruchu robotniczego. Odstąpienie od tego żądania, czyli de facto zaaprobowanie, poprzez akceptację ‘wiodącej roli’ „partii komunistycznej’, utrzymania roli biurokracji, było poważnym błędem przywódców Solidarności.

Przekonanie, że możliwe jest zawarcie kompromisu z biurokracją, na mocy którego robotnicy uzyskaliby prawa związkowe za cenę ‘niemieszania się’ do polityki i niepodważania ‘kierowniczej roli partii’ było z gruntu fałszywe. Proletariat nie może ograniczyć obszaru swej aktywności do kwestii czysto ekonomicznych, tym bardziej w systemie, w którym środki produkcji są w rękach państwa.

Robotnicy są bezpośrednio zainteresowani wszystkimi kwestiami dotyczącymi planowania gospodarczego. Potrzebują swobodnego dostępu do wszelkich istotnych informacji. W istocie, żądanie takiego dostępu było wysuwane przez robotników przez cały opisywany okres. Bez niego nieuniknione są wszelkie problemy gospodarcze, których skutki, jak zwykle, poniosą masy.

Bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej, gdy polska gospodarka była słabo rozwinięta i prymitywna, metoda biurokratycznej kontroli mogła przynieść pewne efekty, choć nawet wtedy odbywało się to za cenę straszliwych kosztów, marnotrawstwa, chaosu i nieudolności.

Ale obecnie polska ma nowoczesną, zaawansowaną i skomplikowaną gospodarkę. Powiązania pomiędzy jej poszczególnymi gałęziami, pomiędzy przemysłem i rolnictwem, pomiędzy przemysłem ciężkim i lekkim, między nauką i techniką, są niezwykle skomplikowane. Gospodarka jest delikatnym mechanizmem, który nie wytrzymuje sztywnej biurokratycznej kontroli. To właśnie ona spowodowała ‘zacięcie się’ gospodarki, która dusi się pod ciężarem bezmyślnej biurokratycznej nieudolności, tamującej wszystkie pory gospodarki planowej.

Wraz z obaleniem kapitalizmu i przejęciem kierownictwa w przemyśle przez proletariat, związki zawodowe powinny przejąć kontrolę nad zarządzaniem w przemyśle poprzez demokratyczną kontrolę robotniczą i władzę robotniczą.

Oficjalne tzw. ‘związki zawodowe’ są związkami tylko z nazwy. Stanowią one próbę biurokracji podporządkowania i zdyscyplinowania robotników przemysłowych.

Marksizm uczy, że rewolucja socjalistyczna rozpocznie się od demokratycznej kontroli klasy robotniczej nad państwem i gospodarką. Jednak w blisko 40 lat po obaleniu kapitalizmu i stworzeniu w Polsce potężnej bazy przemysłowej, nad społeczeństwem dominuje monstrualna biurokracja.

Ta biurokracja nie obumrze sama. Jest ona niereformowalna. Podobnie jak kapitaliści na Zachodzie, będzie do ostatka bronić swych interesów, dochodów, władzy, przywilejów i prestiżu. Od czasu do czasu, jak to obserwowaliśmy w Polsce w ostatnich 30 latach, biurokratyczna ‘góra’ poświęci tego czy innego biurokratę, który ‘posunął się za daleko’ i dał się poznać jako skorumpowany i pazerny gangster. Podobne ‘czystki’ nie stanowią poważnego zagrożenia dla systemu biurokratycznego, lecz mają na celu obronę jego podstaw poprzez mydlenie oczu robotnikom. Takie manipulacje nikogo już nie zwiodą.

 

 

Nie może być kompromisu

 

Przywódcy Solidarności mylili się całkowicie sądząc, że mogą osiągnąć kompromis z biurokracją. Aby powstrzymać rozwój oddolnego ruchu rewolucyjnego, biurokracja była skłonna poczynić chwilowe ustępstwa w dziedzinie płac, czasu pracy, cen, a nawet ‘wolnych związków zawodowych’.

Jednak ani przez moment poważnie nie rozważała możliwości zrzeczenia się swej władzy, ani nawet podzielenia się jej monopolem z przywódcami Solidarności. Jak trafnie ujął to Jan Szydlak: „Nie mają zamiaru przekazać władzy ani z nikim się nią dzielić”.

Dlaczego jest niemożliwe, by biurokracja tolerowała demokrację i zaakceptowała np. istnienie wolnych związków zawodowych jak na Zachodzie? Wynika to z jej pozycji jako pasożytniczej i uzurpatorskiej kasty rządzącej.

Nie występuje tu analogia do klasy rządzącej w kapitalizmie. Funkcja tej drugiej jest dobrze znana i zrozumiała dla wszystkich. Ma ona (przynajmniej w teorii, choć w obecnej epoce monopolistycznego kapitalizmu, nie jest to już do końca prawdą) do odegrania rolę w produkcji. W warunkach prywatnej własności środków produkcji, siłą napędową działalności produkcyjnej jest dążenie do osobistego zysku. Bez tej motywacji system nie mógłby funkcjonować. Nawet najbardziej świadomy robotnik w kapitalizmie nie myśli nawet o żądaniu likwidacji zysku czy domaganiu się, by kapitaliści nie zarabiali więcej niz. robotnicy. Podobny pomysł w kapitalizmie jest śmieszny.

Ale w Polsce kapitalizm został obalony. Środki produkcji są w rękach państwa. Co zatem uzasadnia ogromne dochody i przywileje biurokracji? Według Marksa, w państwie robotniczym funkcjonariusze ci mogliby liczyć najwyżej na płacę ‘nadzorcy’, równą zarobkom robotnika wykwalifikowanego.

Wszystko ponad to jest zwykłym okradaniem państwa i klasy robotniczej. Nie ma dlań, z socjalistycznego punktu widzenia, żadnego uzasadnienia.

Czy zatem biurokracja może tolerować demokratyczne swobody i wolne związki zawodowe? Czy może tolerować wolność krytyki? Wszak gdy tylko zniknąłby uścisk totalitaryzmu, wszyscy zaczęliby pytać o nieuzasadnione przywileje i rozbuchane zarobki biurokratów. Rychło zostaliby oni pozbawieni nieuczciwie zgromadzonych majątków i usunięci ze stanowisk.

Czy można sobie wyobrazić, że ta mafia zaakceptuje podobny bieg wypadków?

Biurokracja była skłonna przez krótki okres tolerować Solidarność wyłącznie dlatego, że była świadoma swej słabości i obawiała się spowodowania rewolucyjnego wybuchu. Stosowała zręczne manewry i taktyczne ustępstwa, czekając na dogodny moment do kontruderzenia.

Niestety, przywództwo Solidarności nie wykazało podobnego rozeznania w sytuacji. Argumentując, że ‘nie możemy prowokować Kremla’, przywódcy robotników prowadzili ich do porażki.

Oczywiście jest prawdą, że kremlowska biurokracja jest śmiertelnym wrogiem polskiej klasy robotniczej. Jak to można było zobaczyć w roku 1956, dżentelmeni ci nie zawahaliby się brodzić po kolana we krwi by ocalić swą władzę i przywileje.

Biurokrację może obalić jedynie ruch robotniczy. Czy istotnie gdyby polscy robotnicy rozpoczęli totalną walkę o przejęcie władzy, ruch robotniczy musiałby skończyć utopiony we krwi?

 

 

Czy polscy robotnicy mogli byli zwyciężyć?

 

Odważna akcja rewolucyjna w Polsce stanowiłaby preludium fali rewolucyjnych wystąpień w innych krajach Europy Wschodniej, w tym w ZSRR, co mogłoby udaremnić wszelkie próby interwencji.

Po pierwsze, sytuacja wewnętrzna w Polsce była niezwykle dogodna dla prób przejęcia władzy. Biurokracja nie miała środków by im się przeciwstawić – i była tego świadoma. To właśnie dlatego pośpiesznie zgodziła się na ustępstwa, i unikała walki, którą musiała przegrać. Tak naprawdę, władza znajdowała się w rękach robotników, tyle że oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Rewolucyjne przywództwo obdarzone odwagą płynącą z siły przekonań, uświadomiłoby to robotnikom. Zamiast powstrzymywać ruch i straszyć go widmem ‘rosyjskiej interwencji’, wezwałoby robotników do pozbycia się biurokracji i wybrania demokratycznych delegatów, którzy, zebrani w centralnym organie, przejęliby rządy w społeczeństwie. Organy samej Solidarności, poszerzone o reprezentację chłopów, młodzieży, kobiet, inteligencji, żołnierzy, mogły stanowić fundament autentycznego systemu demokracji robotniczej.

W rzeczywistości Solidarność była zalążkiem nowej formy demokratycznego państwa robotniczego, istniejącą obok starego aparatu totalitarnego państwa biurokratycznego. Taka sytuacja nie mogła się utrzymać. Alternatywa była następująca: albo Solidarność wyciągnie konieczne wnioski i położy kres państwu biurokracji, albo totalitarny reżim położy kres Solidarności.

Było to oczywiste dla wielu członków Solidarności. Nieustannie domagali się oni, by związek przeszedł do ofensywy przeciwko biurokracji, oskarżającej go bez przerwy o to, że jest ‘organizacją polityczną’ dążącą do przejęcia władzy. Ten pogląd biurokracji był nie tylko instrumentem prowokacji, ale i wiernym oddaniem rzeczywistego stanu rzeczy. Tylko ślepiec mógłby sobie bowiem wyobrażać, że Solidarność może w podobnej sytuacji być jedynie ‘zwykłym związkiem zawodowym’.

Solidarność musiała przejąć władzę lub zostać zniszczona. Nie było żadnej ‘trzeciej drogi’. I Solidarność mogła przejąć władzę całkiem łatwo. Masy tego oczekiwały. Biurokracja była pozbawiona oparcia, bezsilna. Na armii nie mogła polegać. Jedno słowo ze strony przywództwa wystarczyłoby do pokojowego przejęcia władzy.

Co wtedy? Zrozumiałe, że rewolucja polityczna w Polsce mogłaby przetrwać wyłącznie pod warunkiem, że szybko rozlałaby się na sąsiednie kraje. We współczesnych warunkach, polityka ‘narodowa’ to najkrótsza droga do klęski. Rewolucja polityczna albo jest międzynarodowa, albo nie ma jej wcale.

 

 

Międzynarodowe poparcie

 

Jakie były szanse na rozszerzenie się rewolucji politycznej? Otóż istniały wyraźne oznaki, że dla biurokracji rosyjskiej i jej wschodnioeuropejskich popleczników wydarzenia w Polsce były całkowitym zaskoczeniem.

Warto przypomnieć, że w roku 1968, gdy Dubczek nie posunął się nawet w połowie tak daleko jak zaszły ustępstwa w Polsce w latach 1980-1981, Moskwa nie zawahała się posłać tam swych czołgów. Jednak w latach 1980-81 Rosjanie wyraźnie wahali się i zmagali z wątpliwościami. Dlaczego?

Brak rosyjskiej interwencji nie był oczywiście spowodowany względami humanitarnymi, ale zwykłym strachem przed konsekwencjami. Biurokracja rosyjska nie miała wątpliwości, że w wypadku inwazji, większość polskiej armii z pewnością przeszłaby na stronę ludu.

Rok 1980 to nie był rok 1968 czy 1956. Sytuacja wewnętrzna w Rosji była nieporównanie mniej korzystna. W roku 1956, potępienie Stalina przez Chruszczowa na 20 Zjeździe dawało nadzieje na reformy. Gospodarka sowiecka nadal rozwijała się w tempie 10% rocznie. Biurokracja z ufnością patrzyła w przyszłość. Nawet w 1968, pod rządami Breżniewa biurokracja czuła twardy grunt pod nogami.

Jednak w roku 1980-81 sytuacja była już inna. Tempo wzrostu gospodarki sowieckiej, duszącej się pod ciężarem biurokracji, spadło do poziomu świata kapitalistycznego. Wcześniejsze obietnice ‘prześcignięcia USA’, podniesienia stopy życiowej itp. zostały porzucone. Niedobory dóbr konsumpcyjnych, a nawet żywności powodowały niezadowolenie w ZSRR. To był główny powód wahań Kremla wobec wystąpień polskiej klasy robotniczej.

Nie należy lekceważyć wpływu wydarzeń w Polsce na masy w Rosji i innych krajach Europy Wschodniej. Znamienne, że po raz pierwszy od lat, biurokracja zaczęła wówczas zagłuszać audycje Głosu Ameryki. Panicznie bała się wpływu nieocenzurowanych informacji o wydarzeniach w Polsce na jej własne społeczeństwo.

Nie zapominajmy o wyrazach poparcia, jakie do zjazdu Solidarności wystosowali robotnicy rumuńscy i rosyjscy. Pojawiły się doniesienia o próbach utworzenia wolnych związków zawodowych w Talinie. Powszechnym poparciem cieszyła się Solidarność na Łotwie. Były również doniesienia o wielkich strajkach w samym Związku Radzieckim. Trudno zweryfikować ich rzeczywisty zasięg. Jednak dowodem na panujący wśród rosyjskiej biurokracji strach był fakt, że po raz pierwszy oficjalna prasa radziecka zaczęła wówczas potępiać bierność radzieckich działaczy związkowych, krytykując ich za to, że nie bronią interesów swych członków! Cóż to było, jeśli nie zakamuflowane potwierdzenie istnienia powszechnego niezadowolenia w fabrykach, a jednocześnie oznaka przerażenia, jakim napawała Kreml perspektywa narodzenia się w ZSRR ruchu podobnego do tego w Polsce? Podobnie na Węgrzech pośpieszne skrócenie tygodnia pracy było próbą biurokracji uprzedzenia ruchu oddolnego poprzez ustępstwa na górze.

W tych warunkach, zbrojna interwencja przeciwko polskim robotnikom wywarłaby daleko idący wpływ na nastroje w szeregach tworzących armię radziecką chłopów i robotników,. Pamiętajmy, że nawet w 1956 r. wojska ZSRR stacjonujące na Węgrzech odmówiły walki z węgierskimi robotnikami i musiały być zastąpione oddziałami ciemnych poborowych z Syberii, którym powiedziano, że walczą z nazistowskim powstaniem w Berlinie! Dzisiejsze stadium rozwoju gospodarki radzieckiej sprawia, że nie istnieją już podobne rezerwy społeczne, po które można by sięgnąć.

Rosyjska biurokracja obawiała się militarnej interwencji w Polsce z jej nieprzewidywalnymi skutkami. Tak długo jak się dało, wolała zdać się na usługi polskich biurokratów w zadaniu utrzymania robotników pod kontrolą.

 

 

Biurokracja sabotuje gospodarkę

 

Polscy biurokraci prowadzili z górą Solidarności zręczną grę pełną taktycznych ustępstw, fałszywych obietnic i podpisów składanych na świstkach papieru, z zamiarem zmylenia robotników. Jednocześnie rozpoczęli bezwstydne działania dezorganizujące gospodarkę, sabotując produkcję i wywołując sztuczne niedobory, o które potem cynicznie obwinili robotników.

W pierwszym kwartale 1981 produkcja przemysłowa spadła o 12%, a produkcja rolnicza o 11%. Spadek w eksporcie sięgnął 17%, wskutek czego zadłużenie zagraniczne wzrosło do alarmującej kwoty 27 mld dolarów.

Odpowiadając na kłamliwe oskarżenia stalinistów, określających robotników mianem antysocjalistycznych „kontrrewolucjonistów”, jeden z delegatów na Zjazd Solidarności zauważył:

„Socjalizm miał polegać na pełnym udziale ludu w cywilizacji. Nie chcemy państwowej własności środków produkcji, chcemy społecznej własności środków produkcji. Mówią, że jesteśmy wrogami socjalizmu. Nie ma sił w Polsce, które domagałyby się prywatnej własności środków produkcji. Nie istnieją siły kontrrewolucyjne”.

Uchwały zgłoszone przez robotników na Zjeździe Solidarności zawierały wszystkie elementy autentycznego programu demokracji robotniczej: wolne wybory, zniesienie przywilejów biurokracji, robotnicza kontrola i kierownictwo nad gospodarką, wybieralność kierowników fabryk itd. Niestety żądania te nie zostały dopracowane i zebrane w ostateczny program, lecz pozostały na poziomie luźnych pomysłów i połowicznych wniosków, które robotnicy czerpali z osobistych doświadczeń.

Nie istniało świadome marksistowskie przywództwo zdolne nadać tym żądaniom spójną, uporządkowana formę, połączyć je z naczelną ideą przejęcia władzy przez proletariat i wprowadzenia rzeczywistej demokracji robotniczej. Stąd też imponująca waleczność polskich robotników stopniowo rozproszyła się w serii strajków i doraźnych starć, pozbawionych programu i dalszej perspektywy, i dlatego, ostatecznie, skazanych na porażkę.

Wystąpienia delegatów na Zjeździe Solidarności ujawniły powszechne poczucie frustracji. Część delegatów wyraźnie czuła, że władza w sposób nieunikniony wymyka im się z rąk, a biurokracja odzyskuje pewność siebie i przejmuje inicjatywę.

Nad ludnością krążyło widmo głodu. Pod koniec sierpnia władze wynegocjowały z Solidarnością obniżenie miesięcznego przydziału mięsa z 3,7 do 3 kg na osobę. We wrześniu, w okresie obrad I Zjazdu Solidarności, ceny chleba wzrosły o 300%.

Niekończące się kolejki kobiet wystających na chłodzie były oznaką stopniowego upadku gospodarki. Mówiło się o wzroście liczby bezrobotnych do miliona jeszcze przed końcem roku. Okoliczności te w połączeniu z brakiem perspektyw w sposób nieunikniony sprzyjały zniechęceniu, sceptycyzmowi i rozpaczy. Stworzenie właśnie takiego klimatu było centralnym punktem w planie Jaruzelskiego.

W sprzyjających momentach biurokracja organizowała tymczasem prowokacje, jak pobicie robotników w Bydgoszczy w marcu 1981. Miały one na celu wysondowanie reakcji robotników oraz przetarcie przed poważniejszymi akcjami. Podobnie odmowa rejestracji wolnych związków rolniczych była prowokacją i ostrzeżeniem, że biurokracja przygotowuje kontruderzenie.

Niemniej jednak, w każdej chwili na przestrzeni tych 18 miesięcy po strajku sierpniowym, robotnicy mogli przejąć władzę pokojowo, bez przemocy i wojny domowej. Zwłaszcza w pierwszym okresie biurokracja była zdezorientowana i podzielona. Realna władza była na ulicach, w fabrykach, kopalniach i stoczniach. Klasa robotnicza czuła swą potęgę i trzymała inicjatywę mocno w swych silnych rękach.

Opierając się na własnym doświadczeniu, istotna część robotników zaczęła pojmować, że niezbędne jest wypowiedzenie totalnej walki biurokracji. Należy podkreślić, że żadna znacząca część klasy robotniczej nie podnosiła żądania powrotu do kapitalizmu ani zniesienia państwowej gospodarki planowej.

 

 

Fatalne skutki umiaru

 

Choć nie wątpimy w szczerość ich intencji, tzw. ‘realistyczna’ polityka Wałęsy i ‘umiarkowanych’ odegrała absolutnie fatalną rolę. Liderom tym, zaślepionym ideą niemożliwego konsensusu z biurokracją, udało się jedynie zdemobilizować i zdezorientować szeregowych członków związku.

„Umiarkowani’ do samego końca trzymali się kurczowo swych złudzeń. Sprawozdanie przywództwa związku dla delegatów na Zjazd stwierdzało:

„Były w związku siły, które chciały osiągnąć wszystko natychmiast, i kilka razy daliśmy się wmanewrować w prowokacje: jednak mimo to, Związek działał w zgodzie z zawartymi porozumieniami(podkreślenia nasze).

Czytając dzisiaj te słowa trudno oprzeć się zdumieniu. Najbardziej świadome elementy Solidarności domagały się przyspieszenia procesu rewolucyjnego zdając sobie sprawę, że czas gra na korzyść wroga. Członkowie ci krytykowali politykę ‘małych kroków’ forsowaną przez kierownictwo, ponieważ widzieli, że prowadzi ona do katastrofy.

I jeśli sprawiali wrażenie, że chcą „wszystkiego natychmiast”, było tak po prostu dlatego, że zdawali sobie sprawę, iż wybór, przed którym stali to było właśnie wszystko albo nic: albo robotnicy przeprowadzą zwycięską antybiurokratyczną rewolucję polityczną, albo siły totalitarnej, stalinowskiej kontrrewolucji zniszczą wszystkie zdobycze klasy robotniczej. „Umiarkowani” uznali zatem całkowicie słuszne stanowisko za ‘prowokacyjne’! W następnych miesiącach ‘realistyczna’ polityka tych ludzi została odpowiednio oceniona przez historię.

Lech Wałęsa do samego końca upierał się, że Solidarność jest ‘niepolityczna’. „Związek jest społecznym ruchem robotników”, powiedział delegatom na Zjazd. „Nie pozwolę nikomu użyć go do celów politycznych’. W wywiadzie prasowym stwierdził:’Nigdy nie chciałem prowadzić dyskusji politycznej. Zawsze starałem się tego unikać’. W tym samym wywiadzie mówił nawet o potrzebie „odbudowania autorytetu władzy”.

A przecież przez cały ów czas władza ta czyniła przygotowania do zgniecenia Solidarności, aresztowania Wałęsy i innych przywódców oraz brutalnego zdeptania wszystkich zdobyczy klasy robotniczej.

Jednak nawet wtedy, za pięć dwunasta, walka była możliwa. Najbardziej radykalne skrzydło Solidarności chciało przejść do ofensywy. O słabości biurokracji świadczył, z jednej strony, faktyczny rozkład tzw. „partii komunistycznej’, a z drugiej - powstanie wolnego związku zawodowego milicjantów skupiającego 40 tys. członków.

  Powyższe fakty dobitnie pokazują stopień osamotnienia biurokracji. W ciągu dwunastu miesięcy poprzedzających Zjazd Solidarności, aż 118 budynków milicyjnych zostało ‘skonfiskowanych’ przez robotników i przekształconych w szkoły, domy mieszkalne i przychodnie, przy biernej i bezradnej postawie władz.

W tym samym okresie liczba członków PZPR spadła z 3,1 mln do 2,7 mln. ‘Oficjalne’ związki zawodowe przestały faktycznie istnieć po tym, jak 10 mln pracowników wstąpiło do Solidarności.

Jednak w decydującym momencie przywódcy Solidarności nie wiedzieli, co zrobić z siłami, którymi dysponowali. W sprawozdaniu kierownictwa dla delegatów na Zjazd znalazła się gorzka skarga:

„Na nasz umiar oni odpowiadają z jeszcze większą agresywnością”. Nie należało się temu dziwić. Słabość zawsze wywołuje agresję!

W przeciwieństwie do przywódców Solidarności, biurokracja starannie przygotowywała się do nieuniknionego starcia z klasą robotniczą. I trzeba przyznać, że były to przygotowania bardzo poważne i inteligentne.

 

 

Jaruzelski przygotowuje zamach stanu

 

Jaruzelski - ten sam, który odradzał Kani użycie siły podczas strajków w 1980 r. - był idealnym kandydatem do odegrania roli polskiego Bonaparte. Inteligentny, chłodno kalkulujący i cierpliwy, ów przedstawiciel wojskowego skrzydła biurokracji stopniowo skupił władzę w swym ręku. W październiku, po usunięciu Kani, stanął na czele partii, rządu i sił zbrojnych.

Kampania oszczerstw prowadzona w prasie i innych mediach przeciwko ‘siłom antyspołecznym’, ‘anarchii’ i ‘terroryzmowi strajkowemu’ cały czas przybierała na sile. Kierując wojsko do rozdziału żywności, dowództwo armii przyzwyczajało ludność do widoku żołnierzy sprawujących kluczowe funkcje w społeczeństwie.

Pod kierownictwem Jaruzelskiego, wojskowe skrzydło biurokracji przekształciło się w ‘arbitra’ sytuacji, balansując pomiędzy różnymi skrzydłami biurokracji, a także między biurokracją jako całością a klasą robotniczą, wreszcie między Warszawą a Moskwą.

Biurokracja moskiewska nie miała innego wyjścia – wobec poważnego osłabienia oficjalnej partii ‘komunistycznej’, która znajdowała się w stanie całkowitego rozkładu, musiała pokładać swą wiarę w Generale.

W obozie stalinowskiej kontrrewolucji wszystko było zatem perfekcyjnie zaplanowane. A jak wyglądała sytuacja w kierownictwie opozycji? Konfuzja i dezorientacja, ukryte pod listkiem figowym fałszywie pojętego ‘realizmu’, ‘umiarkowania’ a nawet ‘ostrożnego optymizmu’.

Dysydenci z KOR, do końca impotentni i chwiejni, ogłosili ‘samorozwiązanie’ w złudnej nadziei na ugłaskanie biurokracji. Ale każdy krok w tył przywódców opozycji tylko wzmacniał pewność siebie i agresywność tej pierwszej.

W końcu Jaruzelski zdecydował się urządzić prowokację, posyłając milicję do usunięcia pracowników okupujących Wyższą Szkołę Pożarnictwa.

To był moment prawdy. Już przedtem cześć najbardziej świadomych robotników opowiadała się za stworzeniem milicji robotniczej i uzbrojeniem robotników w pręty i kaski, aby stawić opór agresji. Pod naciskiem dołów Wałęsa zarządził strajk generalny, jednak dopiero na czas w tydzień po prowokacji. Jednocześnie przywódcy Solidarności próbowali wznowić negocjacje z rządem.

Nawet teraz można jeszcze było przekuć nadchodzącą porażkę w zwycięstwo – gdyby przywództwo wezwało polskich robotników do frontalnego wystąpienia - począwszy od natychmiastowego strajku generalnego - do rozbrojenia milicji, aresztowania spiskowców i wzięcia władzy we własne ręce.

Ale gdy Jaruzelski zobaczył słabość i niezdecydowanie przywódców robotniczych, natychmiast wyciągnął odpowiednie wnioski. Efektem był zamach stanu 13 grudnia.

Jedynym sposobem na uniknięcie tej porażki był strajk generalny i powstanie proletariatu. Jak to określił Marks w okresie Komuny Paryskiej, robotnicy musieliby ‘szturmem zdobyć niebo’, niszcząc podstawy władzy biurokratycznej w Polsce, tworząc autentyczny system demokracji robotniczej, a następnie wystosowując internacjonalistyczny apel klasowy do robotników i chłopów Europy Wschodniej i Rosji.

Niestety polityka kierownictwa Solidarności w ostatnich 18 miesiącach dała również biurokratom w Europie Wschodniej i Rosji czas, by zohydzić robotnikom tych krajów polski proletariat. Dzień w dzień oficjalna prasa w Rosji, na Węgrzech, w Czechosłowacji i Bułgarii pełna była oszczerstw pod adresem polskiej klasy robotniczej, przedstawianej jako ‘kontrrewolucjoniści’ i ‘elementy antysocjalistyczne’.

Rzekomo realistyczna polityka poszukiwania kompromisu z biurokracją, przeprowadzenia ‘częściowej rewolucji’, miała fatalne skutki i w sposób nieunikniony doprowadziła do zamachu stanu Jaruzelskiego.

Pod sztandarem Solidarności zgromadziło się 10 ml robotników, którzy mieli za sobą 18 miesięcy walki. Ich wola walki i odwaga nigdy nie budziły wątpliwości. Ujawniały się wielokrotnie w walce kontynuowanej nawet po zamachu.

Zwolennicy Solidarności mieli w wielu aspektach przewagę. Zajmowali wszystkie kluczowe miejsca w kraju i mieli członków i sympatyków nawet w sercu państwowego aparatu.

Jednak w decydującym momencie, Jaruzelski zdołał w kilka godzin i najwyraźniej bez wielkiego oporu zerwać łączność, wprowadzić wojsko do radia i telewizji, zamknąć stacje benzynowe i zmilitaryzować komunikację publiczną.

Jakimi siłami dysponował Jaruzelski przed 13 grudnia?

Partia ‘komunistyczna’ była całkowicie osamotniona, zdyskredytowana i zdemoralizowana. PZPR nie była niczym więcej niż klubem biurokratów, a w każdym razie została, pod naporem mas, rozbita od góry do dołu i praktycznie sparaliżowana. Znamienne, że w wydarzeniach, które nastąpiły po 13 grudnia, oficjalna partia ‘komunistyczna’ nie odegrała żadnej roli.

Rola Jaruzelskiego jako ‘Napoleona’ uwidoczniła się w jego zachowaniu po zamachu. Cynicznie próbując zyskać popularność i znaleźć kozła ofiarnego, winą za kryzys obarczył poprzednie kierownictwo partii. Aresztowano pewna liczbę biurokratów najbardziej kojarzonych z korupcją, w tym 4 wojewodów. Na liście aresztowanych były 32 nazwiska byłych członków kierownictwa PZPR, w tym Gierka. Rzeczą bez precedensu w historii stalinizmu był sposób, w jaki partia, sprawująca ‘kierowniczą rolę w społeczeństwie’, została odsunięta na boczny tor przez przedstawiciela biurokracji wojskowej. Przynajmniej niektórzy z jej przywódców najwyraźniej dowiedzieli się o stanie wojennym o 4 rano 13 grudnia, po jego wprowadzeniu! Innymi słowy, wojskowa kasta nie widziała nawet powodu, by informować członków rządu o swoich planach. Ten drobny fakt pokazuje jasno, że rząd i partia ‘komunistyczna’ byli pozbawieni jakiegokolwiek oparcia. Nie reprezentowali nic i nikogo. W decydującej chwili 2,7 mln członków PZPR znaczyło tyle, co zero.

 

 

Niepewne wojsko

 

Jakie jeszcze siły stanęły do walki przeciwko klasie robotniczej? Pozostaje jeszcze samo wojsko. Ale armie mają to do siebie, że składają się z żołnierzy. A ci podlegają procesom i zjawiskom dziejącym się w s p o ł e c z e ń s t w i e.

Oficerowie należą do kasty uprzywilejowanej, nieskończenie odległej od idei, aspiracji i stylu życia szeregowego polskiego żołnierza. 85% kadry oficerskiej, w tym cała generalicja, należało do PZPR. Z kolei zdecydowana większość żołnierzy sympatyzowała z Solidarnością. Jak widzieliśmy, nawet część milicji przyłączyła się do ruchu. Właśnie to, bardziej niż cokolwiek innego przekonało Jaruzelskiego, że trzeba działać.

Biurokracja w żadnym wypadku nie była pewna lojalności wojska. W istocie głównym powodem, że zwlekała z działaniem tak długo, był brak zaufania do armii.

Podczas samego zamachu władze nie śmiały użyć zwykłych żołnierzy do akcji represyjnych przeciwko robotnikom. Ich rola sprowadzała się do obsadzenia posterunków ulicznych i blokady ulic. Zadania te wypełniali z niechęcią. Brudną robotą represji zajęli się zawodowi bandyci i umundurowane lumpy z ZOMO i tajnych służb.

Mimo tej ograniczonej roli, demoralizacja wśród żołnierzy była znaczna. Korespondent hiszpańskiej liberalnej gazety El Pais był zdumiony różnicą w zachowaniu żołnierzy i milicji: „ulicami przechodzą patrole żołnierzy, którzy zachowują się przyjaźnie, obok sił milicyjnych, których postępowanie jest rygorystyczne i wzbudza wrogość” (5 stycznia 82).

Wiedzeni instynktem klasowym, robotnicy próbowali bratać się z żołnierzami:

„W Gdańsku w pierwszych dniach stanu wojennego były przypadki bratania pomiędzy żołnierzami i ludnością, która z uśmiechem przyklejała nalepki Solidarności na wozach pancernych i proponowała żołnierzom kanapki, papierosy i ciepłe napoje.

Zjawisko to wydało się władzom na tyle niepokojące, że odesłały z miasta całą jednostkę.” (El Pais 3 stycznia 82)

Podobne zjawisko powtarzało się we wszystkich ośrodkach przemysłowych. W Warszawie, gdy policja brutalnie rozbijała studencką demonstrację, żołnierze trzymali się na uboczu:

„Odpowiadający za blokadę ulicy żołnierze umożliwili dużej ilości demonstrantów ucieczkę przed milicją.

Na samym środku Marszałkowskiej, w sercu Warszawy, można było bez przeszkód kolportować podziemny biuletyn Solidarności pod nosem patroli wojskowych, które wręcz przechodziły na drugą stronę ulicy, by nie musieć interweniować.” (El Pais 3 stycznia 82).

Powyższe fakty dowodzą w sposób bezsporny, że zdecydowana większość żołnierzy była po stronie robotników. Ale by ta sympatia przełożyła się na działania, nie wystarczy zwykłe zbratanie. Polski żołnierz musi być przekonany, że proletariat zmierza do przejęcia władzy. Jeśli widzi on jedynie nieskoordynowane strajki i mniej lub bardziej bierne demonstracje, choćby największa sympatia nie wygra w nim z kijem i pistoletem jego oficera.

To, że robotnicy byli gotowi do walki jest oczywiste. Zastrajkowały stocznie na Wybrzeżu, kopalnie na Śląsku, fabryka traktorów w Ursusie, Nowa Huta, Huta Katowice, FSO i wiele innych zakładów.

Zamachem stanu biurokracja ostatecznie przekreśliła jakiekolwiek możliwości kompromisu z klasą robotniczą.

„My albo oni” – to był bojowy okrzyk rządzącej kasty. Pomimo ryzyka, Jaruzelski nie zawahał się przeprowadzić zamachu stanu. Działał pewnie, odważnie i zdecydowanie. Celem biurokracji, która teraz skupiła się wokół wojskowego przywódcy, była ni mniej ni więcej, tylko całkowita likwidacja wszystkich ekonomicznych, społecznych i politycznych zdobyczy klasy robotniczej. Chciała dać robotnikom nauczkę, biorąc straszny odwet za wszystkie upokorzenia ostatnich miesięcy.

Jaka była odpowiedź przywódców robotników? Wezwanie do strajku z żądaniem ‘uwolnienia wszystkich aresztowanych i zniesienia stanu wojennego’. Co było treścią tego hasła? Powrót do ‘status quo’. Ale polscy robotnicy walczyli właśnie o obalenie tegoż ‘status quo’, o przebudowę społeczeństwa i zgniecenie potęgi biurokratycznych władców. Tylko czytelny program oparty na idei rewolucji politycznej przeciw biurokracji mógł odnieść sukces.

Robotnicy stawiali dzielny opór oddziałom milicji usiłującym wyprzeć ich z terenów stoczni w Gdańsku. Były setki rannych. Lokalna gazeta „Głos Wybrzeża” winą za te wypadki obarczyła ‘elementy, które całkowicie straciły instynkt samozachowawczy”. Podobne wydarzenia miały miejsce w innych ośrodkach przemysłowych. Jednak wobec braku przywództwa i jasnego planu działania, ruch był skazany na porażkę.

Najemni kłamcy biurokracji rozpowszechniali rozmaite kalumnie przeciwko robotnikom. W Szczecinie odkryto rzekomo arsenał zawierający materiały wybuchowe, bagnety i granatnik, przygotowane na ‘kontrrewolucyjny zamach stanu’ i masakrę 80 tys. członków PZPR. Zamiarem ‘wrogów socjalizmu’ miało być wyprowadzenie Polski z Układu Warszawskiego, demontaż socjalizmu i ‘powrót do kapitalizmu’. (New Times)

Tyle ‘planów’ i ‘przygotowań’! A mimo to w nocy 12 grudnia przywódcy ‘kontrrewolucji’ dali się zaskoczyć policji w łóżkach swych pokoi hotelowych! Nie było oznak zbrojnego oporu. Milicjanci ranni w Katowicach ucierpieli od kamieni. Ale górnicy zginęli od kul milicji. Bardzo dziwna ‘kontrrewolucja’!

W rzeczywistości było dokładnie odwrotnie niż to przedstawiały bezwstydne kłamstwa stalinowskiej prasy. Jedyne szczegółowe plany kontrrewolucyjnego zamachu stanu to były plany Jaruzelskiego. Ze strony Solidarności nie było ani planów, ani przygotowań. Przywódcy niezależnych związków byli prowadzeni jak cielęta na rzeź.

Korespondent El Pais napisał (15 stycznia 86):

„Z technicznego punktu widzenia akcja wojskowa była perfekcyjna. Konfrontacja, której się obawiano, nie nastąpiła miejsca, nie wybuchł nawet strajk generalny; miały jedynie miejsce odosobnione incydenty. Polskie wojsko spotkało się z wręcz przychylną postawą Kościoła, który ustami prymasa Józefa Glempa robił, co mógł, by uspokoić wszystkich i wywołać obniżenie mobilizacji wśród ludności”. (podkreślenie nasze).

Ta sama gazeta dodawała:

„Władze wojskowe podjęły wczoraj próbę wykorzystania Kościoła katolickiego do zaapelowania do ludności o spokój, wykorzystując godzinną transmisję kazania wygłoszonego w niedzielę przez kardynała prymasa Glempa, w którym, po potępieniu stanu wojen ego, odwołał się on do ‘rozsądku’.”

Powyższe słowa całkowicie obalają stalinowski mit o kontrrewolucyjnym, prokapitalistycznym spisku z Kościołem w roli głównej. O ile prawdą jest, że wielu szeregowych księży, żyjących blisko chłopów i robotników, rzeczywiście próbowało być wyrazicielami niedoli mas, to hierarchia kościelna odegrała rolę całkowicie reakcyjną.

Pomimo swych wszystkich konfliktów z biurokracją, hierarchia woli  z nią mieć do czynienia niż oprzeć się na rewolucyjnym ruchu polskich robotników. Od dwóch tysięcy lat kościół rzymskokatolicki uczy biednych i uciskanych, że należy ulegać bogatym i możnym. W okresie Solidarności próbował manewrować pomiędzy masami a biurokracją. I w ostatecznym rozrachunku, Glemp i hierarchia, jako ‘lojalna opozycja’, stanowiły istotny element poparcia dla biurokracji.

Podobnie protesty przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego ze strony burżuazyjnych przywódców Zachodu były czystą hipokryzją. Owi ‘demokraci’ nigdy nie protestowali przeciwko wojskowym dyktaturom w Hiszpanii, Portugalii, Salwadorze, Nikaragui, Wietnamie, Grecji, Turcji, Filipinach. Atakują oni reżimy totalitarne jedynie wtedy, gdy opierają się one na upaństwowieniu środków produkcji, lub, kiedy są na granicy obalenia przez masy, jak ostatnio na Haiti i Filipinach. Innymi słowy, występują przeciwko ZSRR, Polsce, Kubie nie ze względu na ich negatywne cechy, ale właśnie ze względu na ich aspekty pozytywne i postępowe.

Prawda jest taka, że zamach Jaruzelskiego przyniósł światowej burżuazji głęboką ulgę. Moskiewska propaganda przypisująca polskim robotnikom zamiar wyprowadzenia Polski z Układu Warszawskiego i wypowiedzenia porozumień jałtańskich jest prymitywnym i oczywistym wymysłem.

Kilkadziesiąt lat temu imperialiści zaakceptowali podział Europy na ‘strefy wpływów’. Wiedzą oni, że restauracja kapitalizmu w krajach Europy Wschodniej jest niemożliwa. Wraz z rosyjską biurokracją podzielili między siebie świat i obie strony są jedynie zainteresowane utrzymaniem ‘status quo’.

Zwycięstwo rewolucji politycznej i utworzenie zdrowego systemu demokracji robotniczej w jakimkolwiek kraju Europy Wschodniej byłoby potężnym impulsem dla rewolucyjnego ruchu proletariatu w Europie Zachodniej, Japonii i USA. Podobnie jak zwycięstwo rewolucji socjalistycznej w jakimkolwiek dużym kraju Europy Zachodniej spowodowałoby upadek biurokratycznych reżimów w Rosji i Europie Wschodniej.

Rewolucje nie uznają granic. To dlatego zarówno biurokracja rosyjska jak i burżuazja Zachodniej Europy i USA bardzo obawiają się ruchów rewolucyjnych, obojętne - na Zachodzie czy Wschodzie. Prasa kapitalistyczna wykorzystała zamach Jaruzelskiego by obrzydzić ideę socjalizmu, jednak w głębi duszy cieszyła się widząc zgniecenie ruchu polskich robotników:

„Zachodnie reakcje na zamach są bardzo umiarkowane. Sugeruje się nawet, że wierzyciele Polski, zachodnie banki, postrzegały ewentualny wojskowy pucz lub sowiecką inwazję za najlepszą gwarancję spłaty udzielonych przez siebie kredytów”. (El Pais 15 lutego 81 [chyba 82? – RM])

Oto prawdziwy głos zachodniej burżuazji! Jak zły by nie był Jaruzelski (‘zły’ nie dlatego, że dokonał zamachu stanu, ale dlatego, że opiera się na upaństwowionej gospodarce planowej), tysiąc razy gorsze było widmo ‘anarchii’ w postaci milionów zorganizowanych robotników mogących przejąć władzę z rzeczywistym programem demokratycznego socjalizmu. To już lepszy Jaruzelski!

W dniu zamachu, brytyjski Sunday Times opublikował wypowiedź bankiera, który stwierdził, że „byłoby dobrze, gdyby Rosja wkroczyła, bo przyjęłaby na siebie zobowiązanie spłaty polskich długów” (Sunday Times, 13 grudnia 81) (podkreślenie nasze). Jeszcze przed zamachem, brytyjski liberalny The Guardian cytował słowa nowojorskiego bankiera: „jeśli polski rząd zdoła odzyskać kontrolę, lub jeśli Rosjanie przejmą władzę, będzie to przykre dla polskiego społeczeństwa, ale długi zostaną spłacone.” (The Guardian, 9 grudnia 81) (podkr. nasze)

Jeszcze jaśniej wyraził się bankier, którego wypowiedź przytoczył Sunday Times 20 grudnia, w tydzień po zamachu:

„Jeśli trochę ludzi zostanie zabitych za cenę przywrócenia rozwoju [polskiej] gospodarki, nie będzie to cena wygórowana” (podkr. nasze).

A co na to wszystko prawicowi przywódcy robotniczy Zachodu? Jak zwykle, socjaldemokraci byli wiernym echem swych imperialistycznych panów. 15 grudnia El Pais przypomniał:

„Niektórzy znaczący politycy Zachodu, jak Willy Brandt i Bruno Kreisky, już dawno podkreślali, że Polacy muszą przede wszystkim pracować tyle, ile w każdym społeczeństwie jest niezbędne do utrzymania porządku społecznego”. (podkr. nasze)

Tak więc w godzinie próby, wszystkie siły starego porządku stanęły naprzeciwko polskiego proletariatu: biurokracja i jej państwo, wsparta przez hierarchię kościelną, zachodnich bankierów i ich rządy.

A mimo to Solidarność mogła zwyciężyć; zwłaszcza w pierwszej fazie istniała możliwość pokojowego przekształcenia społeczeństwa. Brakowało nie woli walki, ale świadomości: rewolucyjnego przywództwa, uzbrojonego w przemyślaną strategię i program walki, gotowego wyciągnąć konieczne wnioski z sytuacji. To i tylko to wyjaśnia porażkę 13 grudnia.

 

 

Po przegranej

 

Nie sposób przecenić traumatycznych skutków porażki poniesionych przez proletariat. I nie chodzi tylko o represje, zwolnienia, pobicia, internowanie praktycznie całego kierownictwa: jeszcze gorsze były skutki psychologiczne, wywołane świadomością, że ruch 10 milionów robotników mógł zostać pokonany nieledwie bez zdolności do zadania ciosu w obronie własnej. Taka porażka podrywa w robotnikach wiarę w siebie. Może ona cofnąć ruch jeszcze dalej wstecz niż klęska powstania, kiedy przynajmniej masy mogą powiedzieć: „walczyliśmy, ale zostaliśmy pokonani”.

Wyczerpanie nerwowe i fizyczne po długim okresie walki i ciągłej aktywności w sposób nieunikniony wpływa poważnie na masy robotnicze. Co gorsza, trudności materialne i poczucie niepewności spowodowane kryzysem sprzyjają rosnącej bierności i, do pewnego stopnia, czasowemu zniechęceniu i demoralizacji.

Wszyscy intelektualiści i pomniejsi biurokraci, którzy przyłączyli się do robotników w chwilach, gdy Solidarność parła do przodu, teraz w pośpiechu opuścili okręt, i zaprzestali działalności lub powrócili do obozu biurokracji.

Nawet w kołach opozycyjnych, zwłaszcza intelektualnych, panowała atmosfera defetyzmu, pesymizmu i cynizmu. Elementy nic nierozumiejące z sytuacji podawały w wątpliwość rolę klasy robotniczej. Ta gangrena sceptycyzmu tocząca ‘opozycyjnych’ intelektualistów była oznaką rozpaczy, o krok ledwie od apostazji. Wielu zresztą otwarcie przywoływało podobne ‘powody’, zdradzając walkę i zaprzedając się biurokracji, a pocieszenia szukając w wódce.

Trzeba pamiętać, że klasa robotnicza potrzebuje czasu by podnieść się po tak straszliwym ciosie. Było jasne, że lata musza upłynąć nim rany się zabliźnią, a robotnicy odzyskają wiarę w siebie.

Brutalna prawda była taka, że biurokracji udało się odzyskać monopol władzy. Wizyta Jaruzelskiego we Francji, podczas której przyjęty został przez ‘socjalistycznego’ prezydenta (choć przez boczne drzwi) była dalszym krokiem w kierunku ‘normalności’. Pomimo problemów, biurokraci odzyskali ducha. Czuli teraz, że znowu niepodzielnie rządzą na swoim podwórku. Były jakieś strajki i incydenty, jednak nic, co mogłoby poważnie zagrozić władzy biurokracji.

 

 

Niestabilne rządy biurokracji

 

Co jednak zdumiewa, gdy analizuje się sytuację ostatnich czterech lat, to fakt, że rządząca kasta nie potrafi przywrócić ‘normalnego’ totalitarnego porządku.

O kryzysie ekonomicznym już wspomnieliśmy. To pięta achillesowa biurokracji. W pierwszych siedmiu miesiącach 1985 roku eksport dewizowy spadł o 2,5%, podczas gdy import wzrósł o 11%. Ceny wzrosły. Ostatnio ceny benzyny o 20-30%, a mięsa o 10-15%. Według wyników badań ogłoszonych ostatnio przez Solidarność, koszty utrzymania od roku 1980 wzrosły o 355%. Płace realne spadły o 16%, emerytury o 20%, a blisko 30% rodzin żyje w ubóstwie. Ponadto istnieje niedobór 2 milionów mieszkań. Panuje powszechny pesymizm co do perspektyw na przyszłość. W niedawnym sondażu na pytanie „Czy rząd przezwycięży kryzys ekonomiczny” 64% pytanych odpowiedziało ‘nie’ lub ‘raczej nie’.

A jednak zeszłoroczne próby zorganizowania protestu przeciw rosnącym cenom żywności podjęte przez podziemną Solidarność zakończyły się niepowodzeniem. Przyczyną jest fakt, że masy nie doszły jeszcze całkiem do siebie po porażce.

Amerykański Wall Street Journal (14 sierpnia 85) przeprowadził interesujące rozmowy z gdańskimi stoczniowcami, które trafnie oddają nastroje mas:

„Przedtem była jedność, ale teraz ludzie się boją. Chcą tylko przetrwać. Bardzo im zależy na wolnych związkach i strasznie nienawidzą rządu, ale teraz zachowują to dla siebie”.

Inny robotnik powiedział:

 „Jeśli wezwą teraz do strajku generalnego, trochę ludzi by się przyłączyło, ale zbyt wielu by się zawahało. Nikt nie wierzy, że byłaby jedność taka jak kiedyś, ale też nie pracujemy już tak dobrze jak przedtem. Z niewolnika nie ma pracownika.”

Niezadowolenie robotników ujawniło się w fali nielegalnych strajków, które miały miejsce nawet w małych miasteczkach i zakładach średniej wielkości.

Rzecznik rządu Urban, zapytany na konferencji w 1984 o opozycję, odpowiedział: „Obie strony są w impasie. Nie wiemy, co robić. Nie mamy programu, jak z nimi postępować.” Odnosząc się do Solidarności Urban powiedział:

„Solidarność nie stanowi już problemu. Gorszy jest brak zaufania i sceptycyzm ludzi w stosunku do nas. Dopływ członków do nowych związków jest rozczarowująco wolny, ponieważ nie możemy im zaoferować tego, co Solidarność”.

Urban poczynił również zaskakujące wyznanie:

„A w niektórych branżach robotnicy próbują wykorzystać oficjalne związki do organizacji strajków. Np. przygotowywany jest strajk w branży poligraficznej z żądaniem zakupu nowych maszyn”.

Pytany o rolę Kościoła, Urban odparł:

„Prymas nie jest problemem, podobnie kler na wsi. Księża w wielkich miastach mogą sprawić kłopoty”.

A następnie poskarżył się:

„ Utalentowani ludzie nie przystępują do nas. Np. wśród pisarzy, którzy przychodzą do nas by drukować w oficjalnych wydawnictwach, nie ma tych najlepszych”.

Każdy reżim pozbawiony poparcia wśród młodzieży jest skazany na porażkę. Zeszłoroczna czystka na uczelniach dowiodła, że próby zdobycia serc i umysłów studentów przez reżim kompletnie zawiodły. To samo dotyczy młodych ludzi w ogóle.

Podobnie sprawy się mają z artystami, pisarzami i intelektualistami. Rządy biurokracji nie dają się pogodzić z rozkwitem kultury. Brak wolności to śmierć dla sztuki i nauki, które wymagają swobody myśli, oddechu, wolności krytyki i popełniania błędów. To dlatego biurokracja nie może przyciągnąć ludzi utalentowanych. Tylko mierni konformiści mogą wytrzymać w gorsecie biurokratycznej kontroli.

Ale najbardziej znaczące jest to, że niezadowolenie robotników znalazło wyraz nawet w ramach oficjalnych związków. To jest poważne ostrzeżenie dla biurokracji. Zwiastuje burzę.

Również uwagi na temat Kościoła są znamienne. Biurokracja nie obawia się Glempa i hierarchii (mimo enigmatycznych odniesień do episkopatu). Nie budzi ich niepokoju również kler wiejski, bardziej konserwatywny i tradycjonalistyczny, w którym reakcyjne, antysocjalistyczne idee mogą być bardziej powszechne. To młodsi księża z miast, znajdujący się pod wpływem ruchu robotniczego, spędzają reżimowi sen z powiek; mogą oni bowiem dostarczyć quasi legalnej platformy dla niezadowolenia robotniczego.

Brutalne morderstwo księdza Popiełuszki było efektem paniki, jaką w reżimie budzi działalność owych młodych księży, którzy bardzo zbliżyli się do ruchu robotniczego i byli szczerze zaangażowani w Solidarność.

Proces zabójców księdza Popiełuszki był wydarzeniem bez precedensu w historii reżimów stalinowskich. Z jednej strony był on próbą wzmocnienia przez Jaruzelskiego kontroli nad twardogłową, stalinowską frakcją biurokracji, zwłaszcza tajną policją. Z drugiej jednak strony, dowodził również obaw wśród bardziej dalekowzrocznego skrzydła biurokracji przed wybuchem gniewu klasowego w wypadku nieukarania morderców Popiełuszki.

Mimo wszystko biurokracji nie udało się zlikwidować opozycji. Ocenia się, że w podziemie zaangażowanych jest, w ten czy inny sposób, blisko milion ludzi. Prasa podziemna jest szeroko czytana. Zjawiska te osiągnęły rozmiary bez precedensu w państwie stalinowskim.

Zeszłoroczne wybory miały być dla reżimu próbą sił. Według informacji rezimu, frekwencja wyniosła 78,8%, choć opozycja wzywała do bojkotu. Solidarność twierdziła, że głosowało 66% uprawnionych, przy czym frekwencja była znacznie niższa w Gdańsku (47-55%) oraz Gdyni i Sopocie (35-43%). Jest jasne, że biurokracja uznała frekwencję za względny sukces. Również brak większych protestów przeciwko podwyżkom cen wzmocni pewność siebie reżimu. Z drugiej strony, pomimo bardzo poważnego kryzysu, w ciągu trzech ostatnich lat gospodarka w istocie wzrosła o 5%.

Jednakże to właśnie wzrost w gospodarce jest tym czynnikiem, który powoduje większą gotowość do walki i przygotowuje wielki wybuch. W miarę jak sytuacja ekonomiczna będzie się poprawiać, choćby nieznacznie, robotnicy będą mogli odetchnąć swobodniej.

Od wprowadzenia stanu wojennego minęło już 5 lat. Rany zadane przez klęskę stopniowo się goją. Powoli, lecz niezawodnie robotnicy odzyskają utraconą wiarę. Do fabryk będzie wkraczać nowe pokolenie młodych robotników, dla których czasy sprzed 13 grudnia stanowią zaledwie mgliste wspomnienie. W którymś momencie nowy wybuch, usuwający w cień wydarzenia lat 1980-81, jest nieunikniony.

Pod powierzchnią pozornego spokoju i ‘normalności’ w masach rośnie potężne niezadowolenie. Nieefektywność, marnotrawstwo i korupcja biurokracji zawiodły Polskę w ślepą uliczkę. Na 10 tys. mieszkańców przypada zaledwie 76 łóżek szpitalnych, szpitale cierpią na chroniczny niedobór wyposażenia. Opieka zdrowotna, która powinna być jednym z głównych osiągnięć państwowej gospodarki planowej, jest w kryzysie.

Tysiące codziennych niesprawiedliwości przygotowują grunt pod eksplozję. Niedawno Lech Wałęsa ostrzegł, że możliwy jest ‘gigantyczny wybuch’. To niewątpliwie prawda. Ale stawia ona po raz kolejny najbardziej fundamentalny problem: kwestię przywództwa.

Pierwszym obowiązkiem tych, którzy życzą zwycięstwa polskiej klasie robotniczej, jest przyswojenie lekcji płynącej z przeszłych porażek.

Niestety, w cztery lata po tamtych wydarzeniach, wydaje się, że ci najbardziej odpowiedzialni nie nauczyli się wiele. Komentując niedawno doświadczenia z lat 1980-81, Lech Wałęsa stwierdził: „Niemożliwe było rozegrać to wtedy inaczej. Mogliśmy przegrać gorzej. Gdyby cofnąć czas, zrobiłbym dokładnie to samo” (wypowiedź cytowana w Wall Street Journal 24 czerwca 85. Podkr. nasze).

Powtórzenie dokładnie tej samej błędnej polityki doprowadzi do identycznej porażki. Bardzo ważne jest, by przywódcy i działacze Solidarności stanowczo odcięli się od politycznych błędów przeszłości. Muszą teraz opowiedzieć się zdecydowanie za obaleniem kasty biurokratycznych pasożytów, jako jedyną drogą ocalenia polskiego społeczeństwa od koszmaru rozkładu ekonomicznego i chaosu, które mu grożą.

Już teraz w podziemiu najlepsze siły klasy robotniczej i młodzieży przegrupowują się. To z ich szeregów wyłoni się nowe pokolenie robotniczych bojowników, które podniesie Solidarność na wyższy jakościowo poziom.

„Pokonane armie szybko się uczą”. Po doświadczeniach lat 1980-81 i odczuciu na własnej skórze stalinowskiej kontrrewolucji, następnym razem robotnicy będą znacznie bardziej krytyczni. Ale najważniejsze, by politycznie najbardziej świadome elementy Solidarności w sposób wyraźny zerwały z błędną polityką przeszłości. Nie mogą dać się zwieść ‘inteligenckim’ doradcom, którzy próbują doprowadzić do pojednania między robotnikami i ich najgorszymi wrogami. Odrzuciwszy biurokratów z PZPR i posłusznych jej ‘związków’, nie mogą tolerować istnienia elementów biurokratycznych w Solidarności, próbujących zagłuszyć głos dołów.

Polscy robotnicy przegrali pierwsze starcie w swej walce wskutek braku silnego i świadomego rewolucyjnego przywództwa. Najpilniejszym zadaniem obecnego czasu jest stworzenie takiego właśnie przywództwa. A to może się jedynie dokonać na gruncie właściwego zrozumienia błędów przeszłości. Wierzymy, że tylko idee i metody prawdziwego marksizmu, który nie ma nic wspólnego z odpychającą, stalinowską, biurokratyczną karykaturą, mogą dostarczyć odpowiedzi na problemy stojące przed klasą robotniczą.

Z chwilą, gdy energia i heroizm polskiego proletariatu połączą się z programem rewolucji politycznej i ideą ustanowienia rzeczywistej demokracji robotniczej, żadna siła go nie powstrzyma.

Zwycięstwo proletariatu, prowadzące do ustanowienia zdrowego systemu demokracji robotniczej w Polsce, doprowadzi do obalenia biurokracji i ustanowienia demokracji robotniczej w pozostałych krajach Europy Wschodniej i ZSRR, dając jednocześnie sygnał do rewolucji społecznej w kapitalistycznych krajach Zachodu. Pod demokratycznymi rządami klasy robotniczej, horrory stalinizmu i kapitalizmu staną się upiorami przeszłości, a ludzkość podniesie się na właściwy sobie poziom, zwiastujący świt nowej epoki w dziejach ludzkiej cywilizacji: świata bez niewolnictwa, cierpienia, wojen i bezrobocia - Socjalistycznej Wspólnoty wszystkich ludów świata.

(1 marca 1986)

 

Załącznik: Żądania programowe trockistowskiej frakcji Solidarności

 

Konstytucja PRL, która z hipokryzją proklamuje socjalizm i władzę ludu, jest listkiem figowym skrywającym najbardziej barbarzyńską władzę, depczącą podstawowe prawa pracownicze.

Jako żądanie minimum, walczymy o wprowadzenie wszystkich demokratycznych praw obłudnie zagwarantowanych w konstytucji, ale w praktyce niedostępnych polskiemu społeczeństwu:

 

 

 

Od wydawcy:

 

Publikujemy powyższy dokument, który trafił do nas w ostatnich dniach, jako głos w dyskusji toczącej się w łonie brytyjskiego i międzynarodowego ruchu pracowniczego na temat nauk płynących z wydarzeń w Polsce w latach 1980-81, oraz perspektyw i programu dla nadchodzącej rewolucji politycznej w Polsce i Europie Wschodniej.

 

Lipiec 1986