WZAJEMNE ZROZUMIENIE
Gdy obie strony trwają przy swoim - wzajemne zrozumienie
wyklucza czasem porozumienie. Tym bardziej, że nie mieścimy się w "niezwykle
skromnych" kryteriach wyznaczających "warunki brzegowe wspólnego ruchu
emancypacyjnego", ustanowionych przez Tomasza Rafała Wiśniewskiego (T.R.
Wiśniewski, "W poszukiwaniu dialektycznej tożsamości"). Odrzucamy bowiem "nie
przeciwstawianie się jakimkolwiek emancypacyjnym dążeniom klas i warstw i grup
społecznie upośledzonych".
Z naszego punktu widzenia istotny jest przede wszystkim rzeczywisty i
długofalowy interes klasy robotniczej (i szerzej proletariatu). Istotne jest na
ile, w konkretnych warunkach, dążenia innych klas, warstw czy grup upośledzonych
są zgodne, obojętne, sprzeczne lub antagonistyczne z tym interesem. Nawet
wewnątrz klasy robotniczej, zróżnicowanej zresztą bardziej niż by się wydawało,
nie brakuje sprzecznych interesów. Czego dowodem jest chociażby rola tzw.
arystokracji robotniczej. Konfliktów nie da się uniknąć, gdy spróbuje się
uwzględnić interes innych klas, warstw czy grup upośledzonych. A takich grup w
schyłkowym stadium kapitalizmu jest dużo, nawet burżuazja narodowa, w
przeciwieństwie do kompradorskiej traci w "dobie globalizacji"i może słusznie
czuć się głęboko upośledzona społecznie względem burżuazji monopolistycznej,
wielkiego kapitału czy rodzimych "kompradorów".
A swoją drogą, nie lada sztuką jest utrzymanie partii w środowisku robotniczym w
dobrej kondycji, by nie zerwać "żywych więzi" z tym czy innym sektorem tej klasy
(zobacz W.I. Lenin "Dziecięca choroba lewicowości") i to nawet bez uwzględnienia
procesów biurokratyzacji i stalinizacji ruchu robotniczego.
Szerokość kategorii "klasa robotnicza", a tym bardziej kategorii "proletariat",
już sama przez się stwarza liczne problemy natury nie tylko teoretycznej. W
praktyce rzecz komplikuje szerszy układ walk klasowych, w jakich jest prowadzona
walka proletariatu. W przypadku Rosji, początku XX wieku, szczególną rolę
odgrywała warstwa chłopska. Według niektórych nurtów ruchu socjalistycznego
chłopi byli wręcz predysponowani, by odegrać w Rosji rolę podmiotu rewolucji
(narodnicy, lewi eserzy). Sąd ten miał umocowanie konkretnie historyczne (rola
obszczin i kolektywnej uprawy ziemi w Rosji przedkapitalistycznej). Podobną rolę
współcześnie pełni wspólna uprawa ziemi przez Indian w Boliwii - nic dziwnego,
że na chłopstwie opiera się komunistyczna partyzantka w tym kraju, organizująca
od lat życie i walkę na terenach wyzwolonych spod jarzma kapitału.
Nie ma zatem mowy o podporządkowaniu czy ponadczasowych sojuszach z jakąkolwiek
grupą społeczną spoza proletariatu, o ile nie uznaje ona hegemonii klasy
robotniczej, chyba że konkretne warunki stawiają inną grupę społeczną w roli
podmiotu lub współpodmiotu rewolucji (casus Boliwii lub Rosji
przedkapitalistycznej). Rzecz w tym, że wykształcone stosunki kapitalistyczne
porządkują poniekąd scenę polityczną i klasową.
W Polsce trwa proces transformacji kapitalistycznej. W schyłkowym okresie
kapitalizmu proces ten ma pewną specyfikę. Kapitalizm tworzy "ludzi
niepotrzebnych", obszary objęte strukturalnym bezrobociem i podklasę -
robotników zatrudnionych np. w szarej i czarnej strefie.
Nie zmienia to jednak zasadniczych podziałów społecznych. Postępuje
proletaryzacja znacznych odłamów społeczeństwa, od 60 do 70 proc. Klasa
robotnicza, która zgodnie z dociekaniami Jerzego Łazarza liczy w Polsce ponad
6,5 mln zmienia swoją strukturę (spada liczebność wielkoprzemysłowej klasy
robotniczej, przy utrzymaniu liczby robotników wykwalifikowanych - 20 proc.).
W tej sytuacji błędem jest odrzucenie hegemonii klasy robotniczej w przyszłym
procesie rewolucyjnym, szczególnie że proces transformacji nie jest zakończony i
nieodwracalny, podobnie jak proces deindustrializacji towarzyszący transformacji
systemowej (głośno mówi się o konieczności reindustrializacji). Gdy tymczasem,
Tomasz R. Wiśniewski odrzuca w całej rozciągłości, w imieniu Rewolucyjnego
Rozumu i wszystkich pozostałych grup społecznych, które niewiele z Rewolucyjnym
Rozumem mają jednak wspólnego, podmiotową rolę w procesie rewolucji klasy
robotniczej, a tym bardziej hegemonię tej klasy.
W praktyce trudno również uwierzyć, by "konsekwentnie internacjonalistyczna
postawa wobec zagadnień międzynarodowych" (drugi warunek brzegowy) nie była
interpretowana przez Tomasza R. Wiśniewskiego w duchu kosmopolitycznym, biorąc
pod uwagę tak wielkie uczulenie T.R. Wiśniewskiego na "specyfikę narodową".
Niespełnienie tych warunków według Wiśniewskiego "kategorycznie wyklucza"
każdego "z kręgu możliwych koalicjantów", a zatem również nas. Przy tym
charakterystycznym jest, że "niezwykle skromne" warunki Tomasza R. Wiśniewskiego
są znacznie mniej pojemne niż nasze czasowe i konkretnie historyczne sojusze.
To, że Tomasz R. Wiśniewski zauważa "uwstecznienie klasy robotniczej" nie jest
obojętne, zwłaszcza, gdy odrzuca on naszą tezę, że uwstecznienie klasy
robotniczej ma/miało charakter przejściowy. Tym samym, wyklucza on z "kręgu
porozumienia" znaczne odłamy proletariatu czy klasy robotniczej, a klasa ta jest
dla nas podstawowym punktem odniesienia w kapitalizmie, nie ograniczonym zresztą
do jednego kraju lub wysokorozwiniętych krajów kapitalistycznych, co jest
przecież oczywiste w czasach "globalizacji".
*
Tym trudniej oczekiwać wzajemnego zrozumienia czy porozumienia, skoro uważa się
za "nieosiągalne zadanie" odbudowę rewolucyjnego ruchu robotniczego w początkach
XXI wieku, zaś argumentację temu służącą określa się - za znawcą przedmiotu,
Adamem Michnikiem - mianem "knajackiego rechotu", stawiając nas pod pręgierzem
opinii publicznej na równi z Lwem Rywinem. Taki zabieg "pod publiczkę" w
wykonaniu Tomasza R. Wiśniewskiego, zagorzałego ponoć przeciwnika "Gazety
Wyborczej" i Dawida Warszawskiego czy Adama Michnika, wydaje się mocno
splugawiony. Podobnie rzecz ma się z zastosowaną w praktyce "metodą" Zygmunta
Freuda do zakompleksionych "prostych i szczerych (...) apostołów robotniczej
samorządności", porównywanych przez Wiśniewskiego do "oszalałej faszyzującej
młodzieżówki bądź sztabu prasowego George'a W. Busha".
Trudno o takie porozumienie, gdyż zdaniem Tomasza R. Wiśniewskiego "kwestia
robotnicza nie stanowi dziś zaczynu dla skonstruowania efektywnej strategii
rewolucyjnej", tymczasem, w naszym mniemaniu jest wręcz odwrotnie. I choć dla
T.R. Wiśniewskiego kwestią problematyczną pozostaje ewentualny podmiot przewrotu
rewolucyjnego, to jednak jednoznacznie odrzuca on nasze stanowisko, określając
je jako: "uporczywe upieranie się przy tezie, której czas historycznej
aktualności bezpowrotnie minął". A zatem podmiotem rewolucji ("szerszego
przewrotu rewolucyjnego") według Tomasza R. Wiśniewskiego może być nieomal każda
klasa, warstwa czy grupa uciśniona, tylko nie klasa robotnicza, bowiem czas tej
"schodzącej" klasy bezpowrotnie minął.
Warto zauważyć, że teza ta jest komplementarna wobec jego twierdzenia, iż zanika
zdolność wielkoprzemysłowej klasy robotniczej do kolektywnego działania "wprost
proporcjonalnie do procesu atomizacji pracy w społeczeństwie postindustrialnym".
W odczuciu Tomasza R. Wiśniewskiego "dopiero technologiczno-intelektualne
możliwości społeczeństwa postindustrialnego stwarzają bazę dla wykreowania ruchu
wolnościowego".
Tym samym staje on na gruncie socjologii i filozofii burżuazyjnej, przyjmując
wręcz jako oczywistą tezę o przekształcaniu się kapitalizmu z formacji
industrialnej w postindustrialną. Tymczasem, nawet w obszarze myśli burżuazyjnej
snuje się również wizje społeczeństwa superindustrialnego, w którym klasa
robotnicza, "nie tylko nie będzie zanikać, ale przeciwnie będzie rozwijała się
jakościowo i ilościowo" (Jerzy Łazarz "Jaka jesteś klaso?", "Samorządność
Robotnicza" nr 17/1997 s. 10). Współczesna teoria globalizacji, a zwłaszcza
praktyka, pozwala krytykom obu (superindustrializmu i postindustrializmu) z
pozycji postmodernizmu zakwestionować ich optymistyczny wydźwięk. Albowiem, "w
rezultacie niebywałego postępu technologicznego, stosunkowo niewielka część
społeczeństwa potrafi wytworzyć niezbędne dobra dla wszystkich. Pozostała więc
część z punktu widzenia potrzeb produkcji i usług staje się zbędna" (tamże) i
będzie podlegać eliminacji (etyka ogrodnika).
Zauważmy za Jerzym Łazarzem, że "grupa teorii tzw. postindustrializmu", którego
zwolennikiem jest m.in. "marksista" Adam Schaff, zakłada, że "w rezultacie
rewolucji informatycznej nastąpi niebywały wzrost produkcyjnych możliwości
społeczeństw, który w konsekwencji doprowadzi do <<rozmycia się>> własności i
zaniku klas. Nastąpi wyrównanie poziomu życia i wykształcenia ludzi obcujących
ze złożonymi, supernowoczesnymi i superwydajnymi technologiami. Zamożność stanie
się powszechna dzięki obfitości dóbr, wzrosną społeczne i indywidualne zasoby
wolnego czasu umożliwiające jednostkom wszechstronny rozwój osobowości. Praca z
niezbędnej dla bytu społecznego i jednostkowego przekształci się w swobodne
wybieranie zajęcia dającego Człowiekowi twórczą satysfakcję" (Jerzy Łazarz,
tamże, s. 9). Właśnie według tej grupy teorii klasa robotnicza weszła w okres
historycznego przemijania.
Zresztą z Adamem Schaffem i częścią nowej lewicy łączy Tomasza R. Wiśniewskiego
interpretacja marksizmu i inspiracja "młodym Marksem", którego wyżej stawia on
od
"starego" i zapewne podejście do takiego problemu, jak strukturalne bezrobocie
czy alienacja pracy.
W tym temacie płonną nadzieję budzi jedynie stwierdzenie Tomasza Rafała
Wiśniewskiego, że "rzeczywiste, upodmiotowienie robotników może obecnie dokonać
się jedynie na skutek szerszego przewrotu rewolucyjnego, którego podmiot jest
ciągle kwestią problematyczną". Powyższy kontekst nie wskazuje jednak, że
Tomaszowi R. Wiśniewskiemu chodzi o rewolucję proletariacką, która w konkretnie
historycznych warunkach może liczyć na szeroką gammę sojuszników (np. przy
sproletaryzowaniu w Polsce 60-70 proc. społeczeństwa). Raczej wszystko wskazuje,
że upodmiotowienie robotników rozumie on podobnie jak upodmiotowienie całej
reszty, a zatem w sposób nieklasowy, nie jako upodmiotowienie klasy robotniczej,
lecz jako upodmiotowienie jednostek, w tym robotników.
Nie zgodzimy się z przypuszczeniem Tomasza R. Wiśniewskiego, iż "radykalizm
żądań i form działania dużych odłamów nowej lewicy zraził klasę robotniczą do
działalności rewolucyjnej i w rezultacie sprawił, że to ona <<odwróciła się>> od
rewolucji 1968 r." Bliższa nam jest ocena "naddeterministy", Louisa Althussera,
który winą za przepuszczoną okazję na rewolucję społeczną obarczył partię,
której był członkiem - FPK. Która to partia, utrzymując kluczowe pozycje w
związkach zawodowych i w wielkoprzemysłowej klasie robotniczej, wybrała nad
ryzyko rewolucji zyski wynikające z zawieszenia broni i pokoju społecznego.
Wkrótce, kontynuując drogę zdrady i reform, wpisała się w koalicję rządzącą wraz
z socjalistami.
W tym przypadku, podobnie jak znany marksistowski "naddeterminista", uznajemy za
istotną w historii rolę partii, jak również przypadku, rozumiejąc proces
stalinizacji i biurokratyzacji ruchu komunistycznego za, w tym sensie,
przypadkowy, choć mający głębokie podstawy obiektywne (zacofanie kraju), jak i
głębokie następstwa. Nawet przedkładając czynniki obiektywne nad tzw. czynniki
subiektywne, którym L. Althusser odmawiał miejsca w marksizmie, nie sposób
abstrahować od roli przypadku, a nawet jednostki w historii, która przypadkiem,
po śmierci Lenina, znalazła się na czele partii i rewolucyjnego ruchu
robotniczego.
Obce jest nam także weberowskie podejście do biurokracji jako grupy zawodowej,
bez prerogatyw politycznych, które nie uwzględnia wkładu Lwa Trockiego w
marksizm w tej kwestii. Określenie tego wkładu jako "daleko idący eksces
subiektywnego woluntaryzmu w myśleniu o procesach społecznych" godny, co
najwyżej, enuncjacji "najbardziej sekciarskich odłamów ruchu trockistowskiego",
zamyka każdą rzeczową dyskusję w kwestii biurokracji i stalinizacji ruchu
robotniczego. Efektem degeneracji ruchu komunistycznego była również postawa FPK
w 1968 r.
Kończąc dyskusję o spuściźnie "pokolenia 1968" - zgadzamy się z konstatacją
Tomasza R. Wiśniewskiego, że "logika kapitalizmu przełomu lat siedemdziesiątych
ubiegłego stulecia uczyniła niewątpliwie z ówczesnej rewolucji narzędzie własnej
stabilizacji", choć nie znaczy to, że "zamiarem aktywistów było jedynie
zreformowanie istniejącej struktury panowania". Naszym zdaniem potwierdzają to
przytoczone przez nas wypowiedzi Daniela Cohn-Bendita i Dawida Warszawskiego, a
także losy "pokolenia 1968".
Nie twierdziliśmy, że "podniesienie poziomu życia klasy robotniczej uniemożliwia
jej upodmiotowienie". Co więcej, w pracy "Fałszerstwo niedoskonałe"
podkreśliliśmy nawet, za rozprawą Juliusza Gardawskiego, że w pewnych
okolicznościach proces ten może mieć nawet odwrotne konsekwencje. Otóż "z badań
porównawczych wynikało także, iż teza o wzroście identyfikacji robotników
zamożnych z panującym ładem politycznym i o zaniku wśród nich radykalizmu nie
tyczyła krajów o autorytarnych systemach politycznych ani krajów wkraczających
dopiero na drogę industrializacji. W wymienionych sytuacjach najbardziej
radykalną grupą okazywali się właśnie robotnicy zamożni, wyżej wykształceni"
(Juliusz Gardawski, Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i
demokracji, Warszawa 1996, s. 24). Z tego punktu widzenia interesująca jest
również dyskusja między brytyjskimi i francuskimi zwolennikami koncepcji "nowej
klasy robotniczej" - o różnicach decydowały nie tylko odmienne założenia, ale i
odmienna sytuacja badawcza w Wielkiej Brytanii i we Francji czy we Włoszech.
Stąd różne postawy robotników: akceptacja bądź radykalizacja.
Z naszego punktu widzenia zasadniczą sprawą był względnie trwały "kryzys
rewolucyjnego kierownictwa", a w obecnej sytuacji brak rewolucyjnej partii
robotniczej, prowadzącej względnie masową działalność. Przyczyną tego był,
m.in., proces stalinizacji, biurokratyzacji i upaństwowienia Międzynarodówki
Komunistycznej i podporządkowanych jej partii komunistycznych, a w rezultacie
zanik świadomości klasowej i radykalizmu klasy robotniczej, w konsekwencji zanik
ruchu robotniczego jako ruchu społecznego. W tym względzie zgadzamy się, ze
znanym brytyjskim przedstawicielem socjologii klasy robotniczej F. Parkinem (Class
Inequality and Political Order, Londyn 1971) - o czym pisaliśmy w artykule
"Fałszerstwo niedoskonałe" oraz z Grażyną Gęsicką (patrz nasz artykuł
"Dekompozycja... i co dalej?").
*
Można się zgodzić z Tomaszem R. Wiśniewskim, że wzajemne zrozumienie jest
"wartością praktycznie realizowalną w świecie ludzi zgodnych co do wartości
pojęcia ludzkiego wyzwolenia". Niemniej owo wzajemne zrozumienie może polegać na
odkryciu, na jak fałszywych przesłankach może partner opierać swoje rozumienie
samego pojęcia wyzwolenia.
W tym wypadku jest między nami spora rozbieżność i musi Tomasz R. Wiśniewski
mocno się zastanowić, czy może tę rozbieżność bagatelizować. Nasze pojęcie
wolności zakłada uwolnienie od takich form zniewolenia (alienacji), które są
wypadkową stosunków społecznych, w społeczeństwie kapitalistycznym. Ten sposób
rozumienia wolności nie odrzuca konieczności i przymusu, wynikających z potrzeb
materialnej reprodukcji społeczeństwa.
Tomasz R. Wiśniewski, na wzór "młodego Marksa" obiektywizuje przymus i alienację
społeczeństwa burżuazyjnego i swoją wizję wolności buduje poprzez podciąganie
innych obiektywnych cech owego społeczeństwa pod program ich zniesienia. Rzecz
jasna, taka możliwość istnieje tylko wtedy, kiedy powstaje taki sposób
produkcji, który pozwala na wysoką produktywność oraz na uwolnienie ludzi od
udziału w owej produkcji na stanowiskach wyalienowanych. Problem w tym, że obraz
takiego społeczeństwa, które pozornie spełnia obiektywne warunki konieczne dla
zaistnienia społeczeństwa wolnego (postindustrializm) wynika stąd, że ludność
świata coraz bardziej dzieli się na przydatną jeszcze w procesie produkcji i
jego utrzymania i resztę - zbędną z tego punktu widzenia. Gdyby chcieć poważnie
zorganizować świat dla potrzeb dzisiejszych wydziedziczonych, czekałaby nas
zapewne cała masa ciężkiej pracy - o czym zresztą pisał w swoim "Manifeście
Antykapitalistycznym" Zbigniew Partyka i było to niezwykle cenne spostrzeżenie,
które całkowicie pominął Piotr Ikonowicz w swojej chybionej wersji.
Wydaje się, że rozwój produktywności pracy może stać się powieleniem procesu
"produkcji" przyrodniczej i dostarczać obfitości produktów, które nadają się do
samodzielnej, dalszej obróbki przez jednostkę. Owa dalsza obróbka jest zatem
konsumpcją i to konsumpcją bezpłatną. Wszelkie procesy powtarzalne da się
zmechanizować i zautomatyzować, trudno sobie to jednak wyobrazić w sytuacji
wymagającej dostosowania konsumpcji do indywidualnego gustu. Okazuje się, że
nawet konsumpcja indywidualna wymaga współdziałania.
W czasach Karola Marksa funkcjonowanie codzienne leżało w gestii osób, które
bardziej niż do klasy robotniczej, zaliczały się do służby. Fakt, że to
codzienne funkcjonowanie było, być może, mniej uciążliwe niż dziś, a to ze
względu na bez porównania solidniejszą robotę. Systemy wodno-kanalizacyjne, jak
widać choćby na przykładzie warszawskich Filtrów, trwały całe pokolenia nie
wymagając napraw, tylko bieżącej konserwacji. Wyobraźmy sobie zniesienie klasy
robotniczej (i nie zastąpienie jej służbą lub niewolnikami), jak chce tego
Tomasz Rafał Wiśniewski - czy to oznacza, że Tomasz Rafał Wiśniewski będzie
sobie sam przepychał kibelek? A jeśli naprawa okaże się bardziej skomplikowana?
Praca bywa wyalienowana nie tylko dlatego, że jest brudną czy ciężką.
Wyalienowana jest głównie dlatego, że prowadzi do obniżenia statusu jednego
człowieka względem drugiego. Wydaje się, że nie ma większego znaczenia fakt, czy
praca ma charakter twórczy czy też jest znojem. Ważna jest postawa wobec
człowieka daną pracę wykonującego!!!
Jak pisał Marks za Proudhonem: "Artysta, uczony i poeta otrzymuje swe słuszne
wynagrodzenie tylko w ten sposób, że społeczeństwo pozwala im oddać się
wyłącznie nauce i sztuce". Jednak, konstruując swoją wizję komunizmu, Marks, już
idąc dalej niż Proudhon, twierdził, że "praca bezpośrednio produkcyjna dopiero
wówczas straci swój klasowy charakter, kiedy będą ją wykonywać wszyscy, gdy
żadna jednostka i grupa społeczna nie będzie mogła przerzucić swej części
obowiązków w tej dziedzinie na inną." (P. Wójcik, Marksowsko-engelsowska
koncepcja dezalienacji pracy, Warszawa 1978, s. 210).
Dla Tomasza R. Wiśniewskiego nie istnieje potrzeba rozpatrywania nauczania jako
stosunku wyróżnionego między mistrzem a uczniem, zadowala się on nagim,
burżuazyjnym kontraktem - umową o pracę, która nabiera waloru rzeczywistości
zobiektywizowanej.
W rzeczywistości to nie niejednoznaczność semantyczna jest głównym problemem,
ale stosunki międzyludzkie. W tym kontekście, przypowieść o rabinach nie jest
wcale głupia, gdyż pokazuje ona alternatywę. Tymczasem, Tomasz R. Wiśniewski
usiłuje wmówić nam obiektywizm pewnych stosunków międzyludzkich, zupełnie
"niekrytycznie" przyjmując za oczywistość realia świata kapitalistycznego. Jest
to o tyle zrozumiałe, że pełna spontaniczność zachowań indywidualnych, luz i
pojmowanie wolności jako prawa do braku przewidywania konsekwencji działań, są
możliwe jedynie przy założeniu bardzo mocno zdeterminowanej rzeczywistości
obiektywnej, niemożliwej do zdestabilizowania przez najbardziej
indywidualistycznie anarchistyczne zachowania. Trudno nie zauważyć, że jest to
raj drobnomieszczanina. Przypowieść o rabinach mówi nam, że można pewne
zachowania wyłączyć spod wszechwładzy rynku, ale że nie jest to oczywiste i
wymaga świadomej decyzji, tym bardziej w komunizmie.
"Praca" intelektualisty ma nieco inny wymiar niż praca artysty. Ta ostatnia musi
zyskać sobie odbiorców, sprawdzić się na rynku, chyba że ma charakter stricte
propagandowy, na zamówienie. Większość pracowników nauki należy, siłą rzeczy, do
podklasy rzemieślników, wśród których czasami trafia się "uczony". Wielu
utalentowanych nie ma możliwości zaistnieć jako taki "uczony", autorytet, twórca
szkoły. Większość zadowala się przyczynkarstwem, uzasadnieniem, lub przynajmniej
nie kwestionowaniem (patrz: ocena Szackiego roli inteligencji w okresie PRL - J.
Szacki, "Tezy o inteligencji polskiej", "Colloquia Communia", nr 5/1982),
aktualnej linii partii, ewentualnie linii obecnej transformacji ustrojowej. Nie
są oni oceniani za dzieło skończone, produkt rynkowy ("...talent wysuwa
wygórowane żądania honorariów i przykłada własne wyobrażenie o swej
nieskończonej wartości jako miarę do wartości wymiennej swych produktów", pisze
Marks), ale za to, jakie nadzieje rokują ich przyczynki. Ponadto, jako dydaktycy
spełniają - świadomie lub nie - rolę propagatorów systemu. Ich praca nie podlega
więc takiemu samemu utowarowieniu, co praca artysty, ponieważ w jeszcze
mniejszym stopniu poddaje się rynkowej ocenie powszechnej. Ocena powszechna w
kulturze masowej preferuje kicz, w literaturze dominuje rozrywka z gatunku
najgorszych, w sztukach plastycznych mało odkrywcza dekoratywność, zaś w nauce
to, co najłatwiejsze do strywializowania - psychoanaliza, ze względu na jej
bliskie powiązania z astrologią i "naturalnym" popędem jednostki do sytuowania
samej siebie w centrum świata.
Inne dyscypliny naukowe cieszą się statusem wiedzy mniej lub bardziej tajemnej,
dzięki czemu unikają oceny powszechnej. Gdyby podlegały jednak urynkowieniu, jej
adepci zapewne szybko zmarliby z głodu. Tak jednak nie jest. Wiedza, jaką
posiadają ludzie nauki jest przydatna z punktu widzenia rozwijania produkcji,
rywalizacji w sferze ekonomicznej, w sferze wojskowej, w sferze propagandowej.
Krytycyzm ludzi nauki jest korzystny dla rządzących, gdyż tym ostatnim zależy na
prawidłowym obrazie świata, a nie na cukierkowej wizji podawanej masowej
publiczności. Mechanizm konkurencji na ograniczonym rynku stwarzanym przez
podmioty władzy (w tym lektorów KW) promuje lepszych, usuwając w cień mniej
utalentowanych i odrzucając "nieprawomyślnych", o ile nie dają się kupić.
Człowiek nauki nie musi jakoś specjalnie czuć się przeniewiercą ideałów.
Wystarczy, że uzna swoje prawo jednostki do bycia jednostką i sprowadzi swoje
zainteresowania do roli odgrywanej przez jednostkę, żeby być nieszkodliwym.
Wyższy stopień wtajemniczenia osiągają ci, którzy nie poprzestają na
indywidualizmie typowym dla kultury masowej i utożsamiają się ze zbiorowością
panujących. Ta najbardziej świadoma część propagandzistów może czuć się
podmiotem dziejów, mieć świadomość realnych sprzeczności. Pozostali widzą świat
obiektywistycznie, drobnomieszczańsko, w optyce : jednostka - świat. I tak go
analizują, będąc całkowicie nieszkodliwymi fantastami..
P.S. A tak na marginesie: bardzo drobnomieszczańską komponentą radykalizmu
emancypacyjnego jest doszukiwanie się w nie podzielanych poglądach oponenta
przejawów jakichś kompleksów rodem z Freuda. Psychoanaliza jest sama sztuką
ugłaskiwania tego, co niepojęte dla drobnomieszczanina. Przed Freudem z zapałem
uprawiali taką działalność kamerdynerzy historii, którzy sądzili, że coś z tego
wynika, iż jakiś "spiżowy autorytet" pod spód wdziewał kalesony w różowe
słoniki.
Tomasz R. Wiśniewski dowcipnie i lekko odrzuca nasz zarzut wobec, m.in., Piotra
Ikonowicza o karierowiczostwo, twierdząc, że byłby to wyraz perwersji z jego
strony stawianie na karierę w Nowej Lewicy. A sprawa jest przecież prosta i nie
potrzebujemy doszukiwać się u Ikonowicza różowych gaci. Już klasyk błyskotliwej
kariery od wojskowego do cesarza - Juliusz Cezar - powiedział, że lepiej być
pierwszym na prowincji niż drugim w Rzymie. A i my, plebejusze, nie mamy kłopotu
z rodzimą mądrością ludową: szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Dostrzegamy
w P. Ikonowiczu nietzscheańską "wolę mocy".
Niech moc będzie z nami!
4 sierpnia 2003 r.