Tekst pochodzi z tygodnika Polityka http://polityka.onet.pl/ NUMER 29/2003 (2410)


JACEK ŻAKOWSKI

Inżynier miast i dusz

Oscar Niemeyer, komunista, jeden z największych architektów XX wieku
 


... "Zawsze powtarzam studentom, że kiedy wszystko idzie coraz gorzej, kiedy bogaci przechwytują wszystko i chcą jeszcze więcej, a biedni tracą nadzieję – wybucha rewolucja. Ta chwila się zbliża"...

Oscar Niemeyer (Oscar Ribeiro de Alameida de Niemeyer Soares) ur. 1907 w Rio de Janeiro. Najsłynniejszy obok Le Corbusiera architekt XX w. Drogę do kariery otworzył mu w 1939 r. medal miasta Nowy Jork za projekt brazylijskiego pawilonu na Wystawie Światowej. Od 1945 r. należy do Brazylijskiej Partii Komunistycznej. W 1947 r. wygrał konkurs na budynek ONZ. W 1955 r. założył w Rio komunistyczny dziennik „Modulo”. W latach 1957–1960 był głównym architektem Brasilii. Wsławił się budynkiem włoskiego Wydawnictwa Mondadori, paryską centralą Francuskiej Partii Komunistycznej. Jego projekty realizowano i nagradzano w kilkudziesięciu krajach. W latach 70. na emigracji we Francji i w Algierii. Otrzymał m.in. Nagrodę Leninowską (1963 r.), Legię Honorową (1979 r.), watykański Order św. Grzegorza Wielkiego (1990 r.). Oscar Niemeyer mieszka w Rio de Janeiro. Z okien pracowni ma widok na ocean, skałę z monumentalną sylwetką Chrystusa Zbawiciela i legendarną plażę Copacabana.


Dwa wielkie projekty były w pana życiu ważne: nowy ład architektoniczny i nowy ład polityczny...

Rozmowa o architekturze mnie nie interesuje. Co miałem do powiedzenia, nie raz powiedziałem.

Architektura nie jest dla pana ważna?

Jest ważna, codziennie się nią zajmuję. Ale emocjonuje mnie to, co się dzieje na świecie. O tym warto rozmawiać. Bo zbliża się rewolucja.

Gdzie pan widzi zapowiedź rewolucji?

Zawsze powtarzam studentom, że kiedy wszystko idzie coraz gorzej, kiedy bogaci przechwytują wszystko i chcą jeszcze więcej, a biedni tracą nadzieję – wybucha rewolucja. Ta chwila się zbliża.

W XX wieku wszystkie rewolucyjne projekty zakończyły się klęską.

Bo komuniści byli zakażeni tą samą logiką, przeciwko której walczyli. Wciąż chcieli więcej i więcej. Gdyby zrozumieli, że w życiu nie chodzi o to, kto będzie miał więcej, tylko o to, by życie było przyjemne, wszystko mogłoby się inaczej potoczyć. Komunizm przegrał z powodu pazerności. Ale została nadzieja. Ludzie wciąż mają marzenia.

Czy pan wciąż uważa się za komunistę?

A dlaczego coś miałoby się zmienić?

Bo większość komunistów zmieniła poglądy.

Widocznie to nie byli prawdziwi komuniści.

Co to znaczy: nie byli prawdziwi?

Może byli komunistami z przypadku? Może nie całkiem rozumieli komunizm? Może wstąpili do partii tylko dlatego, że sami chcieli się lepiej urządzić, a nie dlatego, że chcieli, by innym było lepiej?

Pan się nie musiał lepiej urządzać, bo od dziecka niczego panu nie brakowało, więc skąd ten komunistyczny upór?

Z tego, co widzę dokoła. Urodziłem się w zamożnej brazylijskiej rodzinie. Moi rodzice byli katolikami. W naszym rodzinnym domu wisiał portret papieża. Ja straciłem wiarę, kiedy mając kilkanaście lat uświadomiłem sobie, ile jest wokół nieszczęścia, nierówności, niesprawiedliwości. Mając 17 lat zacząłem dawać pieniądze komunistom. Potem zapisałem się do partii komunistycznej. Od tego czasu moje poglądy się nie zmieniły. Nędzy i nieszczęścia z pewnością nie ubyło, więc dlaczego, pana zdaniem, miałbym zmienić poglądy?

Dlatego, że komunizm na świecie przegrał. Ten system się nie sprawdził.

Może przegrały komunistyczne partie i kraje budujące komunizm, ale pan pytał o moje ideały. Dla słuszności wielkich ideałów przegrana komunistycznej Rosji nie ma znaczenia. Czy panu się wydaje, że przegrała idea, żeby wszyscy ludzie byli sobie równi? Czy nie sprawdziła się idea, że wszyscy powinni mieć te same możliwości bez względu na to, gdzie się urodzili i jak zamożni byli ich rodzice? Kiedy się patrzy na brazylijską nędzę i na brazylijskie bogactwo, kiedy się wciąż widzi tę niesprawiedliwość, kiedy się przy tym ma minimum wrażliwości, to trzeba mieć nadzieję, że świat się kiedyś zmieni i trzeba cokolwiek robić, żeby tak się stało.

Czy pan rzeczywiście wciąż wierzy, że tę zmianę przyniesie komunizm?

Nie chodzi o słowa. Chodzi o idee. Teraz, kiedy w Brazylii doszedł do władzy Lula, bogaci nareszcie zrozumieli, że nędza obok nich istnieje realnie i że to także ich dotyczy. Tego się nie da uniknąć. Nie da się spokojnie mieszkać w luksusowych dzielnicach czy bogatych krajach, gdy obok ludzie umierają z nędzy. Bogaci w Brazylii przekonali się, że żyją z biedakami na tym samym świecie, że biedacy – których przecież jest większość – potrafią dojść do głosu. Po nocy zawsze przychodzi dzień i świt jest już blisko. Nowy dzień się zbliża. Wojna w Iraku przybliża go tak jak I wojna światowa przybliżyła rewolucję w Rosji. Ja ciągle wierzę w rewolucję.

W taką jak na Kubie?

Na przykład.

Podoba się panu to, co się dzieje na Kubie?

Fidel to mój przyjaciel. Zbudował niezależne państwo, w którym Amerykanie nie mają nic do gadania. Na Kubie nie ma takich nierówności jak na przykład w Brazylii. Nikt nie umiera na ulicy. Nie ma faveli. Fidel jest liderem Ameryki Łacińskiej w walce z Waszyngtonem, który chce wszystkim rządzić i wszystkich wyzyskiwać. Amerykanie zawsze nami rządzili i nas wyzyskiwali. Ale teraz chcą więcej. Musimy się bronić. Fidel pokazuje nam drogę.

Nie przeszkadza panu to, że Fidel zamyka opozycjonistów w więzieniach, że na Kubie nie ma wolności słowa, że skazuje na śmierć ludzi, którzy próbowali uciec za granicę? Gdyby na Kubie mówił pan o Fidelu tak jak w Rio mówi pan o Bushu, poszedłby pan do więzienia.

Na Kubie nikt nie mówi źle o Fidelu, bo ludzie są zadowoleni.

Ja tam tego zadowolenia raczej nie widziałem.

Może pan nie chciał widzieć.

Widziałem głównie puste półki w sklepach, brak prądu, rozpadające się miasta, kartki żywnościowe, masę tajnej policji, niszczejące śródmieście Hawany i druty kolczaste oddzielające kraj od kurortów dla obcokrajowców.

Życie na Kubie jest może skromniejsze, ale wszyscy są równi.

To znaczy, że wszyscy są biedni. Czy tak, pana zdaniem, wygląda kraj ludzi szczęśliwych?

A widział pan favele w Rio? Setki tysięcy ludzi żyjących bez prądu, wody, kanalizacji na skraju wielkiego i zamożnego miasta? Tu nie wszyscy są biedni. Niektórzy są bardzo bogaci. Ale czy świat ludzi szczęśliwych ma wyglądać jak Rio? Jedni opływają w bogactwa, a inni, pięćset metrów dalej, umierają z głodu? Fidel kiedyś odwiedził mnie w tym biurze. Siedział tu do północy. A kiedy wyszedł, cała kamienica głośno mu klaskała, chociaż jestem tutaj jedynym komunistą. Ludzie mogą się z nim w niektórych sprawach nie zgadzać, ale go szanują. Bo umiał przeciwstawić się Amerykanom, wyzyskowi, bankierom. Dlatego zawsze byłem po stronie Fidela – nawet kiedy kazał rozstrzelać tych trzech uciekinierów. Bo Kuba musi się bronić przed amerykańską agresją.

Mordowanie ludzi panu nie przeszkadza?

Jak jesteś przeciwko Fidelowi, to nie musimy rozmawiać!

Przyjechałem tu z Polski między innymi po to, żeby zrozumieć, dlaczego jednego z największych architektów w dziejach wciąż pociąga komunizm.

Czego nie rozumiesz?

Nie rozumiem, jak to możliwe, że dla pana Fidel jest bohaterem, chociaż na Kubie opozycjoniści gniją w więzieniach, a uciekinierzy są rozstrzeliwani. Mnie to jest trudno pojąć, bo w stalinowskiej Polsce – podobnie jak w stalinowskiej Rosji – też więziono ludzi za poglądy i mordowano za próby ucieczki.

Oszczerstwa wobec Stalina zaczął upowszechniać Goebbels. Wtórowała mu burżuazyjna prasa. Także amerykańska. Potem Chruszczow zdradził rewolucję, zabił Stalina, zajął jego miejsce i napisał przeciw niemu największe oszczerstwo – tak zwany tajny referat. Od Chruszczowa zaczął się koniec komunizmu w Rosji. Rewolucja broniła się 70 lat, aż za Gorbaczowa została ostatecznie zdradzona. Ale jeszcze wróci. Bo ludzie chcą równości. I równość zwycięży.

Chciałby pan, żeby Brazylia wyglądała jak Rosja stalinowska albo jak maoistowskie Chiny?

Panu się tamta Rosja nie podoba, a ja widziałem, że oni żyli w spokoju, mieli co jeść i gdzie mieszkać, wszystkie dzieci chodziły do szkoły, nikt ich nie mordował jak w Rio.

Ale słyszał pan o gułagu i o Wielkim Głodzie. O tym, że na drodze do komunistycznego szczęścia Stalin wymordował miliony niewinnych ludzi?

Czasem to jest konieczne... Nie jestem za zabijaniem. Ale czy pan wie, ilu niewinnych ludzi codziennie ginie z powodu kapitalistycznego porządku rządzącego światem? Ilu umiera z głodu albo z chorób, które można by było wyleczyć, gdyby bogaci nie przechwycili całego bogactwa? Wie pan, ilu ludzi ginie zamordowanych w favelach albo na absurdalnych wojnach toczonych przez Amerykę? Stany Zjednoczone też zabijają ludzi w imię swojego porządku.

Wierzy pan, że ludzie są jeszcze w stanie stworzyć świat naprawdę dobry?

Oczywiście, że wierzę. Zawsze uważałem, że trzeba go stworzyć i nie widzę powodu, żeby się tego wyrzekać. Musimy go inaczej wymyślić i zbudować. Najważniejsze jest przy tym, żebyśmy nie przestali próbować wyobrażać sobie naprawdę pięknego świata. Heidegger kiedyś powiedział, że „rozum jest wrogiem wyobraźni”. Kiedy rozum nam mówi, że nic się nie da zrobić, że już próbowaliśmy na wszystkie sposoby i zawsze ponosiliśmy klęskę, to wyobraźnia umiera i przestajemy być twórczy. A zawsze trzeba twórczo myśleć o świecie. Trzeba ten świat ciągle na nowo wymyślać.

Panu chodzi o to, żeby wymyślać czy żeby wymyślić?

Nie wiem, czy kiedyś wymyślimy jakiś świat idealny. Ale wiem, że kiedy go przestaniemy wymyślać, to stracimy nadzieję i będzie katastrofa. Życie bez nadziei nie ma żadnego sensu.

Kiedyś brał pan udział w tworzeniu takiego wymyślonego świata, kiedy od początku tworzył pan Brasilię. Bywa pan teraz w Brasilii?

Dawno tam nie byłem.

Podoba się panu to miasto?

Kto tam mieszka, nie chce się przeprowadzać. Tam nie ma tego całego bałaganu innych dużych miast. Życie jest przyjemne, łatwiejsze.

Ale pan się do Brasilii nie przeniósł, podobnie jak się pan nie przeniósł na Kubę albo do komunistycznej Rosji. Nie mieszka pan w mieście, które pan zaprojektował według wymyślonych zasad. Mieszka pan w tradycyjnie zaprojektowanym Rio.

Rio to moje miasto. Tu się wychowałem. Tu spędziłem życie. Tutaj mam rodzinę i przyjaciół. Dlaczego miałbym się przenieść do Brasilii.

Skoro tam życie jest lepsze.

Dla mnie lepsze jest życie w Rio. Mimo wszystkich katastrof, które na to miasto spadają z powodu pazerności bogatych i nieszczęścia biednych.

A kiedy po blisko pół wieku myśli pan o Brasilii, wierzy pan wciąż, że można wymyślić miasto od początku?

Kiedy w 1956 r. pierwszy raz zobaczyłem miejsce, w którym prezydent Kubitschek postanowił umieścić nową stolicę Brazylii, trudno mi było to sobie wyobrazić. To była pustynia. Ale mieliśmy entuzjazm, który trudno sobie wyobrazić. Dzięki temu po czterech latach to miasto już istniało jako nasza oficjalna stolica. To były cztery lata pięknego twórczego szału.

Jest pan zadowolony z dzisiejszych rezultatów tego twórczego szału?

W każdym razie nikt nie może powiedzieć, że kiedykolwiek wcześniej widział cokolwiek takiego jak Brasilia. Pałace Brasilii mogą ci się podobać albo nie, ale muszą cię przynajmniej zadziwić. Byłeś w katedrze w Brasilii?

Byłem kilka dni temu.

Widziałeś kiedyś cokolwiek podobnego?

Nigdy nie widziałem.

To jest najważniejsze. Pewnie widziałeś piękniejsze katedry. Ale podobnych nigdzie nie zobaczysz. Dla mnie sukces architekta polega właśnie na tym, że jak ktoś jego budynek zobaczy, to od razu mu przyjdzie do głowy, że w życiu czegoś takiego nie widział. Architektura ma być przygodą dla twórców i dla widzów. Ma ludzi zachwycać, zadziwiać, zaskakiwać.

Tylko czy rzeczywiście to jest najważniejsze? W katedrze w Brasilii ludzie mdleją z gorąca, bo szklane ściany między pylonami działają jak szklarnia. Chciałby pan mieszkać, modlić się, pracować w zadziwiającym budynku?

Zawsze lubiłem takie budynki oglądać.

Ale ja pytam o pana stosunek do funkcji.

W Brasilii funkcje mieliśmy podane tylko z grubsza. Nie było szczegółowych programów. Wiedzieliśmy, że w centrum stolicy musi stać parlament. Obejrzałem stary budynek parlamentu w Rio. Potem pomnożyłem wszystkie parametry przez dziesięć i zacząłem rysować. Bez żadnych ograniczeń. To jest magiczne uczucie, kiedy na desce, na makiecie, na placu budowy z chaosu zaczyna się wyłaniać kształt piękny jak kobieta, jak ptaki, jak kwiaty. Architektura jest dla mnie jak magia.

Ale czy zadziwienie i magia wystarczą, żeby ludzie byli szczęśliwi w wymyślonym świecie?

Nie wiem. Ja projektuję budynki, które mają zadziwiać. A reszta jest już sprawą innych – urbanistów, polityków, inwestorów. Z czasem miasta się degradują. Brasilia też się degraduje. Za dużo jest ludzi, za dużo urzędników, za dużo instytucji.

... i piękno wielkiego projektu ginie pod naporem życia. Teraz, wiedząc już o tym, co by pan w Brasilii poprawił?

Już o tym nie myślę. Do osiemdziesiątki myślałem, że wszystko mogę jeszcze naprawić i wciąż o czymś marzyłem. Po osiemdziesiątce marzenia się skończyły. Ja już przynajmniej nie naprawiam i wystrzegam się marzeń. Mogę co najwyżej powiedzieć jak Tołstoj – marzę, żeby się jutro obudzić i ilekroć ku własnemu zdziwieniu się budzę, dziękuję za to Panu Bogu.

rozmawiał Jacek Żakowski